Łucja Thijssen

Tragiczne życie Bogdana Pruszyńskiego:
prawda czy zmyślenie?

Szanowny Panie Redaktorze,

Na prośbę pani Łucji Thijssen, Holenderki zamieszkałej w Hadze, załączam polskie tłumaczenie Jej opowiadania z prośbą o opublikowanie. Łucja Thijssen jest autorką książki "Tysiąc lat Polska i Holandia", gdzie też w sposób obiektywny ujęła historię stosunków polsko - litewskich. Za tę książkę została odznaczona Złotą Odznaką Zasługi Rzeczypospolitej Polski i odznaczeniem Św. Wojciecha miasta Gdańska. W niniejszym opowiadaniu pisze Łucja o Jej dziwnym kontakcie z Bogdanem Pruszyńskim, urodzonym 6 stycznia 1931 roku w Wilnie w Zakrecie i o Jego tragicznym życiu. Historia Bogdana Pruszyńskiego wydaje się Jej czasami tak nieprawdopodobna, że Łucja zapytuje: jest to prawda czy zmyślenie. Ma też nadzieję, że po opublikowaniu Jej opowiadania w "Naszej Gazecie" zareaguje ktoś z wilnian, który znał Bogdana Pruszyńskiego lub Jego rodzinę i w ten sposób Łucja zdobędzie więcej informacji.

Załączam serdeczne pozdrowienia Bożena Borysowicz

Leidachendam, 9 czerwca 2000 r.

W marcu 1997 r. w haskim mieszkaniu Łucji zadzwonił telefon. Odezwał się przyjemny męski głos mówiący coś po polsku. Kiedy zorientował się, że Łucja go nie rozumie, przerwał połączenie. Tak zaczęła się znajomość Łucji Thijssen z Bogdanem Pruszyńskim. Po upływie dwóch tygodni nadszedł do Łucji gruby list z Łodzi, którego nadawcą był Bogdan Broczyński - Pruszyński. List pisany był ładnym i regularnym charakterem pisma, a Bogdan opisywał tam swoje tragiczne przeżycia. Prócz pisma wszystko w Jego liście było dziwne, a opisywane przeżycia były tak straszne, że Łucji wydawały się wręcz nieprawdopodobne. List pisany był łamanym holenderskim, a jednak dobrze zrozumiały.

Kilka dni później zadzwonił telefon, a Łucja rozpoznała głos nieznajomego z Łodzi, który łamanym holenderskim powiedział: "Ty nic nie mówić, ty słuchać...". I potoczyła się opowieść, którą Łucja już znała z listu. Żona mu niedawno zmarła, a Bogdan swoje ostatnie pieniądze wydał na jej nagrobek. Nie miał z czego płacić czynszu. Nie miał też już nikogo bliskiego, a jednak chciałby bardzo komuś opisać historię swego życia. Od tego dnia w mieszkaniu Łucji telefon dzwonił coraz częściej i Łucja z Bogdanem prowadzili długie rozmowy, przeważnie o Jego biedzie i samotności. Łucja chciała mu pomóc, ale nie bardzo wiedziała jak. Wysyłała paczki, pieniądze i listy. Obiecała mu, że odwiedzi go w Polsce w czerwcu, kiedy będzie jechać do Gdańska. Od Bogdana dostała na swoje urodziny w kwietniu paczkę z bukietem sztucznych kwiatów, dużym portretem Bogdana, własnoręcznie uszytą spódnicą i grubym listem. Wszystko nasycone perfumami, których zapach przez tygodnie przepełniał mieszkanie Łucji. Rozmowy telefoniczne trwały dalej. Łucja próbowała dociec co było prawdą w opowiadaniach Bogdana, a co fikcją i jak mogłaby mu dalej pomóc. Obiecywała mu dalej, że w czerwcu go odwiedzi. Od Zielonych Świątek Bogdan przestał dzwonić. W domu stało się cicho. Łucja pracowała nad przygotowaniem pewnej wystawy i cieszyła się spokojem. Jak to przyjemnie - myślała - żadnych telefonów z Łodzi i żadnych smutnych opowiadań. Kiedy jednak Bogdan dalej się nie odzywał, zaczęła się niepokoić. Co się z nim dzieje? Co robi ? Uciekł gdzieś z pieniędzmi, które mu wysłała na czynsz? W sobotę zadzwoniła do Łodzi, ale Bogdan nie odpowiedział. W niedzielę też żadnej odpowiedzi. Zaczęła dzwonić co godzinę, też bez rezultatu. Dopiero pod wieczór ktoś podniósł słuchawkę. Był to policjant, który poinformował Łucję, że w mieszkaniu, do którego dzwoni leży martwy człowiek. Sąsiedzi, którzy mieli dosyć co godzinę dzwoniącego telefonu zaalarmowali policję, która wyważyła drzwi. Bogdan nie żył.

