Rozmawiała
dr. Irena Mikłaszewicz

Z Księdzem Prałatem Józefem Obrembskim
rozmowy o przeszłości dawnej i niedawnej...

Część II (I czytaj w nr 35 "NG" za 24 - 30 sierpnia)

I. M. -Proszę Księdza, wiadomo, że okres powojenny był bardzo ciężki dla Kościoła na Litwie, mimo to wielu kapłanów Polaków nie skorzystało z możliwości wyjazdu do Polski, zostało tu i ofiarnie pracowało. Do dziś trwa pamięć o ks. kanoniku Janie Ellercie i o innych. Może Ksiądz Prałat zechciałby przypomnieć sylwetki tych i innych księży, których już może nie ma na tym świecie i opowiedzieć, jaka była wówczas współpraca między kapłanami?

Ks. J. O. - Bardzo dziękuję za to pytanie, ale ono mnie czyni jakby bezwładnym, dlatego że w przedwojennym okresie mego pobytu w Turgielach, od 1932 roku, tyle osobistości się tam przewinęło, i to ważnych osobistości. Był w Turgielach fundator kościoła ks. Paweł Szepecki, dziekan i szambelan papieski, który zmarł w sierpniu 1939 r. Do mnie i do innych młodych kapłanów mówił:"Ja na pewno jeszcze umrę w wolnym kraju, a was czeka latarnia.", tzn. ,że będą nas wieszać. Tak nas pocieszał.

I. M. -Dlaczego tak mówił ks. Szepecki?

Ks. J. O. - Bo przed samą wojną dużo było zamieszania w świecie: Hitler, Mussolini, nie wiadomo było, kto z kim, przeciw komu. Potem Hitler napadł na Polskę. Chociaż to, co przed chwilą powiedziałem, dla Niemców byłoby stwierdzeniem niesprawiedliwym. Bo kiedy podczas wojny klerycy z Wilna zostali wywiezieni do Frankfurtu i okolic na roboty, to Niemcy ich pytali, dlaczego Polska napadła na Niemcy.

I. M. - Propaganda niemiecka?

Ks. J. O. - Tak, mocna była propaganda. Chciałem pokazać przez to, jak "prawdy" wyglądają na świecie. Tak więc w sierpniu pogrzebaliśmy ks. dziekana Szepeckiego, który był znaną osobistością. Był bardzo ofiarny, wszystko oddał na budowę kościoła. Zaczął tę budowę jeszcze w czasach carskich i miał wiele problemów. Był jeszcze w Turgielach ks. Stanisław Kuderewski, jako wikariusz, potem kończył budowę kościoła w Podbrzeziu. Był wywieziony przez bolszewików, po powrocie aż do śmierci opiekowały się nim siostry eucharystki. Potem był ks. Leon Ławcewicz, którego też bolszewicy zesłali, po powrocie był tu przy mnie przez 6-7 lat, później otrzymał jedną z podwileńskich parafii. Przyjechali też zwolnieni z Wilna ks. Leon Żebrowski, ks. Bolesław Janowicz, ks. Jerzy Januszewicz, sekretarz bpa Jerzego Matulewicza. Pochowałem ich tam w Turgielach.

