Irena Tarasewicz

Działalność Zgromadzenia Sióstr Urszulanek
w Czarnym Borze w okresie 1924
- 1946

Bodźcem ku temu stało się spotkanie z jedną z nich, siostrą Bożeną, w dalekiej Francji, we wsi Taizé, gdzie u boku Ekumenicznego Zgromadzenia Braci pomagają w organizowaniu przyjęć dla chrześcijańskiej młodzieży z całego świata, a szczególnie Polaków. Właśnie s. Bożena zaprezentowała mi album, w którym mieściły się zdjęcia opowiadające o działalności Urszulanek z okresu międzywojennego, w tym i w Czarnym Borze oraz o inicjatorce wszelkiej charytatywnej działalności społecznej bł. Matce Urszuli Ledóchowskiej.

Kim właściwie była ta osoba pochodząca z dość licznej rodziny polsko - austriackiej. Wychowana została w duchu polskiej tradycji, a w wieku 21 lat oddała się posłudze Bogu i ludziom wstępując do klasztoru Zgromadzenia Sióstr Urszulanek w Krakowie.

Bł. Matka Julia Urszula Ledóchowska, założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, stała się w swoim czasie, zwłaszcza w okresie 20 - lecia międzywojennego (1919 - 1939), osobą znaną społeczeństwu - nie tylko polskiemu - ze względu na szeroką działalność apostolską, społeczną i charytatywną, prowadzoną najpierw w krajach skandynawskich, potem w Polsce, Francji i Włoszech oraz ze względu na dynamiczny rozwój dzieł, których była inicjatorką. Jednym z takich dzieł było objęcie ochronki w Czarnym Borze, kiedy w październiku 1923 roku zwrócił się do Matki Ledóchowskiej, przebywającej wówczas w Wilnie ks. prałat Lubianiec z prośbą, by zaopiekowała się tym zakładem opiekuńczo - wychowawczym. Ochronka należała do Towarzystwa Dobroczynności i była subsydiowana przez sejmik trocko - wileński.

Matkę Urszulę od razu pociągnęła ta placówka właśnie dlatego, że była przeznaczona wyłącznie dla dzieci biednych. W swej "Kronice" zanotowała pierwsze wrażenie, jakie wywarł na niej Czarny Bór:

"Okolica śliczna - lasy, piaski i dom niezły, ale brud, bieda, dzieci smutne robią wrażenie. Jeszcze z sejmikiem trzeba będzie się rozmówić."

Nie od razu doszło do objęcia tej pierwszej placówki na kresach wschodnich. Szare Urszulanki, z siostrą Antoniną Tyszkiewicz na czele, przybyły tam dopiero w lipcu 1924. Zastały na miejscu 40 - cioro dzieci dzikich, brudnych, dom brudny, obraz nędzy i rozpaczy. Jednak siostry nie załamały się. Pomyślnie została zawarta umowa z sejmikiem w sprawie opłat za dzieci i koniecznego remontu domu.

Początkowo duże były trudności wychowawcze, gdyż dzieci nie odczuwały potrzeby jakiejkolwiek zmiany w ich życiu. Wyciągnięte nieraz ze skrajnej nędzy nie miały większych potrzeb ani materialnych, ani kulturalnych, a ceniły sobie przede wszystkim całkowitą swobodę, z której dotychczas korzystały. Nikt ich nie wdrażał do pracy. Nic więc dziwnego, że gdy siostry, chcąc doprowadzić dom do możliwego stanu, zaprosiły dzieci do pomocy, starsze zareagowały buntem. Trzeba było powoli krok za krokiem przyuczać je do współpracy.

Szło ku zimie, nieraz lęk ogarniał siostry, bo w lasach grasowały bandy, a i wilka spotkać było łatwo, skoro podchodziły pod samo osiedle. Matka naówczas, przebywając w centrum zgromadzenia, w Pniewach, skąd w listach uspokajała kierowniczkę i dawała mądre rady: "Broni palnej nie używaj. Wierz mi, gdyby padł choć jeden strzał - was zamordują. A tak nic wam nie zrobią, na pewno. Wilki też was nie zjedzą. Ogniem można je przepędzić, a z bronią tak łatwo o nieszczęście. Więc dajcie pokój z bronią. Pan Jezus czuwa nad wami, bądźcie tego pewne!"

Gdy w listopadzie tegoż roku Matka przyjechała do Czarnego Boru, by się naocznie przekonać, jak siostry sobie radzą, z zadowoleniem stwierdziła odnotowując w "Kronice": "Zastałam wielką zmianę na lepsze, dzięki Bogu, siostry wesołe i swobodne, dom o wiele czystszy, choć jeszcze pluskwy siedzą."

