Kto mógłby się tego spodziewać

Oto objawiam się po długim czasie milczenia, aby zadokumentować, że pamiętam i, że świadom jestem, iż Wilno działa, żyje i nie rezygnuje łatwo z obranej przez siebie drogi. "Nasza Gazeta" z dodatkiem jest rzeczywiście ciekawa i gratuluję fachowego redagowania pisma.

Do niniejszego pisma załączam artykuł opublikowany w naszym Tygodniku Polskim ukazującym się w Melbourne, ale dostępnym w całej polskiej Australii (publikujemy w skrócie).

Kto mógł się tego spodziewać, że w "Tygodniku Polskim" na antypodach ukaże się list Aleksandra Pruszyńskiego, syna znanego już przed wojną literata Ksawerego Pruszyńskiego, o pięknej karcie wojennej, bo był pod Narwikiem i w Rosji Sowieckiej, a w ocenie jego krytyków - robiąc interesującą woltę przechodząc na współpracę z reżymem komunistycznym - popełnił niewybaczalny błąd. Pan Ksawery Pruszyński zginął w wypadku samochodowym w 1950 roku pod Hamm w Westfalii, o czym bardzo się kiedyś rozpisywano.

Ksawery Pruszyński osierocił dwóch synów i córkę. Drugi syn Stanisław w tej chwili prowadzi "Radio Cafe", klub byłych pracowników Radia Wolna Europa przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie.

Starszy o rok brat Stanisława - Aleksander, nie poszedł za przykładem brata, który pozostawił na boku ekonomię ukończoną w Edynburgu, poświęcając się sztuce kulinarnej. Rzucił się w wir polityki. W liście swym p. A. Pruszyński zwraca uwagę na złe traktowanie Polaków na Litwie i stawia konkretne zalecenia, jak winna reagować światowa Polonia i jak wpływać na rząd polski, aby odpowiednio reagował na złe traktowanie Polaków przez Litwinów.

Zapewne nie przesadzę, gdy powiem, że jestem chyba jedynym w Australii, który problem ten zna od podszewki, bo spędziłem nieco czasu na Litwie podczas mych ostatnich podróży do kraju. Poznałem wszystkich działaczy tak ogniw terenowych, jak i samego Zarządu Głównego Związku Polaków na Litwie. Prenumeruję też bardzo ciekawe pismo "Naszą Gazetę".

W tej chwili Dom Polski jest już wybudowany, ale ciągle nie wiadomo, kto będzie nim zarządzał, choć wydawało mi się, że za wkład pracy, grosza, zabiegów o działkę, zaszczyt ten winien przypaść Związkowi Polaków i (...).

Niestety, polityka Trzeciej Rzeczypospolitej, mało że nie szła na rękę tamtejszym Polakom, ale ich jeszcze upokarzała. I tu należy powiedzieć prawdę, o czym pisze tylko "Nasza Gazeta", i to nie w sposób w jaki pisać powinna wolna prasa. Pismo to jest subsydiowane przez władze polskie, więc za publikowanie faktów może się narazić tym władzom i mogą im być odebrane subsydia. A miejscowi Polacy, w ogromnej swej większości, są rzeczywiście biedni i nie stać ich na wydawanie tak eleganckiego tygodnika własnym sumptem.

Zastanawiałem się długo nad stosunkiem czynników w Warszawie do Polaków na Litwie. Doszedłem do wniosku, że stosunek ten nie jest przypadkowy. Wynika z planowanej orientacji politycznej rządu RP do własnych rodaków, którzy nie najechali na Wileńszczyznę, nie emigrowali do niej, tylko dużo dłużej tam mieszkali od większości Litwinów, którzy na tych terenach są elementem rzeczywiście napływowym. Ostatecznie to nie ci Polacy uciekali z Polski, tylko Polska uciekła od nich. To straszny ludzki dramat!

