Beata Garnytë

Zapomniany kraj smołwieński (cd.)

Mejkszty

Jak już wspominałam, w ciągu całego trwania obozu dialektologicznego studenci i wykładowcy mieszkali w szkole podstawowej w Mejksztach. Jest to stosunkowo nowe osiedle, gdyż powstało dopiero po II wojnie światowej w wyniku kolektywizacji, kiedy to przenieśli się tu mieszkańcy okolicznych wsi. Dawniej był tu jedynie folwark, w którym wszyscy mogli znaleźć pracę.

Mejkszty można podzielić na 3 części - na Centrum (w którym mieści się m. in. szkoła), Wirszuliszki i Posiołok. Ta ostatnia część zamieszkana jest przede wszystkim przez Rosjan staroobrzędowców, którzy przenieśli się tu po likwidacji w wyniku melioracji ich rodzinnych wsi. Jedna z informatorek wspominała wieś Dawidziuny, w której mieszkali niemal sami starowiercy "od niepamiętnych czasów". Po tym, gdy na tych terenach rozpoczęła się "sławetna" melioracja, mieszkańcy tej wsi zostali przesiedleni do Mejkszt, zaś ich domy zburzone.

Mejkszty - to dawna nazwa tej miejscowości. Początkowo folwark należał do rodziny Naruszewiczów, a potem jako wiano żony otrzymał Augustyn Wawrzecki. Od Wawrzeckich jako posag Pauliny Wawrzeckiej przeszedł na własność Michała Meysztowicza z Pojościa w powiecie poniewieskim. Po tym, jak młoda para osiedliła się w Mejksztach na stałe, zmieniona została też nieco nazwa tej miejscowości tak, by była ona bardziej dostosowana do brzmienia nazwiska właścicieli. Od XIX wieku i aż do II wojny światowej miejscowość ta znana była pod nazwą Meyszty (co prawda lud okoliczny tej nowej nazwy nie zawsze używał, a często wręcz nazwisko dziedziców dostosowywał do nazwy miejscowości, przerobiwszy je na Mejksztowiczów). Ostatnim właścicielem Mejkszt był syn Michała i Marii z Potockich, Szymon Meysztowicz junior.

W Mejksztach jeszcze do II wojny światowej wznosił się wspaniały pałac, który w połowie XIX wieku wybudował syn Michała i Pauliny z Wawrzeckich - Szymon Meysztowicz senior. Pałac ten był w zasadzie parterowy, zaś przy lewej bocznej elewacji miał dwukondygnacyjne skrzydło, przy prawej - dwupiętrową wieżę. Nad głównymi drzwiami wejściowymi umieszczona była herbowa tarcza fundatora. Wokół pałacu roztaczał się angielski park o charakterze widokowym. Rosły tam niebotyczne topole, którymi wysadzone były też pasy przydrożne i podwórze. Nie zabrakło też modrzewi, brzóz, lip, ani wierzb płaczących (te ostatnie zasadzone były nad stawem)...

Tak więc spotkani przez uczestników obozu informatorzy wspominali, że właściciele Mejkszt byli z reguły dobrymi i sprawiedliwymi gospodarzami. Nie mogli tego natomiast powiedzieć o żonie jednego z nich, której zarzucano między innymi to, że nie zgodziła się dać ziemi pod budowę kościoła w Mejksztach...

Dziś, patrząc na ten wspaniały niegdyś pałac, możemy się jedynie domyślać jego dawnej świetności. Do chwili obecnej przetrwała skromna jego część, a i ta jest w opłakanym stanie. Dotychczas mieści się tam jednak poczta i biblioteka, a do niedawna również klub. Co prawda do władz litewskich zwrócił się syn ostatniego właściciela tego pałacu z propozycją utworzenia w tym pałacu muzeum, zobowiązując się przy tym pokryć 2/3 kosztów związanych z jego odbudową. Dotychczas jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi...

O wielkości tego osiedla już w czasach istnienia kołchozów może świadczyć chociażby fakt, że szkoła w Mejksztach pamięta czasy, gdy uczyło się tu około 200 dzieci. Dziś liczba uczniów tej szkoły waha się w granicach 40 (należy pamiętać, że jest to szkoła litewsko - rosyjska). W okolicy zaś coraz więcej domów zieje pustkami, ich dawni gospodarze albo zmarli, albo też wyjechali do dzieci, które w poszukiwaniu pracy wyjechały do dużych miast Litwy, Łotwy i Białorusi.

Polszczyzna w Mejksztach, mimo iż jest językiem ojczystym rdzennych mieszkańców tych terenów, nie ma tu dogodnych warunków istnienia, nie mówiąc już o jej rozwoju. Nie ma tu szkół z polskim językiem nauczania i jedynie w nielicznych szkołach litewskich i rosyjskich chętni poznają ten język na zajęciach fakultatywnych. Mimo tego jednak język polski nie jest tu zapomniany, a nawet zachował się stosunkowo dobrze. Jak podkreśliła dr Halina Karaś, języka polskiego ''po domu" używają tu w zasadzie wszyscy - zarówno ci najstarsi, urodzeni w latach międzywojennych i uczęszczający jeszcze do szkół polskich, jak i przedstawiciele pokolenia średniego i młodszego, które już nie miało na ogół możliwości chodzenia do szkół polskich. "Słyszałam tu nawet rozmawiające po polsku maluchy bawiące się obok domu. Było to w Remejkach" - mówiła dr Halina Karaś. Dla przykładu na Kowieńszczyźnie młodsze pokolenie często nie tylko nie mówi w tym języku, lecz i nie rozumie.

