Alwida Antonina Bajor

W Teatrze i obok...

Rozmowa z kierownikiem artystycznym trupy baletowej Tatjaną Siedunową

Energiczna, aktywna, przedsiębiorcza, z tysiącem pomysłów, z których większość udaje się jej pomyślnie obrócić w żywą materię. Drobna, wiotka, niezwykle komunikatywna, błyskawicznie nawiązująca kontakty międzyludzkie, profesjonalne. Ma swych gorących admiratorów, przyjaciół, których rozpiętość wiekowa jest bajeczna, począwszy od małolatów i skończywszy na ludziach sędziwych. Ma też swoich, równie gorących adwersarzy. Posiadaczka dwóch dyplomów (choreografia - w Kijowie, krytyka teatralna - w Petersburgu). Babcia trojga wnuków, z których pierworodny zmarł tragicznie. ("Przeżyłam wtedy wielki dramat, gdyby nie teatr, praca w balecie, utonęłabym w rozpaczy" - uśmiech znika z jej młodej jeszcze twarzy, szybko zmieniamy temat rozmowy.)

Gramatyka czasu

Teatr, balet - był i pozostał jej największą pasją. Tańczyła już od dzieciństwa - w rodzinnym mieście, Kijowie, później w Wilnie - na deskach tejże Opery, której dziś przewodzi. Los ją zetknął z Wilnem, gdzie w bardzo młodym wieku wydała się za sympatycznego blondyna, który, jak się niebawem okaże, miał "okropną mateczkę" - aktorkę, reżyserkę "z charakterem", prawdziwy wulkan - nie tylko w teatrze, ale i w domu. Ten sympatyczny blondyn - to dziś operator dźwięku w Litewskiej TV Jurij Łukaszewski, a ta "okropna mateczka" to nieodżałowana Irena Rymowicz, aktorka wileńskiej "Rusdramy", później - wieloletnia reżyserka Polskiego Zespołu Teatralnego w Wilnie. ("Jakże nam dzisiaj jej w rodzinie brakuje, kochana matka, babcia, nietuzinkowa postać, jedna z chodzących legend Wilna, wraz z Nią odeszła jakby cała tamta epoka - barwna, niepowtarzalna".)

Z racji tych związków rodzinnych, na prośbę (najczęściej kategoryczną) "kochanej mateczki", zwanej w domu "okropnym Fantomasem", "potworna, ale kochana" synowa, profesjonalna tancerka, kierownik zawodowej trupy baletowej, "męczyła" aktorów amatorskich Polskiego Teatru w Wilnie: układy taneczne w spektaklach wileńskich Polaków - to dzieło niestrudzonych nóg (i czasu) Tatjany Siedunowej.

Teatr, w teatrze, z teatrem, o teatrze - to były zawsze (i pozostały) stałe tematy rozmów w ich domu... Dziś często zastanawia się nad tym, że przecież inaczej "być chyba nie mogło", że całe jej życie ze sceną związane, z pewnością nie jest jakimś tam przypadkiem...? Grigorij Łukaszewski, mąż Ireny Rymowicz, był dyrektorem Litewskiego Państwowego Teatru Opery i Baletu, tej samej Opery, w której ona dziś pracuje. Siostra Ireny Rymowicz Maria (w rodzinie zwana Malinką), w przeszłości znakomita tancerka kowieńskiej sceny baletowej, później znana balerina Łódzkiej Opery, żona słynnego polskiego gwiazdora Feliksa Parnella - dziś kobieta jeszcze pełna werwy, żywo interesująca się wszystkimi nowinkami baletowymi, nie traci wciąż łączności z ukochanym Wilnem, przede wszystkim - z baletem. Zięć Tatjany - Walerij Fadiejew, świetny tancerz w czołówce litewskiego baletu... I wreszcie wnukowie, chłopcy ("Od pieluch w teatrze wychowani, nie oderwiesz ich od sceny...").

