Rozmawiała
dr Irena Mikłaszewicz

Z Księdzem Prałatem Józefem Obrembskim
rozmowy o przeszłości dawnej i niedawnej ...

Za pretekst do spotkań z Patriarchą Wileńszczyzny ks. prałatem Józefem Obrembskim posłużył opublikowany w "Naszej Gazecie" (nr 20 z 11-17 05 2000) artykuł o losach Wileńskiego Seminarium Duchownego i wydaleniu w 1945 r. z Wilna metropolity wileńskiego abpa Romualda Jałbrzykowskiego.

Ksiądz Prałat ucieszył się bardzo, że zostały przypomniane losy tego wileńskiego biskupa, pamięć o którym na Wileńszczyźnie zanika i chętnie zgodził się podzielić na łamach gazety wspomnieniami o nim. Ale jak to zazwyczaj bywa, rozmowa dotyczyła nie tylko abpa R. Jałbrzykowskiego, ale i jego następcy abpa Mieczysława Reinysa, potem trudnej sytuacji Kościoła w okresie prześladowań sowieckich, aż po aktualne problemy Wileńszczyzny dziś. Dziękuję Księdzu Prałatowi za poświęcony czas i okazaną życzliwość oraz zapraszam Czytelników do podróży w przeszłość dawną i niedawną...

I.M. - Zacznijmy może od pierwszego spotkania Księdza Prałata z abpem Romualdem Jałbrzykowskim.

