Alwida Antonina Bajor

W stronach rodzinnych - po 60 latach

... Przywiozła z sobą cały album zdjęć rodzinnych - z bardzo dawnych i tych nowych czasów. To - pokazuje - złote gody, 50 rocznica ich ślubu. Pobrali się po wojnie w Kanadzie, dokąd ich zarzuciły jakże pokrętne polskie losy... Ona - Stanisława Jundziłłówna, urodzona w Wilnie, on - Julian Rumiński, w Lublinie.

Przeleciały te lata jak jeden dzień, czas bezlitośnie ucieka, zgarnia bliskich ludzi, ale w ich przypadku jednego im nie zabrał - uczucia miłości, wzajemnego szacunku. Julek, Julian, w lotnictwie służył, piękny chłopiec... Stasia, Stasieńka, urocza dziewczyna, z typowym "wileńskim" wdziękiem, dobrocią, otwartym sercem. Te cechy, wyniesione z rodzinnego domu - także nie uległy żadnym deformacjom z zewnątrz. Czas, lata, wojna, zsyłki, migracje nie przyćmiły jej uczuć, optymizmu, wiary w Opatrzność...

Wilnianka z rodu Jundziłłów

Urodziła się w Wilnie, w rodzinie Jundziłłów, z tego samego pnia, z którego wyrósł słynny w epoce Romantyzmu Stanisław Jundziłł, profesor botaniki Uniwersytetu Wileńskiego. Piękna postać, wspaniały człowiek: nie poprzestawał na wykładaniu swego przedmiotu, bo i Ogród Botaniczny przy Uniwersytecie założył, zorganizował tamże gabinet mineralogiczny, ponadto - wydawał podręczniki i tłumaczył dzieła obcojęzyczne. "Niepodobna wyliczyć ogromu prac i poświęcenia się przez niezmordowanego Jundziłła dla kraju podjętych" - pisano o nim. Spoczął na cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie. Obecnie odwiedziła jego grób. Pół dnia natomiast błądziła na Rossie w poszukiwaniu miejsca pochówku Hipolita Jundziłła. Nadmiar wzruszeń, eksplozja mieszanych uczuć na widok rodzinnego miasta, które zmuszona była opuścić przed 60 laty i którego od tamtej pory nie dane jej było odwiedzić, przyprawiły ją o zamęt w głowie: dopiero po powrocie do Kanady, do domu w Toronto, uświadomiła sobie, gdzie, w jakiej kwaterze Hipolit Jundziłł na Rossie spoczywa. Trudno... Przyjedzie tu znowu za rok, z bratem Józefem. Józef Jundziłł inżynier, mieszka w Londynie, widują się rzadko, korespondują ze sobą często.

- Najpierw tułaczka - Sybir, ciężka harówka, potem - Indie, Argentyna, wreszcie Kanada i tam jakby w nagrodę - wspaniały mąż, potem dwoje dzieci, później - sześcioro wnuków. Rośnie więc nowe pokolenie Jundziłłów - uśmiecha się.

Od "białych niedźwiedzi" do ciepłych krajów

Jundziłłowie mieli posiadłość w okolicach Głębokiego, w Łużkach, na obszarach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego (obecnie Republika Białoruś). "Wywieźli nas stamtąd - opowiada - 10 lutego 1940 roku - w okolice Archangielska, do Wierchnietojemskiego rejonu. Miałam wtedy piętnaście lat".

Później z pomocą Boską i bliźnich udało im się stamtąd wydostać. Sześć lat przebywały w Indiach, następnie tyleż w Argentynie. Z Polakami, jak siebie nazwali "indianami", ma stały kontakt. Spotykają się, organizują swoje zjazdy. Tego lata, w roku 2000, skrzyknęli się w Warszawie. Jechała na ten zjazd z wielkim biciem serca...

W Wilnie, przy dawnej aptece Jundziłła

No a Wilno? Pamięta je jako tamto, dawne, spatynowane, tu i ówdzie ruiny... Obecnie, z perspektywy 60 lat - to już całkiem inne miasto, nowe, lśniące, odbudowane, zrekonstruowane... Oczywiście się cieszy... Bo - ta sama wszak Ostra Brama, brzegi Wilenki, Zarzecz... kojarzące się przede wszystkim z malarstwem Ferdynanda Ruszczyca. Ruszczyc - to jej dzieciństwo, wiek złoty, beztroski... A dawna apteka Jundziłła - przy placu Łukiskim, rogowy dom, schodkami się wchodziło, schodziło... Apteki dziś tam nie ma, jest optyka - no i chwała Bogu...