Tym razem Matka przyjechała nie sama, a z miss Cawood zacną Angielką, która rozpoznawszy wielką gorliwość Matki w czynieniu dobra, starała się jej pomóc. Miss Cawood po spędzeniu paru tygodni w Pniewach postanowiła zbierać fundusze na ten cel w swoim kraju. Od czasu do czasu przychodziły z Anglii całe worki różnych cennych rzeczy dla dzieci.

Szlachetna Angielka została przez 3 miesiące w Czarnym Borze, dzieliła skromne życie sióstr, dopomagała jak się tylko dało. Gdy Matka w lutym 1925 roku znów odwiedziła swe kresowe "misjonarki", ucieszyła się bardzo tym, co zastała: "Dzieci i siostry czekały na mnie na stacji. Ogromna zmiana na lepsze dzięki pełnej poświęcenia pracy miss Cawood. Dom jak pudełko czysty".

W ciągu następnych lat placówka Zgromadzenia w Czarnym Borze rozszerzała coraz bardziej zakres swoich prac, nie ograniczając się do prowadzenia zakładu opiekunćzo - wychowawczego. Wśród sosen przybyło kilka nowych will zakupionych lub wzniesionych przez Zgromadzenie na użytek dzieci, których liczba stale wzrastała i na użytek założonej tu przez Matkę Ledóchowską w roku 1927 szkoły zawodowej dla kierowniczek internatów.

Równocześnie Towarzystwo Dobroczynne, które od początku nosiło się z zamiarem oddania posiadłości na własność Zgromadzenia, uczyniło to oficjalnie na walnym zebraniu w Wilnie w dniu 14 kwietnia 1927 roku. Liczba dzieci w zakładzie opiekuńczo - wychowawczym doszła już w roku 1933 do setki.

Dlaczego Matka zaprojektowała i założyła szkołę dla kierowniczek internatów w Czarnym Borze?

Pomysł był własny, oryginalny, nie oparty na żadnych wzorach, bo takiego typu szkoły nie znała ani Polska, ani żaden z krajów europejskich. Bł. Urszula Ledóchowska wykazała inicjatywę wyprzedzającą znacznie jej epokę i stąd w realizacji swego projektu napotkała wiele trudności wynikających z niezrozumienia przez niektóre czynniki naglących potrzeb społecznych. Po przyjeździe z krajów skandynawskich do Polski Matka szybko się zorientowała, że brak tu odpowiednich wychowawczyń dla zakładów opieki nad dziećmi, sił wykwalifikowanych, które by umiały nadać właściwy kierunek mnożącym się instytucjom tego rodzaju. Zwiedzając różne zakłady była nieraz zdumiona niskim poziomem kulturalnym i intelektualnym personelu wychowawczego, nieznajomością podstawowych zasad pedagogiki, co było wynikiem przede wszystkim niedostatecznego przygotowania zawodowego.

To właśnie skłoniło Matkę Urszulę do szukania środków zaradczych i nasunęło myśl stworzenia szkoły, która by dostarczyła zakładom opiekuńczo - wychowawczym wykwalifikowanego personelu. Szkoła ta łączyłaby przedmioty pedagogiczne i ogólnokształcące z praktycznym przygotowaniem z dziedziny organizacji, księgowości i gospodarstwa domowego, aby przyszłe kierowniczki internatów orientowały się w całokształcie pracy powierzonych sobie zakładów.

Z wielką energią zabrała się Matka do dzieła, ale ponieważ nie miała ani odpowiedniego lokalu, ani funduszy na założenie i utrzymanie szkoły, musiała najpierw nawiązać kontakt z odpowiednimi władzami państwowymi by je zainteresować swoim projektem.

W czerwcu 1926 nastąpiło spotkanie z p. Zaborowską, naczelnikiem Departamentu Szkół Zawodowych w Ministerstwie. "Zaproponowałam - pisze w "Kronice" Matka Urszula - kupienie willi w Czarnym Borze, bym tam mogła otworzyć szkołę. Obiecała na ten cel 5 tys. zł."

W styczniu 1927 roku Matka konferowała już na miejscu z p. Zaborowską i p. Kuczewskim, naczelnikiem Wydziału Szkół Zawodowych w Wilnie, przedstawiając interesujące tu możliwości założenia nowej placówki. Podczas tej narady skrystalizował się charakter projektowanej szkoły dla kierowniczek internatów i ustalono, że już od września będzie ona czynna.