Na złe stosunki Macierzy do swych ziomków duży wpływ miała ?Kultura? paryska i p. Jerzy Giedroyć. Czy się z tym zgodzimy czy nie, prawda jest taka, że Polska komunistyczna i Polska po-solidarnościowa nie miały polityki wschodniej i dziś też nie jest ona całkiem przejrzysta.

Trzecia Rzeczpospolita zasugerowała się zbytnio koncepcją polityki wschodniej szermowanej przez "Kulturę" i jak obłąkany pociąg, szła po wyznaczonym przez kogoś torze. Toteż wkrótce pojawiły się w "Kulturze" i w "Gazecie Wyborczej" artykuły tak oszukańcze i tak tendencyjne, iż wierzyć mi się nie chciało, że piszą to ludzie o bardzo poukładanych klepkach w głowie. Celował w tym p. ambasador Jan Widacki. Wiem, że swego czasu wykładał, sam mi to powiedział, w Akademii Spraw Wewnętrznych. Otóż miałem okazję się dobrze wykłócić w jego kancelarii w wileńskiej ambasadzie o to fałszowanie prawdy. O to skłócanie Polaków tam żyjących. O faworyzowanie plotek. O wystawianie fałszywych świadectw działaczom zaangażowanym w Związku Polaków, i jednoczesne wynoszenie na cokół miernot, które on ugniatał na swój własny wzór, a miernota ta, kłaniała mu się po kolana i to go niosło.

Zawiedziony byłem również p. Czesławem Miłoszem, noblistą, z którym w tym samym samolocie leciałem z Warszawy do Wilna i po tygodniowym pobycie wracaliśmy z powrotem do Warszawy, choć on leciał dalej - do Krakowa.

Przez mój pierwszy tydzień pobytu w Wilnie związany byłem z działaczami ZPL oraz z redakcją "Naszej Gazety" i przysięgam , że Miłosz nie przestąpił progu siedziby ZPL i redakcji. A pamiętać trzeba, że w tym czasie Związek ten liczył dziesięć tysięcy członków i nie był efemerydą, którą budziła do działalności polska placówka dyplomatyczna. Ale po trzech dniach od powrotu z Wilna ukazał się w "Gazecie Wyborczej" wywiad z p. Miłoszem, w którym odmawiał on czci i wiary tym biednym Polakom wileńskim, pomawiając ich o skłócenie; o brak umiejętności w kierowaniu masowym życiem społecznym Polaków. Według zasady - obrzucaj błotem jak tylko możesz, bo coś z tego błota przylepi się do jednego czy też drugiego człowieka. Dziwiło mnie to bardzo, bo jak się czuł on sam, wiedząc, że nasi rodacy na Litwie na taką ocenę sobie nie zasłużyli. Wkrótce zachowanie się p. Miłosza zrozumiałem całkowicie i już się nie dziwiłem więcej, kiedy to w dodatku literackim do "Rzeczpospolitej" - "Plus-Minus" z dnia 21-22 sierpnia 1999 r., Tomasz Jastrun opublikował następujący komentarz:"...Takim był zawsze. Już podczas wojny mógł się czuć dobrze, mając swój litewski paszport. Lubił być zawsze na specjalnych papierach i potrafił je sobie załatwić".

Ponieważ w "Kulturze" popisywali się faceci formatu Jana Widackiego, mimo iż z rzeczywistością polską na Litwie zapoznali się z lotu ptaka, napisałem również list do p. Giedroycia, który nie został wydrukowany, ale wydrukowała go "Nasza Gazeta" w Wilnie. W liście tym wskazałem na niedorzeczności ukazujące się w artykułach publikowanych pod jego egidą i jednocześnie na znak protestu zrezygnowałem z prenumeraty. I tak oto po latach znajomości nasze drogi rozeszły się, czego nie żałuję.

Ze swej strony, tą drogą dziękuję p. A. Pruszyńskiemu za nadesłanie swego listu do "TP". Listu bardzo na czasie. Mam nadzieję, że nasi australijscy delegaci na Zjazd Polonii ustosunkują się do tego apelu we właściwy sposób.

Stanisław Gotowicz
Australia, Adelaide

NG 11 (500)