Beata Garnyte

Praca, która daje satysfakcję

Ziemia Wileńska z całą pewnością może się poszczycić tym, jak dużo jest tu ludzi o złotych rękach, doskonałych znawców swego rzemiosła. Z najdrobniejszej nawet rzeczy, ze sterty suszonych kwiatów, wikliny czy kawałka drewna potrafią oni stworzyć prawdziwe arcydzieła.

Najdobitniej mogliśmy się o tym przekonać chociażby podczas minionego Kaziuka, kiedy to wielu z tych ludzi wyszło ze swymi wyrobami na ulice miasta. A i w codziennym życiu każdy z nas bez chwili zastanowienia wymieni imię osoby, która jest doskonałym kucharzem, szewcem, zegarmistrzem, czy też robi wspaniałe ramki do obrazów. No właśnie, o tym ostatnim i będzie tu mowa.

Z dala od zgiełku miasta, w domu przy ulicy Uosiu 23 w Nowej Wilejce mieszkają państwo Irena i Kazimierz Babiczowie. Dom z czerwonej cegły, utrzymany w doskonałym porządku, jest dumą gospodarzy. I nieprzypadkowo, pan Kazimierz wybudował go własnymi rękoma, "wyrzeźbił" każdą deszczułkę, zdobiącą sufit czy podłogę, sam zrobił drzwi. Wszystkie te prace stolarskie zostały wykonane w leżącej nieopodal domu pracowni, wybudowanej, podobnie jak i dom, z czerwonej cegły. Niepodzielnie króluje tu pan Kazimierz, prowadzący na co dzień prywatną firmę, produkującą ramy do obrazów, fotografii, dyplomów itp. Mówi o sobie, że jest człowiekiem szczęśliwym, gdyż wykonuje pracę, którą lubi, choć czasem przynosi ona więcej satysfakcji, niż zysków materialnych.

Jedną z najważniejszych przyczyn takiej sytuacji, zdaniem pana Kazimierza, jest fakt, że mieszka on i pracuje zbyt daleko od centrum miasta. ?Niewiele jest osób, które po jedną czy dwie ramki pojadą aż do Nowej Wilejki. Jednych przeraża odległość, choć nie jest do nas tak trudno dotrzeć (wystarczy tylko wsiąść do 47 autobusu i dojechać do przystanku Parduotuvë, nasz dom jest tuż obok), inni po prostu nie wiedzą o naszym istnieniu i o tym, jaki towar oferujemy. Jak już trafią do nas, zawsze polecają nas swym przyjaciołom, bliskim. Chciałbym zapewnić, że wygrywają wszyscy, którzy się do nas zwracają. A to przede wszystkim dlatego, że za ramki zapłacą znacznie mniej, niż miałoby to miejsce w jakimś innym salonie. Tzw. ramki europejskie, sprowadzane z Anglii, Holandii, Francji itp. są u mnie tańsze o 5-10%, te zaś produkowane na miejscu można nabyć nawet o 50% taniej. Swym klientom oferuję bardzo bogaty wybór ramek (ich cena waha się od 5 do 500 Lt za metr). Można u mnie znaleźć wszystko, co jest w innych wileńskich salonach, tam zaś nie znajdzie się tego, co ja proponuję? - opowiadał pan Kazimierz. Dodał też, że śmiało wszystkich może zapewnić o jakości wykonywanej przez siebie pracy. Na ramki, które wyszły z jego pracowni daje nawet trzyletnią gwarancję. "Wiele osób wie, że znam się na tym, co robię. Świadczy o tym chociażby fakt, że jak u konkurentów zepsuje się obrabiarka do produkcji ram, z prośbą o remont zwracają się często do mnie" - z dumą opowiadał pan Kazimierz.

Zgłębić zaś tajniki wykonywanego obecnie rzemiosła pomogło panu Kazimierzowi wcześniejsze doświadczenie, ramki robił bowiem nie zawsze. Urodzony w roku 1936 na Białorusi, tam też spędził dzieciństwo. Wojna i brak w owej miejscowości szkół polskich sprawiły, że pan Kazimierz nie ukończył ani jednej klasy polskiej, języka ojczystego uczył się w domu. Wszystko to nie pozostało, oczywiście, bez wpływu na dalszy los Kazimierza Babicza. Już za czasów odrodzonej Litwy musiał on obejść dziesiątki urzędów, by na miejsce wpisanej mu narodowości białoruskiej wpisać "Polak". Dopiął swego, nie udało mu się natomiast zmienić pisowni swego imienia i do dziś w dowodzie występuje ono w formie Kazimir, a nie Kazimierz.