Od tej chwili całą parą ruszyły prace przygotowawcze w Czarnym Borze, natomiast Matka Urszula czyniła starania o zdobycie uczennic, co nie było rzeczą łatwą, ponieważ społeczeństwo nie znało takiego typu szkoły. Jedynie autorytet Matki i powodzenie, jakim cieszyła się szkoła pniewska, sprawiły, że kilka kandydatek do Czarnego Boru się znalazło. Równocześnie przygotowywała się do nowych obowiązków przyszła dyrektorka szkoły siostra H. Leśniewska, którą Matka osobiście przedstawiła naczelnikowi Kuczewskiemu.

Z chwilą rozpoczęcia roku szkolnego wszystko już było gotowe.

Na uroczystość otwarcia szkoły w dniu 15 września 1927 roku przybyli przedstawiciele województwa, kuratorium, sejmiku, rodzice uczennic i zaproszeni goście. Znana w Wilnie pisarka W. Życka, która również wzięła udział w uroczystości, skreśliła swoje wrażenia w artykule "Szkoła dla Kierowniczek Internatów w Czarnym Borze" w "Dzwonku św. Olafa" 1927, nr 4, s. 41.

"Wracamy z uroczystości wielkiego znaczenia. Przybywa nowa placówka kulturalno - oświatowa, owiana duchem katolickim i polskim. Matka Ledóchowska, znana z czasów niewoli ze swej szerokiej i tak błogosławionej działalności społecznej, otworzyła w Czarnym Borze szkołę zawodową dla kierowniczek internatów i ochron.

Czarny Bór miał od trzech lat dobrą sławę z powodu świetnie prowadzonej przez Siostry Urszulanki ochrony dla 70 dzieci, i patrzyliśmy wszyscy na pełną poświęcenia pracę kierowniczą s. Tyszkiewiczówny. Dzisiaj Siostry Urszulanki stają do nowej pracy. Szkoła zawodowa z kursem trzyletnim przyjmować będzie panienki ze świadectwem 6 klas szkoły średniej ogólnokształcącej i przygotowywać je do pełnienia godnie obowiązków kierowniczek internatów i ochron."

Choć szkołę rozpoczęto z dziesięcioma tylko uczennicami, jednak wydawało się, że są nadzieje na przyszły jej rozwój. Tymczasem już od pierwszego roku istnienia tej eksperymentalnej uczelni zaczęły pojawiać się trudności poważnie jej zagrażające. Ministerstwo Oświaty, które udzieliło koncesji na szkołę, stawiało teraz swoje wymagania, przechodzące możliwości finansowe Zgromadzenia. Dom zakonny w Czarnym Borze był biedny i sam nie mógł podołać utrzymaniu szkoły. Nic więc dziwnego, że przy ministerialnej wizytacji wyszły na jaw pewne braki. Może się wydać, że Ministerstwo nie widziało potrzeby tego rodzaju szkoły i nie kwapiło się z udzieleniem pomocy. Ale Matka Urszula, która potrzebę tę rozumiała bardzo wyraźnie, nie miała zamiaru zrezygnować ze swego projektu i niezmordowanie walczyła o istnienie szkoły. Raz po raz jeździła do Warszawy, by osobiście wykazać celowość tej instytucji. To nie był jakiś niezrozumiały upór, ale głębokie przekonanie, że sprawa jest ważna i warto o nią zabiegać.

A jednak - mimo usilnych starań Matki i jej optymizmu stosunki z Ministerstwem Oświaty nie uległy poprawie i trzeba było szukać innej drogi. Matka zwróciła się do naczelnika Wydziału Opieki nad Dzieckiem, Czesława Babickiego.

"Byłam u Babickiego - pisała w "Kronice" Matka Urszula - o ile p. Zaborowska będzie stawiała zbyt wielkie wymagania, to Czarny Bór oddam pod opiekę Ministerstwa Opieki Społecznej." W liście do s. Leśniewskiej Matka podała następujące instrukcje: "Nic nie rób, p. Zaborowska postawiła takie warunki, że niepodobna je wykonać. Więc będzie tak, jak mówiłam - szkoła gospodarstwa domowego i dwuletnia praktyka przed rocznym kursem dla kierowniczek internatów. Tak p. Babicki radzi." I rzeczywiście, Matka zdecydowała się na zwrócenie Ministerstwu Oświaty koncesji na szkołę. Było to dobre posunięcie. Babicki włączył szkołę do instytucji podległych Wydziałowi Opieki nad Dzieckiem, nadając jej nową nazwę: Ognisko dla Wychowawczyń, wspomagał ją subsydiami i przez dwa lata szkoła pracowała normalnie, choć nie było jej na ewidencji żadnego z Ministerstw. W tym czasie wykrystalizowały się już programy, coraz lepsze były urządzenia, coraz wyższy poziom nauczania. Matka ponownie nawiązała kontakt z Ministerstwem Oświaty by otrzymać prawa dla szkoły. P. Zaborowska przychylnie się odniosła do tej propozycji.

