Prof. Wiesław Jan Wysocki

Wrzesień'39 w relacji
ambasadora RP w Moskwie

Zwrot w polityce Związku Sowieckiego zapowiadało odsunięcie z urzędu Komisarza Spraw Zagranicznych Litwinowa i objęcie tej funkcji przez przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, Wiaczesława Mołotowa. Była to dość czytelna propozycja pod adresem Berlina, gdzie została oczywiście natychmiast zrozumiana jako zaproszenie do politycznej gry. Odbywało się to wszystko w trakcie brytyjsko - francusko - sowieckich negocjacji wojskowych.

7 maja 1939 r. - w dwa dni po swej nowej nominacji - Mołotow zaprosił ambasadora RP w Moskwie, Wacława Grzybowskiego, na rozmowę, którą zaczął od komplementowania słynnej majowej mowy min. Becka w sejmie, szczególnie fragmentu o honorze... Następnie zrelacjonował przebieg rokowań z mocarstwami zachodnimi, do którego to projektu układu ambasador obiecał przedstawić wkrótce polski punkt widzenia. Kilka dni później znów rozmawiał z Mołotowem i ostateczne stanowisko Polski uzależniał od wyniku rozmów trójstronnych, podkreślając jednocześnie, iż sojusz polsko - rumuński ma charakter wyłącznie obronny i Moskwa nie powinna uważać go za skierowany przeciwko sobie. Mołotow nie robił zresztą żadnych zastrzeżeń. Dyplomata polski nawiązał do ewentualnej pomocy ze strony sowieckiej w razie konfliktu z Niemcami, ale konkretne rozmowy odkładał do czasu zakończenia negocjacji angielsko - francusko - sowieckich.

Ambasador był przekonany, że kontakty z Mołotowem będą poprawne i nie przewidywał między obu państwami poważniejszych zadrażnień. Wydawało się, że możliwe będzie nawet pewne ożywienie stosunków. W czerwcu Moskwa złożyła szereg ofert dostaw materiałów zbrojeniowych i choć zawsze były one połączone z warunkami niemożliwymi do przyjęcia przez stronę polską, ogólny ton rozmów i nastawienie propagandy były życzliwe dla Polski.

Nikt nie mógł mieć złudzeń, co do strategicznych celów polityki sowieckiej, tym niemniej pakt zawarty z Trzecią Rzeszą zaskoczył wielu i zrobił ogromne wrażenie. Sam fakt, że Moskwa prowadziła jednocześnie dwa przeciwstawne rokowania, obnażał cynizm polityki sowieckiej i jednocześnie sprowadzał na ziemię wszystkich ufających deklaracjom Kremla. Stało się oczywiste, że Związkowi Sowieckiemu zależy na eskalowaniu konfliktu i mimo niejasnych zobowiązań układu Ribbentrop - Mołotow z 23 sierpnia, była to przynajmniej wyraźna zachęta do rozpoczęcia wojny przez Niemcy.

Jednocześnie, by osłabić pacyfistyczne tendencje wśród polityków zachodnich, by nie doszło do nowego Monachium, z czego Rosjanie nie mieliby żadnych korzyści, marszałek Woroszyłow w wywiadzie prasowym wyjaśnił, iż układ z Niemcami nie stoi na przeszkodzie dalszym rokowaniom z Wielką Brytanią i Francją, z którymi rozmowy zostały jedynie zawieszone. W razie zbrojnego konfliktu polsko - niemieckiego dostawy sowieckie dla nas byłyby tylko sprawą handlową, która nie jest sprzeczna z paktem - twierdził Woroszyłow. Nie była to jednak oferta dla Warszawy, a jedynie ostrzeżenie dla Berlina. Wszak atak niemiecki miał nastąpić 26 sierpnia.

1 września Kreml ''wyciągał kasztany z ognia cudzymi rękoma", jak później przyzna Mołotow. Hitler rozpoczął wojnę...

2 września ambasador Grzybowski otrzymał polecenie min. Becka notyfikowania oficjalnie na Kremlu o agresji niemieckiej na Polskę. Następnego dnia przyjął go osobiście Mołotow i nie kwestionując przedstawionej prawnej formuły agresji niezawinionej i uznania Niemiec za agresora, zainteresował się reakcją zachodnich sojuszników Polski.

"... zapytał mnie - pisze ambasador - czy liczymy na interwencję Anglii i Francji, i kiedy" Odpowiedziałem mu, że nie mam oficjalnych informacji, ale przewiduję wypowiedzenie wojny na jutro, 4 września. Mołotow uśmiechnął się z powątpiewaniem i powiedział mi: "Jeszcze zobaczymy, Panie Ambasadorze...".

