Liliana Narkowicz

O zwyczajach zapustnych i o staropolskiej
kuchni w Tłusty Czwartek

Na temat pochodzenia nazwy "Zapusty" Zygmunt Gloger pisze: "Czas przed Wielkim postem, poprzedzającym Mękę Chrystusa i Jego Zmartwychwstanie, zowie się Zapustami, Zapustem lub Mięsopustem, inaczej Karnawałem, od carne avaler, mięso połykać, albo carne levamen, z mięsa się oczyszczać, a najprawdopodobniej od carne vale, mięso żegnaj". Jest to okres liczony od Nowego Roku do wtorku "diabelskiego" czyli "kusego" przed Środą Popielcową. Okres wszelkiego rodzaju zabaw, widowisk, tańców, uczt, maskarad itd.

Dziś trudno dociec, kiedy dokładnie Zapusty zaczęto obchodzić na terenach dawnej Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Najstarsza komedia mieszczańska na ten temat, która dotarła do nas pt. ?Mięsopust? jest datowana pierwszym ćwierćwieczem siedemnastego stulecia. Uważa się jednak, że zabawy karnawałowe pochodzą z krajów śródziemnomorskich.

Obchody karnawałowe w Wenecji i Rzymie, tak głośne w wiekach średnich, przetrwały do dziś. W Wenecji byłam przed trzema laty. Pośród przeróżnych pamiątek proponowanych tu turystom królują... maski. Bo właśnie maski są głównym atrybutem karnawałów wenecjańskich i rzymskich. Z ich pomocą "walczy się" z zimą /lub mówiąc łagodniej po prostu z nią się żegna, mimo, że temperatura tu rzadko spada poniżej 15 stopni ciepła/. Tym niemniej świąteczny rytuał wymaga wygnania Pani Zimy, co rokrocznie się czyni chętnie i starannie. Olbrzymi Plac św. Marka w Wenecji w kształcie trapezu zaludnia się tysiącami osób z płonącymi pochodniami, a każda - w masce i odpowiednim ubiorze.Dowolna maska poprzez swój zastygnięty wyraz jest wcieleniem śmierci. A śmierć cofa się, kiedy z niej do rozpuku śmieją się /wyśmiewają/ uczestnicy karnawału. Więc zabawom, ogólnej wesołości, radości, śmiechom i pokrzykiwaniom nie może być końca. Zabawa trwa kilka dni, również w mniejszych miasteczkach i miejscowościach Włoch. Towarzyszą jej parady karnawałowych powozów, popisy akrobatów, wędrownych muzykantów i tancerzy, aktorów itd. mienią się przeróżne stroje - Calineczki, Arlekiny a nawet bohaterowie ?Wojen gwiezdnych?. Bogatsi i ambitniejsi zamawiają je w specjalnych zakładach krawieckich i chętnie wcielają się w oblicze Esmeraldy czy średniowiecznego możnowładcy włoskiego - doża. Zapustowe karnawały pozwalają nie tylko na upust fantazji. Nie obowiązuje na nich ład, porządek ani sztywność dnia codziennego. Więc bankowiec z przyjemnością wciela się w beztroskiego huzara, sprzątaczka przybiera oblicze Kleopatry, uczeń jest Ludwikiem XIV, a urzędniczka udaje Madonnę.

Zapusty na Wileńszczyźnie, o ile mi wiadomo, nie wiążą się z żadną z legend i zostały przeniesione z Polski, gdzie też w różnych miejscowościach różnie były obchodzone. Józef Szczypka w "Kalendarzu polskim" mówi o XVII wiecznej tradycji krakowskiej zwanej "Combrem", od nazwiska powszechnie znienawidzonego burmistrza tego miasta, znęcającego się w sposób nieludzki nad jego mieszkańcami. Po jego śmierci, która wypadła w czwartek przed Środą Popielcową (czyli Tłusty Czwartek) miasto nie posiadało się z radości - jedząc, pijąc, bawiąc się, weseląc i oczywiście śmiejąc się do rozpuku, co było zakazane za czasów srogiego Combra.