Spotkanie ze "starożyłami"

Zwiedziła też Łużki, Głębokie na Białorusi i pobliskie okolice. W Łużkach był ich, Jundziłłów, majątek. Nie pozostało po nim i śladu, ale ludzie... Jej zdumienie nie miało granic, kiedy spotkała się tam obecnie ze "starożyłami" - pamiętali jej matkę, Alojzę Jundziłłową z domu Jakowicką, urodzoną w 1906 roku i ją, Stasieńkę... Przyjęli ją teraz na nocleg. Rozczuliła się, rozpłakała... "A potem się cieszyłam - mówi - że mogłam im nieco pożytecznych rad udzielić, takich no... typowo gospodarskich: jakimi ziołami krowę najskuteczniej wyleczyć, co dawać kurom, żeby lepiej się niosły itp... Bo myśmy, w naszej rodzinie, z dziada pradziada leczyliśmy się tylko i wyłącznie ziołami. O, Jundziłłowie - to chłopy jak dęby - mówiono w okolicach. Nikt z nas nigdy nie chorował. Tak samo, ziołami, leczyliśmy krowy, świnie, gęsi, kury, bo wszystko to razem z nami stanowiło "jedną rodzinę". No, może jeszcze dobre słowo naszej kochanej matki leczyło, a także jej śpiew, wspaniale grała na skrzypcach..."

Bracia Jundziłłowie...

... Jundziłłowie... Ojciec - Adolf i jego bracia: Stanisław, Wandalin i Józef. Mieli jeszcze siostrę - Stefanię. Różnie poukładały się ich losy. Stanisław w wojsku służył u Piłsudskiego, miał liczne odznaczenia, w czasie zaburzeń wojennych gdzieś zginął, najprawdopodobniej w Lidzie został zamordowany, a może wywieziony... Miał żonę Marię i troje dzieci. Wandalin stale mieszkał w Łużkach. Przedwcześnie owdowiał, był ojcem trojga dzieci. Józef miał uzdolnienia plastyczne, jego pasją była fotografia. Pasja ta z biegiem lat przerosła w profesję. Robił wspaniałe zdjęcia, prowadził w Lidzie zakład fotograficzny. Zdjęcia z sygnaturą "Stanisław Jundziłł" długi czas przysyłano jej po wojnie do Kanady...

No i wreszcie Adolf Jundziłł jej ojciec. Urodził się w 1898 roku w Grodnie, studiował w Petersburgu, zakochany w muzyce, grał w orkiestrze wojskowej. Dobry, kochany i kochający rodzinę ojciec... Zginął w czasie wywózki owego koszmarnego 1940 roku.

Oryginał Biszewski, właściciel Łyntup...

Poruszała się po znanych i bliskich z jej dzieciństwa i wczesnej młodości terenach na obecnej Białorusi, niemal na zasadzie "autostopu", bo rejsowymi autokarami i autobusikami. Niekiedy noce spędzała na stacjach autobusowych pod gołym niebem. Na przykład: w Łyntupach.

Łyntupy... Wspaniały pałac, klasycystyczne budowle w parku... Pałac budował architekt Tadeusz Rostworowski. Właścicielem Łyntup był Józef Biszewski - wielki oryginał, po trochu dziwak, był człowiekiem samotnym. Ani przed Sowietami, ani przed Niemcami nigdzie nie uciekał, zmarł w Wilnie, w 1944 roku. Biszewski wspaniale rozbudował swoje Łyntupy, nie zważając na to, jakie "wiatry, prądy powieją", jakie mogą zajść zmiany geopolityczne. W ogóle miał manię budowania. Podobno Cyganka kiedyś mu wywróżyła, iż on, pan na Łyntupach, żyć będzie tak długo, jak długo budować będzie, coraz to nowe gmachy i... zbierać stare żelastwo.

Biszewski tak to wziął sobie do serca, że budował wszystko, co i gdzie się dało: pałac, pawilony w parku, a w folwarkach - gorzelnie, olejarnie...

W salonach pałacu w Łyntupach było nieprzebrane mnóstwo najprzeróżniejszego żelastwa... Na wszystko to Biszewski, herbu Abdank, ponoć skąpy z natury, nie żałował pieniędzy. Był bardzo bogatym człowiekiem. Miała tamta epoka swoich oryginałów... W ich, Jundziłłów, Łużkach zachował się kościół - pamięta go doskonale jeszcze "z tamtych czasów" - piękny, barokowy, zbudowany w połowie XVIII w., kościół ojców pijarów...

Śladami Jundziłłów na Białorusi

Głębokie... Mieli Jundziłłowie tu swój sklep. Miłe, przytulne miasto powiatowe z dwoma kościołami... Dawniej były tu ogrody karmelitów i miejski ogródek, zabytkowa drewniana bożnica, karczma z XVIII wieku... W czasach jej, Stanisławy, dzieciństwa ukazywał się w Głębokiem tygodnik "Wiadomości Kresowe". Przed wojną do Głębokiego usytuowanego nad malowniczym jeziorem Wielkim przyjeżdżało sporo turystów, wycieczkowiczów. Dziś - to schludne miasteczko, zadbane... Była tym mile zaskoczona. "Sądziłam, że zastanę tam tylko same ruiny" - mówi.

