Bohdan Czarnecki

Wilnianin w Antarktydzie

Do Polskiej Stacji Antarktycznej na wyspie King George, gdzie mieliśmy spędzić zimowanie, dotarłem w grudniu 1996 r. z XXI wyprawą Polskiej Akademii Nauk.

Przywiodła mnie tu tęsknota za przyrodą białej pustyni. Zaczęło się to od surowych, wspaniałych zim w moim rodzinnym mieście Wilnie. W latach szalejącej zawieruchy wojennej siadywałem na ciasnym podwórku ul. Skopówka 6 w zbudowanym przez nas lodowym "szańcu" spoglądając na niewielki skrawek nieba, po którym przelatywały ptaki. Dokąd, gdzie?, czy jest piękniejsza zima niż w Wilnie. Tu, w Cielętniku, kładliśmy się w puchu śnieżnym na plecach i ubijaliśmy "Orła Białego", tu ślizgaliśmy się na łyżwach, zwykle na jednej, bo dzieliliśmy się z tym co ich nie miał, tu zjeżdżaliśmy z Góry Zamkowej lub na nartach z Góry Trzykrzyskiej. Wstawało się w przeraźliwie zimnym mieszkaniu, myło oczy pod kranem lub też nie, gdy woda w rurach pozamarzała. Przetrwaliśmy tak pięć wojennych zim.

Po przyjeździe w 1945 r. do Łodzi zawsze pasjonowałem się zimą, czytałem o zmaganiach polarników, ich samozaparciu, a wzorem byli Amundsen i Shackleton. Tu też widziałem przylatujące i odlatujące ptaki. Dlaczego, dokąd? Czułem też tęsknotę za podróżami do krain polarnych. I stało się. Z inicjatywy prof. Stanisława Rakusy - Suszczewskiego Polska włączyła się do międzynarodowej społeczności polarnej poprzez wybudowanie w 1977 r. na Szetlandach Południowych Stacji Polarnej i podjęcie międzynarodowego programu badań antarktycznych, w tym lekarskich. Patronem Stacji został Henryk Arctowski, który jako pierwszy z Polaków wraz z Antonim Dobrowolskim zimował u brzegów Antarktydy na statku Belgica w wyprawie belgijskiej dowodzonej przez A. de Gerlache de Gomey w latach 1897 - 99. Odkrycia Szetlandów Płd. dokonał w 1819 roku kpt. Wiliam Smith. W rok później kpt. Edward Bransfield razem z trzema oficerami i lekarzem chirurgiem wylądowali na plaży wyspy nadając jej imię króla Jerzego IV. Równolegle pływał tu statek amerykański Hiro dowodzony przez Nataniela Palmera. Odkryto duże skupiska fok i wielorybów, co przyciągnęło rzesze łowców i wkrótce doprowadziło do prawie całkowitego ich wytępienia.

Polskie "przytulisko zimowe" zlokalizowane jest nieco przed kręgiem polarnym południowym, tuż przy brzegu Zatoki Admiralicji. Składa się z budynku mieszkalnego z małymi jednoosobowymi pokoikami, sali ambulatoryjnej i szpitalnej, jadalni, pomieszczeń gospodarczych i sanitarnych. Obok umieszczone są laboratoria biologiczne i meteorologiczne, hale gospodarcze, hala agregatów, rozmównica telefoniczna oraz szklarnia. Tuż za "ścianą", na wzgórzu znajduje się pingwinisko oraz legowisko słoni morskich. Po drugiej stronie Zatoki mają swoją bazę Brazylijczycy. Przed frontem budynku, pod masztami flagowymi, ułożyliśmy fragmenty szkieletów wielorybów jako świadectwo ludzkiej rabunkowej gospodarki oraz części sprzętu wielorybników z początku XX w.

