Tomasz Strzyżewski

Demokracja realna

George Orwell, autor wytrwale tropionego przez cenzorów, słynnego "1984", pisał w nieopublikowanej przedmowie do swego wcześniejszego "Folwarku Zwierzęcego", że cenzura w tzw. wolnych społeczeństwach musi być daleko bardziej wyrafinowana i znacznie głębiej sięgająca niż ma to miejsce w dyktaturach, ponieważ "... nielubiane idee mogą zostać wyciszone, a kłopotliwe fakty utrzymane w tajemnicy, bez jakiegokolwiek urzędowego zakazu."

Kto w pełni pojmuje sens TOTALNEJ zależności od INFORMACJI, w jakiej chcąc nie chcąc tkwimy, nie może mieć żadnych wątpliwości, że ten ma rzeczywistą nad nami władzę, kto kontroluje docierające do nas informacje. Bowiem ten to, a nie inny, dzierży nas w swej mocy, kto decyduje o tym, co mamy wiedzieć, a następnie, co na ten temat mamy uważać.

W ten to sposób, za jednym zamachem staje się panem naszej woli. Albowiem każda decyzja życiowa, każdy dokonany przez nas wybór, całkowicie i totalnie, zależą od docierającej do naszego umysłu informacji.

George Orwell pisząc swe przepowiednie, zdawał sobie doskonale z tego sprawę. Ale również doskonale wiedzą dziś o tym wszyscy ci, co zabiegają o wpuszczenie do struktur władzy medialnej, zamiast w obręb władzy formalnej. Dostrzegają mianowicie dokładnie to samo, co zrekapitulował jeden z podziwianych przez nich mogołów medialnych w słowach: "Kto kontroluje informację, ten ma prawdziwą władzę!" A wiedzą przy tym, że jest tak tylko dlatego, iż nadal jeszcze władza owa nie jest władzą demokratyczną, bo w przeciwieństwie do trzech innych, nie jest po monteskiuszowsku podłączona do ograniczających jej samowolę mechanizmów społecznej kontroli. Zarazem każdy z nich wie, że poddane informatycznemu sterowaniu masy ludzkie nic na ten temat nie wiedzą i nic z tego nie rozumieją. Gotowi są więc czynić wszystko, by tak było nadal.

O ogromie możliwości oddziaływania na ludzką świadomość, a tym samym sterowania naszą wolą, przekonali się po raz pierwszy radiowcy, którzy w 1938 roku -jak trafnie przypomniał Maciej K. Sokołowski w "Głosie" nr 42(852) - "...nadali w Stanach Zjednoczonych słuchowisko o najeździe Marsjan na Ziemię. Słynną "Wojnę Światów" Wellesa. Wybuchła panika. bo ludzie uwierzyli fikcji. A przecież było to tylko radio..." Nie było telewizji, internetu i możliwości technicznych, dających bez porównania większe złudzenie "wirtualnej prawdy". W dodatku była to tylko rozrywka, "science fiction" zwana.

Fabrykowaniem ocenzurowanej rzeczywistości zajmują się redakcje wszystkich mediów. Niekoniecznie każdy redaktor zdawać sobie musi z tego sprawę i niekoniecznie musi tego pragnąć. Wyrafinowana metoda, o której wspominał George Orwell, to oczywiście nie rezultat jakiegoś spisku, lecz wypadkowa instynktu samozachowawczego oraz praw konkurencji. Mowa tu o posługiwaniu się metodą tzw. PRAWDY SELEKTYWNEJ. Polega ona na systematycznym usuwaniu z pełnego obrazu zdarzeń pewnych jego fragmentów, pewnych prawd cząstkowych.

A jest to przecież najbardziej prozaiczny i stale, od zarania dziejów stosowany -zabieg cenzorski. Osiągana tą drogą i roztaczana przed rządzonymi PRAWDA SELEKTYWNA, jest takim samym złem moralnym, jak ta prawda, którą dla wprowadzenia w błąd swych poddanych, posługiwał się egipski faraon, każąc zeskrobywać hieroglify z imieniem królowej Hatshepsut lub opuszczać wszelkie wzmianki o przegranych bitwach w kronikach historycznych.

