Ryszard Maciejkianiec

Z "nie" w tytule

Ostatnio "Kurier Wileński" rozpoczął na swoich łamach promowanie Aniceta Brodawskiego, jakoby niezależnego kandydata w zbliżających się wyborach do Sejmu RL, anonsując kampanię wyborczą wywiadem zatytułowanym "Gorzej być nie może".

W roku 1994, kiedy powyższy działacz startował w wyborach samorządowych z ramienia partii chłopskiej, udzielił kilku wywiadów również z "nie" w tytule, tym samym demonstrując rzekomą niezależność i troskę o los ludności polskiej na Ziemi Wileńskiej ("Nie mogę stać na uboczu", "KW" z dn. 20 12 1994 r. oraz "Nie zmieniłem poglądów", "Słowo Wileńskie" z dn. 23 12 1994 roku).

Mając zbyt wiele wątpliwości co do rzekomego zatroskania losami ludności polskiej ze strony A. Brodawskiego, uznałem za swój obowiązek podzielić się z Czytelnikami i przyszłymi wyborcami swoimi obawami.

Był rok 1988. Powołano, przyjęte z entuzjazmem przez ludność, Stowarzyszenie Kulturalno - Oświatowe Polaków na Litwie, a rok później Związek. Jedyne gospodarstwo, w którym nie pozwalano zakładać kół powyższych organizacji - to był właśnie sowchoz - technikum w Wojdatach, którym kierował A. Brodawski. Sytuacja kardynalnie się zmieniła, kiedy postanowił on wziąć udział w wyborach do Rady Najwyższej ZSRR, umiejętnie poprzez stare układy i kontakty wykorzystując do swoich potrzeb struktury Związku i entuzjazm ludności polskiej.

Niemal każdy wyjazd A. Brodawskiego na sesję do Moskwy poprzedzało teatralizowane widowisko, które, w moim osobistym odczuciu, służyło jedynie penetracji i ewidencjonowaniu najbardziej aktywnej części naszego środowiska przez tych, kto miał po temu odpowiednie zadanie. Ze szczególnym obrzydzeniem wspominam takie widowisko w Mejszagole, kiedy masowo zaproszone i umiejętnie rozognione setki ludzi byli filmowani przez przyszłego "gubernatora" A. Merkysa, a każde słowo występujących było notowane i nagrywane. Taki spektakl zazwyczaj kończył się zapewnieniem, że te nastroje i słowa A. Brodawski przekaże Radzie Najwyższej w Moskwie, tym samym całą odpowiedzialność za jego czyny i słowa przekładając na zebranych.

Styczeń 1991 roku zaowocował trzema korzystnymi dla ludności polskiej ustaleniami. Rada Najwyższa Litwy na nasz wniosek w ciągu kilku dni uchwaliła zmianę Ustawy o mniejszościach narodowych, przyjęła połowiczne rozwiązanie kwestii pisowni polskich nazwisk oraz uchwałę w sprawie opracowania do 31 maja 1991 roku projektu powiatu wileńskiego, który uwzględniałby zaspokojenie narodowych, kulturalnych, społecznych i ekonomicznych potrzeb tu mieszkającej ludności. Decydującą rolę w przerwaniu rozpoczętego dialogu odegrał właśnie Anicet Brodawski.

Zbliżało się lutowe referendum 1991roku w sprawie przyszłości Związku Radzieckiego. Rada Najwyższa ustaliła, iż nie może on mieć miejsca na Litwie po ogłoszeniu niepodległości i wyjściu ze składu ZSRR. Frakcja ZPL w Radzie Najwyższej Litwy solidaryzowała się z taką postawą. Na sesję do samorządu rejonu wileńskiego, który miał omawiać (choć wcale nie musiał) powyższą kwestię, udało się, niestety, tylko dwoje - niżej podpisany i Edward Tomaszewicz. Mimo poprzedzających sesję uzgodnień, iż przewodniczący rady A. Brodawski nie poprze idei przeprowadzenia referendum na terenie rejonu wileńskiego i naszych jednoznacznych wystąpień przed zebranymi - właśnie jednym przeważającym głosem A. Brodawskiego zadecydowano o przeprowadzeniu referendum.