Pod wpływem interwencji ambasadora sowieckiego w MSZ, który powołując się na wywiad Woroszyłowa i poczynione obietnice pomocy sugerował podjęcie rozmów z rządem sowieckim na ten temat, Grzybowski miał zorientować się w praktycznych możliwościach uzyskania materiałów potrzebnych Polsce. Ich listę, gdyby rozmowy były obiecujące, przesłano ambasadorowi. Przez kilka dni Mołotow był jednak nieuchwytny i dopiero 8 września Grzybowski mógł przedstawić sprawę ewentualnych dostaw surowców i sprzętu wojennego. Ton odpowiedzi Mołotowa nie był obiecujący; uznał, że okoliczności, w jakich udzielał wywiadu Woroszyłow, były zgoła odmienne i obecny interes Kremla nakazuje mu trzymać się z dala od konfliktu. Dostawy dla Polski poza uzgodnionymi wcześniej traktatem handlowym nie wydały mu się możliwe. Również odmownie odpowiedział Mołotow w sprawie tranzytu materiałów wojennych dla Polski przez terytorium sowieckie, gdyż byłoby to sprzeczne z układem zawartym z Niemcami. Sowiecki premier i minister spraw zagranicznych podkreślał, iż stanowisko, jakie zajął, wynika z "warunków dzisiejszych", które mogą się zmienić. Ambasador przyjął to, jako możliwość rewizji stanowiska Kremla i nie przypuszczał jak wiele cynizmu kryło się za określeniem zmiana warunków.

W tym samym czasie ambasador sowiecki w Polsce, Szaronow, i attaché wojskowy ambasady, Rybałko, przed wyjazdem do Szepietówki dla nawiązania bezpośredniego kontaktu ze swoim rządem (podobno w Warszawie miały spłonąć szyfry ambasady sowieckiej) złożyli wizyty min. Beckowi i wicem. hr. Szembekowi i "powtórzyli plotki" o przypuszczalnym zatrzymaniu się Niemców na linii Wisły - Sanu - Bugu, nie czyniąc żadnych aluzji do problemu ukraińskiego czy białoruskiego. Szembeka ambasador Szaronow zapewnił, iż "właśnie wydał wizy naszym specjalistom, którzy się udawali do Moskwy dla zakupu materiału sanitarnego".

12 września moskiewska "Prawda" opublikowała artykuł bardzo ostro atakujący polską politykę narodowościową na Kresach wschodnich; artykuł miał na celu uruchomienie kampanii prasowej w pomniejszych organach pod hasłem obrony mniejszości narodowych w Polsce, przez awanturnictwo "jaśniepanów" wtrąconych w niepewne położenie. Ambasador Grzybowski sugerował Beckowi, że może to być tylko wstęp do zmiany postawy Moskwy. Zaczynały zresztą docierać bardzo wymyślne plotki o przygotowywanej rewolcie ukraińskiej, która miała wywołać interwencję Moskwy; nie brakowało też wieści zgoła przeciwnych...

Po północy, już 17 września, z sekretariatu Potiomkina telefonowano do ambasadora Grzybowskiego, by przybył o godzinie trzeciej w nocy, gdyż komisarz pragnie mu "zakomunikować ważną deklarację swego rządu". Była akurat 2.15. Na godzinę czwartą w nocy ambasador polecił - spodziewając się pilnych do przekazania do Polski wiadomości - być w gotowości radcy ambasady Jankowskiemu, attaché wojskowemu płk. Brzeszczyńskiemu oraz szyfrantowi.

"Gdy opuszczałem ambasadę - wspomina Grzybowski - milicjant na służbie zasalutował mnie, najwidoczniej zdumiony, i rzucił się do telefonu, przymocowanego do muru. Po raz pierwszy od mego przybycia do Moskwy przejeżdżałem przez miasto bez zwykłej eskorty policyjnej".

Ambasador był przygotowany na złe wieści, ale przypuszczał, że może wchodzić w rachubę wymówienie paktu o nieagresji. Rzeczywistość okazała się znacznie tragiczniejsza.

'"Potiomkin przeczytał mi powoli notę podpisaną przez przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych, Mołotowa* - pisze ambasador Rzeczypospolitej - Gdy skończył - powiedziałem mu natychmiast, że odmawiam przyjęcia do wiadomości tej noty, że odmawiam również zakomunikowania jej mojemu rządowi i że zgłaszam jak najkategoryczniejszy protest przeciwko treści i formie noty. Protestowałem przeciw unilateralnemu zerwaniu wiążących umów, które obowiązywały obie strony. Żaden z argumentów, który miał usprawiedliwiać zamianę tych umów na "strzępy papieru" nie wytrzymał krytyki. Podług moich informacji zarówno Głowa Państwa, jak Rząd przebywali na terytorium Polski. (...) Suwerenność państwa istnieje tak długo, jak długo żołnierze armii regularnej walczą".

