Robert Mickiewicz

Adamkus wkracza na wojenną ścieżkę

Konstytucja Republiki Litewskiej jest tak ułożona, że pełnomocnictw głowie państwa - prezydentowi pozostawiono niewiele więcej aniżeli angielskiej królowej. Prezydent, mimo że jest wybierany w bezpośrednich wyborach, samodzielnie, o ile nie ma poważnego zaplecza w Sejmie, niewiele może zdziałać.

Pierwszy powojenny prezydent Litwy Algirdas Brazauskas, mógł popisywać się władzą dopóty, dopóki jego rodzima Litewska Demokratyczna Partia Pracy posiadała w parlamencie bezwzględną większość. Po wyborach parlamentarnych 1996 roku, gdy zwyciężyli konserwatyści Vytautasa Landsbergisa A. Brazauskas stał się w życiu politycznym kraju figurą, niemal że symboliczną. Na linii pałac prezydencki - Sejm nawet nie iskrzyło. W najważniejszych dla kraju sprawach rządząca wówczas prawica mogła spokojnie ignorować prezydenta.

Sytuacja nieco się zmieniła przy nowym lokatorze pałacu przy placu Daukantasa, Valdasie Adamkusie. Urząd prezydenta stał się jakby bardziej zauważalny na scenie politycznej. Powodem tego było nie tyle to, że prezydent zza oceanu miał większą wprawę w sprawach rządzenia państwem, ile po prostu bardziej umiejętnie potrafił rozgrywać na własną korzyść konflikty wewnątrz partii konserwatystów.

Adamkus i jego doradcy najpierw popierali ówczesnego premiera Gedyminasa Vagnoriusa w jego walce z Vytautasem Landsbergisem. Potem, gdy ten się zbytnio umocnił, oczywiście wspólnie z Landsbergisem, wnieśli swój "nieoceniony" wkład w dzieło jego upadku.

Następnym pupilem Adamkusa był kolejny po Vagnoriusie premier Rolandas Paksas. Paksas, jak wiadomo, nie miał szczęścia do dłuższego kierowania rządem. Po, delikatnie mówiąc, bardzo dziwnym skandalu z podpisaniem umowy o sprzedaży, a jeżeli nazywać rzeczy po imieniu sprezentowaniu z pokaźną dopłatą amerykańskiemu koncernowi ''Williams" litewskiego przemysłu naftowego, Paksas opuścił urząd prezesa rady ministrów. Adamkus stanął wówczas po stronie Landsbergisa i innych zwolenników przyjścia "Williams".

Ponownie potyczki między prezydentem z jednej strony, a Sejmem i rządem z drugiej, zaczęły przybierać na sile w miarę tego, jak do sejmowych wyborów pozostawało coraz to mniej czasu. Tę rundę Adamkus i jego drużyna (w znacznej mierze skompletowana z doradców z "importu") przegrali z kretesem. Zresztą tak i musiało się stać. W zmaganiach z mocno przerzedzoną, ale nadal zachowującą większość w Sejmie partią Landsbergisa Adamkus nie miał szans. Całą swą nadzieję na odbudowanie wpływów w państwie prezydent pokładał w wyborach parlamentarnych i nowym rządzie.

Już latem tego roku pod patronatem Adamkusa zaczęła powstawać koalicja "Nowa polityka". Największymi partiami wchodzącymi w jej skład były Związek Liberałów R. Paksasa i Nowy Związek byłego generalnego prokuratora A. Paulauskasa. O ile tym partiom wyniki wyborów 8 października były pomyślne, to dla ich mniejszych sojuszników wybory skończyły się prawdziwą klęską. Aby uzyskać niezbędną do rządzenia krajem większość w Sejmie, Paksas i Paulauskas powinni byli zabiegać o poparcie drobnych partii lub nawet poszczególnych niezależnych posłów. Jeżeli wziąć pod uwagę prezydenckie ambicje obydwu wymienionych wyżej polityków, to o stabilności układu rządzącego nie można mówić.

Taka właśnie sytuacja jest jak najbardziej wymarzona dla prezydenta i jego otoczenia. Zgodnie z konstytucją premier powinien konsultować z głową państwa nominacje ministrów. Przy tak znikomej przewadze Rolandas Paksas, który zajął się tworzeniem nowego gabinetu, stał się prawdziwym "zakładnikiem" prezydenta, jego ludzi i ich apetytów.

Na Litwie nie sprywatyzowanych pozostaje kilka strategicznych obiektów gospodarczych. Przede wszystkim największy w kraju bank Lietuvos Taupomasis Bankas i monopoliści: koncern gazowy "Lietuvos dujos" i energetyczny "Lietuvos energija". Łączna wartość tych bardzo ważnych dla Litwy struktur jest szacowana na miliardy dolarów. Jeśli wziąć pod uwagę to, że Paksas i Paulauskas w trakcie kampanii wyborczej i po niej obiecali poważnie zająć się porządkowaniem rynku paliwowego, na którym praktycznie monopolistycznie rządzi "Williams", to Adamkus i otoczenie mają nie lada zadanie.

Pierwsze oznaki tego, że prezydent wkroczył na wojenną ścieżkę widzimy już w trakcie konsultowania kandydatur na stanowiska poszczególnych ministrów. Z urzędu prezydenckiego już daje się do zrozumienia, że Adamkus nie życzy, aby w nowym rządzie stanowiska ministrów finansów i gospodarki zajmowali J. Longinas i E. Maldeikis, którzy już piastowali te stanowiska w poprzednim rządzie R. Paksasa i odeszli z nim na znak protestu przeciw podpisaniu umowy z "Williams". Wiele do zastanowienia daje również fakt, iż media twierdzą,że na stanowisko ministra sprawiedliwości prezydent proponuje jednego z adwokatów biura adwokackiego, które reprezentuje na Litwie interesy tegoż "Williams'u".

Czy ekipa, która wygrała wybory, potrafi podołać temu wszystkiemu? Nieoficjalnie twierdzi się, że między konserwatystami a prezydentem była zawarta niepisana umowa o tym, że jeżeli Adamkus nie będzie ubiegał się o ponowną reelekcję, to konserwatyści ze swojej strony nie będą nagłaśniać faktów, że Adamkus łamie konstytucję naszego kraju. Chodzi o to, że konstytucja Litwy zabrania prezydentowi otrzymywania dochodów innych, aniżeli wypłata prezydencka. Jak podają niektóre media, Adamkus przez cały czas swego urzędowania pobierał amerykańską emeryturę.


"NG" 44 (480)