Comber jest zapewne nie tylko prototypem dzisiejszego księcia Zapusta, za którym podąża świta przebierańców, ale też jako słomiana postać wiąże się z dobrze nam znaną postacią Marzanny, kukły ze słomy, ubranej w stare szmaty. Lalka - kukła symbolizuje choroby, zło, śmierć, zimę. Albo ją się pali na stosie, albo topi w rzece.

Babcia opowiadała mi, że za jej dzieciństwa na wileńskiej Łosiówce, gdzie przyszła na świat i spędziła dzieciństwo, witano wiosnę topiąc w kałuży /bez rodziców dzieci nie miały prawa bawić się nad Wilią/ postać kostuchy - kukły. Śmierć symbolizowała właśnie zimę, której miano dosyć.

Istoty obrzędu niszczenia zimy i przywoływanie wiosny za pomocą praktyk magicznych to są niewątpliwie prastare dzieje. Jan Długosz - kronikarz piętnastowieczny - gani ten obyczaj, jako pogański.

Powrót do tradycji ludowych na Wileńszczyźnie to niewątpliwie wędrówki przebierańców - Śmierci, Kozy, Niedźwiedzia, Cygana, Diabła, Bociana. Zauważmy, że na Litwie dopiero czasy chrześcijańskie wniosły oblicze diabła, jako kusiciela zła. Legendy z czasów pogańskich mówią o diabełkach. Wiktoria Mackiewicz z Rudziszek w rej. trockim wspominając młodość powiedziała, że w ich miejscowości przebierańcy wkładali maski. Najbardziej popularni byli Cygani i koty. I chociaż nie zapamiętała ani okolicznościowych wierszyków, ani piosenek, to dobrze pamięta, że na talerze trzymane przez zapustników łożono chrusty, cukierki, bliny /placki/. Datki były rzeczą konieczną. Tym bardziej, że każda postać to swoisty symbol. Np. bocian - zwiastun wiosny i wraz z przyjściem bociana przebierańca do domu wejdzie urodzaj i dostatek. Koza - symbol męskości i płodności. Z którą zatańczy podczas obchodów zapustowych, ta możliwie niedługo się wyda za mąż. Zgodnie z wierzeniem w tzw. "kuse dni" nie należało brać ślubu, źle wróżyło przyjście na świat dziecka i itd.

Jak i z każdym innym świętem z Zapustami wiążą się też różne przesądy, powiedzonka. Znane są żartobliwe groźby wchodzących lub odchodzących przebierańców: "A jak nam nic nie dacie, to nas nie poznacie. Wszystkie garnki pobijemy, co na półkach macie".

Tradycja karnawałowa np. we Włoszech zna również zabawę polegającą na obrzucaniu się mandarynkami. Ten, kto we Włoszech był nie zdziwi się temu, bowiem tak, jak u nas wzdłuż ulic rosną lipy czy kasztany, tam - drzewka cytrusowe. Np. mandarynki niczym spadające kasztany opadają raz po raz, rozsypują się po chodnikach i jezdni... Niekiedy da się obserwować, jak stojący przechodnie po przeciwległych stronach drogi "częstują się" owocami. Ta zabawa - symbol dostatku - nie zawsze kończy się spokojnie. Można w ten sposób nie tylko zarobić guza na głowie czy sińca pod okiem, ale i trafić do szpitala, szczególnie, gdy lecą zewsząd pomarańcze. Ale rozbawieni w tych szalonych dniach Włosi są gotowi na wszystko...

Już w XVI wieku w domach polskich były popularne w karnawal reduty, czyli bale maskowe. Głównie miały one miejsce na dworach królewskich i magnackich. Mieszczaństwo chociaż i nie mogło sobie pozwolić na takie wydatki i przepych, to stoły również się uginały. A mięsopustna pieśń z XVII w. głosi, że na Zapusty

"... Nie chcą państwo kapusty,
Wolą sarny, jelenie
I żubrowe pieczenie".

