Anna Walentynowicz

Marszałek Józef Piłsudski - życie i wzór

Szanowne Panie!

Szanowni Panowie!

Być może zastanawiacie się, dlaczego ja, dlaczego teraz i tu, zabieram się do wspominania i ostrzegania, oraz dlaczego czynię to w taki sposób!

Na pierwsze pytanie spróbuję odpowiedzieć słowami Kamila Cypriana Norwida:

Nie trzeba kłaniać się okolicznościom
A Prawdom kazać, by za drzwiami stały

Odpowiedź na pytanie drugie jest jeszcze prostsza. Myślę, że miejsce, w którym się znajdujemy jest akurat bardzo dobrym, by chociaż przez moment zadumać się nad życiem i działalnością nieprzeciętnego Polaka, Marszałka Józefa Piłsudskiego. Polaka, który miał wielkie serce. Było w tym sercu miejsce nie tylko dla własnego narodu, ale także dla innych. Było więc w nim miejsce dla Litwinów, Białorusinów i Ukraińców i innych nacji. Nie było w nim jedynie miejsca dla bolszewików.

Jestem także głęboko przekonana, że jest to znakomite miejsce, aby pozwolić sobie na chwilę refleksji nad dniem dzisiejszym i, szerzej - nad losami Polski i jej przyszłością.

Proszę więc Was:
Przymknijcie na chwilę oczy.
Cofnijcie myśli w przeszłość.
Pozwólcie płynąć wspomnieniom.

Niech jawi się Wam przed oczami legionowy wariant Mazurka Dąbrowskiego z refrenem:

Marsz, marsz Piłsudski,
Prowadź na bój krwawy,
Pod Twoim przewodem,
Tryumf naszej sprawy.
Słyszycie tę melodię?

Bo ja ją słyszę. Bardzo często słyszę. Ostatnio znowu coraz częściej.

Słyszę ją tak, jak słyszeli ją ci wszyscy, którzy, w najtrudniejszych dla Polski chwilach, nie wahali się oddać Ojczyźnie wszystko to, co mieli najlepsze - nawet życie.

Długa jest lista takich momentów - wezwań Ojczyzny: powstania, rok 1918, wojna polsko - bolszewicka, druga wojna światowa, śmiertelne potykanie się z dwoma najeźdźcami - nazistami i bolszewikami, Powstanie Warszawskie, półwiecze borykania się z sowieckim zniewoleniem...

Z tych okrutnych doświadczeń losu wychodziliśmy często pobici, posiniaczeni, poturbowani, ale zawsze z podniesionym czołem. Boso, ale zawsze w ostrogach. Przekonani, że zrobiliśmy wszystko, co w ludzkiej mocy, aby nie dać się upodlić, zniewolić, zerwać okowy i stać się wolnymi.

Jestem pewna, że w tym ogromnym obszarze chwały, jest także maleńki spłachetek dla "Solidarności". Pierwszej, dziś już niestety, historycznej "Solidarności", dla której wartościami nadrzędnymi były: wiara, ludzie, ziemia, i groby, a wzorem, przynajmniej dla ogromnej większości - ON, Marszałek Józef Piłsudski.

Nie zamierzam przypominać szczegółów. Dla tych, którym słowo Polska znaczy coś więcej, niż sześć liter, byłoby to obrazą. Dla tych, którym Polska kojarzy się jedynie z płachciem sukna, które można szarpać do woli, byłoby to przesadną uprzejmością.

Jednej postaci wszakże pominąć nie mogę. JEGO! Przypominam GO! Zatroskany - ku pokrzepieniu. Draniom - gwoli ostrzeżenia.

Szanowni zebrani!

W imieniu tych wszystkich, którym drogie są zarówno tradycje, jak i dzień dzisiejszy, ale którzy są szczególnie zatroskani o przyszłość Ojczyzny, polecam Państwu oddać się refleksji o TYM z nas, który królom był równy.

Oto kamienie milowe jego życia, podane w telegraficznym skrócie:

5 grudnia 1867 roku w Zułowie, w powiecie święciańskim, Józefowi Wincentemu Piotrowi Piłsudskiemu i jego żonie Marii z Billewiczów urodziło się czwarte dziecko, a drugi z kolei syn. 15 grudnia niemowlę ochrzczone zostało imionami Józef Klemens.

Dom rodzinny był wystarczająco patriotyczny, by młody Józef, już wprawdzie po maturze, ale zaledwie po pierwszym roku studiów medycznych zaznał smaku represji zaborców. 22 marca 1887 r. aresztowany w Wilnie za to, że jego brat Bronisław, z którym mieszkał razem u ciotki, dostarczył zamachowcom na życie cara materiałów chemicznych do produkcji bomby, miesiąc później zostaje skazany na 5 lat zesłania do wschodniej Syberii.

1 lipca 1892 roku wraca do Wilna, a w niecały rok później wstępuje do Polskiej Partii Socjalistycznej.

