Dr Józef Frank - organizator życia intelektualnego Wilna w pierwszej ćwierci XIX stulecia

Liliana Narkowicz (autorka publikacji) uczestniczka konferencji białostockich

Wilno pierwszego dwudziestolecia XIX w. było nie tylko miastem Mickiewicza, filomatów czy braci Śniadeckich. Ówczesne środowisko intelektualne, to również środowisko lekarskie. Prężne i scalone (świetny wydział lekarski Uniwersytetu Wileńskiego i Towarzystwo Lekarskie Wileńskie) nawet po zamknięciu Alma Mater Vilnensis w 1832 kontynuowało dobre tradycje w istniejącej do 1842 r. Akademii Medyko-Chirurgicznej.

Jak na początku stulecia, tak i w latach 30-40. lekarze-humaniści częstołączyli medyczną praktykę z działalnością kulturalną. Np. lekarz Ksawery Wolfgang, który odkrył (wraz z Janem Pileckim) lecznicze właściwości wód druskienickich, był wydawcą pisma literackiego. Julian Titius - lekarz - opiekował się teatrem wileńskim. Stanisław Rosołowski (lekarz rodziny Moniuszków) pisał teksty do pieśni kompozytora Stanisława Moniuszki itd.

Wśród intelektualistów wileńskich, przy czym humanistów i filantropów, znaleźli się również... obcokrajowcy. Jednym z nich był sprowadzony z Wiednia dr Józef Frank.

Łacina, królująca wówczas na Uniwersytecie Wileńskim pozwalała nie tylko na korzystanie z dorobku naukowego Europy, odbywanie podróży kształcących ( w wypadku lekarzy zwiedzanie szpitali, zakładów dla umysłowo chorych, muzeów i gabinetów medycznych, ale też i asystowanie w trakcie zabiegów lekarskich, w tym operacjach, porodach czy sekcjach zwłok), lecz i swobodne przemieszczanie się z uczelni (lub kliniki) na uczelnię. Tak więc, nie będąc w stanie obsadzić wakujące katedry na Uniwersytecie Wileńskim, ze względu na brak uzdolnionych i odpowiednio wykształconych profesorów w Wilnie, zapraszano znanych w świecie uczonych z Europy...

Wileński historyk Władysław Zahorski stwierdził w jednej ze swoich prac (k. XIX w.), że przybysze często kochali Litwę, jako "swą nową ojczyznę i stali się tejże dobrymi obywatelami". Zarówno Uniwersytet, nauka i oświata, jak też życie kulturalne miasta wiele zawdzięczało obcokrajowcom. Do najbardziej znanych w środowisku profesorsko - lekarskim i zasłużonych dla Wilna należy Józef Frank.

J. Frank z pochodzenia był Niemcem. Urodził się w Badenii w 1772 r. w rodzinie wielodzietnej. Jego ojciec - Jan Piotr Frank - z zawodu był lekarzem. Mimo, że miał obłąkaną żonę, a jedna z córek był ułomną, nie tylko potrafił przekazać swoją wiedzę i ogromne zamiłowanie do obranego zawodu swojemu ulubionemu synowi Józefowi, ale i zdobyć rozgłos światowy. Sam Napoleon zabiegał o to, by został jego lekarzem - konsultantem, natomiast car Aleksander I, wkrótce po przybyciu rodziny Franków do Wilna, sprowadził znakomitego naukowca do Petersburga i zrobił z niego lekarza nadwornego, powierzając jednocześnie obowiązki rektora w Petersburskiej Akademii Medyko-Chirurgicznej. Od 1808 r. zamieszkał w Wiedniu - poza trzema latami spędzonymi we Fryburgu - przebywał tam aż do śmierci i został pochowany. Do końca życia był lekarzem praktykującym. Mimo, że był człowiekiem zamożnym, zlecił, by pogrzeb był bardzo skromny. Większą część swojego majątku - zostawił testament - przeznaczył dla syna Józefa, który poszedł w jego ślady. Podarował mu swoją przebogatą bibliotekę i... rękopisy, które miał otrzymać dopiero po jego śmierci. Dr Józef Frank oddając hołd ojcu wydał drukiem jego prace, a sporządzone notatki wykorzystał pisząc pamiętniki, w których nie tylko szczerze przedstawił dzieje losu obu Franków jako lekarzy i ludzi, ale i zostawił niecodzienne opisy Wilna, Petersburga, Wiednia itd., życia kulturalnego tych miast i ludzi, którzy je tworzyli.

