Alwida Antonina Bajor

Stanisław Strawiński "królobójca",
pra... pradziad Igora

Korzenie niechęci Igora Strawińskiego do Polaków tkwiły w nim z dawnych czasów młodości, w atmosferze petersburskiej, w świecie Fiodora Dostojewskiego, zaprzyjaźnionego z ich domem. Podzielał niepochlebną opinię Dymitra Karamazowa ("Bracia Karamazow") o Polakach.

Gdy w 1965 roku, po 40. latach, znalazł się w Warszawie, z ironią powtarzał w gronie najbliższych powiedzonka, wyśmiewające rzekomo typowo polską pompatyczność i służalczość, przejawiającą się w zwrotach w rodzaju "padam do nóg", "ścielę się do stóp" itp.

Przygotowanie zamachu na "gorszyciela świata"

Latem 1771 roku pojawił się w Częstochowie szlachcic trocki Stanisław Strawiński. Spotkał się tam z Kazimierzem Pułaskim, naczelnikiem konfederacji barskiej i poinformował go o możliwościach porwania króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Śmiały pomysł Strawińskiego przypadł Pułaskiemu do gustu. Oprócz motywów politycznych w grę wchodziła tu jeszcze kobieta. Kazimierz Pułaski pozostawał pod urokiem Franciszki Krasińskiej, dla której zobowiązał się dostawić koronowaną głowę (żywego lub martwego króla) na imieniny jej męża.

Król Stanisław August Poniatowski, władca słaby i uległy, kojarzył się narodowi nie tyle z tyranem bądź nieudacznikiem, ile widziano w nim byłego kochanka carycy Katarzyny II, doprowadzonego na polski tron pod osłoną obcych bagnetów. W lutym 1768 r. w Barze zawiązał się szlachecki ruch konfederacji. Był to ruch patriotyczny, jego celem była obrona niezawisłości Polski, obrona katolicyzmu i praw szlacheckich, ocalenie narodowej godności.

Nagonka na króla rozpoczęła się w strofach poezji konfederackiej. Szeroki krąg odbiorców czytał: "Bez Boga, cnoty, Ciołku Stanisławie [...] nie będzie nadto, choć pójdziesz na mary". Głośno rozlegała się melodia pieśni:

Spuść Boże strzałę, aby apostoła,
Był nią zabity, ten gorszycielświata.
Z nędznikami osiadł tron polski zuchwale...
... Niech będzie starta węża tego głowa.

Nie tajono więc królobójczych zamiarów. Manifest, który wzywał do skończenia z królem, wybrał nawet rodzaj kary - "utopienie żelaza we krwi". Późniejszy manifest konfederacki (9 sierpnia 1770 r.) już nie przemawiał za królobójstwem, tylko za detronizacją. Karkołomny pomysł odważnego trockiego szlachcica, Stanisława Strawińskiego, zyskał aprobatę w generalności konfederackiej. Ktoś jednak musiał podjąć ostateczną decyzję o jego zrealizowaniu. Podjął ją Kazimierz Pułaski, czego później gorąco się wypierał.

Napad na króla pod dowództwem Strawińskiego

Napadu na króla dokonano w Warszawie 3 listopada 1771 roku, późnym wieczorem, kiedy król wracał po odwiedzinach chorego krewniaka, kanclerza Michała Fryderyka Czartoryskiego. Całą akcją dowodził Stanisław Strawiński. Uczestniczyło w niej 26 żołnierzy specjalnie zaprzysiężonych na okoliczność zamachu. Działały trzy grupy. Na czele pierwszej stanął sam dowódca - Stanisław Strawiński, na czele drugiej - Walenty Łukawski, szlachcic, "rosły zawadiaka z kresów", na czele trzeciej - Jan Kuźma (pseudonim konfederacki - Kosiński), urodzony na Wołyniu, doskonale zaprawiony w bojach partyzanckich podchodów. Łukawski i Kuźma wzięli udział w akcji za namową Stanisława Strawińskiego.