22 stycznia 1900 roku aresztowany za działalność w PPS i osadzony w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. 15 grudnia tegoż roku wywieziono Go do Cytadeli w Petersburgu. 14 maja 1901 r. po ucieczce ze szpitala, dociera do Galicji oddając się pracy konspiracyjnej w PPS. Jako kierownik działu wojskowego partii 10 lipca jedzie do Tokio z myślą o nawiązaniu współpracy wojskowo - wywiadowczej z Japończykami. Uzyskuje broń, amunicję i pieniądze na akcje antyrosyjskie. 15 października 1905 r. obejmuje Wydział Bojowy PPS, którym kieruje do października 1909 r. W następnym roku zostaje komendantem organizacji strzeleckich, a 4 grudnia 1912 r. Komisja Tymczasowych Stronnictw Niepodległościowych mianuje Piłsudskiego komendantem głównym Polskich Sił Zbrojnych.

W tym miejscu następują jedne z najpamiętniejszych dat w życiu Józefa Piłsudskiego, związanych z rokiem 1914:

6 sierpnia - wymarsz I Kompanii Kadrowej z Krakowa do Miechowa;

przełom października i listopada - powstanie Polskiej Organizacji Wojskowej;

15 listopada - awans do stopnia brygadiera.

22 lipca 1917 r. kolejny zaborca wyciągnął macki po przyszłego Marszałka, aresztując go i miesiąc później przewożąc do twierdzy w Magdeburgu. Tu mała dygresja: zwróćcie Państwo uwagę, jak paskudną datą w naszych dziejach jest 22 lipca. Wszakże 27 lat później inny okupant sowiecki, wyrządził nam podobne świństwo narzucając obrzydliwy manifest zwany lipcowym, by w dalszej kolejności aresztować podstępnie szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego i rozpanoszyć się w Polsce na blisko pół wieku. Jakże w tym kontekście prorocze były słowa mistrza Adama, wieszczącego:

Nie dziw,że nas tu przeklinają,
Wszak to już mija wiek,
Jak z Moskwy w Polskę nasyłają
Samych łajdaków stek.

10 listopada 1918 r. J. Piłsudski powraca do Warszawy, by dzień później, z rąk Rady Regencyjnej przyjąć misję utworzenia rządu narodowego, a po dalszych dwóch dniach przejąć pełnię władzy, zaś 22 listopada tegoż roku wydać dekret o najwyższej władzy Republiki Polskiej i objąć urząd tymczasowego Naczelnika Państwa z zachowaniem naczelnego dowództwa Wojska Polskiego.

19 marca 1919 r. Ogólna Komisja Weryfikacyjna postanawia prosić Naczelnego Wodza, aby przyjął stopień pierwszego marszałka Polski. Józef Piłsudski wyraża zgodę.

Szanowni Państwo!

Od tamtego czasu mieliśmy wielu marszałków. Sławnego Rydza - Śmigłego oraz, niestety, narzuconych przez sowietów i złajdaczonych: Konstantego Konstantinowicza Rokossowskiego, Michała Żymierskiego i Mariana Spychalskiego, ale tylko o jednym uczciwi ludzie zawsze i wszędzie piszą wielką literą.

Tak przyszedł rok 1920. Polska, Europa, a być może nawet Świat stanęły przed groźbą potopu bolszewickiego. Zachód jedyną nadzieję pokładał w działaniach dyplomatycznych. Szczególną aktywność przejawiali Anglicy. Rząd brytyjski, aby zatrzymać bolszewików, zresztą nie po raz ostatni, był nawet gotów do największych wyrzeczeń... kosztem Polski. Na szczęście mieliśmy Jego!

1 lipca 1920 roku Marszałek obejmuje przewodnictwo w Radzie Obrony Państwa, zaś 16 sierpnia osobiście przejmuje kierownictwo kontrofensywą na froncie środkowym, skutecznie broniąc Polski, Europy i Świata przed bolszewicką nawałą. Długo by o tym mówić. Przecież uczeni tomy na ten temat napisali.

Tymczasem do dziś nie brak zawistników usiłujących pomniejszyć rolę Marszałka. Zapuśćmy na te niezdrowe zapędy litościwą zasłonę milczenia. Niech te paskudne insynuacje zatrze czas i niepamięć.

Szanowni zebrani!

Zwycięstwo nad Wisłą graniczyło z cudem. Do tego cudu, oprócz sił nadprzyrodzonych, niewątpliwie potrzebny był geniusz Naczelnika Państwa.

A ON?

Nie, nie był pewny wygranej. Szykując się do decydującego, bardzo ryzykownego przecież rozstrzygnięcia, powiedział do żony znamienne słowa: Rezultat każdej wojny jest niepewny aż do jej skończenia. Wszystko w rękach Boga.

Tym razem Bóg opowiedział się po stronie słabszych batalionów. Wygraliśmy.

