Ryszard Maciejkianiec

Nieszczere żale

Przed kilkoma dniami "KW" zamieścił obszerne sprawozdanie z kolejnej konferencji prasowej, którą przeprowadzili J. Sienkiewicz i J. Rybak, mer rejonu solecznickiego.

Publikacja jest również oparta na wypowiedziach W. Tomaszewskiego i L. Janušauskienë, a wszyscy razem bezgranicznie ubolewają nad tym, iż znowelizowana ustawa o służbie urzędniczej nie pozwoli łączyć urzędniczego stanowiska z funkcją radnego. I znowu, jak twierdzą powyżsi, od takiej zmiany najbardziej ucierpi "biedna Ziemia Wileńska", bo właśnie w rejonach wileńskim i solecznickim łączenie obowiązków radnego i urzędnika stało się zjawiskiem nagminnym.

Niestety, jesteśmy absolutnie odmiennego zdania, uznając bowiem powyższe zmiany za drogę wiodącą w dobrym demokratycznym kierunku. Właśnie nie inaczej, jak karykaturą samorządu, można było uznać dotychczasową sytuację, kiedy bezpośrednio podwładni merom i przez nich wyznaczani urzędnicy ustawiani byli w czołówce listy wyborczej i wybierani na radnych, aby potem "demokratycznie" podejmować decyzje dotyczące losów tysięcy ludzi. W takiej sytuacji wszystkie ustalenia faktycznie zależały od jednej - dwóch osób ( mer i wicemer), a pozostali występowali w roli posłusznej maszyny do głosowania, stanowiąc grupę tak zwanych bezradnych radnych, zaglądających w oczy szefom rejonów z zapytaniem, jak mają się zachować w czasie głosowania. Była to wyraźna kopia najgorszych wzorów z minionej epoki. To też jest jednym z powodów tego, że na Ziemi Wileńskiej wyraźnie został wyhamowany proces demokratyzacji życia społecznego, i że jest jak i było - "odin rulit, a wsiech tosznit".

Te krokodyle łzy i nieszczere żale nawet nie są ukierunkowane na obronę partyjnego interesu. Chodzi wyłącznie o osobisty komfort wygodnego sterowania rejonami w sytuacji, kiedy nie mógł się rozlegać żaden racjonalny głos sprzeciwu, nie mogło się pojawić inne zdanie. Można było jedynie chwalić piękne szaty nagich króli i ...królowej.

U nas rzeczywiście jest z tym bardzo źle. Nadmierne partyjniactwo, zamykające się w coraz węższym urzędniczym kręgu przy faktycznie jednopartyjnej władzy doprowadziło do bezgranicznego zadufania, kiedy wszystko, co się jeszcze porusza, działa i myśli musi być całkowicie kontrolowane i w jednych rękach. Ukierunkowane działania J. Sienkiewicza z udziałem wyżej wymienionych na rozbicie Związku jest jednym z wymownych przykładów, kiedy to ci "działacze" wbrew ustawie zabraniającej politykom i partiom politycznym wtrącania się w działalność organizacji społecznych, próbowali objąć pełną kontrolą nawet im nie podwładnych. Kurczowe trzymanie się przez powyższych domorosłych polityków tytułów i byłych domniemanych zasług w społecznej organizacji, jakim jest Związek Polaków na Litwie, inaczej jak chorobliwą bojaźnią przed normalnością nazwać byłoby trudno.

Zatem pierwszy wyłom w zwartym murze, hamującym rozwój samorządności, został zrobiony. Warto byłoby iść dalej. To posłuży dobrze wszystkim i nam w pierwszej kolejności, bo dotychczasowy system zamykający się w wąskim gronie radnych - urzędników, pilnujących własnego prywatnego interesu, nigdy się nie sprawdził i nic dobrego nam nie wróżył.

NG 39 (475)