Beata Garnyte
W krainie smakoszy
Już nie po raz pierwszy na łamach "Naszej Gazety" prezentujemy sylwetki Polaków, osiągających duże sukcesy w tym, co robią - czy to sprzedają i montują kominki, baseny i sauny, produkują środki czystości, uczą jazdy samochodem czy też świadczą całe mnóstwo innych usług. Od pozostałych placówek różnią się bardzo istotną sprawą - klientów mogą obsługiwać również w języku polskim, zapewniając im tym samym pełen komfort psychiczny i poczucie swojskości. To z kolei sprawia, że klienci - Polacy, po zetknięciu się z takimi firmami mogą je scharakteryzować jednym zdaniem: "Dobre, bo polskie". Tak też stali bywalcy określają mieszczącą się przy ulicy Islandijos 4 (tel. 22 56 70) kawiarnię "Greta". O pracy tej placówki i swych poczynaniach, zarówno tych obecnie realizowanych, jak i tych, które dopiero są w zalążku, opowiedział właściciel kawiarni Pan Leon Dubicki. - Kiedy powstała ta kawiarnia? - Kawiarnię tę założyłem prawie pięć lat temu. Poprzednio prowadziłem zakład krawiecki, który był jednym z pierwszych "kooperatywów" w Wilnie. Współpracowaliśmy wówczas z 15 zakładami, w tym m. in. z "Vilmą", na której zamówienie szyliśmy pokrowce. Równocześnie rozwijałem działalność w nieco innym kierunku - otworzyłem kilka kiosków w Gariunai, gdzie sprzedawałem żywność. Wszystko było w jak najlepszym porządku aż do chwili, gdy upadł bank, w którym były zdeponowane nasze oszczędności. Zostaliśmy prawie z niczym i znów musieliśmy wszystko zaczynać od początku. W tym samym mniej więcej czasie zaproponowano mi założyć kawiarnię. Wynająłem pomieszczenie i zacząłem działać. - Jakie menu oferujecie swym klientom? - Serwujemy tu dania polskie i litewskie, takie jak np. flaki, cepeliny, kiszkę, schabowe. Niekiedy można się u nas załapać nawet na dziczyznę, od lat jestem bowiem zapalonym myśliwym. Bez trudu możemy tu w dwóch salach rozmieścić 60 osób. Nie pobieramy przy tym kosztów wynajmu sali, liczymy tylko za jedzenie. Ci, którzy organizują tu wesela płacą średnio 45-60 Lt na osobę, w zależności od wybranego menu. Napoje, kawę i herbatę podajemy na życzenie, ci którzy organizują wesela sami robią słodki stół, kupują alkohol. Organizujemy też mniejsze przyjęcia, gospodarze przeznaczają na ten cel średnio 20 Lt od osoby. Czas pobytu u nas jest przy tym nieograniczony. Klient może być u nas nawet do rana, jeżeli, oczywiście, chce. Jedzenie można u nas również zamawiać na wynos, wystarczy tylko zatelefonować i powiadomić nas o tym, a później nie zapomnieć odebrać. - Jak pan radzi w obecnych warunkach? - Konkurencja na rynku jest duża, mimo to jednak potrafimy przyciągnąć do siebie klientów. O tym świadczy chociażby fakt, że ostatnio nie mamy wolnych sobót i niedziel, w tym czasie odbywają się większe i mniejsze przyjęcia, wesela, chrzciny. Problemów tu oczywiście nie brak, ale tylko hultajom jest wszędzie ciężko. Gdy zaś człowiek ciągle pracuje, chce coś osiągnąć - nic mu nie stanie na przeszkodzie. Plany swe zrealizuje, oczywiście nie tak od razu, nie z dnia na dzień. Na sukces trzeba pracować i czekać, czekać i pracować. Należy przy tym być dobrym fachowcem, a tych ostatnich obecnie trudno znaleźć. Ostatnio szukamy dobrego kucharza i prosimy wszystkich zainteresowanych zwracać się do nas. - A plany na przyszłość? - Tych ostatnich jest bardzo dużo. Chciałbym nieco zmienić wystrój kawiarni, odnowić ją, przegrodzić sale, tak by klienci w tej bardziej odległej mogliby się spotkać i spokojnie porozmawiać przy obiedzie. Na przeszkodzie stoi tu jednak fakt, że pomieszczenie, w którym się mieści kawiarnia, wynajmujemy, a więc jego gospodarze w dowolnej chwili mogą nas poprosić o opuszczenie lokalu. Wówczas nikt nie zwróci nam kosztów włożonych w jego rekonstrukcję. Przytulny, pełen ciepła nastrój staramy się stworzyć w inny sposób. Klientów spotykamy zawsze z radością, wielu z nich jest zresztą naszymi stałymi bywalcami - jesteśmy z nimi po imieniu, znamy upodobania i gusty. Cieszymy się, gdy klienci wychodząc chwalą nasze jedzenie i mówią, że smakuje im jak domowe. My zaś staramy się, by było jeszcze lepsze, przecież pracują tu znawcy swego rzemiosła. Mam też nadzieję, że uda mi się niedzielę zrobić dniem rodzinnym w kawiarni. Chciałbym, by w ten dzień przychodzili do nas rodzice z dziećmi, bawiliby się i jedli obiad przy wesołej polskiej muzyce. Wracając zaś do planów, powoli niektóre z nich realizuję. Tak przed kilkoma dniami w Pilaite w budynku byłego sklepu otworzył się Targ Rolniczy (Űkininkř Turgus), gdzie mam też swe stoisko, na którym sprzedaję mięso. W przyszłości planuję tam również otworzyć zakład przetwarzający produkty mięsne, produkujący m. in. gołąbki, kotlety, marynowane mięso, jak też sałatki. W Pilaite wkrótce też otworzę drugą kawiarnię. Jak na razie nie wiem, jak ta kawiarnia będzie się nazywała, ale na pewno będzie to coś polskiego. Będą tu serwowane równie smaczne i zdrowe dania, co i w "Grecie". W dodatku będzie tam można własnoręcznie, o ile, oczywiście, będzie się chciało, przyrządzić szaszłyk czy mięso z rusztu. Będzie też tam łaźnia, basen, co gwarantuje dobrą zabawę. - Sprzedaje pan na rynku mięso, mięso jest też jednym z podstawowych składników wielu potraw serwowanych w kawiarni. Jak zapewnia pan swym klientom bezpieczeństwo? - Mięso kupuję tylko od firm, z którymi współpracuję od lat i wiem, że jest ono tam dokładnie badane. W dodatku, na rynku w Pilaite również pracuje lekarz, który jeszcze raz sprawdza mięso. Muszę dbać o bezpieczeństwo klientów, gdyż oznacza to, że dbam i o siebie i swoich bliskich. W kawiarni pracuje moja żona i córka, przychodzi tu często moja wnuczunia Greta. Jemy to samo, co i nasi klienci. - Więc mamy odpowiedź na pytanie, skąd wzięła się nazwa kawiarni. - Tak, nazwaliśmy kawiarnię na cześć wnuczki, która ma już 11 lat i jest częstym i jakże oczekiwanym gościem. - Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów. Na zdjęciu: Leon Dubicki Fot. Waldemar Dowejko NG 7 (496) |