Później we wrześniu 1991 roku ten fakt uznano za podstawę do wprowadzenia na Wileńszczyźnie administracyjnego zarządzania i przez wiele lat i do dziś propagandowo szeroko wykorzystywano w posądzaniu ludności polskiej o prosowieckie nastroje. Konsekwencje tego głosowania mieliśmy również w rejonie solecznickim.

Warto też przypomnieć, iż w październiku 1990 roku na zjeździe w Ejszyszkach z wolnej i nie przymuszonej woli ustaliliśmy, że ubiegamy się o jednostkę autonomiczną w składzie Litwy. Głosowaniem w sprawie proradzieckiego referendum ejszyskie ustalenia zostały praktycznie przekreślone.

Jak powyżej do 31 maja Rząd został zobowiązany do przygotowania projektu powiatu wileńskiego. Niestety, z inicjatywy A. Brodawskiego już 22 maja 1991 roku został zwołany głośny zjazd w Mościszkach, który dał wszystkie atuty przeciwnym nam siłom politycznym, iż są one zwolnione z powyższych zobowiązań.

Na przełomie sierpnia i września 1991 roku nad rejonami wileńskim i solecznickim zawisła groźba wprowadzenia administracyjnego zarządzania. Frakcja ZPL gorączkowo szukała sposobów zapobieżenia temu, rozumiejąc całą grozę sytuacji. Niestety, A. Brodawski w tym czasie podróżował między Moskwą a Warszawą, a kiedy nastąpiło rozwiązanie - nawet nie zorganizował aktu protestu wobec bezprawia. I co najgorsze - wiedząc o zagrożeniu, świadomie jako jedyny z kierowników rejonów do czasu odejścia nie znalazł czasu na zatwierdzenie składu komisji reformy rolnej, w związku z czym musiał to zrobić za niego A. Merkys. Skutki tej przestępczej bezczynności nasza ludność odbierała i odbiera do dziś.

W moim osobistym przekonaniu, te i inne działania nosiły wyraźnie prowokacyjny charakter, wykonane na zamówienie określonych sił politycznych, mające za cel osłabianie i kompromitowanie naszego polskiego społeczeństwa. Dowodem temu jest w pewnym stopniu jego zachowanie już w roku 1994, kiedy to został wyeksponowany przez ówczesne władze w wyborach samorządowych i z miejsca wystąpił przeciwko AWPL, która wtedy stawiała zaledwie pierwsze kroki.

Mimo iż w ostatnich latach A. Brodawski nie był widoczny na pierwszym planie, tym niemniej jego wpływy na sytuację w rejonie wileńskim poprzez umiejętne rozstawianie związanych z nim osób na decydujących stanowiskach były i są znaczące. Administracja ( S. Świetlikowski), radni i zarząd rejonu wileńskiego ( M.Naruniec, T. Paramonowa i St. Adomajtis, L. Sapkiewicz i inni) oraz M. Borusewicz, St. Pieszko, Z. Żdanowicz i J. Mincewicz stanowią grupę, która tworzy nastroje i sytuacje w rejonie i poza nim, podsycając niezdrowe ambicje i kształtuje obrazy wrogów i przeciwników, które niedojrzali lokalni politycy samorządowi uznają za zasadne. Ma wpływy, rozgrywa spory i konflikty, ale nie ponosi jak zwykle za nic odpowiedzialności.

Powyższe i nie tylko, utwierdza mnie w głębokim przekonaniu, iż rzeczywiście nie może być gorzej, gdyby Anicet Brodawski reprezentował nas w Sejmie RL, i że mamy do czynienia z chłodnym i wyrafinowanym graczem, któremu losy naszych ludzi zawsze były obojętne. Są też wszelkie podstawy, aby wątpić w jego niezależność.

NG 36 (472)