Na Wileńszczyźnie znane też były szlacheckie polowania, kuligi. Kuligom zwykle przewodził "król" - wodzirej, który prowadził zaprzęgi sanne od dworu do dworu z muzyką i pieśniami, z dzwoneczkami brzęczącymi przy uprzęży końskiej. A w każdym dworku czekały salony przygotowane do zabawy i tańców i oczywiście suto zastawione stoły.

Mój dziadek, wspominając swoje młodzieńcze lata zawsze zaznaczał,że z folwarku Kuprijaniszki, właścicielami którego była jego rodzina, na byle koniu na kulig nie wybierano się. Czarny ogier natomiast był w sam raz... Zapustny kulig nie mógł ominąć dworu czy domu, w którym była panna na wydaniu. Owszem, zdarzało się, ale w takim wypadku dziewczę, było wystawione na pośmiewisko, a rodzina i dom - okryte hańbą. Ominięcie zagrody sąsiada groziło "wojną" przez najbliższy rok.

Słynny autor gawęd wileńskich St. Bielikowicz mówi o sobie: "Urodziłem się i wychowałem na terenie, gdzie sąsiadowały ze sobą o miedzę wsie białoruskie i litewskie. A między nimi, w rozdrobnionych zaściankach, mieszkała zubożała drobna szlachta, która tym różniła się od chłopów, że z właściwą sobie godnością obnosiła tę szlacheckość, izolowała się sztucznie od chłopów, choć poziomem gospodarowania i stylem życia nie dorównywała często sąsiadom z wiosek, zwłaszcza litewskich". Tym niemniej, szlachta polska na Wileńszczyźnie zawsze słynęła z organizowanych balów, przyjęć, umiejętnego zagospodarowaniaświątecznego czasu, czego zresztą dowodem są wspomnienia, czyli "Fanaberie Ciotki Onufrowej":

"A na zapusty to wiadomo, bywało, zawżdy saniami katali się. /.../

To, znacz się, zbierawszy się dziewczęty, chłopcy, muzykantów z dychawiczno harmonijno i z cymbałomi bralim, nu i od jednej wioski do drugiej, od jednego zaścianku do drugiego jeździlim. A przyjechwaszy gdzie do wioski z paradom było, zatrzymalim się, żeb pozbierać co najwięcej panienek z kawaleromi i - dalej. To pamiętam, bywało i tak, że ze czterdzieście, a to i więcej furmanek bierzy się /.../?.

Popas "obowiązywał" głównie w zaścianku bogatym, by można było "krupniczku gorońcego siorbnońć", spróbować "kabanińki świeżeńkiej", porównać smak kiszki z przygotowywaną w domu i posmakować kiełbasy, które na tę okazję szanujący się gospodarz miał "żerdzi całe w bokówce ponawieszawszy". Popas "obowiązywał" też w domu, gdzie panny wciąż wypatrywały męża, bo w takim domu bez tańców się nie obeszło...

Na Łosiówce w Wilnie istniał zwyczaj w ostatnie dni zapustne odwiedzać jedynie zaprzyjaźnione domy, by nie być natrętnym. A oblekano się zwykle w postacie - Śmierci, Żurawia i Kozy. Pierwsza jako ta, która musiała ustąpić wraz z zimą. Druga była zwiastunem rychłej wiosny, budzącego siężycia i nadziei, trzecia była potrzebna po to, by z rąk dziewczyny na wydaniu spróbować pysznych pączków i jeżeli z nią nie zatańczyć, to przynajmniej okręcić wokół kilka razy...

Dziewiętnastowieczny zwyczaj kazał dla zabawy niezaręczonych, niezamężnych i nieżonatych wprzęgać do drewnianej kłody. Pochód szedł zwykle przez całą miejscowość, kres mąk kończył się zwykle u progu karczmy, gdzie czekała wesoła zabawa. O północy zwykle kończyły się wszelkie swawole "brzuszne" i "duszne".