Ambasador uznał twierdzenia sowieckie o położeniu mniejszości za bezpodstawne; wszystkie mniejszości narodowe - łącznie ze społecznością żydowską - zamieszkujące Rzeczpospolitą dały dowody swej lojalności. Sięgnął po argumenty, jakimi wielokrotnie posiłkowała się strona sowiecka. "Pan wiele razy - twierdził Grzybowski - powoływał się w naszych rozmowach na solidarność słowiańską. W tej chwili nie tylko Ukraińcy i Białorusini biją się u naszego boku z Niemcami, ale także legiony czeskie i słowackie. Gdzież jest wasza solidarność słowiańska? ZSRS tak często z oburzeniem potępiał krzywoprzysięstwa popełniane przez Niemców. Nota, którą mi Pan przeczytał byłaby dowodem, że weszliście na tę samą drogę.? Polski dyplomata wspominał o Serbii i Belgii, które choć były okupowane w czasie I wojny światowej, to jednak istniały jako podmioty państwowe i nikt nie twierdził, że zaciągnięte wobec nich zobowiązania są nieważne. Wspomniał następnie Rosję w okresie wojny z Napoleonem; gdy ten ostatni zajął Moskwę nikt również nie przeczył istnieniu nadal państwa rosyjskiego, gdyż istniała armia Kutuzowa...

Przeciwko sile argumentów ambasadora Potiomkin miał argumenty siły. Próbował tylko nakłonić Grzybowskiego do przyjęcia noty sowieckiej, gdyż jak twierdził Sowiety nie mają już swego przedstawiciela w Polsce (Szarow wyjeżdżając pozostawił do kontaktów z polskim MSZ chargé d'affaires) i inną drogą nie mogą przekazać swego "dokumentu".

"Panie komisarzu - odpowiedział nieustępliwie ambasador - gdybym się zgodził zakomunikować mojemu Rządowi treść tej noty, to byłby nie tylko dowód, że nie szanuję mojego Rządu, ale też, że straciłem resztę szacunku dla rządu sowieckiego. Rozumiem, że mam obowiązek zawiadomić mój rząd o agresji, która już prawdopodobnie się rozpoczęła, ale nie zrobię nic więcej. Mam jednakże jeszcze nadzieję, że wasz rząd nie każe wkroczyć Armii Czerwonej do Polski, nie zada nam ciosu w plecy w chwili, gdy walczymy przeciwko Niemcom."

Sowiecki wiceminister nawiązał jeszcze do sytuacji militarnej i siły niemieckiej, co - jego zdaniem - zmusza Moskwę do zabezpieczenia własnych granic. Jednakże wobec nieustępliwej postawy amb. Grzybowskiego, zdecydował się skontaktować z decydentami na Kremlu. Była już czwarta rano. Na ostateczną wiadomość polski dyplomata czekał jeszcze pół godziny. "Wreszcie Potiomkin oznajmił mi - relacjonuje dalej ambasador - że zakomunikował swemu rządowi wszystko, co mu powiedziałem, ale że powziętych decyzji nie mogą zmienić. Oznajmiłem, że ja także nie mogę zmienić mojej decyzji i że jedynie poinformuję mój Rząd o fakcie agresji".

Depesza w tej sprawie wysłana została z polskiego przedstawicielstwa w Moskwie kilka minut po piątej rano, do ministerstwa dotarła dopiero po jedenastej. Od świtu wojska sowieckie posuwały się po terytorium Rzeczypospolitej na spotkanie niemieckiego sojusznika.

18 września nadeszła depesza od min. Becka aprobująca postawę amb. Grzybowskiego oraz polecenie zażądania paszportów. Już uprzednio ambasador uzgodnił formalności związane z opieką nad budynkiem ambasady przez inne przedstawicielstwo.

Następnego dnia Grzybowski złożył Potiomkinowi oświadczenie o zakończeniu swej misji dyplomatycznej, oddaniu ambasady pod opiekę trzeciego państwa i ewakuacji polskich placówek z terytorium sowieckiego; w tym ostatnim przypadku chodziło jeszcze o ściągnięcie pracowników konsulatów do Moskwy i zbiorowy wyjazd. Od razu ujawniło się janusowe oblicze Potiomkina; oznajmił, że rząd sowiecki nie uznaje już istnienia państwa polskiego i nie może dopuścić, by mienie należące do ambasady byłego państwa było powierzone przedstawicielstwu innego kraju. Uprzedził też, że władze sowieckie nie mogą przyznać personelowi podległemu ambasadorowi przywilejów dyplomatycznych. Jedyną pozytywną sprawą było wyznaczenie "pełnomocnika dla ewakuacji" pracowników przedstawicielstwa polskiego; został nim Nazarow, dyrektor "Biurobinu", biura do stosunków z cudzoziemcami, i on załatwiał przejazd koleją do granicy, a przejazdy kolejowe dla transportów niewojskowych były wówczas bardzo utrudnione.