Przez szereg lat Tatjana Siedunowa reżyserowała w Litewskiej TV programy baletowe. Od ostatnich ośmiu lat jest kierownikiem artystycznym (wybrano ją w ramach konkursu) litewskiej trupy baletowej. Od tamtego czasu balet litewski, z roku na rok, zdobywał coraz większe uznanie, rozwijał się jakościowo, wzbogacał, aż zdobył sławę międzynarodową. Dzięki przede wszystkim sprowadzanym z zagranicy przez Tatjanę Siedunową wybitnym choreografom, mistrzom w skali światowej: Wasiljew, Barykin, Miasin, Pastor, Xin Peng Wang... W sumie - 15 wspaniałych realizacji, premier, ustawionych przez 10 choreografów wielkiego formatu. Ostatnia, najświeższa - "Święto wiosny" Igora Strawińskiego stała się obecnie największym świętem Teatru...

W bieżącym sezonie litewski balet obchodzi
swoje 75 - lecie...

Uroczyste święta, jubileusze to zwykle coś w rodzaju podsumowań, bilansu, wspomnień i wspominków... Statystyka, wyliczanki, daty, repertuar, tytuły utworów, nazwiska naj - najwybitniejszych. "(...) czyż każdy jubileusz nie jest jakimś makabrycznym teatrem, targowiskiem wzruszeń, widowiskiem z lekka świśniętym, czasem nawet groźnym wstąpieniem w piekło wspomnień, w odmęt przepastnych wizji(...) Każdy film o poszarpanych kadrach, każda opowieść o temacie jubileuszowych podsumowań, o zagadnieniach wiecznie niepokojących twarzy i maski, każda taka rzecz rozgrywająca się z konieczności w imię logiki nurtu wewnętrznego działania, w wielu wymiarach, płaszczyznach, planach czy terenach akcji, ma oczywiście niejednolity czas". (Jerzy Ronard Bujański).

Spotkania "jak w teatrze"...

...Teatr ...odwieczne telepanie się na granicy dwóchświatów - sceny i rzeczywistości. Pomówmy więc o tym, co jest "w teatrze i obok..."
Uśmiecha się

- Obok? Ale to znów - będzie wszystko z teatrem związane... Może zacznę od naszej wieloletniej współpracy i serdecznej przyjaźni ze słynnym Mścisławem Rostropowiczem. No... taki obrazek: jubileusz jego 70 - lecia urodzin we Francji, w pięknym uzdrowiskowym miasteczku nad Jeziorem Genewskim. Zjechało się tam mnóstwo interesujących osób. Wśród nich był korespondent paryskiego "Russkoje słowo", którego żoną okazała się być pani Bestużev, czyli Bestużewa, z tych "Bestużewów, od pradziada dekabrysty". Otóż siedzimy tam z jedną z naszych tancerek, w campingu i pijemy kawę. Nagle, widzę, zbliża się do mnie owa madame Bestużev, pani profesor... Mówię do niej: "wszelki duch Pana Boga chwali! Nigdy w życiu nie pomyślałam nawet, że kiedyś dane mi będzie spotkać się z późną wnuczką słynnego Bestużewa, dobrego znajomego z historii, literatury..." A ona mi na to: "Ach, droga pani, kogo to tu, w dzisiejszym Paryżu, obchodzi, albo interesuje?" Mówiła dobrze po rosyjsku, poprawnie, aczkolwiek z francuskim akcentem. Pomyślałam sobie: jak to dobrze by było, gdybym miała z nią wspólne zdjęcie... O co też nieśmiało ją poprosiłam. "Ach, droga pani Taniu - usłyszałam w odpowiedzi - przykro mi bardzo, ale kiedyś przyrzekłam sobie, że kiedy skończę czterdziestkę, to się przestanę fotografować". Jakaż ja jestem głupia - szepnęłam sobie w duchu - dlaczego będąc już po czterdziestce tak bardzo lubię się fotografować z miłymi, serdecznymi ludźmi, historycznymi postaciami? Ach te słowiańskie sentymenty, umiłowanie pamiątek... No i cóż? Nie przywiozłam z Francji, z jubileuszu Mścisława Rostropowicza wspólnej fotografii z panią Bestużev, ale miłą niezwykle ciekawą z nią rozmowę na bardzo długo "zapisałam" w pamięci...