W ostatnie dnie zapustne, zwane diabelskimi, wierzono, że do upadłego tańczy i weseli się z innymi również sam diabeł. A jakaż zabawa bez jedzenia? W "szalone" dni musiało być tłusto. Stąd Tłusty Czwartek, w którym szczególnie przestrzegano, by nie tylko dobrze zjeść i popić, sąsiadów i przyjaciół, krewnych poczęstować, a i z poczęstunkiem solidnym w gościnę zajść. Zapustni przebierańce zresztą nie chodzili sobie od zagrody do zagrody jedynie dla śmiechu i przyjemności nosili ze sobą puste flachy, worki i torby, by je napełnili odwiedzani gospodarze. Zresztą, okazały rożen, noszony na Wileńszczyźnie zwykle przez diabła, był nie dla upiększenia i straszenia co niegrzeczniejszejszych, lecz głównie służył po to, by nadziewać nań połcie słoniny i pęta kiełbas. A na zakończenie ze ?zdobytychłupów? urządzano wieczorem zabawę.

Kuchnia litewska uważana jest za "ciężką" i "tłustą". Sam mistrz słowa Mickiewicz, uwielbiający zresztą potrawy litewskie, powiedział: "Aby cenić litewskie pieśni i potrawy, trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć...". Przez Mickiewicza właśnie w "Panu Tadeuszu" został wyniesiony na piedestał bigos staropolski, przyrządzany niegdyś z kapusty, mięsa i wędlin. Bigos - jest dziś jednym z kluczowych dań na Wileńszczyźnie w okresie imprez zapustowych i chociaż każda gospodyni ma swój przepis /jedna dodaje suszone prawdziwki, inna uważa, że smak i kolor odpowiedni uzyskujemy tylko dzięki wrzuconym suszonymśliwom/, Mickiewicz pamięta go tak:

"... W słowach wydać trudno
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną...
Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta,
Która wedle przysłowia sama idzie w usta...
Zamknięta w kotle,łonem wilgotnym okrywa,
Wyszukanego częstki najlepsze mięsiwa;

I praży się, aż ogień wszelkie z niej wyciśnie sokiżywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie i powietrze dokoła zionie aromatem?.

Nie wyobrażamy sobie, by w naszych domach na Zapusty zabrakło kołdunów. Tak nazywa się na Wileńszczyźnie pierogi od ich litewskiego "koldunas". Książki kucharskie, proponujące dania litewskie też zresztą używają tej nazwy. Tak np. "Kucharka litewska" autorstwa Wincenty Zawadzkiej /nota bene pierwsza książka ukazała się jeszcze w ubiegłym stuleciu/ Olsztyn 1987 podaje kilka przepisów na kołduny, a wśród nich również tzw. kołduny tyszkiewiczowskie /z szynką i grzybami suszonymi/.

Dla zabawy w Wilnie, podobnie jak z wyborem króla migdałowego na Trzech Króli, jednego kołduna nadziewa się... pieprzem. Każdy dom ma swoje przyzwyczajenia, zwyczaje, niekiedy od pokoleń przekazywane tradycje. Wieś zawsze na pierwszym miejscu preferowała kiszki i bliny /placki/. Dzisiejsze kiszki nadziewane ziemniakami niegdyś faszerowano głównie kaszą gryczaną lub krwią wieprzową. Bliny - albo placki ziemniaczane podawane z polewą składającą się ze skwarek, cebuli i jajka /śmietany, skwarek i cebuli/, albo mączne - na zsiadłym mleku czy drożdżach.

Okres karnawałowy - okres "obżarstwa i opilstwa".Śpieszono się jeść, bo nie przypadkowo pieśń głosi:

"Mięsopusty miną,
Potrawy nam zginą".

Na zdjęciach: ubiegłoroczne zapusty w Solecznikach.

Fot. Bronisława Kondratowicz

NG 7 (496)