Beata Garnyte

Marian Zdziechowski

Widmo przyszłości

"Profesor Marian Zdziechowski nie był ekspertem: nie był ani filozofem, ani teologiem, ani psychologiem, ani socjologiem, ani historykiem, ani krytykiem literackim, choć jednocześnie zajmował się filozofią, teologią, psychologią, socjologią, historią i krytyką literacką. W epoce fragmentaryzacji wiedzy, różnicowania i wąsko pojętej specjalizacji spoglądał na zjawiska całościowo, uwzględniając zawsze materialny, psychiczny oraz duchowy wymiar egzystencji człowieka" - tymi właśnie słowami Zenon Chocimski rozpoczyna swą przedmowę do książki "Widma przyszłości", na którą się złożyły poszczególne artykuły i referaty, które wygłosił jeden z najbardziej znanych polskich humanistów w Europie, doktor honoris causa wielu europejskich uniwersytetów - profesor Marian Zdziechowsksi. Mówiono o nim "Człowiek - sumienie Narodu", "współczesny Piotr Skarga", "największy Europejczyk spośród wszystkich polskich kresowców"...

On to właśnie przewidział mordercze starcie nazizmu z komunizmem, z którego zwycięsko wyjdzie ten drugi, co z kolei przyniesie dziesięciolecia duchowej sowietyzacji Polski. Bolszewizm od samego początku jawił mu się jako ontologiczny przejaw zła. W artykule, napisanym pod wrażeniem tragicznych wydarzeń w Luboniu pod Poznaniem w lutym 1938 r., kiedy to komunista Wawrzyniec Nowak zabił wchodzącego na ambonę miejscowego proboszcza Stanisława Streicha, zatytułowanym "Widma przyszłości" pisał: "Od lat dwudziestu piszę, mówię o tym - właściwie nie mówię, ale krzyczę - a jak nieliczni są ci, co głos mój słyszą. Od pierwszej chwili, to jest od listopada 1918, wyczułem w bolszewizmie zjawisko odmiennego rodzaju, niepodobne do tych, które tłumaczymy warunkami czasu i miejsca - i wyznaję, choć niejednemu wydać się to może dziwnym, nawet śmiesznym, że charakteru, jaki przybrał terror w Rosji, nie umiałem wytłumaczyć inaczej, jak mistycznie, to jest bezpośrednią ingerencją zaświatowych, metafizycznych potęg ciemności w sprawy tego świata". I dalej: "Czytamy w Ewangelii, że przyjdą czasy, gdy "ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi" (Łk 21,26). Czasy te już przyszły tam, o miedzę od nas - i do nas idą. Winni temu są ci, co przeszkodzić mogli, a nie przeszkodzili: myśliciele i pisarze, jak R. Rolland, którzy podłym frazesem, iż ze zła rodzi się dobro i szczęście, zagłuszyli w sobie sumienie i nie słyszą jęku swych bliźnich, mordowanych i torturowanych tam, w Rosji; winni są publicyści, którzy z ulicy biorą hasła i za pomocą prasy urabiają opinię; winni ci, których oślepia chciwość i w interesy z diabłem wchodzą, a najbardziej winne są rządy, które, kłaniając się i zabiegając o łaskę opętańców moskiewskich, tym samym wyrok śmierci sobie samym piszą."

Profesor Marian Zdziechowski był spadkobiercą polskiej myśli mesjanistycznej. Tak w swych wykładach i artykułach dowodził, że każdy naród ma swoje niepowtarzalne miejsce w Bożym planie zbawienia i każdy ma do odegrania swą własną rolę. W referacie, wygłoszonym w Wilnie w lutym 1923 roku, a zatytułowanym "Idea polska na Kresach" mówił: "Dziś, w epoce rozpasanych, szalejących pożądliwości i namiętności nacjonalistycznych, gdy hasło "samostanowienie" budzi coraz to nowe, nieznane przedtem narodki, a każdy taki nowonarodzony naród staje się nowym nieszczęściem dla ludzkości z tego powodu, że nasycanie apetytów jego, tym żarłoczniejszych, im zasługi mniejsze, niczym innym nie jest jak cofaniem wstecz umysłowej i duchowej kultury świata - dziś nacjonalizm, który odróżniać należy od patriotyzmu, stał się taką samą plagą, jaką w XVI i XVII wieku był fanatyzm religijny".

Wiele uwagi w tym referacie poświęcił problemom mniejszości narodowych i jakże cenne są jego rady: "Dążenia mniejszości narodowych, jak wszędzie, tak też i u nas, zwracają się przede wszystkim w kierunku oświatowo-kulturalnym. W tym zakresie nie powinniśmy im stawiać przeszkód. Dopomagajmy im w zakładaniu szkół, gdzie ludność tego żąda, ale pod warunkiem, ażeby nie kasowano tam szkół polskich. Nie trzeba też utrudniać dostępu do uniwersytetów wychowankom gimnazjów rosyjskich, żydowskich, litewskich, białoruskich. Ci bowiem, widząc, jak trudne jest tak zwane uzwyczajnienie w Wilnie i zapewne w innych uniwersytetach, rzucając po roku wolnego słuchania Wilno, udają się do uniwersytetów zagranicznych - Żydzi do Niemiec, Białorusini do Pragi, gdzie mają zapewnione stypendia - i wrócą jako zacięci wrogowie polskości. Czyż nie lepiej, ażeby się powoli przyzwyczajali tutaj do języka naszego, do literatury i umysłowości."

Marian Zdziechowski był wielkim autorytetem moralnym. Wystarczy powiedzieć, że w roku 1926 Józef Piłsudski przedstawił jego kandydaturę (obok Ignacego Mościckiego) do objęcia urzędu prezydenta II Rzeczypospolitej. O tym wydarzeniu profesor Zdziechowski tak wspomina w artykule "Ze wspomnień o Piłsudskim i jego epoce": "(...) 30 maja zawiadomiają mnie w rektoracie, że jest do mnie telefon z Warszawy. Ponieważ ani razu nie udało mi się telefonicznie rozmówić z Warszawą, nigdy dokładnie zrozumieć nie umiałem, czego ode mnie żądano, więc uprosiłem panią sekretarkę uniwersytetu, aby łaskawa była mnie zastąpić. Po chwili wraca: "Jest to sprawa Poufna, musi pan sam do telefonu podejść". Podszedłem, coś nie coś dosłyszałem, ale było to tak nieprawdopodobne, że wierzyć uszom swoim nie chciałem. "Nic nie rozumiem - powiedziałem, śmiejąc się, pannie Horoszkiewiczównie - zdaje się, ktoś tam w Warszawie chce mnie zrobić prezydentem". I dalej 'Nigdy o niczym podobnym Piłsudski ze mną nie mówił, o postawionej przez niego kandydaturze mojej dowiedziałem się post factum (...)."

Wszystkich zainteresowanych tym, jak odbyły się wybory na prezydenta RP w roku 1926 odsyłamy do książki Mariana Zdziechowskigo "Widmo przyszłości" (Biblioteka Frondy, Warszawa 1999).

NG 45 (481)