Trzeba powiedzieć, że w Turgielach prężna była Akcja Katolicka, dobrze się nam pracowało. A kiedy wybuchła wojna Polski z Niemcami, i już za chwilę mieli wejść bolszewicy na Wileńszczyznę, patrzę, że wszyscy ludzie bardzo się zmieszali. Przede wszystkim, wszyscy czuli, że są we własnym domu i na własnej ziemi, że tu ich korzenie. A tu raptem kolejne zmiany władz:bolszewicka,litewska, bolszewicka, niemiecka. Kiedy wjeżdżali bolszewicy, powstał wielki popłoch, ale oni zaraz ludziom wszystko zaczęli rozdawać: bierzcie wszystko, pańską ziemię. Znaleźli się amatorzy z sąsiednich wiosek, z takimi pałkami po 2-3 metry pobiegli i wraz ziemię rozebrali. Inni zwracają się do władzy sowieckiej i mówią, że my nic nie otrzymaliśmy, oni wszystko zabrali. To powtarzam, jaką radę dał ten naczalnik sowiecki: "Oni tak brali, to wy popierok". Rozdawali tę ziemię razem z fotografią i podpisem Stalina "na wiecznuju własnost", a za parę miesięcy tę ziemię zabrali, żeby kołchozy zrobić. Trzeba przyznać, że po wojnie w Turgielach bolszewicy mieli wielkie trudności z zakładanem kołchozów. Jeździli po 2-3 osoby do wiosek, to jak ludzie zobaczyli, że urzędnicy przyjechali agitować do kołchozów, to się ukrywali. Wtedy sowieci jeździli grupowo, np. w wiosce 30 - 40 rodzin, więc przyjeżdża 30 - 40 funkcjonariuszy i od razu do każdego domu idą, i namawiają, jak wielkie dobrodziejstwa z tego będą dla ludzi, jak będzie lekko itd. Ale wszystko zabierali, a potem zaczęły się wywózki.

I. M. -Dlaczego w Turgielach ludzie tak masowo unikali wstępowania do kołchozów, czy radzili się z Księdzem, co robić w tej sytuacji?

Ks. J. O. - Bez wątpienia przychodzili do mnie po radę. Kiedy mnie z Turgiel bolszewicy wypędzali, to pytałem pełnomocnika w randze ministra odpowiedzialnego za kulty religijne, dlaczego mnie wyrzucają. Na pierwszym miejscu wymienił to, że ludzie nie szli do urzędu, ale do księdza po radę.

I. M. - Znalazłam w archiwum potwierdzenie tego. Jest zachowana notatka ówczesnego pełnomocnika Rady ds. Kultów Religijnych B. Puđinisa, w której głównym zarzutem wobec Księdza było to, że Ksiądz agitował przeciwko zakładaniu kołchozów.

Ks. J. O. - Potwierdził to w rozmowie ze mną Puđinis, kiedy go pytałem, dlaczego mnie usuwają z Turgiel. Powiedział mi, że specjalnie liczono, ilu ludzi w ciągu dnia idzie na plebanię i okazało się, że jednego dnia naliczono 130 osób, drugiego dnia 120 itd.

Drugą rzeczą, o co mnie oskarżali, to była działalność kółek Żywego Różańca, bardzo rozpowszechnionych w parafii. Jedną kolędę przeznaczyłem, żeby w każdym domu mówić o wadze modlitwy i zachęcałem do udziału w kółkach różańcowych. W każdą pierwszą niedzielę po sumie kilka słów mówiłem do wszystkich różańcowych, a w przepełnionej zakrystii zelatorom (odpowiedzialnym) dawałem porządek dnia: co mają robić podczas spotkań w domach, w jakiej intencji się modlić, itp. Pytałem też raz ludzi w Turgielach: wiecie jaki powinien być ksiądz, zakrystian, to powiedzcie mi szczerze, czego ode mnie chcecie. Za parę tygodni przychodzi do mnie jeden z zelatorów, gdzie w jednym domu trzy kółka różańcowe się zbierały i mówi: "Radzili, radzili my i uradzili, żeby księdza poprosić, żeby ksiądz większy znak krzyża robił, jak nas po Mszy błogosławi." (Ksiądz Prałat uśmiecha się serdecznie na to wspomnienie).

Było też wiele spraw bolesnych, np. kiedy zaczęła się partyzantka, albo wywózki, widziałem, jak wielu ludzi zginęło tylko z racji złośliwych języków, bo nie widziałem żadnej innej przyczyny, niż ludzka zazdrość. A jeden o drugim wie, co mu można zarzucić. Było to podjudzanie, szerzenie wzajemnej nieufności ...A bolszewicy umieli to robić: dziel i rządź. Dobrze, że Polacy w Wilnie teraz się nie dzielą.

I. M. - Oj, dzielą się, dzielą. Co by Ksiądz Prałat na te podziały mógł powiedzieć?

Ks. J. O. - Nie pytają mnie. Gdyby do mnie przyjechali, to bym im powiedział.