I nie inaczej funkcjonowały urzędy cenzorskie w Królestwie Polskim, w Polsce międzywojennej, czy w PRL. I wcale nie inaczej jest w realnych demokracjach. Różnica oczywiście istnieje, lecz tkwi jedynie w tym, że wolne media posługują się kryterium cenzorskim chroniącym ich własne interesy, zamiast interes władzy państwowej. Nie nazywając siebie cenzorami, są więc nimi redaktorzy z samej definicji. Gdy podczas krótkiej wizyty w Warszawie, w kwietniu ub. roku, oglądałem rodzaj debaty w studio telewizyjnym, z udziałem Adama Michnika i jakiegoś redaktora z "Polityki", usłyszałem nagle, jak Michnik, z zaskakującą o dziwo szczerością mówi tak: -"To dobre pytanie! Proszę Pani, REDAKCJA to SELEKCJA!"... i na tym poprzestał. Bo o tym, że SELEKCJA to właśnie CENZURA, nie wie przytłaczająca większość ludzi. Na nalegania dziennikarki zareagował chichotem, ni to nerwowym zrazu, ni wreszcie ironicznym. Na pytanie dlaczego się śmieje, nie raczył już odpowiedzieć.

Rzecz nie tylko w tym, że z jakiegoś powodu, acz unikając przyznania, iż PRAWDA SELEKTYWNA to KŁAMSTWO - powiedział Michnik prawdę. Okazuje się bowiem, że redakcja informacji, a więc selekcja, jest, przed jej dopuszczeniem do obiegu publicznego, rzeczą nieuniknioną. Istnieje kilka tego przyczyn. Jedną z podstawowych to fizyczne ograniczenie pojemności przekazu. Skoro nie wszystkie informacje mieszczą się, dajmy na to na łamach gazety, to musi redaktor, z nagromadzonego przez podległych mu "news-hunters" (łowców wiadomości) materiału, wybrać te, które wedle jego własnych kryteriów są ważniejsze, odrzucając mniej ważne. Z naturalnych powodów kryterium tym jest zawsze korzyść własna, wszystko jedno jak interpretowana i jak sobie perswadowana. Postulatem na dziś nie może więc być wprowadzenie powszechnego zakazu cenzury redakcyjnej. Byłaby to taka sama utopia, jak powszechny zakaz kłamania lub zakaz wyzysku człowieka przez człowieka. Realistyczną może być jedynie eliminacja globalnego efektu cenzury a przynajmniej jego znaczne ograniczenie poprzez zapewnienie względnej równowagi w zasięgu informatycznego oddziaływania pomiędzy dwoma głównymi, antagonistycznymi wobec siebie, orientacjami politycznymi w obrębie mediów - prawicową i lewicową.

Jakie praktyczne rozwiązania tego problemu okazać mogłyby się skutecznymi,

to odrębna sprawa. Wydaje się, że w pierwszej kolejności należałoby zaakceptować konieczność posłużenia się metodami już sprawdzonymi w naszym dotychczasowym rozwoju cywilizacyjnym. Polegały one głównie na tym, że siły przyrody, zwane czasem żywiołami, nie były ujarzmiane dzięki "zagradzaniu drogi'' ich przepływowi, lecz przez ich adaptację do ludzkich potrzeb. Dobrym przykładem jest melioracja rzek i gospodarka rynkowa. W jednym przypadku optymalnie wykorzystaliśmy "destrukcyjną" siłę żywiołu wodnego a w drugim, moralnie negatywną energię, tkwiącą w popędach biologicznych, takich jak chciwość i egoizm - poprzez mądre skierowanie ich "nurtu" w koryto wspólnych potrzeb.

Wiele wskazuje na to, że tak jak wiek XX-ty był stuleciem zmagań z fizycznymi zagrożeniami dla rozwijającej się demokracji, tak wiek XXI-szy zdominowany zostanie przez konflikty o podłożu, wynikającym z dążenia do ujarzmienia tej, dawniej czwartej, a dziś już najpotężniejszej, choć nie posługującej się gwałtem fizycznym, politycznej siły. Wyrafinowana iniezwykle sprawnie przez jej strategów toczona, gra o dusze pogardzanego "motłochu", stanowić będzie dla ludzi dobrej woli, nie tylko impuls do obrony wykorzystywanych, nie tylko będzie podstawą inspiracji ideowej, wspartej imperatywem moralnym, lecz także wyzwaniem dla ich intelektu. T.zw. "wolna prasa" i wolne media w ogóle, nie będą dla nich synonimem wolności słowa dla wszystkich, lecz jedynie dla garstki wybrańców. Będą więc uparcie wszystkim przypominać, że "król jest nagi" i że garstka owych wybrańców wcale nie stała się w warunkach demokracji realnej, liczniejszą od tej, która korzystała z wolności słowa dla siebie w czasach totalitaryzmu. I będą tę kurtynę fałszu uparcie zdzierać, mimo że uświadamianie rozziewu między wolnością dla nielicznych a brakiem jej dla milionów będzie zadaniem niezwykle ciężkim i trudnym. Hegemonia władzy medialnej w warunkach formalnej demokracji, w konfrontacji z "fizycznymi" ograniczeniami totalitaryzmu, profituje bowiem na zasadzie swoistego ?miłosierdzia?, wyrażającego się w pseudohumanistycznej formule: -"Kto nie wie, że jest wprowadzony w błąd - nie cierpi".