Spotkanie z jeszcze jedną barwną postacią, uczestniczką tamtych uroczystości jubileuszowych wprawiło mnie w doskonały nastrój - to pani Wiera hrabina Panov (czyli - Panowa). Przyjechała do Paryża z Rosji w latach 20. Fantastyczna kobieta! Miała wtedy, kiedy spotkałyśmy się 95 lat. Mieszkała w samym sercu Paryża. Przyjechała specjalnie pociągiem na nasz camping, na jubileusz "ukochanego Sławeczka", jak powiedziała, którego od dziesiątków lat jest niezmienną wielbicielką, stałą słuchaczką jego paryskich koncertów. Podziwiałam jej kondycję, wytrwałość, wigor. Oglądała dwie próby, potem spektakle. Zaprzyjaźniłyśmy się. "Dziewczynko, ile masz lat?" - zapytała mnie. Roześmiałam się: "dziewczynka"... po czterdziestce... "Po czterdziestce" - uśmiechnęła się pani Panowa - o, moja kochana pani, proszę no szybko policzyć swoje lata i moje, bo ja - zaśmiała się - uważam siebie za bardzo jeszcze młodą kobietę?. No, a co pani Panowa przywiozła w prezencie swemu "lubimczykowi" Rostropowiczowi? Proszę sobie wyobrazić - oryginał pierwszej partytury "Święta wiosny" z poprawkami dokonanymi własnoręcznie przez Igora Strawińskiego (i z jego autografem!). Szalenie żywotna, gościnna, serdeczna zapraszała nas do złożenia wizyty w jej paryskim mieszkaniu. Skorzystał z tego nasz kolega, Vytenis Pauliukaitis. Cuda potem o tej wizycie opowiadał, o przyjęciu, które mu ona zgotowała, zaprawionym ogromnie ciekawym opowiadaniem.

Na jubileuszu Wasiljewa...

No, a w bieżącym roku obchodziliśmy jubileusz 60 - lecia urodzin jeszcze jednego przyjaciela naszego teatru, Władimira Wasiljewa, w Moskwie. Wspaniała była feta, ale też przed rozpoczęciem uroczystości zapomnieliśmy w hotelu upominek dla mistrza Wasiljewa. Tym upominkiem był tradycyjny rytualny pas litewski, czyli, "juosta", którą się jubilata na szczególną okazję opasuje. I tu - jeszcze jeden, wybitnie teatralny obrazek. Koncert już - tuż ma się rozpocząć, a my, gapiowata administracja, w składzie trzyosobowym, stoimy w centrum Moskwy i rozpaczliwie "głosujemy" - może jednak jakiś wóz się zatrzyma? Oczywiście - nikt, żaden! I nagle - ktoś jednak hamuje! "Co się stało?" - zapytuje nas młody, sympatyczny mężczyzna w typie południowca, właściciel ślicznego mercedesu. Czeczeniec? - zgadujemy. Ależ - tak! "Co się stało?" - zapytuje po raz drugi. Zaczynamy mu gęsto, w podnieceniu tłumaczyć: Koncert, Wasiljew, Teatr Bolszoj, upominek, hotel..., może pan nas podrzuci, zawiezie, pomoże!.. "Ależ bardzo proszę, nie ma sprawy - odpowiada młody człowiek - i dodaje: od razu zrozumiałem, że jesteście artystami". Jak, skąd? - próbujemy dociec, pakując się do samochodu. A on na to: "To się widzi, to się czuje, ja - mam to uczucie z powodu mojego dziadka. Kim jest mój dziadek" On się nazywa Muhammed Isanbajew?. Mój Boże - wykrzykuję - wszak to mój najlepszy przyjaciel! Przyjeżdżał do nas... A potem - spotkaliśmy się na południu, w Jewpatorii, on miał tam koncert, wpadliśmy do niego za kulisy z olbrzymimi bukietami kwiatów, był tym oszołomiony, poruszony, uradowany, szczęśliwy: taka miła niespodzianka, aż z Wilna! Teraz, w Moskwie, pędzimy z wnukiem znakomitego artysty - do hotelu, potem do teatru... Czeczeniec? - zagadujemy go - a jak się panu tu, w tej Moskwie powodzi? "Dobrze - odpowiada - mam mnóstwo przyjaciół". Minuty lecą błyskawicznie, czy zdążymy na koncert? Niepokój nasz wzrasta, co widząc nasz uprzejmy kierowca zwiększa szybkość i już leci na łeb na szyję - pod czerwone światła, aż w końcu na Twierskoj, gdzie straszny korek - wyskakuje "pod prąd". Albo się pozabijamy, albo na koncert zdążymy - pocieszam moich współtowarzyszy. Zdążyliśmy. Pieniędzy, oczywiście pan Czeczeniec od nas nie wziął, pożegnał się z nami serdecznie, kiedy już wysiadaliśmy, powiedział z szerokim uśmiechem: "Jaka szkoda, że nie mogłem wam pokazać jak jeżdżą prawdziwi dżygici".