Załoga zimująca składa się z trzynastu fachowców, naukowców i pracowników technicznych stanowiących jedną rodzinę, której przeżycie zależy od nich samych. Ekipa przywozi z sobą niezbędne wyposażenie oraz wyżywienie na cały rok na statku wypływającym z Gdyni. Cały ładunek, własnymi siłami, musi przeładować z luk statku na transportery pływające, przewieźć do bazy, rozlokować we właściwych miejscach, posegregować wykorzystując każdą chwilę przerwy w kaprysach pogody, która szafuje silnym wiatrem i nagle spiętrzającymi się falami lub zarzucaniem dużej kry lodowej. Dzieje się to zwykle w środku lata antarktycznego, jest próbą wytrzymałości fizycznej i psychicznej załogi, pozwala na poczynienie pierwszych spostrzeżeń lekarskich. Paliwo przewozi się barkami i przepompowuje do dużego zbiornika, skąd w razie potrzeby do cystern podłączonych do agregatów wytwarzających prąd elektryczny. Po opuszczeniu wyspy przez poprzednią załogę wszyscy zaczynają pracę na swych stanowiskach. Głównymi tematami biologicznymi w tym roku są: wpływ cywilizacji, mimo że odległej, a czyniącej szkody w tym zakątku świata, radiacja, dziura ozonowa, topnienie lodowców, migracja zwierząt i zmiana flory jako wynik zwiększonego ruchu turystycznego. Nad żołądkami zimowników czuwa kucharz, od którego inwencji zależy samopoczucie zimowników.

Podczas pobytu na wyspie staliśmy się obserwatorami życia stałych mieszkańców wyspy. Przez cały rok przebywają tu urocze, wdzięczne foki Weddella, duże słonie morskie, uchatki zachowaniem swym przypominające psy, drapieżne lamparty morskie, mewy antarktyczne, petrele olbrzymie - mistrzowie lotu potrafiające mimo szkwału utrzymywać się prawie nieruchomo na niebie. Widziałem, jak wiedziony głodem podrostek o rozpiętości skrzydeł dwu metrów, nie umiejący jeszcze latać, opuścił gniazdo, dotarł do brzegu morza, zaczął żerować w wodzie i został porwany przez fale i wiatr wiejący od wyspy. Starał się wrócić z powrotem, ale to było niemożliwe, kilkakrotne wzbicie się w powietrze również nieudane mimo rozpaczliwych machań skrzydłami. Coraz szybciej się oddalał, a dalej czekały już lampart morski lub orka. Innym razem widziałem wytrwałe kilkudniowe ćwiczenia młodego petrela polegające na próbach startu do lotu, a potem samego latania. Kibicowałem mu i cieszyłem się, gdy nauczył się latać samodzielnie jak inni mistrzowie. Po roku przyleciał i założył swoją rodzinę. Pingwiny i skuy - wydrzyki przybywają tu latem antarktycznym, zakładają gniazda, wychowują potomstwo. Staje się gwarno, wszędzie pełno życia, kolonie ptactwa zasiedla kilkanaście tysięcy osobników. Po opuszczeniu terenów pozostają szkielety ptaków padłych w walce o byt. Niedługo po tym śnieg przykryje wyspę, przybrzeżne wody zamarzną i wszystko będzie czekało na powrót ciepłego słońca. Tu zrozumiałem prawa rządzące ptasimi wędrówkami, które obserwowałem przez całe życie. Ptaki, tak jak od wieków wracają do swych terenów lęgowych, do stałych gniazd. Po wychowaniu potomstwa odlatują i odpływają do krajów, gdzie znajdują warunki do przetrwania surowej zimy, a wraz z wiosną wracają do rodzinnych stron. Każdy więc ma prawo do swej ziemi rodzinnej, niezależnie od tego, gdzie go losy zmusiły do przeniesienia się. Też przez ten czas zimowania tęskniłem za swoją ziemią rodzinną i żałowałem, że jak co roku czynię, nie mogłem odwiedzić Wilna i Druskienik.

Na zdjęciach: 1. autor w Antarktydzie; 2. rodzina słoni morskich; 3. kolonia pingwinów Adeli, w głębi zabudowania stacji; 4. góra lodowa w Zatoce Admiralicji; 5. foka Weddella.

NG 23 (459)