Stanisław Cat - Mackiewicz

12 I 1941. Śp. Mieczysław Niedziałkowski

Z gór Olimpu z rąk do rąk podawano sobie głownię płonącą. Do nas z kraju, gdy wieść dojdzie, zawsze jest jedliną żałobną, w czarny kir spowitą, od czerwonej krwi lepką. Nic innego nie słychać, nic innego nas nie woła z tego nieszczęsnego kraju rozstrzeliwań i klęski. Szedłem sobie ulicą londyńską i zamyśliłem się, jakby to było dobrze, gdyby nasza polityczna polska w Londynie gromadka czy garsteczka powiększyła się o Mieczysława Niedziałkowskiego, o radę i zdanie tego człowieka o umyśle otwartym, szerokim, liberalnym, solidnym, człowieka, który nosi w sobie i uszanuje w przeciwniku patos i żar przekonania, uzna prawdę w argumencie, odróżni lojalność od lokajstwa, patriotyzm od błazenady, słowem posiada cnoty nie każdego polityka cechujące. I zamarzyłem się nad tą tęsknotą do przyjazdu Meka Niedziałkowskiego, który całe życie był moim lojalnym przeciwnikiem. I z tym marzeniem w głowie zaszedłem do księgarni, kupiłem gazetę i spotkałem w niej wiadomość o rozstrzelaniu go przez Niemców.*

Po raz pierwszy w życiu widziałem Niedziałkowskiego na obchodzie powstania listopadowego, który gdzieś w grudniu 1911 r. urządzała wileńska młodzież szkół średnich wszystkich trzech organizacji: Narodowej, Postępowo - Niepodległościowej i "Wyzwolenia", w dużym staroświeckim mieszkaniu superintendenta kalwinów, Jastrzębskiego. Mieszkanie było - jak powiedziałem - staroświeckie, dużo miękkich mebli, dywany, portiery, lampy naftowe, stojące na stołach lub po kątach na konsolach. Tak się złożyło, że byłem wtedy po raz pierwszy na "tajnym, nielegalnym" obchodzie, że uczyniono mi zaszczyt zaproszeniem jako młodszego "kolegę'' i że przez cały czas obchodu przechodziły mi po kościach elektryczne mrówki od wzruszenia i podniecenia. Pierwszy raz w życiu słyszałem wtedy śpiewane "Jeszcze Polska nie zginęła..." Był wtedy na obchodzie przyjezdny kolega z Grodna, Sylwester Wojewódzki, późniejszy bolszewik, przez bolszewików w Mińsku oskarżony o szpiegostwo na rzecz Polski i rozstrzelany, ale głównym mówcą był właśnie ośmioklasista Mieczysław Niedziałkowski. Na "obchód'' ubrał się w "mundur", to znaczy w galowy uniform ucznia gimnazjum, z ciemnogranatowego sukna, z kołnierzem oszytym srebrnym galonem, zapięty na dziewięć srebrnych guzików i z dwoma guzikami na każdym rękawie. W końcu końców mundur ten miał w sobie coś z wzorów wojska polskiego w Królestwie Kongresowym. My wszyscy przyszliśmy w zwyczajnych, rosyjskich uniformach, czarnych bluzach, nie wszyscy byli uczesani, nie wszyscy mieli białe mankiety, koleżanki z gimnazjum Imperatricy Maryji Fiodorowny i z innych szkół rządowych i prywatnych były w brązowych sukienkach i czarnych fartuszkach; mundur Niedziałkowskiego, jego binokle bez opraw, które świeciły szkłami, gdy ruszał głową, nadawały mu w naszych oczach elegancki, dystyngowany wygląd. Wygłosił przemówienie o powstaniu listopadowym, patriotyczne, lecz ze zdaniem: "inna była Polska Czartoryskiego, a inna była Polska Mierosławskiego"... Ileż to razy później w życiu słyszałem podobne zdania, brzmiały mi one często jak banał nudny i nie bardzo nawet prawdziwy, ale wtedy w ustach tego starszego kolegi z gimnazjum miały w sobie coś świeżego, coś jakby młode pisklęta, które jeszcze ani razu piórek nie straciły, nie zdążyły utyć, postarzeć, zbrzydnąć. Byłem już wtedy z Czartoryskim całą duszą, a nieźle znałem nie zawsze nadzwyczajną rolę Mierosławskiego w historii, więc słowa Niedziałkowskiego mnie nie przekonywały, ale jakże mi imponował ten parlamentarny sposób mówienia, ta ręka w mundurze oparta na fotelu, ta polszczyzna gładka, literacka, bez zająknięć i zakiełbaszenia rusycyzmami. W końcu obchodu kilka koleżanek, pamiętam ich twarzyczki w świetle lamp naftowych dziś jeszcze, zaczęły wołać, aby zaśpiewano "Warszawiankę". Nie wiedziałem dobrze, dlaczego my ''narodowcy" sprzeciwiamy się temu, i dziś jeszcze nie wiem, zdaje mi się, że jako "Warszawiankę" śpiewano wtedy inną jakąś pieśń o bardziej partyjnej treści. "Część kolegów - oświadczył Niedziałkowski - proponuje, aby zaśpiewać ''Warszawiankę'', czy aby nikt nie ma nic przeciwko temu?" Niedziałkowski raz jeszcze powtórzył to pytanie: "Czy nikt nie protestuje?", bo tak było na swego rodzaju "konwencie seniorów'' uprzednio postanowione. Widziałem potem często Niedziałkowskiego jako przewodniczącego na różnych komisjach, zebraniach, posiedzeniach, ale nigdy chyba nie był tak dostojny, tak parlamentarny, tak celebrujący swoje demokratyczne posłannictwo, jak wtedy w tym mieszkaniu, z którego wychodziło się w szynelu uczniowskim, w "baszłyku" na głowie, przez długi ciemny ogród, gubiąc kalosze w śniegu, wychodziło na ulicę Zawalną, po której biegały dorożkarskie sanki z dzwonkami, pilnowane przez cesarskich posterunkowych policji.