I. M. - A jak wyglądała sytuacja po przyjeździe Księdza w 1950 r. do Mejszagoły?

Ks. J. O. - Jak przyjechałem tu z Turgiel również bolszewicy nawiedzali. Ale tu jakoś łatwo udawało mi się nawiązywać znajomości z tymi mianowanymi dygnitarzami. Pamiętam, jak jeden, to nawet nie wypada mówić, ale było tak. Wpada raz do mnie sielsowiet (starosta gminy), ważna szyszka na wsi i prosi o 50 rubli, bo ważni goście do niego przyjechali z rejonu, a nie ma czym podjąć. Daję mu. To jak nikt nie widzi, w rękę mi całuje. Potem był inny, spotkałem go i mówię: "O, opiekun mój, proszę przyjść do mnie.? I przychodził, oczywiście "bez wódki nie rozbieroszsia", poczęstunek był . To nieraz było nawet tak: "Dlaczego ludzie są tak nieostrożni, tyle gadają?"- mówi mi. Bo kiedy przysiadał do ludzi w karczmie, czy gdzieś indziej, to słyszał wiele rzeczy. To ja mu mówię: "Krótka rada, czy Wy nie macie tyle roztropności: jeżeli przy tym stole źle mówią, to siadajcie do drugiego, gdzie źle nie gadają." Zachodził do mnie. Żona jego była nauczycielką. No, to ja zawsze mówiłem, że musicie we dwoje przychodzić, nie będę was rozbijał. Bo jak ona była, to go zawsze szturchała, żeby za dużo nie pił. Wyjeżdżając przyszedł, pożegnał się. Pytam go: "Coście tam napisali w książkach na mnie i na moich parafian?" A on: "Niczego, niczego nie napisał." A był coś ze trzy lata. To dużo znaczy. Prawdę mówiąc w Mejszagole nie miałem wiele przykrości. A przecież zawsze uroczyście obchodzono święta kościelne, i dzieci do kościoła biegały, i chór był. Festy się urządzało. Teraz te festy - parafialne święta - przenoszą na niedzielę. Nie rozumiem tego. Kiedyś, np. w uroczystość św. Jana, czy Wniebowzięcia NMP, w powszedni dzień u mnie było 10-12 kapłanów. Robiłem nawet dwa ołtarze: w kościele i na cmentarzu, bo ludzie się nie mieścili. Tu jeden ksiądz w kościele ma nabożeństwo, tu inni spowiadają na rozstawionych krzesłach na trawniku. Taka uroczystość zrobiona z pewnym nastawieniem, bo znałem parafię, to było przeoranie całej parafii.

I. M. - Czy po takim feście nie miał Ksiądz nieprzyjemności ze strony władz?

Ks. J. O. - Nieraz mnie wzywali do rejonu: że ksiądz bierze dzieci do śpiewania, że u księdza dużo dzieci w kościele, itd. Mówię im: "Jak ja zajdę do kościoła, to mnie się chce płakać, że nie ma młodzieży. A jak wy mnie chwalicie, to dla mnie wesoło się robi." Wzywali też mnie parę razy, dlaczego tylu księży u mnie mieszka, bo opiekowałem się kilkoma prałatami, którzy tu dożywali swych dni, po wyrzuceniu z Wilna. Miałem wymówkę, że kieruję się miłosierdziem. To oni mi na to, że miłosierdziem zajmuje się tylko Moskwa. To mówię: "Jak dobrze, że ja się o tym wszystkim dowiaduję, proszę zabierać moich, karmić, dać mieszkanie." Ale nikt nikogo nie zabrał. Urzędnik swoje zrobił, napisał, że wezwał, potłumaczył i koniec. Ma się rozumieć, że było to jednak życie zawsze pod pewnym strachem.

Teraz sobie myślę, że gdybym miał ostrzec wszystkich: i Polaków i Litwinów i innych, to powiedziałbym, że deptanie mniejszości, to wychowywanie Feliksa Dzierżyńskiego, nazywanego "czerwonym katem". Jeżeli depczecie mniejszość, to wychowujecie sobie katów. Człowiek musi być szanowany, niezależnie od kultury i języka.