No, a uroczystość? Była wspaniała! Tłumy ludzi, artyści, dziennikarze, telewizja... I wszyscy pytają, co ta "juosta" znaczy, dlaczego przepasany nią Wasiljew jest taki szczęśliwy? Bo maestro autentycznie się wzruszył, miło mu było, że teatr, w który tyle pracy, wysiłku, serca włożył, nie zapomniał o nim, przyjechał - z Wilna na jubileusz... Było nas 29... Tańczyliśmy naszego "Zorbę", Wasiljew jako Zorba tańczył w naszym spektaklu - moskiewska publiczność dosłownie szalała, naturalnie dzięki niemu byliśmy najważniejszymi bohaterami tego pamiętnego wieczoru...

Ten wspaniały Xin Peng Wang...

- Co mnie najbardziej zasmuca, a co cieszy? Na smutki po prostu nie mam czasu. Zdarza się, że wpadam w pochmurne humory... Bo teatr - to gmach, machina z dziesiątkami, "charakternych" ludzi... Ale to szybko mija, to co złe po prostu się zapomina się... Co cieszy? Każdy nowy, udany spektakl. Ostatnio - nasze "Święto wiosny". Nikt nigdy tego baletu w Litwie nie wystawiał, ani go przywoził w ramach gościnnych występów. Ten wspaniały Chińczyk, choreograf, który ten balet wystawił, pan Xin Peng Wang to mistrz wysokiej klasy. Studiował sztukę baletową w szkole Daliana, choreografię - w wyższej szkole w Pekinie, taniec modern - w Niemczech, w wyższej szkole Essen Folkwang u słynnej choreografki, awangardzistki Piny Bausch. Karierę solisty rozpoczął w pekińskiej trupie baletowej. Ostatnie cztery lata całkowicie poświęcił się choreografii. Jego spektakle są wystawiane na licznych scenach świata, a także w ramach poważnych, prestiżowych festiwali. "Święto wiosny", balet wymagający olbrzymiego nakładu pracy, Xin Peng Wang zgodził się wystawić (świadom naszych warunków ekonomicznych) za wyjątkowo niskie honorarium. Na Zachodzie mógłby za taki balet zgarnąć ładną sumę... wystawił on ponadto "Kontrasty" Siergieja Prokofiewa. "Święto wiosny" w jego, w naszym, wileńskim wydaniu jest, mówiąc bez hipokryzji, dziełem wyjątkowo udanym. Eimuntas Nekrođius, reżyser o szczególnie wyrafinowanym smaku artystycznym był tym spektaklem wręcz zachwycony. Myślę, że opinia tego Artysty wystarcza już za dziesiątki recenzji. (Podobnie zresztą Nekrođius zopiniował wcześniej o "Carmen" w choreografii Krzysztofa Pastora). Sala widowiskowa naszego teatru na spektaklu "Wiosny..." nie jest w stanie pomieścić wszystkich chętnych. Sukces niesamowity! Wysoką klasę zademonstrował w tym spektaklu nasz główny dyrygent Liutauras Balčiunas i cała orkiestra pod jego bezbłędną batutą.