Przy pomocy polsko - holenderskich przyjaciół nawiązała kontakt z miejscowymi władzami. Okazało się, że Bogdan nie posiadał żadnej rodziny, z wyjątkiem teściowej i dalekiego kuzyna. Byli oni jednak zbyt biedni, aby zapłacić za pogrzeb. Prokurator zawiadomił Łucję, że jeżeli w ciągu dwóch dni nikt nie załatwi pogrzebu, to Bogdana pochowa się na cmentarzu dla bezdomnych. "Nigdy !" -pomyślała Łucja. Wspólnie z przyjaciółką wsiadły do samochodu i pojechały do Łodzi. Tam znalazły polską tłumaczkę, z którą wspólnie załatwiały wszystkie sprawy związane z pogrzebem Bogdana.

Ku jej zdziwieniu prokurator poprosił Łucję o zidentyfikowanie zwłok. Wtedy to zobaczyła po raz pierwszy i ostatni Bogdana. Łucja podpisywała wszelkie dokumenty, a wspólnie z holenderską przyjaciółką i polską tłumaczką poszły do mieszkania Bogdana, gdzie jak się okazało leżał martwy przez tydzień, załatwiły sprawy pogrzebu z księdzem, wybrały nagrobek i kwiaty, a także rozmawiały z teściową Bogdana i jego sąsiadami. Po pogrzebie zapakowały wszystkie listy, fotografie i wszelakie inne dokumenty znajdujące się w mieszkaniu Bogdana: ?Wszystko co pozostało po panu Pruszyńskim należy do osoby, która płaci za pogrzeb? oświadczył wcześniej prokurator wręczając Łucji klucze od mieszkania Bogdana. Wszystkie te dokumenty zabrała Łucja do Holandii. Po powrocie Łucja zaczęła przeglądać zabrane dokumenty, a przyjaciele pomogli Jej je tłumaczyć. Historia życia Bogdana, którą Łucja zrekonstruowała, zawierała tyle strasznych i dziwnych faktów, że Łucja jeszcze teraz, trzy lata później, nie wie co jest prawdą, a co fikcją. Na podstawie tych dokumentów można zrekonstruować życie Bogdana Pruszyńskiego następująco. Bogdan urodził się 6 stycznia 1931 roku w Wilnie jako jedyny syn Jerzego Henryka Pruszyńskiego wywodzącego się z Mińska i Aleksandry Krasnowieckiej pochodzącej z Krzywego Rogu. Rodzice Bogdana mieli jeszcze trzy córki, a jedna z nich była bliźniaczką. Nie jest wykluczone, że Bogdan był jednym z bliźniaków. Ojciec Bogdana był lekarzem wojskowym, a matka pediatrą. Mieszkali w Wilnie w dzielnicy Zakret. Kiedy we wrześniu 1939 r. wkroczyły do Wilna wojska rosyjskie, ojciec Bogdana został zaaresztowany, a ich dom na Zakrecie zarekwirowany. Matka z czwórką dzieci uciekła z Wilna w kierunku Nowogródka, bo tam mieściła się ich rodzinna posiadłość "Dobry Pol" (?) . Dobry Pol jest oddalony około 700 km od Wilna, a więc matka Bogdana dotarła tam dopiero po trzech miesiącach. Tam znajdowali się już wraz z rodziną siostra Janina i brat Jerzego Henryka Pruszyńskiego. Wspólnie spędzili Boże Narodzenie 1939 r.

Dwa dni później Dobry Pol został napadnięty przez komunistyczną bandę i prawie cała rodzina Pruszyńskiech została przez nich w sposób bestialski zamordowana. Uratował się tylko dziewięcioletni Bogdan wraz z jego ciotką, Janiną, której udało się wyrzucić Bogdana przez okno i samej przez nie wyskoczyć.

Janina z Bogdanem uciekła do Pińska, gdzie mieszkała jej siostra, żona rosyjskiego pilota. Ten zaopatrzył ich w nowe papiery. Janina nazywała się teraz Galina Broczyńskaja, a Bogdan stał się jej synem, Henrykiem Broczyńskoj. Razem z "nową matką" pojechał Bogdan do Smoleńska. Tam Janina, lekarz z zawodu, dostała pracę w miejscowym szpitalu.

Rok później Smoleńsk został zajęty przez Niemców. Większość personelu szpitalnego i pacjenci zostali przez Niemców rozstrzelani. Janina uratowała się, ponieważ znała dobrze niemiecki, a akurat jeden z oficerów niemieckich dostał zapalenia wyrostka robaczkowego. Janina zoperowała go i w dowód wdzięczności dostała dwa bilety na pociąg do Warszawy.

W Warszawie Janina z Bogdanem zamieszkali u jej drugiej siostry, Anieli, mieszkającej przy ul. Raczyńskiej. Aniela kierowała apteką przy ul. Tarczyńskiej. Kiedy pewnej niedzieli Bogdan z ciotkami brał udział we mszy św. w kościele na placu Narutowicza, wtargnęli do kościoła Niemcy. Zabrali oni z kościoła wszystkie dzieci z jasnymi włosami i niebieskimi oczyma, a wśród nich też i Bogdana. Tak trafił on do obozu koncentracyjnego dla dzieci w Łodzi.