Ks. Józef Obrembski - Jak żywo w moich oczach staje moment, kiedy w 1926 r. całe Wilno procesjonalnie spotyka na dworcu metropolitę wileńskiego Romualda Jałbrzykowskiego, który pociągiem przybył z Łomży. W procesji idziemy pokłonić się Matce Bożej Ostrobramskiej, potem ulicą Zamkową aż do katedry wileńskiej. Wtedy jeszcze był taki zwyczaj, że z wieży katedralnej na całe Wilno szła melodia: "Witaj, Panno nieustanno czcią wszystkich ludzi..." W katedrze następuje należyte przywitanie metropolity R. Jałbrzykowskiego. A potem on rozpoczyna pracę. Chcę w tej chwili wspomnieć o ważnym momencie, że już za rok, w 1927 , nastąpiła uroczystość koronacji koronami papieskimi obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej. Wiele się o tym mówiło, pisało. Byłem klerykiem, już w sutannie chodziłem. Pamiętam jak siedzieli na fotelikach: prezydent I. Mościcki, Marszałek Józef Piłsudski, wojewoda i inne osobistości. Wspominam taką ciekawą rozmowę. Kiedy zaczął lać deszcz, wówczas J. Piłsudski zwraca się do biskupa Kazimierza Michalkiewicza: "Ekscelencjo, może procesję z obrazem urządzimy jutro, bo dziś deszcz pada?" A biskup odpowiada:"Marszałku, jeśli Marszałek manewry naznacza i deszcz zacznie padać, czy odkłada manewry?" Piłsudski: "Idziemy do Ostrej Bramy". I tak sobie szliśmy, a deszcz padał. To uroczyste wydarzenie bardzo wstrząsnęło całą Polską i dalej jeszcze odbiło się echem. Chcę jeszcze podkreślić, że przez te korony papieskie Ostra Brama stała się własnością Kościoła powszechnego w całym świecie. I kiedy była groźba, że bolszewicy mogą zlikwidować Ostrą Bramę, to ludzie mądrzejsi ode mnie mówili, że oni na razie nie zaryzykują, bo to jest poświęcona sprawa przez papieża. I tak rzeczywiście się stało - Ostra Brama przetrwała. Jeżeli chodzi o abpa Jałbrzykowskiego, to trzeba zaznaczyć, że był on jeden na całą ogromną archidiecezję: Białystok, Grodno, Wilno, aż pod Mińsk, 1,5 miliona katolików, wielka rzesza księży. Trzeba dzisiaj podziwiać jak on jeden potrafił wszystko to utrzymać: każdy człowiek z archidiecezji, tym bardziej kapłan, czuł, że jest biskup. I kiedy się zachodziło w jakiejś sprawie do kurii, u biskupa widziało się 20-30 interesantów . A kiedy biskup przebywał w Wilnie, ludzie widzieli go o 6-ej godzinie rano w konfesjonale. Nabył także pałac, w którym teraz biskupi mieszkają. Niespodziewanie też przyjeżdżał w niedziele i święta do parafii. Spotkałem go raz w Turgielach: idę rano do kościoła , a on już z kościoła wychodzi. Brał auto i w niedziele kilka parafii wizytował. Rozchodziło się wszędzie: "Arcybiskup wizytuje incognito". Jeżeli chodzi o planowe wizytacje całej archidiecezji, co pięć lat odwiedzał każdą parafię. I zawsze słyszałem , kiedy na przykład jako kleryk byłem przez trzy tygodnie pod Mińskiem, jak polecał, co trzeba zrobić, co zmienić. Mocno zalecał zakładać Akcję Katolicką w parafiach: cztery filary Kościoła - młodzież męska, młodzież żeńska, mężczyźni i niewiasty. Była to niełatwa sprawa. Wymagała stałej pracy przy tworzeniu tych organizacji z tą myślą, żeby ci ludzie wychowani w Akcji mogli iść do pracy społecznej. Była to organizacja religijno-społeczna i nieźle się rozwijała. Księża, którym nie udało się na czas wizytacji założyć w parafiach takiej organizacji, bo nie zawsze łatwo było, pożyczali czapki od sąsiada i ubierali swoich chłopców; tak żartowano. Kiedy pytałem starszych kapłanów o R. Jałbrzykowskim, to zawsze mówili: "On podniósł godność całej archidiecezji." Dbał o wartość kapłaństwa, o kleryków i ich wykształcenie. Wszyscy byli słuchaczami Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Wileńskiego. I jakich profesorów arcybiskup dobrał: ks. Czesław Falkowski, który w dwóch kadencjach był nawet rektorem USB, umarł jako biskup w Łomży; ks. Ignacy Świrski, przy mnie najczęściej dziekan Wydziału Teologicznego, umarł jako biskup w Siedlcach, a za czasów niemieckich u mnie w Turgielach przez trzy lata się ukrywał. Potem ks. Paweł Nowicki od języków aramejskiego i hebrajskiego, pisał nawet gramatykę; ks. Bronisław Żongołłowicz. Byli to profesorowie Petersburskiej Akademii Duchownej. Wymienić też trzeba ks. prof. Leona Puciatę, rektora Seminarium Duchownego ks. prof. Jana Uszyłłę, ks. Michała Sopoćko, ks. Henryka Hlebowicza i innych. Wszystko to zawdzięczaliśmy wielkiej energii metropolity wileńskiego abpa Romualda Jałbrzykowskiego.

I. M.- Kiedy czytam opracowania polskie dotyczące abpa Jałbrzykowskiego, podkreślają one moc ducha, pracowitość tego biskupa, natomiast w historiografii litewskiej, we wspomnieniach niektórych kapłanów Litwinów pada pod jego adresem zarzut o antylitewskość. Czy w Seminarium Wileńskim był wykładany język litewski, a może Ksiądz Prałat pamięta o jakiemś wydarzeniu, które świadczyłoby o stosunku R. Jałbrzykowskiego do Litwinów czy Białorusinów?