Mścisław Rostropowicz - nasz wielki Przyjaciel...

- Co jeszcze cieszy? Wiele radości, mnóstwo satysfakcji przyniósł nam pobyt naszej trupy w Niemczech, występ razem - znowuż - z maestro Mścisławem Rostropowiczem, pokaz naszego spektaklu "Romeo i Julia" w ustawieniu Władimira Wasiljewa. No, a w przyszłym, 2001 roku, w kwietniu, razem - znówże - z niezawodnym Rostropowiczem mamy już zaplanowane gościnne występy naszej trupy baletowej w Japonii. A ciut dalej - w 2002 roku Mścisław Rostropowicz zaprasza nas na swój jubileusz 80 - lecia urodzin, będziemy go obchodzili z nim razem w Argentynie i w Anglii.

Przy okazji: ciekawostka - Mścisław Rostropowicz opowiadał nam, iż legitymuje się on polskim rodowodem, jego ojciec jest pochowany w Warszawie.

Skład naszej trupy? Na papierze, czyli na liście pracy - 70 parę osób. Z czego aktywnych - 50, bo to wiadomo jak z tym jest: choroby, urlopy macierzyńskie itp. Jakoś radzimy sobie, dokładniej - doskonale radzimy.

Polskie spotkania

- Kontakty z Polską? Były bardzo dobre i z pożytkiem, ostatnio jest z tym gorzej, z banalnej przyczyny: braku pieniędzy. Niestety banał (pieniądz) rządzi, jak wiadomo, światem. Nawiązałam kontakt z dyrekcją Teatru Wielkiego w Warszawie - chętnie by nas tam widziano, i - z wzajemnością, kwestia tylko: za co? Sponsorzy? To brzmi bardzo ładnie, ale: kto? Z Łodzią mamy dobre kontakty, w roku ubiegłym w maju uczestniczyliśmy tam w Festiwalu Modern Dance, pięknie nas podejmowano. Udzieliłam wywiadów dla TV, w audycji na żywo mówiłam po polsku, o dziwo jakoś gładko mi poszło. A kiedy się dowiedzieli, że jestem spowinowacona z nieżyjącym już, niestety, Feliksem Parnellem, no to - gotowi byli naszą całą trupę na rękach nosić... Wspaniały teatr, wspaniali, serdeczni ludzie, niezwykle gościnni.

Polska, z Polską, o Polsce... Występy, spotkania... Jedno z ostatnich: niezapomniane, przemiłe - z Adamem hrabią Tyszkiewiczem i jego uroczą żoną Hanną, ludźmi zakochanymi w Teatrze. Jakże byłam szczęśliwa, że dane mi było ich poznać! Odtąd Połąga, śliczny pałac będzie mi się nieodmiennie kojarzył z wizerunkiem pana Adama i jego żony. Z panem Adamem... No właśnie - udało mi się zrobić wspólne zdjęcie...

Co planuję w następnym sezonie? Nie powiem, bo nie wiem, ile nam państwo wyasygnuje pieniędzy.

A na razie bieżący sezon teatralny otwieramy w dniu 16 września naszym "Świętem wiosny".

Na zdjęciu: kierownik artystyczny trupy baletowej Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu, Tatjana Siedunowa w czasie wywiadu dla "NG".

Fot. Romualdas Mičiűnas

NG 38 (474)