Do Wilna, rodzinnego miasta ojca pana Kazimierza, rodzina przyjechała dopiero po wojnie, gdy na skutek powstania kołchozów i sowchozów można było się starać o otrzymanie paszportu. Wówczas też pan Kazimierz zaczął pracować w zakładzie "zalgiris" i tam, zanim został powołany do wojska, zdobył 3 specjalności. Służąc w marynarce wziął udział w 3 ekspedycji, która pokonała Ocean Północny, za co służbę skrócono mu z 4 do 2 lat. Wrócił do Wilna i znów podjął pracę w jednym z zakładów, ciągle pogłębiając przy tym swą wiedzę, ciągle się kształcąc. Obrabiarki, z którymi pracował, poznał od podstaw. Dlatego też jako jeden z nielicznych otrzymał tak rzadką w owe czasy możliwość wyjazdu za granicę "na otładku sovetskogo oborudovanija". "Przed wyjazdem musieliśmy do odpowiedniego urzędu dostarczyć 36 zdjęć, więc po przyjeździe na miejsce byliśmy już wszystkim doskonale znani i ciągle obserwowani. Nie żałuję jednak tych wyjazdów, zobaczyło się trochę świata" - wspominał owe czasy pan Kazimierz.

Na stanowiskach inżyniera, kierownika cechu, później produkcji pracował pan Kazimierz aż do chwili odzyskania przez Litwę niepodległości. Wkrótce zakład, w którym pracował, podobnie jak cały szereg innych tego rodzaju placówek, stanął na granicy bankructwa. Samo życie więc zmusiło, by pan Kazimierz zaczął się rozglądać za jakąś inną pracą. "Próbowałem początkowo robić drewniane drzwi, chcąc się tym jednak zająć na poważnie musiałbym mieć odpowiedni magazyn, w którym latami mógłbym przechowywać sporą ilość drewna. Takiego magazynu nie miałem, szukałem więc innego zajęcia. Pomysł robienia ramek pojawił się przypadkowo. Pewnego razu pojechałem na rynek Kalwaryjski i tam spotkałem znajomego, który sprzedawał obrazki. Ładne były, lecz ich ramki, pożal się Boże. Jak się okazało w owe czasy trudno było o dobrą ramkę, a i na te, które były, często czekać trzeba było po pół roku. Postanowiłem spróbować swych sił i zrobić ramkę. Udało się i tak to wszystko się zaczęło. Zarejestrowałem firmę, dałem ogłoszenie w gazecie" - wspominał pan Kazimierz, który w tamtym pierwszym okresie na brak klientów nie narzekał. Współpracował nawet ze znaną firmą meblarską "Narbutas & Ko", na której zamówienie wykonywał co trudniejsze elementy mebli.

Było tak aż do chwili, gdy w Wilnie się pojawiła ogromna ilość ramek, sprowadzanych z państw europejskich. Ciasno się zrobiło na rynku i pan Kazimierz postanowił postawić na jakość, a nie na ilość. Nie ukrywa jednak, że nie wykorzystuje całego swego potencjału. "Przy zachowaniu obecnej jakości mogę wykonywać znacznie więcej zamówień, a o te w ostatnich czasach jest trudno. Mimo to się cieszę, że w obecnych tak trudnych warunkach odnalazłem siebie, podobnie jak i moi synowie, a mam nadzieję, że i wnukowie również. Mam nadzieję, że ktoś z nich w przyszłości będzie kontynuował moje dzieło, musi jednak sam o tym zadecydować. Na razie zaś chciałbym kogoś przyjąć do nauki, podkreślam, do nauki, a nie do pracy. Na wynajęcie pracownika nie stać mnie, niestety, z powodzeniem mógłbym jednak jakiemuś chłopakowi przekazać swą wiedzę, doświadczenie, nauczyć zawodu, płacić skromne stypendium. Być może, gdy nikt z rodziny nie będzie chciał przejąć po mnie sztafety właśnie on będzie mógł dzierżawić pracownię. Szkoda by było, żeby obrabiarki stały bez pracy" - mówił pan Kazimierz. Stwierdzenie to staje się bardziej zrozumiałe, zważywszy fakt, że część z nich pan Kazimierz skonstruował jeszcze pracując w zakładzie. Właśnie dlatego też wszyscy ci, którzy zamawiają u niego ramki mogą wykazać się pomysłowością i sami wymyślić jej krój. Pan Kazimierz wykona po prostu rysunek w metalu i zrobi taką ramkę, jaką wymarzył klient.

Kazimierz Babicz wszakże nie tylko robi ramki i oprawia obrazy. W swej pracowni potrafi również na życzenie klienta powiększyć zdjęcie i odnowić stare, zniszczone czasem fotografie tak, że do właściciela trafiają one takimi, jakimi były przed laty. A wszystko to daje mu ogromną satysfakcję.

Oto dokładny adres pracowni pana Kazimierza:

Uosiu 23, Vilnius
tel/fax 607287
E-mail:al@delfi.lt

Na zdjęciach: państwo Irena i Kazimierz Babiczowie;Kazimierz Babicz w swej pracowni.

Fot. Waldemar Dowejko

NG 9 (498)