Młodszy Frank, kształcony na uniwersytetach w Getyndze i Pawii, miał możność dzięki ojcu kilkakrotnie podróżować po Europie "w celu doskonalenia się w naukach lekarskich". Starszy Frank, w 1804 r. kierownik głównego szpitala w Wiedniu dbał o to, by syn otrzymał staranne wychowanie muzyczne, humanistyczne (znał francuski, niemiecki, łacinę, polski) i artystyczne. Lekarz z powołania był nie tylko salonowcem, ale i erudytą.

Wilno, znane wówczas jako "Ateny Północy", głównie dzięki istniejącemu w jego murach uniwersytetowi, który nadawał ton ówczesnemu życiu intelektualnemu, kulturalnemu i towarzyskiemu, znane było jako ośrodek naukowy, z którym wypadało się liczyć. Nie tylko słyszano o nim w Wiedniu, ale też jeden z dokumentów źródłowych wspomina, że Jan P. Frank był od 1803 r. członkiem honorowym Uniwersytetu Wileńskiego.

Na zaproszenie powyższej instytucji celem objęcia wakujących katedr przybyli Frankowie - ojciec i syn. Józef Frank przyjechał do Wilna z poślubioną w 1798 r. żoną Krystyną z domu Gerhardy, śpiewaczką operową. Starszy Frank, chociaż pracował tu zaledwie 10 miesięcy (został odwołany do Petersburga), zdążył zreformować wykładanie dyscyplin na Wydziale Lekarskim i założyć Klinikę Terapeutyczną - pierwszą klinikę chorób wewnętrznych. Po jego wyjeździe kliniką kierował - przy tym wzorowo - jego syn Józef, który zajął po swoim ojcu katedrę kliniki chorób wewnętrznych i terapii szczegółowej.

Józef Frank spędził w Wilnie prawie 20 lat (1804-1823). Jako profesor, lekarz, uczony i organizator pożytecznych instytucji dobroczynnych już od 1805 r. rozwinął w Wilnie nader ożywioną działalność. Założył Towarzystwo Lekarskie Wileńskie, dozorował aptekę uniwersytecką, kierował kliniką. Dzięki jego inicjatywie powstały takie instytucje charytatywne, jak Instytut Medyczny (umożliwiał biednym studentom studiowanie za koszt skarbu), Instytut Szczepienia (szczepienia od ospy dla biednych świadczono nieodpłatnie), Instytut Macierzyństwa (w którym kobiety ciężarne, żony i córki biednych rzemieślników, robotników i stróżów znajdowały pomoc lekarską), Towarzystwo Dobroczynności itd. Wykształcił cały zastęp lekarzy-humanistów przekazując im w spadku mądre tezy: "nie świadczenia dobrodziejstw z własnej kieszeni" i nie wybierania chorych ze względu na pochodzenie, religię czy narodowość.

W 1816 r. pełnił obowiązki rektora uniwersytetu. Spośród profesorów wykładających na Wydziale Lekarskim nie lubił Jana Śniadeckiego, Augusta Becu i Wacława Pelikana. Serdeczny związek łączył go z ojcem Juliusza Słowackiego, prof. literatury Euzebiuszem Słowackim.

Rzetelny i obowiązkowy nie znosił nieuctwa, pyszałkowatości, braku kompetencji w zawodzie medyka i... nieodpowiedzialnego stosunku do pracy. Uwielbiali go studenci, którym pomagał materialnie, wspierał moralnie, zapraszał do swego mieszkania na herbatkę i dyskusje, zachęcał do pisania rozpraw i traktatów naukowych, ale nie profesorowie. Szczególnie ci, którzy uchylali się od obowiązków zawodowych i byli ?lekarzami zamożnych?...

Na początku XIX w. w Wilnie bujnie kwitło życie towarzyskie. Największą popularnością cieszyły się dwa konkurencyjne domy przy ul. Niemieckiej: Műllera (kasyno) i Wittingoffa (klub). "Chociaż przybyłem z Wiednia - pisał Frank - byłem zdumiony zbytkiem jaki na tych zabawach panował. Szampan i porter spijano, jako zwykły napój, a za kolację płacono po 3-5 dukatów od osoby".

Wspaniałe bale, przedstawienia amatorskie, obiady i proszone wieczory następowały jedne po drugich. Na organizowane tu sejmy zjeżdżała szlachta z całymi dworami. M. in. otwarte domy prowadzili hrabiowie Potoccy, Kossakowscy, Tyzenhauzowie, Tyszkiewiczowie, Mostowscy. Nie ustępowały im w organizowaniu coraz to zbytkowniejszych zabaw i domy magnackie Sapiehów i Paców. Dom otwarty zimą w mieście, natomiast latem w swej willi w Zakrecie, prowadził generał-gubernator, baron Benigsen, ożeniony z córką obywatela gub. grodzieńskiej Andrzejkowiczówną. Bywało tu towarzystwo mieszane, a gospodarze słynęli z tego, że zebranych "umieli łączyć z zadziwiającym taktem". "Najwięcej eleganckim był jednak dom marszałka szlachty, hr. Brzostowskiego, ożenionego z hrabianką Chreptowiczówną. Na balach u Brzostowskich zbierało się wyborowe towarzystwo: arystokracya, uczeni, literaci, profesorowie uniwersytetu itd." Udający się do Petersburga przez Wilno posłowie zagraniczni oraz artyści byli nie tylko gościnnie przyjmowani, ale też brali udział w ucztach i zabawach urządzanych na ich cześć.