Poza tym, co znaczy mniejszość? Np. Polacy. Przecież oni mają łączność z Macierzą i poprzez łączność duchową stanowią nieraz większość, niż większość w kraju, gdzie mieszkają. Tak samo inne narodowości.

I. M. - Ostatnio obserwuje się i wśród Polaków na Wileńszczyźnie jakby wstyd, że się przynależy do tzw. mniejszości narodowej i aby temu zapobiec rodzice już nie posyłają dzieci do szkół z polskim językiem nauczania, itd. Jak te tendencje ocenia Ksiądz Prałat?

Ks. J. O. - Pamiętam, jak miałem 6 czy 7 lat, to ojciec najmował jakiegoś mężczyznę, czy jakąś panienkę z majątku, aby uczyła mnie języka polskiego, bo pod zaborem carskim legalne nauczanie polskiego było zakazane. My po cichu idziemy, ona nas uczy. A tutaj na Wileńszczyźnie trzeba pokazać kulturę polską, bo Mickiewicz przecież się nie schował? Musi być szacunek do tradycji, do narodowości. Nieraz mówiłem w kościele swoim parafianom: kto jest Litwinem, trzymajcie się, kto jest Polakiem nie załamujcie się. Bo to tylko byłoby na waszą większą szkodę. Przecież pamiętam jeszcze z Turgiel, jak Niemcy napadali, ilu młodych ludzi ruszyło bronić Ojczyzny, to było pospolite ruszenie. Wychowanie było: i piosenka polska była i różne kółka, zebrania. Dzisiaj wskutek tego, że została przetrzebiona inteligencja na Wileńszczyźnie, bardzo często nie ma komu jakiejkolwiek imprezy należycie zrobić. A to jest bardzo ważną rzeczą. Ja na przykład tu przy tym stole robiłem zebrania i dla uczniów i dla nauczycieli. Przyjeżdżali tu nawet z Wilna, z Rudominy, potem mnie na wesela zapraszali.

I. M. - Co się podczas tych zebrań działo, rozmawiał Ksiądz z nimi, czy były jakieś tematy?

Ks. J. O. - Były różne tematy: jeden z historii Polski, drugi z literatury, trzeci z religii. Na zebraniach zawsze były wygłaszane referaty. Tu w Mejszagole miałem 10 chłopców, którzy regularnie się u mnie spotykali, ponad rok chyba. Ale bardzo dużo psuło wojsko sowieckie, ci porządni chłopcy tam uczyli się pić, odchodzili od religii. Jeden z moich ministrantów ukończył uniwersytet i potem mnie tłumaczył, że wiara to głupstwo. Nie było teologii, nie było religii w szkołach i ci młodzi gubili się w ateistycznym społeczeństwie. I tak w ciągu tych lat zmieniał się trochę człowiek: dziś jest mniej zaufania człowieka do człowieka, rodziny się rozpadają, nie szanuje się przysięgi małżeńskiej, alkoholizm, kradzież, itd. Kiedy teraz słyszę o rozbojach, jakie bywają w Polsce, czy u nas, to zastanawiam się, czego bardzo brakuje w polityce? Trzeba nauczać tych religijnych prawd: nie zabijaj, nie kradnij. Postaw na autorytet. Co z tego, że ty sam mówisz. Gdzie jest autorytet?

I. M. - Najgorzej, że dzisiejsi politycy uważają, że oni sami są najwyższym autorytetem i nie potrzebują innego.

Ks. J. O. - Pani to zupełnie trafnie zauważyła: on tak mówi, jakby był autorytetem. A ty ukaż prawdziwy autorytet.

I. M. - Brakuje tego w życiu społecznym. Natomiast , jeszcze niektóre partie i działacze polityczni walczą z nauczaniem religii w szkołach, bo to jakoby zagraża wolności dzieci i niemal staje się największym zagrożeniem dla społeczeństwa na Litwie.

Ks. J. O. - Twierdzę z dużą śmiałością: Związek Sowiecki się rozpadł, ale pamiętając propagandę, jaką prowadzili sowieci przed wojną, i potem lata ateizmu, twierdzę, że został duch bolszewizmu.