Wyjazd polskiego personelu dyplomatycznego żywo interesował innych dyplomatów. Z obowiązku powinien interweniować dziekan korpusu dyplomatycznego, ale był nim ambasador niemiecki, hr. Schulenburg (wicedziekanem był zresztą amb. Grzybowski). Ostatecznie rolę pośrednika przejął ambasador włoski, Rosso, choć von der Schulenburg urzędowo interweniował ze skutkiem u Mołotowa. Jemu to podobno Mołotow przyrzekł potraktowanie urzędników polskich jak dyplomatów. Tak też się stało, choć nie bez kłopotów, a przez pewien czas polscy urzędnicy czuli się zakładnikami, gdyż władze sowieckie twierdziły, iż ich delegacja dyplomatyczna w Polsce nie została ewakuowana i podjęły retorsje. Ostatecznie jednak niemal cały personel (poza dwoma pracownikami konsulatu w Kijowie, którzy zginęli w wypadku w dość dziwnych okolicznościach) przez Szwecję dotarł do Francji.

18 września 1939 r. opublikowany został przez niemiecką agencję DBN i sowieckie Nowosti komunikat jednobrzmiącej treści: "By uniknąć wszelkiego rodzaju bezpodstawnych pogłosek na temat zadań sowieckich i niemieckich wojsk działających w Polsce, rząd ZSRS i rząd Niemiec oświadczają, że działania tych wojsk nie mają na celu niczego, co byłoby sprzeczne z intencjami Niemiec lub Związku Sowieckiego i przeczyłoby duchowi oraz literze paktu o nieagresji między Niemcami a ZSRS. Przeciwnie, zadaniem tych wojsk jest przywrócenie w Polsce porządku i spokoju, które zostały naruszone przez rozpad państwa polskiego oraz dopomożenie ludności Polski w przebudowie warunków swej państwowej egzystencji".

Jak to wyglądało w jednej i drugiej strefie okupacyjnej - wiemy aż nadto dobrze.

Opracowano na podstawie relacji ambasadora W. Grzybowskiego, znajdującej się w Instytucie J. Piłsudskiego w Nowym Jorku.

* Nota rządu sowieckiego, uzgodniona z ambasadorem niemieckim w Moskwie, przedłożona Wacławowi Grzybowskiemu 17 września 1939 r., a której przyjęcia odmówił:

"Panie ambasadorze. Wojna polsko - niemiecka ujawniła wewnętrzną bezsilność państwa polskiego. W toku dziesięciodniowych operacji militarnych Polska utraciła wszystkie swoje okręgi przemysłowe i ośrodki kultury. Warszawa, jako stolica Polski już nie istnieje, rząd polski rozpadł się i nie daje znaku życia. Znaczy to, że państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć. Tym samym straciły moc działania umowy zawarte między ZSRR a Polską. Pozostawiona sama sobie i pozbawiona kierownictwa Polska przekształciła się w wygodne pole dla wszystkich przypadków i niespodziewanych zdarzeń, mogących zagrażać ZSRR. Dlatego będąc dotychczas neutralnym, rząd sowiecki nie może dłużej odnosić się do tych faktów w sposób neutralny. Rząd sowiecki nie może również obojętnie przystać na to, by rzuceni na pastwę losu, nasi współrodacy, Ukraińcy i Białorusini, zamieszkujący terytorium Polski pozostali bez żadnej obrony. Mając to na uwadze, rząd sowiecki zalecił Naczelnemu Dowództwa Armii Czerwonej wydanie oddziałom wojskowym rozkazu przekroczenia granicy i wzięcia w obronężycia oraz mienia ludności Zachodniej Białorusi. Jednocześnie rząd sowiecki ma zamiar przedsięwziąć wszystkieśrodki po to, by oswobodzić naród polski od nieszczęsnej wojny, w którą został wtrącony przez swoich bezmyślnych przywódców i ofiarować mu możliwości pokojowej egzystencji. Zechce Pan przyjąć Panie Ambasadorze wyrazy głębokiego szacunku. Komisarz Ludowy Spraw Zagranicznych W. Mołotow".

NG 38 (474)