Miękkie kresowe serce zawadiaki Kuźmy

Króla porwano i wleczono do okopów, okalających miasto. Forsowanie przeszkody sprawiło, iż koń pod królem złamał nogę, król wpadł w błoto. "Napastnicy króla z wielką trudnością z błota dobyli i na innego konia wsadzili, w tym zdarzeniu król futro swoje w błocie zostawił" - donosił później warszawski "Monitor". Nie tylko futro, bo król utopił wtedy również jeden but, który zrodzi później historię drugiego buta. Ten but będzie szczegółem najważniejszym w całym wydarzeniu, bowiem wtedy właśnie odważnemu zawadiace Kuźmie, który przed chwilą do króla strzelił i chybił, zmiękło kresowe serce - podarował królowi swój but własny, oby ten jednej nogi nie przemoczył i nie przeziębił się. Noc była ciemna, konie grzęzły w błotnistych ścieżynach, zatem zamachowcy część drogi zmuszeni byli pokonywać pieszo. Błądzili po rozległych polach, oddział się wykruszał i w końcu, nie wiedzieć dlaczego - król i Kuźma zostali sam na sam w lesie. Król w dwóch butach, Kuźma w jednym, klucząc i pomagając sobie nawzajem trafili w końcu przypadkowo do młyna pod Marymontem. Młynarzowi przedstawili się jako uciekinierzy napadnięci przez zbójców. Tak tedy ofiara i zbrodniarz zostali z sobą sam na sam. Król Staś, choć "Ciołek", wszak nie w ciemię był bity. Zorientowawszy się, że Kuźma miał serce dobre (wszak własny but mu podarował), wszczyna z zamachowcem rozmowę mądrą, łagodną. Kuźmie serce do końca zmiękło, zrozumiał, że jego przysięga dana konfederatom "niegodziwą była". Król za uwolnienie obiecuje Kuźmie przebaczenie i wstawiennictwo przed sądem. Kuźma się rozczula i zaprzysięga królowi wierność. Król skreśla kilka słów na kartce papieru i posyła młynarczyka do Karola Cocciego, generała wojsk polskich.

W trymiga wyleciał generał z Warszawy z konnicą 150 gwardzistów i już przed godziną 5 z rana razem z ocalałym królem wrócił do Warszawy.

Szczęśliwy powrót "Ciołka",
powszechna radość...

Radosne chwile powrotu króla opisywano w ten sposób: "Trudno opisać, co za skutek ta nowina sprawiła w szeregach wiernych poddanych. Jedni nie chcieli jej wierzyć, drudzy z smutku głębokiego, właśnie jak ze snu ocuciwszy się, wielbili dobroć Pana Najwyższego, że cudnym sposobem powrócił im kochanego króla. (...) Okrzyki żołnierstwa, witające go, króla i pana, upewniły Warszawę o jego powrocie. Dopiero rzucili się wszyscy na spotkanie jego. Karet i jezdnych kawalerów ulice objąć nie mogły, dwór cały królewski i innych dworów ludzie w tak wielkiej liczbie wybiegli z pochodniami, iż Warszawa od koszar aż do zamku zdała się być illuminowana. Pospólstwa moc niezmierna, z którego wielu całowało szaty książęcia jmci generała, jadącego przy karecie królewskiej, rozumiejąc, iż on go wyrwał z rąk niezbożnych, wesołymi okrzykami witało pana swojego..."

Wielki proces,
skazanie na szafot...

Król był cały i zdrów, ale zamach rozniósł się szerokim echem po całej Europie. Rodziła się legenda największego w dziejach polskich królobójstwa. W Warszawie wielki proces "królobójców" rozpoczął się 7 czerwca 1773 r., wyrok zapadł 28 sierpnia 1773 r. Wyrok głosił, że: "bezecni Kazimierz Pułaski, Stanisław Strawiński i Walenty Łukawski powinni być nie tylko pozbawieni honorów i czci, lecz i ciała ich jako narzędzia sromotnej zbrodni okrutnym karom poddane być muszą, przeto chociaż za tak wielką zbrodnię na kary o wiele większe i surowsze zasłużyli, za wstawieniem się Królewskiego Majestatu u naszego sądu, skazujemy zostającego w więzieniu Walentego Łukawskiego i zbiegłych Kazimierza Pułaskiego i Stanisława Strawińskiego na karę śmierci przez ścięcie. Ręce przy drogach publicznych i po niejakim czasie spalone, ciało zaś zaraz po ścięciu rozćwiertowane, spalone i na wiatr rozwiane".

