Robert Mickiewicz

Na wojnie jak to na wojnie

Im bliżej 8 października, dzień kiedy będziemy wybierać posłów na Sejm, tym bardziej zaostrza się walka między politykami różnej maści o interesy prostych zjadaczy chleba, lub jak oni wolą to nazywać, walka o interesy elektoratu.

Zaciekła walka o interesy elektoratu wcale nie oznacza, że poziom życia tegoż elektoratu ulegnie jakiejś radykalnej poprawie, a raczej na odwrót. Wojna ta staje się z dnia na dzień coraz bardziej zaciekła, no a jak mówią Francuzi, calager la calager (na wojnie jak to na wojnie).

W ostatnim czasie zaciekłe boje wiodą między sobą byli koledzy partyjni: konserwatysta V. Landsbergis i liberał R. Paksas. Generalnie nie ma nic złego w tym, że dwóch panów nie lubi się nawzajem. Problem i to problem już nie tylko tych dwóch panów, ale również znacznej części mieszkańców naszego kraju polega na tym, że jeden z nich jest przewodniczącym Sejmu i liderem rządzącej Litwą partii, drugi z kolei merem stolicy. Ich wzajemna przepychanka i spór o to, kto jest lepszy, a kto gorszy, zaczyna powoli negatywnie odbijać się na zwykłych mieszkańcach kraju i w pierwszej kolejności na wilnianach. Po prawie trzech latach kierowania przez R. Paksasa stołecznym samorządem "raptem" wyjaśniło się, że stolica jest winna Ministerstwu Finansów, według jednych obliczeń prawie sto, a wedle innych - ponad sto milionów litów. Stołeczny samorząd, również, jak się wydaje "raptem" przypomniał sobie, że rząd jest mu dłużny prawie taką samą sumę. No i sprawa wylądowała w sądzie.

Rzecz jest nie tylko i nie tyle w tym, kto, ile i komu jest dłużny. Dobrze wszyscy wiemy, czym się kończą konflikty pomiędzy władzą centralną, a samorządami. Ponieważ samorząd na Litwie nie jest zupełnie taki samorządny, to władza centralna z powodzeniem może ukarać nieposłuszną władzę lokalną. I trzeba powiedzieć, że od lat skutecznie to robi. Samorządy na Litwie są podzielone na dwie kategorii "swoje" i "nie swoje". Ze wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami.

Jako przykład można tu przytoczyć "wojnę", jaką toczyły urzędy centralne przeciwko samorządowi rejonu trockiego w minionej kadencji. Mieszkańcy rejonu trockiego zawinili przed centrum tym, że wybrali w wyborach samorządowych nie taką władzę, jaką chciałoby mieć Wilno. I władze centralne wytyczyły sobie za cel udowodnić troczczanom, że ich wybór był niesłuszny. Najskuteczniejszym narzędziem stał się budżet rejonu. Ponieważ budżety samorządów na Litwie są sporządzane przez Ministerstwo Finansów, więc Troki otrzymywały ze stolicy takie budżety, że jeden z największych w naszym kraju rejonów nie był w stanie powiązać koniec z końcem. Tę wojnę na górze najboleśniej chyba odczuli na własnej skórze pedagodzy rejonu, którym wypłata była zatrzymywana miesiącami. W niewiele lepszych warunkach pracują również inne samorządy na Wileńszczyźnie.

Czyżby przyszła teraz kolej i na stolicę? Chyba wszyscy dobrze pamiętamy jeszcze jak układały się do niedawna stosunki między rządem Litwy a samorządem Wilna. Inne miasta i rejony kraju z zazdrością obserwowały jak z ubogiego budżetu państwa do stołecznej kasy wpływały setki milionów, jak w zawrotnym tempie odnawiano wileńską starówkę, jak remontowano w mieście drogi, mosty. W tym roku natomiast samorząd Wilna z tym samym merem na czele miał już kłopoty z wypłaceniem odpraw urlopowych dla nauczycieli. I jeżeli sprawy pójdą dalej w tym samym kierunku, to wydaje się, że władzom centralnym uda się udowodnić, że R. Paksas jest złym gospodarzem, ale czy o to chodzi mieszkańcom miasta?

Chociaż z całej tej sytuacji nasuwa się całkowicie uzasadnione pytanie, czy powiedzmy po wygraniu wyborów samorządowych przez tegoż samego R. Paksasa i jego nowych sprzymierzeńców sytuacja z dzieleniem samorządów na "swoje" i "nie swoje" nie powtórzy się. Poziom odpowiedzialności naszych mężów stanu wywołuje co do tego poważne obawy.

NG 29 (456)