Bogdan jako dziecko nie należał do "spokojnych typów". Sprawiał wiele kłopotów niemieckiemu małżeństwu, które go zaadaptowało i ciągle od nich uciekał. Karano go za to bardzo surowo. Tak na przykład opisuje Bogdan, że kiedyś musiał spać w klatce razem z psami szefa gestapo, Otto Bratfisch.

W zimie 1943 r. Bogdan ukradł rower i uciekł do Warszawy do ciotek. W aptece ciotki Anieli ukrywał się wówczas żydowski lekarz z czwórką dzieci. Lekarz ten dał Bogdanowi klucze od swego mieszkania ze wskazówką, gdzie może znaleźć ukryte cenne rzeczy. Rzeczy te wymieniano na środki żywnościowe, więc Bogdan, jego dwie ciotki i lekarz z czwórką dzieci mogli jakoś żyć. W miesiąc później rodzina żydowska została przez kogoś zdradzona. Nie wiadomo, co się z nimi stało, i co stało się z ciotką Anielą. Ciocia Janina została uwięziona na Pawiaku, i tam ją rozstrzelali. Bogdan został wtedy zupełnie sam na świecie.

Jak Bogdan przeżył powstanie warszawskie nie jest wiadomo. Prawdopodobnie brał w nim czynny udział, bo nosił pseudonim "Rawicz". Po powstaniu dostał się do obozu w Pruszkowie, a stamtąd przewieziono go do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu ("przesłałem Ci własnoręcznie uszytą spódnicę" pisał Bogdan do Łucji, "a szyć nauczyłem się od żydowskiego krawca w Oświęcimiu", a innym razem? "holenderskiego nauczyłem się od holenderskich dzieci w Oświęcimiu").

W Oświęcimiu Bogdan, tak jak wiele innych dzieci, trafił w ręce doktora Mengele. Wśród dokumentów Bogdana zachowało się zaświadczenie o eksperymentach, które Mengele dokonywał na Bogdanie. Po Bożym Narodzeniu w 1944 r. Bogdana przeniesiono do obozu w Bergen - Belsen, gdzie dalej na nim eksperymentowano. W maju 1945 r. znalazł się w Lubecku, gdzie przeżył katastrofę statku. Po wojnie dostał się do sierocińca w Łodzi. Skończył Szkołę Graficzną w Warszawie. Jako grafik stał się mistrzem w fałszowaniu dokumentów i pomógł w ucieczce wielu politycznym więźniom. Jego życie po wojnie stało się jednym wielkim poszukiwaniem zagubionych bliskich. Odszukał, że ojciec jego jako lekarz wojskowy zginął w Katyniu. Wspomnienie zamordowanej przez Niemców matki Aleksandry nie opuszczało go ani na chwilę. Pisze, że u każdej spotkanej na ulicy kobiecie z czarnymi włosami szukał rysów matki. Miał też wiele relacji z kobietami o czarnych włosach. Po opuszczeniu więzienia, w którym przebywał dłuższy czas za fałszowanie dokumentów, powrócił do Łodzi. Tam poznał nauczycielkę, która była nieuleczalnie chora. Przyjęła Bogdana do domu i dla niego przefarbowała swe włosy na czarno. Sąsiedzi Bogdana opowiadali Łucji jak wzruszająca była jego troska o chorą żonę. Za mały zasiłek, który dostawał od około 1995 r. od Fundacji Polsko - Niemieckiej, kupił jej wygodne łóżko, telewizję, a po śmierci postawił jej nagrobek. Po pogrzebie wrócił do domu i czuł się bardzo samotny i bezradny. Postanowił opisać swoje smutne losy, ale nie w kompletnej samotności. Zaczął pisać na prawo i na lewo do różnych organizacji, ale dostał tylko jedną odpowiedź: od Łucji z Hagi. Po śmierci Bogdana Łucja zobaczyła w jego mieszkaniu, że jej zdjęcie wisiało nad biurkiem Bogdana, a przy jego łóżku znalazła zapisany notatnik, gdzie ostatnie słowa były: ?Dla Łucji, w tym życiu nigdy się nie spotkamy...?. Kto był Bogdan Pruszyński? Czy jest ktoś w Wilnie, kto pamięta lekarza wojskowego, dr Jerzego Pruszyńskiego i jego żonę Aleksandrę, mieszkających w Zakrecie? Podobno pobrali się w 1928 r. w kościele Św. Anny w Wilnie.

"Ty masz oczy mojej matki" powiedział jej kiedyś przez telefon, "ale czy masz też czarne włosy?". Bogdan zmarł 11 maja 1997 r., w dzień matki. Łucja szuka dalej jakichkolwiek śladów o życiu Bogdana Pruszyńskiego z Wilna.

Tłumaczyła Bożena Borysowicz

NG 26 (462)