A wszystko przez... but Kuźmy

9 września 1773 roku przy dźwiękach trąby w wielu miejscach Warszawy ogłoszono infamię wszystkich (blisko 30 osób zamachowców), których obejmował wyrok, z których większość jako zbiegłych sądzono zaocznie. W dniu następnym, 10 września wyrok wykonano na Łukawskim i Cybulskim. "Szkaradnego królobójcę" Jana Kuźmę obronił przed śmiercią król, skazano go na banicję (powrócił do ojczyzny na przełomie 1803/1804 roku). But Kuźmy, podarowany królowi (ach - gdyby Kuźmie wtedy serce nie zmiękło!) - otóż but ten przeżył szczęśliwie swego właściciela w postaci eksponatu w Muzeum Czartoryskich w Krakowie.

Theatrum kaźni wyglądało zaiście imponująco: "Korowód dojechał do placu kaźni. Stało tam już pod bronią 580 żołnierzy z pieszej gwardii konnej (...) Zebrana na placu gawiedź liczyła około 20 tysięcy". Na wolności pozostali, w porę zbiegli autorzy "wielkiej sprawy" - Kazimierz Pułaski i Stanisław Strawiński.

Kompromitujący list Pułaskiego

Kazimierz Pułaski po nieudanym zamachu na króla schronił się w Częstochowie, w klasztorze jasnogórskim. Stamtąd w maju 1772 r. udał się na Śląsk, gdzie władze pruskie patrzyły nań przez palce. Za pośrednictwem brata Antoniego starał się o zgodę carycy Katarzyny II na powrót do Rzeczypospolitej. Nieco później trafił do Paryża, skąd wystosował (sierpień 1772 - w czasie trwania w Warszawie procesu o "królobójstwo") pismo (manifest) skierowane do Stanisława Lubomirskiego, marszałka wielkiego koronnego, w którym oficjalnie wyparł się swego współuczestnictwa w spisku na życie króla, a przy okazji - zniesławił swego dotąd współtowarzysza Stanisława Strawińskiego. (Nie był to ostatni manifest Pułaskiego.)

Nie lada odwagę wykazał Stanisław Strawiński, który z powodu manifestu Pułaskiego w kwietniu 1773 roku przyjechał z Rzymu (ukrywał się tam pod obcym nazwiskiem) do Wilna i "pod bokiem" Warszawy, gdzie miał być sądzony i ścięty, ogłosił z kolei swój manifest, z którego wynikało, że to właśnie Kazimierzowi Pułaskiemu zależało na Poniatowskim, a nie jemu - Strawińskiemu. W obronie własnej Strawiński przedstawił list Pułaskiego do niego (Strawińskiego) pisany na dwa tygodnie przed zamachem na króla. List ten (znajduje się w Archiwum Watykańskim) wyraźnie wskazuje na głównego autora "sprawy". Pisał więc Pułaski do Strawińskiego: "Na list Waszmość Pana odpisuję, dukatów 50 posyłam, gdyż dla ubogiej kasy więcej dać nie mogę. Staraj się Kochany Panie, abyś przed pierwszym przyszłego miesiąca uskutkował w Naszych zamysłach, bo już po pierwszym mieć będziesz przeszkodę. Ordynans P. Łukawskiemu i list do P. Zembrzuskiego przyłączam, siebie statecznej oddaję przyjaźni, powtarzam kilkakrotnie, abyś, kiedy masz co czynić, kończył przed pierwszym lub sam pierwszy następnego miesiąca, adieu kłaniam".

Deklaracja Strawińskiego w wileńskim manifeście

Jak już wiadomo "zamysły Nasze uskutkował" Strawiński nie przed 1., bo 3 listopada 1771 r. Swoim wileńskim manifestem w kwietniu 1773 r. złożył uroczysty protest przeciw dawnemu dowódcy. W manifeście tym Strawiński stwierdzał (wbrew oświadczeniom Pułaskiego), że związał się z nim, Pułaskim, jeszcze w 1769 r. na Litwie, dla obrony wiary katolickiej, że targnął się nie na życie, lecz na osobę lichego i obojętnego króla - za "wyraźną dyspozycją najwyższych komendantów na pojmanie ogólnego nieszczęścia w osobie królewskiej". Że pozostawał pod rozkazami Pułaskiego, że Pułaski miał oczekiwać go z wojskiem koło Wolborza i Rawy. W manifeście tym Strawiński deklarował również, że jeżeli sąd zechce dla przykładu naprawdę ukarać wszystkich sprawców konfederacji barskiej, to on, Stanisław Strawiński, przyrzeka ?na poczciwość nieskazitelnego charakteru rycerskiego przybyć na miejsce i tę pamiątkę nieśmiertelnych prac dla ukochanej ojczyzny ponoszonych krwią swoją przypieczętować?.