Niedziałkowski był wtedy chlubą naszego uczniowskiego konspiracyjnego Wilna. Na maturze zrobił jakiś potworny błąd ortograficzny w wypracowaniu rosyjskim - ale grono nauczycieli było tak liberalne, iż oświadczyło, że Niedziałkowski był zawsze inteligentnym uczniem i że wobec tego należy ten błąd uznać za skutek zdenerwowania. Niedziałkowski był uczniem tego gimnazjum, które mieściło się tam, gdzie przedtem i później był uniwersytet, tegoż gimnazjum uczniem był także Piłsudski. Na uniwersytecie petersburskim, na wydziale prawa, podczas egzaminu poznał się na Niedziałkowskim wielki, nieśmiertelny Leon Petrażycki. Jeden z największych, jeśli nie największy uczony polski, filozof prawa i moralności, wbrew regulaminowi egzaminował przeszło godzinę późniejszego leadera socjalizmu polskiego, widocznie delektował się jego odpowiedziami, i uznał, że zdał egzamin doskonale. Niedziałkowski zdawał egzaminy dyplomowe już w Wilnie, na Uniwersytecie Stefana Batorego, lecz wpływ genialnego Petrażyckiego na jego argumentację był w nim widoczny przez całe życie.

Niedziałkowski pochodził ze zdolnej rodziny. Stryjem jego był biskup żytomirski, znany z książek treści popularnoreligijnej. Ojciec jego śp. Konrad Niedziałkowski był za czasów rosyjskich wiceprezydentem Wilna, gdyż nasze miasto w odróżnieniu od Warszawy miało samorząd miejski jeszcze przed wojną. Starsza siostra Niedziałkowskiego, pani Wanda Dobaczewska, była uzdolnioną poetką, za czasów walk legionowych napisała tęskny wiersz: "Gdy zakwitną wiosną jabłonie - różowo - srebrną koroną drzew"... Wiersz ten był wydrukowany w Wilnie jeszcze za czasów cesarsko - rosyjskich, jawnie sprzedawany, jakkolwiek wyraźnie było tam powiedziane, że poetce chodzi o żołnierzy Piłsudskiego - cenzura rosyjska nie miała nerwowej przenikliwości cechującej inne cenzury. Młodsza siostra Niedziałkowskiego, pani Halina, także uzdolniona poetka, była żoną Władysława Zawadzkiego, poważnego teoretyka ekonomicznego i niezbyt fortunnego ministra skarbu.** Pani Dobaczewska stała się później filarem wileńskiego "Ozonu".