Stało się tak, jak tego Matka od dawna pragnęła: szkoła pod nazwą "gospodarczo - społecznej" zdobyła sobie pozycję, została uznana za placówkę pożyteczną i otworzyły się przed nią widoki na przyszłość.

Trudności wydawały się już raz na zawsze pokonane. Tymczasem uderzyły one w szkołę od innej zupełnie strony: absolwentki nie otrzymywały posad w zakładach opiekuńczo - wychowawczych, lecz zmuszone były pracować w innych resortach. Działo się tak dlatego, że czynniki samorządowe finansujące zakłady nie widziały potrzeby podnoszenia kwalifikacji personelu z obawy przed zwiększeniem się kosztów utrzymania zakładów. Chociaż szkoła została uznana przez wyższe instytucje, zaledwie niewielki procent uczennic otrzymał posady w swoim zawodzie.

Szkoła czarnoborska była średnią szkołą zawodową i nie miała charakteru dokształcającego, dlatego nie mogła zapewnić pełniejszego przygotowania do pracy w zakładach. Niestety, w okresie ogólnokrajowego kryzysu gospodarczego Zgromadzenie, które tak o tę szkołę walczyło, po sześciu latach wydajnej pracy w latach 1927 - 1930; 1930 - 1933 samo ją zamknęło nie będąc w stanie jej utrzymać.

Opróżnione przez szkołę pomieszczenia zostały natychmiast wykorzystane na powiększenie zakładu opiekuńczo - wychowawczego i umożliwiły pobyt w nim przeszło stu dzieciom.

Oprócz Ochronki i Szkoły dla Kierowniczek Internatów, przekształconej później w Szkołę Gospodarczo - Społeczną siostry kierowały w latach 1927 - 1937 Publiczną Siedmioklasową Szkołą Powszechną. Do niej uczęszczały również dzieci z zakładu, liczba uczniów w szkole dochodziła do 300 osób.

Sędziwa mieszkanka Czarnego Boru p. Anna Kasperowicz tak wspomina te "misjonerki" i ich pracę pedagogiczną:

"Mój Boże, jakie to z sióstr były wspaniałe nauczycielki. Dobre, mądre, sprawiedliwe. Pamiętam siostrę Orłowską - pięknej urody, siostrę Kazimierę Hoffman, siostry Starewicz i Durbasówną. Na ich lekcjach nie było miejsca na nudę". Początkowo z powodu braku pomieszczenia dla szkoły, w domu rodzinnym p. Anny mieściły się klasy 3, 4 i 5. Na początku lat trzydziestych, a właściwie w 1932 roku Fundacja im. J. Piłsudskiego rozpoczęła budowę nowej szkoły. Ten drewniany gmach zachował się aż do chwili dzisiejszej i od 1993 r. funkcjonuje tu nadal polska szkoła. Czas jednak zostawił swój ślad na nim i kosmetyczny remont parteru nie zapewni długotrwałego istnienia.

Ale wracając do tamtych lat międzywojnia, Siostry Urszulanki oprócz działalności oświatowej prowadziły szeroką działalność społeczną, kierowały życiem religijnym i kulturalnym. Zachęcały młodzież do opieki nad sierotami, przybliżały ją do kościoła. By zaangażować do pożytecznej pracy i nauki, założyły koło Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej. Jakich tylko imprez i zabaw nie wymyślano razem z siostrami. Większość zabaw i uroczystości odbywała się w klubie "Gwiazda Zaranna". Siostry prowadziły też chór przykościelny w kapliczce. Jednocześnie były świetnymi gospodyniami, smacznie gotowały, pięknie szyły, dziergały. Tej sztuki uczyły miejscowe dziewczęta. Za darmo. Siostry prowadziły własną piekarnię. Dzisiaj w tym budynku, odkąd spłonął kościółek, mieści się kapliczka. Miały też siostry zakonne sklep z pieczywem i małą kawiarenkę. Cieszyła się ogromną popularnością wśród wczasowiczów, których z każdym rokiem było coraz więcej. A jakie pyszne lody w tej kawiarence były.