Kazimierz Pułaski - bohater narodowy USA

Pułaski, naznaczony piętnem "królobójcy" przebywał w tym czasie w Paryżu pod przybranym nazwiskiem Korwin. W 1774 roku pojawił się we Włoszech, skąd wyruszył do Turcji. Dalsze koleje losu głównego przywódcy konfederacji barskiej związane są z historią Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1779 roku dużą sławę przyniosła mu obrona Savannah. Tam podczas nieudanego szturmu generał Kazimierz Pułaski został śmiertelnie ranny i przeniesiony na pokład. Miano go przewieźć do Charlestonu, zmarł 11 października 1779 roku na pełnym morzu podczas tropikalnych upałów, dlatego jego zwłoki pochłonął ocean. Dziesięć dni później w Charlestonie odprawiono symboliczny pogrzeb, a po latach pamięć generała Pułaskiego uwieczniło wiele pomników wzniesionych na lądzie amerykańskim. Dziś to jeden z największych bohaterów wpisanych w chlubne dzieje USA. Pamięć Pułaskiego jest tu czczona szczególnie uroczyście (słynne "Parady").

Stanisław Strawiński - bohater "Listopada", ks. proboszcz

Stanisław Strawiński został bohaterem powieści Henryka Rzewuskiego "Listopad" (figuruje tam jako Michał Strawiński). Według Rzewuskiego, wyrok śmierci na Strawińskiego wykonano później. W rzeczywistości było inaczej. Stanisław Strawiński po ogłoszeniu swego manifestu w Wilnie, umknął za granicę, gdzie przebywał pod obcym nazwiskiem. W Rzymie wstąpił do zakonu. W czasach Księstwa Warszawskiego powrócił do kraju, został proboszczem w jakiejś parafii na obszarze dawnego województwa krakowskiego (według Rafała Roga), albo augustowskiego (według Ludwika Erhardta). Podobno Strawiński pozostawił po sobie skrupulatnie spisany pamiętnik, w którym szczegółowo opisał także swój udział w konfederacji. Rękopis ten pozostawał w ukryciu "w rękach nieznanej rodziny w wielkim księstwie poznańskim" (według Encyklopedii Orgelbranda (1867), którą to jednak wersję zakwestionował Antoni Józef Rolle (1878). Pamiętnika Strawińskiego do dnia dzisiejszego nie udało się odnaleźć.

Portret "królobójcy" obok świętego obraziczka

W manifeście wileńskim z 1773 roku Stanisław Strawiński nie omieszkał się przedstawić: "Z pradziada mego Jana, strażnika województwa trockiego, z dziada Leona Bazylego, miecznika trockiego, toż samo ojca mego, Franciszka Tadeusza z Sulimów Strawińskich, jestem zrodzonym i od popisów według praw narodowych rotmistrzem starodubowskim uznanym jestem".

Czy nazwiska swoich przodków podał "królobójca" prawdziwe, czy tendencyjnie "sfałszowane", żeby władze sądowe zmylić - dociec dziś trudno...

'"Pozbawiamy na wieki honorów, czci i wszystkich przywilejów przysługujących stanowi rycerskiemu - głosił wyrok sądu sejmowego - [...] tudzież żyjące dzieci Stanisława Strawińskiego, jeżeli je ma, odsądzamy na wieki od wszelkich praw i prerogatyw, służących stanowi rycerskiemu i przydomków ich rodziców tudzież nazwiska szlacheckiego używać zabraniamy".

Infamia ta najprawdopodobniej pozostała tylko na papierze. Szlachta, zwłaszcza na Litwie, całym sercem sprzyjała konfederacji barskiej i ten wyrok sądowy nie mógł tu liczyć na respekt. W pałacu Strawińskich w Mirowszczyźnie, pomiędzy podobiznami przodków, aż do 1939 roku wisiał niewielkich rozmiarów portret, który na płótnie od tyłu miał napis: "Stanisław Strawiński, konfederat barski".

Rody Strawińskich na Litwie

Według Niesieckiego, na Litwie były trzy rody Strawińskich: jeden herbu Przyjaciel, używający przydomka Skirmunt, drugi herbu Hypocentaurus, wywodzący się ze Żmudzi i trzeci herbu Sulima, którym to herbem pieczętował się już Zawisza Czarny. Od kiedy Strawińscy zaczęli pieczętować się tym herbem (Sulima) - nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ród ten wydał wielu świetnych Polaków.