4 grudnia 1922 roku Józef Piłsudski odmawia kandydowania na urząd prezydenta Rzeczypospolitej, a 10 dni później przekazuje władzę Naczelnika Państwa Gabrielowi Narutowiczowi. Stopniowo odsuwa się w cień z coraz większym obrzydzeniem obserwując rozwiecowaną sejmokrację.

W końcu nie wytrzymał. Nie zdzierżył, jak na jego oczach nieodpowiedzialni politykierzy roztrwaniają z takim trudem zdobytą niepodległość. 12 - 14 maja 1926 r. rozgania nieudolną, nie potrafiącą zapewnić stabilizacji państwa ?hołotę?. Nieco wcześniej formułuje aforyzm, który można uznać za credo Marszałka: Siła bez wolności i sprawiedliwości jest tylko przemocą. Sprawiedliwość i wolność bez siły jest gadulstwem i dzieciństwem.

15 maja wyznacza Kazimierza Bartla na premiera rządu obejmując w nim tekę ministra spraw wojskowych, którą będzie dzierżył dożywotnio. Po raz kolejny nie przyjmuje prezydentury opowiadając się za profesorem Ignacym Mościckim, który zostaje wybrany prezydentem Rzeczypospolitej. 28 sierpnia tegoż roku zostaje Generalnym Inspektorem Sił Zbrojnych, co zapewnia mu stanowisko Naczelnego Wodza na wypadek wojny. Ale, gdy Mu zaproponowano budowę pomników, odparł:

Gdy brat zabija brata nie jest to okazja, aby ją czcić pomnikami, jedynie możemy prosić Boga, aby nam wybaczył.

Być może warto, aby tę myśl Marszałka przypominali sobie od czasu do czasu ci wszyscy, którzy są głęboko przekonani, że budowę Polski, o jaką walczyły schodzące ze sceny pokolenia, należy zaczynać od walki na pomniki, wystawiane... sobie.

Należę do pokolenia schodzącego. Należę do wojska, które już nie chwyci za oręż, co najwyżej może upominać. Dlatego wybaczcie ostatnią już osobistą refleksję, wyrażoną, a jakże by inaczej, słowami Marszałka:

... przede wszystkim wojsko. Trzeba wyczyścić, co zapaskudzone. Lecz nie myślcie, że tyczy to tych żołnierzy, którzy do mnie strzelali. Ci spełnili rozkazy.

Czyż te słowa nie stanowią najlepszej zachęty do pojednania? Nie tylko między nami, rodakami, ale także między poszczególnymi narodami?

Jednak może wcześniej trzeba wcielić w życie pierwszą część aforyzmu Marszałka i wyczyścić to, co zapaskudzone? Można to zrobić tylko w jeden, nadzwyczaj prosty sposób - wyznając prawdę. Całą prawdę i tylko prawdę. Nie szkodzi, że być może czasami ta prawda zabrzmi szyderczo. Zaboli. Ukłuje. W tym miejscu sparafrazuję słowa jednego z najcyniczniejszych polityków brytyjskich, który, w latach drugiej wojny światowej o Polakach powiedział, że to naród najdzielniejszy z dzielnych, ale niestety, prowadzony przez najnikczemniejszych z nikczemnych. Obserwując to, co się dzieje dzisiaj, często sobie zadaję pytanie, czy słowa sławnego Anglika dotyczą aby na pewno minionej epoki?

Wybaczcie dygresję. Wracam do Człowieka, którego pamięć nas tu prowadziła.

Mimo podupadającego zdrowia Józef Piłsudski do końca prowadził aktywną działalność krajową i zagraniczną na rzecz umocnienia państwa. Bo Marszałek całe życie grał o Polskę silną, wolną, sprawiedliwą. Nie grał Polską. Na szali stawiał własne życie, nigdy Ojczyznę. To ogromna różnica.

12 maja 1935 r., w niedzielę, o godzinie 20.45 przestało bić serce Marszałka.Szanowni Państwo!

Pozwólcie, że tu, w ukochanym przez Marszałka Wilnie, u stóp Matki, która w Ostrej świeci Bramie, mówiąc o Mistrzu życia i dzieła odwołam się do mistrza pióra i zakończę swoje wystąpienie parafrazą z literackiego pomnika powstałego z potrzeby serca i "ku pokrzepieniu serc''. Wydaje się bowiem, że, niestety, znowu chwila jest jak najbardziej stosowna, by przypomnieć obawy Henryka Sienkiewicza.

Panie Marszałku Piłsudski!

Dla Boga, Panie Marszałku! Larum grają! Niebezpieczeństwo! Nieprzyjaciel w granicach! Zdrajcy Ojczyznę sprzedają! A Ty się nie zrywasz? Szabli nie chwytasz? Na kasztankę nie siadasz? Co się z Tobą stało żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jedno i trwodze zostawiasz?

Na zdjęciu: Anna Walentynowicz wśród wileńskich weteranów Wojska Polskiego.

Fot. Waldemar Dowejko

NG 41 (477)