Łuczaj - miasteczko pod Woropajewem, w dawnych czasach posiadłość Jundziłłów, później Łuczaj przeszedł w inne ręce. Chciała tam pojechać, rzucić przynajmniej okiem, niestety czas naglił, a pragnęła jeszcze zwiedzić Grodno.

Grodno... Tu zakończyli swój żywot król Kazimierz Jagiellończyk, jego syn święty Kazimierz oraz Stefan Batory. Tu zmarła Eliza Orzeszkowa, akurat - przed 90 laty... Tu się urodził jej ojciec, Stanisławy, Adolf Jundziłł, a gdzie zmarł, gdzie został pochowany? - tego już się nigdy nie dowie...

Dawna ulica Botaniczna kojarzy się jej z Miejskim Muzeum Przyrodniczym, ogrodami - zoologicznym i botanicznym...

I znów temat rozmowy skierowujemy na Stanisława Jundziłła.

Tradycje rodzinne

Stanisław Jundziłł był człowiekiem niezwykle prawego charakteru, niejednokrotnie stawał w obronie biednych, pokrzywdzonych. W swoich wspomnieniach w 1859 r. wymienił wprost - z nazwiska i urzędu księdza profesora, potępił go publicznie za to, że w administrowanych przez niego dobrach "włościan nielitościwie i nie po chrześcijańsku odzierał i niszczył". Trzeba było mieć nie byle odwagę, żeby napisać takie słowa, zważywszy, że profesor Jundziłł sam był księdzem... Zawsze stał po stronie pracowitych, a nie - nierobów. A pracowitym bywał zwykle człowiek ubogi. W ich, Jundziłłów, rodzinie najważniejszą zasadą było: praca na rzecz dobra społecznego, pomoc dla ludzi, zwłaszcza dla wywodzących się "ze stanu ubogiego", tak jak to nakazywał ich stryjeczny pradziad. To na jego cześć niemal wszystkie dzieci, które przychodziły na świat w rodzinie Jundziłłów chrzczono imieniem Stanisława. To historia Wilna, Uniwersytetu wpisze później do swych kart "złotymi zgłoskami" imię profesora Stanisława Jundziłła. Nie wychylał się ponad innych, nie żądał sławy. Po prostu - był dobrym, uczciwym i szlachetnym człowiekiem. "Nie jest to gwiazda pierwszej wielkości, ale cichy i niezmordowany pracownik" - pisano w biografii Stanisława Jundziłła. Tak samo w naszej rodzinie "gwiazd wielkich" nie było. Za to byli - pracowici, lubiani przez wszystkich, uczynni ludzie. A w tej rodzinie - uwielbiana matka, Alojza z Jakowickich... Nie ma jej szczątków na ukochanej ziemi, po zsyłce na Sybir, ciężkich perypetiach, zmarła w Anglii. Matką była nie tylko dla nas, ale i dla prostych ludzi. To, że ją do dziś w Łużkach pamiętają - jest większą nagrodą, aniżeli pięć - sześć słów o człowieku w encyklopedii...

Bukieciki kwiatów z wileńskiej grządki

Pani Stanisława Jundziłł - Rumińska, drobna, szczupła blondynka jest zadziwiająco podobna do swego stryjecznego prapradziada, profesora Uniwersytetu Wileńskiego, przyrodnika Stanisława Jundziłła, na co w rozmowie zwracam uwagę. Uśmiecha się: "My tu wszyscy, wilnianie, okropnie, mówiąc po naszemu, jesteśmy do siebie podobni. Jundziłł! Przy pierwszym spotkaniu z nieznajomą mi dotąd wilnianką, dostałam bukieciki kwiatów z wileńskiej grządki. "Takie... skromne, "jundziłłowskie", dla pani..." - powiedziała mi wręczając. Rozpłakałam się ze wzruszenia, zabieram te bukieciki z sobą, do Kanady, będą najpiękniejszą ozdobą naszego domu w Toronto...

Na zdjęciach: ; Stanisława Jundziłłówna "późna wnuczka" stryjenka prof. Stanisława Jundziłła, w Wilnie - po 60 latach; Stanisław Jundziłł, profesor Uniwersytetu Wileńskiego, mury Wilna.

Fot. A. A. Bajor

pomnik prof. Uniwersytetu Wileńskiego Józefa Jundziłła na cmentarzu Bernardyńskim.

Fot. Bronisława Kondratowicz

NG 7 (496)