Ród Strawińskich herbu Sulima zbadał z rzetelną skrupulatnością znany polski muzykolog Ludwik Erhardt, ze względu na słynnego kompozytora rosyjskiego, któremu w 1978 r. poświęcił swą piękną opowieść monograficzną pt. "Igor Strawiński", za którą to podaję niżej całą "sagę":

Z anonimowej przeszłości ród Strawińskich wyłania się w połowie XVI wieku wraz z postaciami czterech braci Strawińskich: Marcina, Balcera (Baltazara), Erazma i Krzysztofa oraz ich brata stryjecznego Adama. Musiał to być już wtedy ród znaczny. Marcin, kasztelan miński (według Kojałowicza - witebski), żonaty z Kopciówną, pożyczał pieniądze Stefanowi Batoremu na wyprawę moskiewską, swoją córkę Zofię wydał za Hrehorego Sapiehę, syna Hieronima Maksymiliana ożenił z Anną Sapieżanką. Z Zofią z Sapiehów ożeniony był także jego brat Balcer (Baltazar), najpierw poseł na sejm 1598 roku, później starosta mozyrski i nareszcie wojewoda miński. Erazm pułkownikiem był królewskim. Krzysztof zaś odznaczył się głównie licznym potomstwem: jego siedmiu synów - Kazimierz, Karol, Zbigniew, Maksymilian, Aleksander, Trojan i Krzysztof - sprawiło, że drzewo genealogiczne Strawińskich w pierwszej połowie XVII w. rozrosło się w gąszcz dziś już prawie nie do przebycia.

Pochodzili oni z samego serca Litwy, z ziemi trockiej między Wilnem a Kownem leżącej, przez którą płynie niewielka rzeka Strawa. Gdy za czasów Wielkiego Księcia Witolda granice Litwy sięgnęły prawie Moskwy, obejmując ziemię smoleńską i czernihowsko - siewierską, wielu Strawińskich ruszyło na wschód, biorąc majątki i urzędy w rozległym powiecie starodubowskim. Z siedmiu synów Krzysztofa trzech poszło w ślady stryja Erazma, który w tym czasie był podkomorzym nowogrodzkim siewierskim: Karol - został podkomorzym starodubowskim (zginął w 1648 r. w walce z Kozakami), Zbigniew został sędzią ziemskim starodubowskim oraz Maksymilian - stolnikiem starodubowskim. Gdy w roku 1667, po dwóch wiekach wojen, te sporne ziemie przeszły ostatecznie pod władanie Rosji, zamieszkująca je szlachta polsko - litewska otrzymała od króla inne dobra, lecz swe godności tytularne zachowała. Toteż aż do końca Rzeczypospolitej potomkowie wzmiankowanych trzech braci Strawińskich na sejmikach elekcyjnych starodubowskich wybierani byli na urzędy sędziów ziemskich, skarbników czy wojskich tego dawno już nie istniejącego powiatu.

W Państwowym Centralnym Archiwum Historycznym w Petersburgu znajduje się siedemnaście teczek pochodzących z carskiego Departamentu Heraldii i zawierających dokumenty zaświadczające o szlacheckim pochodzeniu różnych gałęzi rodu Strawińskich. W jednej z nich pomieszczono materiały dotyczące potomków Władysława Michała Strawińskiego, urodzonego około połowy XVII wieku. Jeden z jego dwóch synów, Jerzy, w roku 1701 odziedziczył wieś Szoknie na Litwie, w powiecie trockim, która przeszła następnie w ręce jego syna Stanisława. Z dokumentów wynika, że ów Stanisław Strawiński ożenił się w 1748 roku i miał dwóch synów - Adama i Daniela.

Losy młodszego, Daniela, nie są znane, natomiast o Adamie zachowało się sporo informacji. Jego syn, Ignacy, nie miał widocznie majątku, gdyż jego dzieci gospodarowały już nie na własnej, lecz dzierżawionej ziemi, pomału wtapiając się w otaczający je żywioł rosyjski.

Najmłodszy z nich, Fiodor Ignatjewicz Strawiński (1843 - 1902) - to właśnie ojciec przyszłego kompozytora Igora Strawińskiego.

(cdn.)

Podstawa: Rafał Róg "Polscy królobójcy", Wyd. Naukowe PWN, Warszawa - Kraków 1993, Ludwik Erhardt "Igor Strawiński", Warszawa 1978

NG 46 (482)