Co prawda jeszcze w latach pięćdziesiątych na smołwieńszczyźnie było kilka szkół polskich (np. w Gajdach, Kajatach i Wałunach), wkrótce jednak je zlikwidowano, a na ich miejsce utworzono szkoły litewskie i rosyjskie. Dziś natomiast liczba i tych szkół z roku na rok się zmniejsza z tego prostego powodu, że na tych terenach niemal nie zostało młodych ludzi.

Jedynym wsparciem języka polskiego na smołwieńszczyźnie jest kościół, w którym dotychczas ludzie mają możliwość modlić się po polsku. Tak, jak już wspomniałam poprzednio, nabożeństwa w języku polskim odbywają się tu m. in. w Puszkach i Widzach (chociaż ta ostatnia miejscowość leży obecnie na terenie Białorusi, nadal jednak wielu mieszkańców Mejkszt uważa się za jej parafian). Szczególnie ważne jest to dla ludzi starszych, którzy z reguły nie znają języka litewskiego, modlić się zaś i spowiadać umieją jedynie tak, jak ich nauczyli rodzice, czyli wyłącznie po polsku.

Mieszkańcy tych terenów nie krzyczą głośno o swych problemach - żyjąc na pograniczu początkowo Polski i Litwy, teraz zaś Litwy i Białorusi zapomniani przez rodaków w kraju, jak też Macierz, nauczyli się sami je w miarę swych możliwości rozwiązywać. A robią to naprawdę dobrze, o czym też przekonaliśmy się podczas naszego kilkudniowego tam pobytu.

Smołwy

Nieco inną sytuację zaobserwowaliśmy w Smołwach, tej niegdyś najbardziej znaczącej miejscowości na tych terenach. Dziś osiedle to utraciło swe znaczenie, co więcej, bardzo zmalało, nawet plebania została przeniesiona ze Smołw do Turmontów.

W Smołwach, w odróżnieniu od Mejkszt, gdzie nie zauważyliśmy żadnych konfliktów narodowościowych między mieszkańcami i gdzie każdy napotkany chętnie wskazywał drogę do domów, zamieszkanych przez Polaków, spotkaliśmy się z sytuacją wręcz odwrotną. Tu między Polakami i Litwinami panują bardzo napięte stosunki. Wzajemne nieporozumienia zaczęły się jeszcze w latach międzywojennych, kiedy to na tych terenach nie było szkół litewskich, w związku z czym Litwini, mieszkający na smołwieńszczyźnie, musieli uczęszczać do szkół polskich, przeciwko czemu bardzo się burzyli. Teraz zaś z reguły nie pamiętają, że sytuacja jest tu wręcz odwrotna i nie ma już szkół polskich. Ten stan rzeczy uważają jednak za normalny.

Co gorzej, w Smołwach już od 12 lat nie ma nabożeństw w języku polskim. "Księża się jedynie dziwią, że w kościele większość się modli po litewsku, zaś spowiada się najczęściej po polsku? - mówiła Maria Szuman ze Smołw. - "Po polsku ksiądz czyta niekiedy ogłoszenia, żeby wszyscy zrozumieli, nikt jednak niczego nie może usłyszeć, gdyż w tym samym czasie Litwini się zaczynają śmiać lub kaszleć? - kontynuuje rozgoryczona pani Maria.

Tego rodzaju wypowiedzi informatorów potwierdziły też nasze wędrówki po Smołwach w poszukiwaniu miejscowych Polaków. Spotkaliśmy się tu wręcz ze stwierdzeniem, że mieszkają tu jedynie Litwini, o Polakach zaś tu nikt nie słyszał (co w porównaniu z poprzednią wypowiedzią wydało się nam pełnym absurdem, w końcu każdy obywatel państwa demokratycznego ma prawo decydować, jaką religię wyznawać i w jakim języku mówić), że była tu i będzie Litwa. Po czym ta sama rozmówczyni przyznała, że dopiero po wojnie przyjechała tu ze Stelmuży...

Odnosi się wrażenie, że często ci, którzy przyjechali do Smołw z innych miejscowości, żyją w poczuciu całkowicie bezpodstawnego zagrożenia ze strony polskiej, że spróbuje ona przywrócić granice II Rzeczpospolitej. W końcu człowiek całkowicie przekonany o swych racjach nie próbuje zaprzeczać faktom oczywistym, a mianowicie, że są na tych terenach ludzie, którzy czują się Polakami. Być może po kilkudziesięciu latach to się zmieni, jeżeli pozostaniemy bezczynni i nie będziemy kultywować polskości na tych terenach, na razie jednak jest zbyt wcześnie przekreślać ludzi o innej narodowości i ich dorobek.

Porównując te dwie miejscowości z żalem należy stwierdzić, że w chwili obecnej ośrodkiem kultury polskiej na smołwieńszczyźnie są Mejkszty, a nie jak to było za czasów Haliny Turskiej - Smołwy, gdzie naszymi informatorami byli przede wszystkim ludzie starsi, a i tych ostatnich zarówno w Smołwach, jak i w okolicznych wsiach nie było zbyt dużo.

Podsumowując można z całą pewnością stwierdzić, że zarówno dla mieszkańców smołwieńszczyzny, jak i uczestników tegorocznego obozu dialektologicznego te dwa tygodnie spędzone w tym pięknym kraju i wśród ludzi o złotych sercach miały ogromne znaczenie. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że już wkrótce światło dzienne ujrzą liczne prace i artykuły, poświęcone temu terenowi, iż wyruszą tu nowe ekspedycje, badające historię i teraźniejszość tych terenów, jak też organizacje polskie zarówno na Litwie, jak i w Polsce zadbają o podtrzymanie polskości na tych terenach.

Na zdjęciach: pałac w Mejksztach, zrysowany z natury przez Napoleona Ordę i to, co z niego zostało; kościół w Smołwach

NG 31 (467)