I. M. - Co wobec tego można zrobić dziś, aby pomóc społeczeństwu, nam wszystkim otrząsnąć się z tej przeszłości i odrodzić życie wypełnione wartościami? Może trzeba zacząć od rodziny?

Ks. J. O. - Dziś jest tak wielkie zamieszanie, że trudno wymyślić receptę. Można byłoby mówić o poparciu religijnym, mówić: wierz w Pana Boga, ale jak to wprowadzić? Dziś wszyscy chcą być tylko bogatymi; będziesz miał miliony- będziesz wielkim człowiekiem. Jakby nowa religia zapanowała. Jak poprawić stosunki w społeczeństwie, kiedy tyle rodzin rozbitych? Przed wojną w domu: dzieci, matka, ojciec, dziesięć osób. Gospodarzą na własnym. Mleka za darmo nie oddają, ale go przetwarzają na własne potrzeby, chleb pieką, itd. Dzisiaj nie sposób wszystko podciągnąć do tego co było przed wojną. Ale, uważam, że w wielu wypadkach trzeba żałować tego, co było. Pamiętam chociażby, jak przebiegały prace w polu: ludzie szli ze śpiewem, z radością zwozili to żytko, cieszyli się. Dziś tej radości z pracy niemal nie ma. Wrócić do przeszłości nie sposób, ale trzeba uważać, żeby nie zagubić wartości, np. tego, że matka przede wszystkim jest dla dzieci. Nie - dawno odwiedziła mnie dziewczyna, która kiedyś uczyła u nas dzieci śpiewu. Przyjechała z całą rodziną z Niemiec, gdzie teraz mieszka. Mąż organista, ona gra na flecie, a wokół - pani nie może sobie wyobrazić, jaki piękny widok - czworo małych smarkaczy. Wszystkie dzieci śpiewają. Cała rodzina śpiewała podczas Mszy św., którą tu w domu co niedzielę odprawiam, potem dali koncert. Jeden chłopczyk siedzi, taki mały, oczka ciemne, wpatruje się w matkę, a troje już po Komunii pierwszej. I razem , na głosy, zaśpiewali Kyrie eleison. Pięknie! Ona w Niemczech w kościele prowadzi szkołę, do której uczęszcza 50 dzieci. Więc są jednak takie piękne rodziny. I jest nadzieja.

I. M. - Kiedyś w rozmowie z Księdzem Prałatem poruszyliśmy temat szacunku do kobiety. Dziś wydaje się ten szacunek zanikł.

Ks. J. O. - Pamiętam z czasów, gdy chodziłem do gimnazjum w Ostrowiu Mazowieckim, jak podziwiałem kolegę, przyznam się szczerze, niemal z zazdrością, jak on ma odwagę chodzić z pensjonarką dziewczynką i że ta chce się z nim przyjaźnić. Od dziecka pamiętam na wsi, jak gdzie szli razem, szczególnie do kościoła, niewiasta zawsze z honorowej prawej strony. Były także przepisy bon tonu, książki specjalne: np. jak idziesz chodnikiem, to idź z prawej strony, od drogi, aby chronić niewiastę, a jeżeli normalnie, niewiasta z prawej strony. Trzeba szanować. Pamiętam z życia towarzyskiego, jeżeli są niewiasty w salonie, nie wypadało rozmawiać o polityce, tym bardziej nie wypadało palić papierosa w obecności kobiet. Ja swoich parafian uczyłem, jak żyć. Jeżeli chcesz dobrze żyć z żoną, pamiętaj, nie przerywaj jej, niech mówi do końca - uśmiecha się Ksiądz Prałat.

I. M. - I nie było rozwodów w parafii?

Ks. J. O. - Nie było. Zawsze tłumaczę, że wszystko zaczyna się od dziecka. Sam pamiętam, jak mnie matka prowadziła za rękę i tłumaczyła przy przydrożnym krzyżu: to jest męka Pana Jezusa, on umarł za nas, żebyśmy byli szczęśliwi. Taka lekcja nigdy nie ucieknie. Dziecko nie zapomni pacierza odmawianego razem z rodzicami, wspólnego uczestnictwa we Mszy św. Od rodziny trzeba zaczynać.

(cdn)


NG 38 (474)