Ks. J. O. - Trzeba powiedzieć, że jakiś czas R. Jałbrzykowski przebywał w Sejnach i umiał po litewski. Jak przyjechał z Łomży do Wilna, wprowadził na teologii język litewski. Ja słuchałem przez dwa czy trzy lata, po dwie godziny tygodniowo, wykładów z litewskiego, które prowadził ks. Petras Karvelis. Zwykle, jak były egzaminy ostateczne, to arcybiskup czasem był, czasem nie, ale na egzaminie z litewskiego był zawsze. Podkreślał, że są w archidiecezji parafie litewskie i trzeba ten język znać. Pamiętam, koło Ejszyszek była parafia mieszana. Przyjeżdża z wizytacją arcybiskup i pyta proboszcza, czy ma tutaj Litwinów. Ksiądz odpowiada, że jest taki a taki procent Litwinów, ale Polacy są tak nastawieni, że jeżeli ksiądz arcybiskup zacznie mówić w kościele po litewsku, to będą wychodzić. "Niech wychodzą" - powiedział arcybiskup. W kościele odbyło się przywitanie, od razu po polsku, potem biskup zaczyna mówić po litewsku i... szmer, ruch, ludzie wychodzą. Wówczas arcybiskup przestaje mówić, idzie do zakrystii, zrzuca liturgiczne szaty i jedzie do pobliskiego majątku na obiad. A za parę dni, proboszcz, zresztą bardzo miły człowiek, otrzymuje interdykt na parafię: zabronione dzwonić, zabronione nieboszczyków na cmentarz odprowadzać, zabronione Mszy śpiewanej itd. Ucichło wszystko w parafii, a i Polacy i Litwini pojechali razem do arcybiskupa prosić, aby interdykt zdjął z parafii. Arcybiskup interdykt zdjął, a proboszcza przenióśł z tej parafii, bo nie dawał rady.

Jeszcze pamiętam, że na granicy archidiecezji, niedaleko Mińska, arcybiskup był w jednej z parafii i w czasie obiadu ktoś powiedział, że obiad smaczny, bo proboszcz ma kucharkę Litwinkę. "Czy Litwinka?"- zapytał R. Jałbrzykowski. - "Litwinka" - odpowiedział ksiądz. Po obiedzie arcybiskup wstaje, idzie do kuchni i rozmawia z nią po litewsku.

Chodzi o to, że były takie sytuacje, iż bardzo często trudno było wszystkim dogodzić w warunkach, gdy istniały parafie mieszane. Ale nie było wielkich wzajemnych uprzedzeń.Przy mnie przecież przebywali i Litwini. Przywieźli do mnie za czasów sowieckich jedną taką staruszeczkę Litwinkę, której groziła wywózka na Syberię, dożyła swych dni tu na plebanii, ciągle odmawiała różaniec po litewsku, dożywał też jeden ksiądz staruszek Litwin. Po prostu trudno było wszystkim dogodzić. Nawet od jednego księdza Litwina słyszałem pochwałę, jak wysoki był poziom archidiecezji wileńskiej.

I.M. - Obecny metropolita wileński abp A. J. Bačkis po wizytacji swej archidiecezji też stwierdził, że na Wileńszczyźnie w parafiach polskich zachowało się większe przywiązanie do Kościoła, księża Polacy kontynuują przedwojenne tradycje misji parafialnych, rekolekcji itd. Można to chyba powiązać z pracą, jaka była dokonana w archidiecezji przed wojną.

Ks. J. O. - To jest oczywiste. Trzeba tylko zaznaczyć, że od roku 1939-1940, poprzez okres okupacji niemieckiej, a potem bolszewickiej walki z religią, archidiecezja wileńska była celowo osłabiana: poprzez zesłanie arcybiskupa R. Jałbrzykowskiego do Mariampola w okresie wojny, zamknięcie Seminarium Wileńskiego, aresztowanie i zesłanie księży w głąb Litwy, gdzie musieli pracować na folwarkach, aż po wydalenie metropolity w 1945 r. do Białegostoku. Bardzo zubożała archidiecezja przez to, że tylu znakomitych kapłanów musiało ją opuścić. A pozostałych księży, znanych profesorów, wyrzucono z Wilna w 1949 r. i musieli się tułać po parafiach.Kilku z nich u mnie w Mejszagole swój żywot kończyło. Po wojnie nie mogli też księża pracować z młodzieżą, rozwijać Akcji Katolickiej, ale wszystko jedno jeszcze na Wileńszczyźnie zostało więcej dobrego, niż złego. Trzeba pamiętać, że to była wielka walka z religią.