Dla przeciętnego obywatela nie jest właściwie czynność cenzorska zabiegiem, służącym wprowadzaniu w błąd. Na jakiekolwiek wprowadzanie w błąd, czuje się on zresztą bardzo odporny. Czym bardziej prosty i czym mniej inteligentny, tym pewniej czuje się w roli "nie w ciemię bitego" cwaniaka. Zła cenzury, jeśli w ogóle wie o czym mowa, dopatruje się jedynie w pozbawianiu go statusu osoby dorosłej. Nie rozumiejąc "mechaniki" kłamstwa, zwanego tu "prawdą selektywną", nie przyjmuje okrojonego obrazu rzeczywistości za obraz fałszywy. Nieśmiałą nawet próbę sugestii, że mógłby w ten sposób zostać w błąd wprowadzony, kategorycznie, niczym jakąś zniewagę, odrzuca. Skoro ponad 70% mieszkańców ziemskiego globu, zgodnie z parametrami "bell curve", legitymuje się IQ niższym niż 110, nie może więc dziwić, że tylko dla tych spośród pozostałej reszty, których sprawa w ogóle interesuje, nawet najbardziej zamaszyste akcje i najdramatyczniejsze widowiska aranżowane na ?politycznej scenie?, jawią się jako to, czym w istocie są - reżyserowanym przedstawieniem. Spektakle takie nie mogą budzić też innych emocji, poza - co najwyżej - dozę pewnej wesołości, okraszonej szczyptą zadziwienia ślepotą widowni. Masy te będą dla nich widokiem równie żałosnym, co tłumy amerykańskich kibiców, wrzeszczące z podniecenia podczas udawanych meczów zapaśniczych, zwanych "wrestling".

Ci nieliczni, zdolni do samodzielnego myślenia obywatele, z góry zresztą znać będą rezultat "dramatu" wystawianego na "scenie politycznej" - takich dla przykładu "wyborów parlamentarnych". Wystarczy, że wpierw zbadają, ukształtowany w obrębie władzy PRAWDZIWEJ, tej opiniotwórczej, układ sił politycznych. Wystarczy, że sprawdzą jaki to zasięg opiniotwórczego oddziaływania zapewniły sobie poszczególne orientacje, zasięg mierzony ilością odbiorców i jaki udział procentowy stanowi on w totalnym zasięgu informatycznego oddziaływania na ludność danego kraju. Gdy już to ustalą, mogą właściwie być pewni, że podobny układ sił politycznych odnaleźć będzie można po wyborach, czy to w parlamencie, czy w aparacie władzy państwowej w ogóle. Polityków zaś widzieć będą jako "politycznych aktorów, bijących się pomiędzy sobą o najlepsze, najważniejsze "role", nie zaś jako ludzi ideowych, mówiących co naprawdę czują i co myślą. Jeśli obywatel taki jest z natury cynikiem i egoistą, podąży drogą kariery, czy to owego "aktora", czy tez - ambitniej - drogą prowadzącą do władzy najwyższej, do mediów. Jeśli natomiast nie będzie on cynicznym egoistą poświęci się demaskowaniu "wirtualnej rzeczywistości", czyli przywracaniu demokracji jej prawdziwego oblicza.

O autorze

- Tomasz Strzyżewski wiosną 1977 roku wywiózł do Szwecji dokumenty PRL-owskiej cenzury, które wcześniej kopiował jako pracownik krakowskiego oddziału Cenzury. Materiały te zostały wydane nakładem londyńskiego wydawnictwa "Aneks", a w kraju nakładem podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej.

NG 10 (499)