Jednocześnie zawdzięczając inicjatywie Matki powoli, ze składek wiernych powstał kościółek p. w. Niepokalanego Poczęcia, który nigdy nie został wykończony. W 1939 roku budowę zamrożono. Zaraz po wojnie przeszedł w posiadanie Domu Dziecka (mieściła się tam m. in. stołówka), który zajął również klub "Gwiazda Zaranna". Kiedy Dom Dziecka przeniósł się do dużego budynku, w kościele rozlokował się szpital. Ale ludzie zbierali się na wspólne modlitwy w kapliczce Sióstr Urszulanek, ciesząc się, że chociaż ona im została. Nie na długo. Na początku lat 50. pewnej nocy zginęła kapliczka - rozebrano ją i wywieziono. Na długie lata czarnoborzanie pozbawieni byli domu modlitwy. Tylko przed ośmiu laty odzyskali były sklep sióstr zakonnych, który przerobili na kapliczkę.

Z rozpoczęciem się II wojny światowej siostry nie opuściły Czarnego Boru i nadal prowadziły swą działalność społeczną i wychowawczą. Ochronkę prowadziły aż do chwili przejęcia jej przez władze litewskie jesienią 1940 roku. Pozostała w niej część sióstr w charakterze personelu pomocniczego. Utrzymanie zapewniło siostrom prowadzenie piekarni i praca w pobliskiej kopalni torfu. W ten sposób przetrwały całą wojnę. Dopiero w lipcu 1946 roku w ramach repatriacji siostry opuściły Czarny Bór i udały się do Warszawy. Po odjeździe sióstr Czarny Bór odczuł prawdziwą lukę. Zakład kierowany przez władze litewskie jakiś czas istniał, ale później dzieci sieroty zabrały rodziny i nimi się opiekowały. Sędziwa mieszkanka wsi Halino p. Eleonora Tarasewicz opowiedziała o tym, jak do pełnolecia wraz ze swym czworgiem dzieci wychowała sierotę z Czarnoborskiej Ochronki, Edwarda Kasjana (nosił takie nazwisko, ponieważ siostry znalazły go obok kasy). To było miłe, posłuszne i pracowite dziecko, a jakie wdzięczne. Postarała się mu dać podstawowe wykształcenie, a kiedy dorósł do lat samodzielnych, wyjechał w głąb Rosji, założył rodzinę. Pani Eleonora otrzymała zaledwie kilka listów, a później ślad po nim zaginął. A ilu jeszcze takich sierot było i jak się ułożyły ich losy? Oprócz starego drewnianego gmachu polskiej szkoły, piekarni, w której mieści się kapliczka, pozostał w małym lasku obok planowanego kościoła cmentarzyk chroniący zwłoki 11 sióstr i księdza oraz 8 osób świeckich. A właściwie wieczny spoczynek znalazły:

1. s. Maria Marta Szczepanowicz ur. 14 11 1897, zm. 24 01 1941
2. s. Maria Janina Chrempińska 19 10 1873 - 23 02 1937
3. s. Maria Hieronima Juris 02 09 1894 - 29 03 1944
4. s. Maria Małgorzata Skibniewska 20 05 1900 - 24 07 1932
5. s. Maria Cecylia Smolarek 29 10 1900 - 12 11 1944
6. s. Maria Józefa Monkiewicz 26 12 1859 - 21 03 1937
7. s. Maria Dolores Jezierska 21 11 1892 - 10 05 1942
8. s. Maria KlaraŁukaszewicz 22 05 1876 - 22 03 1942
i 3 młode siostry, które zmarły jeszcze przed nowicjatem - jako kandydatki czy postulantki.
9. s. Salomea Olkśnin - 24 11 1909 - 21 01 1939
10. s. Bronisława Odamuk 9 12 1911 - 22 05 1941
11. s. Józefa Ludewicz 10 09 1914 - 30 11 1939

Ksiądz, który jest tu pochowany, nazywał się Mickiewicz, zmarł w starszym wieku. (Dokładnych danych nie ma.)

Wszystko przeminęło, a pozostały tylko te mogiły, liczne ślady działalności Sióstr oraz dobra pamięć i wyrazy szacunku, podziękowania czarnoborzan.

Materiał opracowałam na podstawie zbiorów Kółka Krajoznawczego, kierowanego przez panią Marię Macinkiewicz, nauczycielkę klas początkowych, za co serdecznie dziękuję.

Fot. Waldemar Dowejko, archiwum

NG 22 (458)