-I. M. - Jak Ksiądz Prałat odebrał wyjazd abpa R. Jałbrzykowskiego.Zmusiło go do tego NKWD, co myśleli o tym pozostający na Wileńszczyźnie księża?

Ks. J. O. - Po raz drugi wyrzucano R. Jałbrzykowskiego z Wilna: pierwszy raz podczas wojny do Mariampola, w 1944 r. on wrócił, a teraz wyrzucali go do Białegostoku. Oczywiście wszyscy zadrżeli. Tylko wówczas wszyscy razem trzęśliśmy się: co będzie? Ta atmosfera była tragiczna: rozbijają, biją, tylko czekać, że ciebie rozstrzelają. Po arcybiskupie Jałbrzykowskim nastąpił abp M. Reinys. Trzeba przyznać, że arcybiskup Reinys był dość spokojny i wczuwał się w potrzeby. Wiem, bo załatwiałem niektóre rzeczy w turgielskiej parafii. Potem też aresztowali M. Reinysa i zginął w Rosji.

I. M. - Kiedy NKWD w 1947 r. aresztowało abpa M. Reinysa, próbowano go namówić do współpracy , obiecując w zamian ulgi dla katolików Litwinów. Reinys zdecydowanie odmówił, twierdząc, że chce być biskupem wszystkich wierzących, niezależnie od narodowości. Odmowa przesądziła o jego losach.

Ks. J. O. - Oczywiście, co do biskupa Reinysa, można w to wierzyć. Był on jeszcze z tych czasów, kiedy księża, a szczególnie biskupi, potrafili ponieść ofiary za wiarę i dbali o poziom religijności. Jeżeli zaś chodzi o próby zwerbowania biskupa, to była normalna rzecz wówczas. Ile razy doświadczałem tego ja sam. Mówiono mi: "Ksiądz siedzi w takiej Mejszagole, ma ukończone wykształcenie uniwersyteckie, my księdzu damy ...?" Nie wiadomo co obiecywali. Był taki czas, że sowieci wszystkich, szczególnie księży bardziej aktywnych wzywali, obiecywali, itd. Nieraz podczas przesłuchania na ul. Ofiarnej (siedziba NKWD-KGB) sypały się i groźby i obietnice. Było tak, że za niemieckich czasów, jak Niemcy mnie chcieli aresztować, brali wprost na posterunek, trzymali nieraz całymi dniami, albo też wieźli prosto na Ofiarną i tam przesłuchiwali. A bolszewicy, zwykle kartkę podrzucali: na godz. 10. rano być na placu przy Ostrej Bramie. Przyjeżdżam, auto stoi, wychodzi dwóch z rewolwerami , sadzają mnie obok szofera, sami z tyłu i wiozą na Ofiarną. Wprowadzają na jedno piętro, na drugie i zaczynają ze mną rozmowę.

Jednego razu prowadzący przesłuchanie zarzucał mi, że społecznie nic nie robię, że jestem niepożyteczny dla ludzi.

Mówię mu: ja uczę, żeby ludzie nie kradli, żeby pracowali, oczywiście, żeby im za pracę też płacili. A wy powiadacie, że "ksiądz wriot". A gdyby mi nie przeszkadzalibyście, to wszyscy ludzie powiedzieliby "Pust" żywiot Sowietskij Sojuz". Potem dowiaduję się od innego księdza, którego też ciągali, że między sobą mówili: "Ten mejszagolski to duraka kleit".

(cdn.)

Na zdjęciach: ks. prałat Józef Obrembski z o. Witoldem Słabigem OP podczas Mszy św. w Mejszagole, ks. prałat Lucjan Chalecki i ks. Leon Ławcewicz, którzy w latach 50. przebywali u ks. J. Obrembskiego na plebanii w Mejszagole.

NG 35 (471)