Niedziałkowski od dziecka był związany z tradycjami liberalizmu, demokracji, haseł XIX wieku. Nad kołyską jego stały już dwie wróżki, w pokoju dziecinnym uczono go patriotyzmu i liberalizmu. Nie chcę się wypowiadać o jego roli w Polskiej Partii Socjalistycznej - byłoby to może nietaktowne z mojej strony. Ale już w czasie wielkiej wojny był tej partii najbardziej obiecującym młodzieńcem; aresztowany przez Niemców za czasów tamtej okupacji, został wypuszczony za interwencją Władysława Studnickiego, z którym przez całe życie łączył go stosunek oparty na wzajemnym szacunku. W rządzie Moraczewskiego Niedziałkowski był podsekretarzem stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, w Sejmie Ustawodawczym - sekretarzem komisji konstytucyjnej, od czasów śmierci Feliksa Perla - redaktorem naczelnym "Robotnika", w ostatnim wielopartyjnym Sejmie - prezesem Klubu Socjalistycznego.

Gdy się słuchało członków Klubu Socjalistycznego przemawiających z trybuny sejmowej, Żuławski i Niedziałkowski byli dwoma przeciwieństwami. Żuławski zasypywał słuchacza szeregiem drwin, sarkazmów, zarzutów, oskarżeń i znowu drwin, wszystko to podniesionym głosem, wszystko to luźno z sobą związane. Mowy Żuławskiego roznamiętniały, poruszały, gniewały, ale mowy Żuławskiego nie miały wątku, nie miały nici logicznej, która by wiązała jedne argumenty z innymi argumentami, która by łączyła wstęp, argumentację i wniosek - wnioski były wszędzie albo też nie było ich nigdzie. Żuławski z jego czarnymi wąsami i płomiennymi oczami był wspaniałym typem sejmikowego rębajły, była to szkoła demagogii, mogąca rodowodu dochodzić od burd sejmikowych XVIII w. Natomiast każda mowa Niedziałkowskiego stanowiła ścisły wywód prawny, w chwili, gdy Niedziałkowski wchodził na trybunę, zrywała ona wszelką łączność z demagogią, przestawała być estradą wiecową, stawała się katedrą. Niedziałkowski nie tylko oczyszczał swą mowę od wszelkiej demagogii, przeczyszczał w ogóle atmosferę, wyganiał demagogię z sali. To połączenie socjalisty i antydemagoga miało swój wielki wdzięk. Nie znaczy to, aby przemówienia Niedziałkowskiego były bezkolorowe, aby nie było w nich patosu - przeciwnie, od czasu do czasu, gdy wyprowadzał wnioski z faktów, które go bolały, rumieniec pojawiał się na jego twarzy i słowa jego stawały się rozgrzane i piekące.

"Dżentelmen polskiego Sejmu" - nazywała Niedziałkowskiego prasa jego przeciwników. Dzisiaj, gdy pasmo krwi przekreśliło to życie, nie powiemy już o śp. Mieczysławie Niedziałkowskim: "dżentelmen", powiemy rycerz.

"Wiadomości Polskie" Londyn, nr 2, 12 I 1941.

* Mieczysław Niedziałkowski został rozstrzelany w Palmirach 21 czerwca 1940 r.; tego samego dnia zginął Maciej Rataj. Wiadomość do Londynu przyszła z półrocznym opóźnieniem.

** Władysław Zawadzki - minister skarbu w kolejnych gabinetach (1932 - 1935).

Na zdjęciu: Stanisław Cat Mackiewicz w maju 1939 r. w Krakowie.

Od redakcji: zamieszczając kolejną publikację Stanisława Cata Mackiewicza, która uczy nas bogatej historii, daje możność poznania ludzi tamtego okresu, chcielibyśmy zwrócić szczególną uwagę na ten wysoki ich poziom kultury, jaki pozwalał uszanować zdanie oponenta oraz przeciwnika, czego nam trzeba się uczyć i uczyć.

NG 24 (460)