Prof. Andrzej Targowski

Obserwacje z USA
Powstanie Antysowieckie

Historia PRL rekonstruuje się dopiero teraz, kiedy można o niej pisać bez cenzury i kiedy zaczynają się ukazywać coraz to nowe opracowania.

Jednym z nich są dwie świetne książki Bohdana Urbankowskiego "Czerwona msza, czyli uśmiech Stalina," (wyd. II Alfa, 1998), które są pełne źródeł i opisów nieznanych a dotyczących najtragiczniejszych epizodów z życia Polaków w Kraju. Autor, poeta, polonista i filozof, pięknym i mądrym językiem opisuje w I tomie przebieg Powstania Antysowieckiego jakie miało miejsce w Polsce od jesieni 1944 r. do 1952 r. Chociaż jeszcze 23 sierpnia 1954 major Jan Tabortowski, "Bruzda" prowadzi zwycięski atak na posterunek MO w Przytułach.

Autor zauważył, że nie mogąc nazwać powstania od daty (jak nazwano Powstanie Styczniowe), czy nie mogąc nazwać od ziemi (jak nazwano Powstanie Wielkopolskie) - wybrał nazwę od wroga, przeciw któremu było wymierzone. Powstanie Antysowieckie. Według autora, z dawnych zrywów przypomina ono najbardziej Powstanie Styczniowe, spontaniczne, pozbawione koordynacji, prowadzone przez osamotnione organizacje i partyzantów, bez szans na zwycięstwo. Podobny był mechanizm wywołania obydwu powstań. I w roku 1863 i 1944 zryw powstańczy został przyśpieszony przez ogłoszenie branki

Powstanie to trwało 8 lat, wzięło w nim udział ponad 100 tys. osób. Na terenie Polski walczyło jednocześnie 20 tysięcy powstańców. W historii pisanej w PRL powstanie to nazwano "okresem utrwalania władzy ludowej" lub "walkami z bandami" albo ostatnio "terrorem stalinowskim." Z obliczeń polskich badaczy wynika, że liczbę zamordowanych i zamęczonych w więzieniach i łagrach w latach 1944-1956 należy ocenić na ponad pół miliona, w tym 80 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej i 31,5 tysięcy żołnierzy oddziałów leśnych (poakowskich, narodowych i innych). Po stronie polsko-sowieckiej zginęło 30 tysięcy żołnierzy, milicjantów i ubowców. W tej sumarycznej liczbie strat patriotów, wliczono ofiary Komisji Specjalnej, która eliminowała właścicieli i przedsiębiorców, ofiary morderstw sądowych oraz górników porwanych do pracy w ZSRR.

Jest faktem, że pierwsza bitwa Armii Krajowej z oddziałami Armii Czerwonej rozegrała się pod Surkontami 21 sierpnia 1944 r., a na teren pojałtańskiej Polski powstanie przenieśli legendarni dowódcy z Wileńszczyzny - rtm. Zygmunt Szendzielorz - "Łupaszka," por. Romuald Rajs - "Bury," ppor. Hieronim Piotrowski - "Jur;'' jest również faktem, że już 2 sierpnia 1944 r. lotnictwo I Frontu Ukraińskiego w tysiącach egzemplarzy rozrzucało ulotkę podpisaną przez marszałka Koniewa, ogłaszającą pobór na rzecz PKWN. Opornych rozstrzeliwano, wiele ich grobów kryje las w Turzy koło Sokołowa, zwany "Małym Katyniem." Mordowano tam AK-owców z Lwoskiego Obszaru AK, obok których leżą z poderżniętymi gardłami chłopcy, którzy nie chcieli iść do Armii Czerwonej czy do ''Berlinga." Powstanie przeniosło się na tereny, późniejszego PRL, na którym walczono pod dowództwem bohaterskich oficerów "Łupaszki," "Warszyca," Zapory," "Ognia," "Orlika," "Reny," "Szarego,'' "Zagończyka" i wielu, wielu innych.

O rozmiarach tego Powstania świadczy fakt, że w jego pacyfikacji wzięło udział w 1946 r. aż 180 tysięcy żołnierzy (KBW, MO, UB i LWP). Na czas "wyborów" w 1947 r. komuniści zorganizowali nawet 342 tysiące żołnierzy, milicjantów i ubeków.

Nie była to wojna domowa. To pojęcie zakłada rozdwojenie narodu na dwie opcje, które nie mogąc inaczej rozegrać sporu, chwytają za broń. Obydwie jednak armie mają własne i suwerenne ośrodki decyzyjne. To co działo się w latach 1940-tych, było zwykłym podbojem, ciągiem dalszym II wojny światowej. Autor twierdzi, że podobnie jak w 1920 r. i w 1939 r., również i w 1944 r. komuniści zdradzili swój kraj - a zdrajca to ktoś gorszy niż wróg. Dlatego, według praw wojny, nieprzyjaciół bierze się do niewoli, a zdrajców po prostu wiesza.

Autor twierdzi i świetnie udowadnia, że to co naprawdę działo się na ziemiach polskich w latach 1944-52 nie było "walką z bandami," nie było żadną "klasową wojną domową" - jak wmawiała nam komunistyczna propaganda. Był to obcy najazd, okupacja i powstanie przeciw okupantom. W Powstaniu Antysowieckim zginęło dwa razy więcej ludzi niż w Powstaniu Warszawskim, w tym wojskowych-patriotów zginęło trzy razy więcej.

Cios Powstaniu zadały dwie kolejne "amnestie," które spowodowały ujawnianie się powstańców i ich prześladowania oraz rozwiązanie AK. Autor sugeruje, że gdyby AK nie poszło na naiwną współpracę wojskową z Armią Czerwoną, to opanowanie kraju przez komunistów byłoby o wiele trudniejsze, bowiem siły PKWN były wówczas bardzo wątłe. Dodam od siebie, że gdyby nie straty 250 tys. w Powstaniu Warszawskim, Sowieci może by tak łatwo nie podbili Polski w 1944-45 r.

I może Polska miałaby status dzielnej, ale i mądrej Finlandii i dziś nie musiałaby desperacko transformować się w.......kolonię?

NG 9 (498)