Niedługo po przyjeździe do Wilna Frank stał się duszą towarzystwa. Wydawał obiady, przyjmował gości, urządzał bale maskowe, kolacje z fajerwerkami i kuligi. Wprowadził zwyczaj tak zwanych uczt stylowych "greckich, chińskich, tureckich, jako pierwszy urządzając kolację w stylu rzymskim. Po latach (osiadł we Włoszech, gdzie zmarł w 1842 r.) wspominał:

"Koniec roku 1807 i początek 1808 spędziłem bardzo wesoło. W wigilję Nowego Roku zaprosiłem moich najlepszych przyjaciół i przyjaciółki na wieczerzę rzymską. Leżeliśmy na trzech łożach dokoła nizkiego stołu, przykrytego obrusem, który był przystrojony we wstążki ponsowe. Na stole stały wspaniałe starożytne wazy srebrne, które mi pożyczyła ze swych zbiorów hr. Mostowska. Na transparencie był wymalowany Janus. Widelców nie było i posługiwaliśmy się palcami. Na pierwsze danie były jaja, a na ostatnie - jabłka. Nie mogąc naśladować Lukullusa, parodjowałem jego uczty. Tak, zamiast języków słowiczych, był podany ozór wołowy; wino falernskie zastąpiłem szampańskiem. W pokoju przyległym przygrywała muzyka na instrumentach dętych. Do stołu posługiwały bardzo przystojne pokojowe, przebrane za niewolnice rzymskie. Zapanowała taka wesołość, że nawet pito zdrowie bożka ogrodów".

Był jednym z najbardziej zapalonych organizatorów życia muzycznego, zarówno na scenie miejskiego teatru, w murach uniwersytetu, salach koncertowych, jak i we własnym mieszkaniu (róg ul. Wielkiej i zaułka Szwarcowego). Dochody z koncertów były przeznaczane na cele filantropijne. Lekarz Józef Frank i jego żona, artystka Krystyna Gerhardy-Frank, kobieta o nieprzeciętnej urodzie, choć nie najlepiej układało się im współżycie małżeńskie, stanowili wspaniały duet wspólnie dążąc do jednego, pięknego celu - niesienia pomocy biednym.

Krystyna Frankowa zauroczyła wilnian nie tylko głosem (m. in. Haydn napisał dla niej partie sopranowe w swoim oratorium "Stworzenie świata"), zdolnościami pedagogicznymi. Dochody z jej koncertów i wystąpień wspierały działalność charytatywną męża. Gubernator A. Rimski-Korsakow po jednym z koncertów napisał do niej: "Każda inna osoba, obdarzona tak olbrzymim talentem, poprzestałaby na czarowaniu swym śpiewem przyjaciół i znajomych. Pani zaś oddaje swój talent na usługi cierpiącej ludzkości".

Józef Frank systematycznie organizował imprezy muzyczne i występy z udziałem artystów miejscowych i zagranicznych. Poziom koncertów w mieszkaniu państwa Franków nie był amatorski nie tylko ze względu na wykształcenie p. Frankowej. W ich domu zatrzymywali się wirtuozi z całej Europy, gdyż przez Wilno wiodła wówczas trasa z Berlina i Warszawy do Petersburga. Jeszcze w 1805 r. "Kurier Litewski" pisał: "Imię Franka, tak drogie dla naszego kraju i tak wielkiego znaczenia dla cierpiącej ludzkości". Dotyczą one człowieka, który po niepełnych dwudziestu latach bytności w Wilnie opuszczał (z racji choroby oraz zmian władzy i porządków na Uniwersytecie) miasto i Uniwersytet, do którego był, jak sam mawiał, "duszą i sercem przywiązany". Intelektualista dr Józef Frank w swoim życiorysie na zawsze połączył Wilno i świat.

Niniejszy artykuł autorski powstał na kanwie wygłoszonego na Konferencji w Białymstoku referatu pt. "Dzieje środowiska intelektualnego Wilna pierwszejćwierci XIX w. na przykładzie rodziny dra Józefa Franka".

NG 40 (476)