Liliana Narkowicz
Olsztyn - Wilno

W nawiązaniu do tradycji przedwojennego
drukarstwa w Wilnie

Czym była, jest i będzie książka w naszej kulturze? Wg Karola Głombiowskiego, autora pracy "Książka w procesie komunikacji społecznej" (Warszawa 1980) - warunkiem "zachowania historycznej jedności zbiorowości". Polska książka i polska prasa na naszych terenach jest więc nie tylko nośnikiem określonych myśli, ale i batalią o polską kulturę.

W polskiej tradycji kulturalnej poligrafia w Wilnie nieodparcie kojarzy się z zasługami wydawcy i księgarza Józefa Zawadzkiego, który założył swoją oficynę wydawniczą w 1804r. stawiając swoje pierwsze kroki na pewnym gruncie, gdyż książę Adam Kazimierz Czartoryski, mecenat i protektor Uniwersytetu Wileńskiego, był bliskim przyjacielem Zawadzkiego. Józef Zawadzki, który przybył do Wilna już po praktyce księgarskiej m. in. w Poznaniu i Lipsku, przywiózł ze sobą dobrą znajomość podstawowych reguł obrotu towarowego. Był zdania, że w "handlowym obrocie pieniądz nigdy nie powinien leżeć zamknięty w skrzyni" , więc obracał nim nieustannie. Oficyna ta (dziś ul. Zamkowa nr 8) stała się patronem debiutu młodego Mickiewicza (1822), zwiastując romantyzm polski.

Prawie półtora wieku przetrwał w Wilnie patriarchalny charakter firmy Zawadzkich, przechodząc z pokolenia na pokolenie. M.in. w okresie międzywojennym przy ul. Zamkowej 22 (dziś lokum księgarni) mieściła się księgarnia Zawadzkich. W ówczesnym zwyczaju leżało prowadzenie oficyny wydawniczej i jednocześnie księgarni. O polskie słowo walczono nie tylko je drukując, ale i rozpowszechniając. W wypadku seniora Zawadzkiego, rzutkiego przedsiębiorcy i wykształconego patrioty, który brał m.in. czynny udział w Towarzystwie Szubrawców (do którego należeli głównie profesorowie Uniwersytetu Wileńskiego) w swojej księgarni stworzył salon literacki. Księgarnia Zawadzkiego "była rendez-vous uczonych, literatów, artystów, dowcipnisiów".

Poważnym konkurentem tej firmy był Teofil Glücksberg, który m.in. wydawał pismo "Athenaeum" Józefa Ignacego Kraszewskiego. Chociaż podobną działalność prowadziły w XIX stuleciu i inne mniejsze przedsiębiorstwa (A. Marcinowskiego, Rubena Rafałowicza, Maurycego Olgerbranda i in.), jednak konkurencyjne firmy - Zawadzki oraz Glücksberg - były podstawą miejscowej produkcji wydawniczej oraz obiegu książki i prasy polskiej w Wilnie.

W 1925 r. w Wilnie ukazała się edycja Ludwika Abramowicza "Cztery wieki drukarstwa w Wilnie 1525 - 1925". Vilius Užtupas w 1998 r. wydał drukiem monografię "Lietuvos spaustuvës". W przedmowie wspomina m.in. o tym, że początek poligrafii na Litwie dała drukarnia Franciszka Skoryny , założona w 1522 r. Od XVI w. drukowano na Litwie książki w językach: łacińskim, polskim, litewskim, ruskim, białoruskim, niemieckim, włoskim, hiszpańskim i in. Wilno stało się znanym centrum poligraficznym w XVII w., kiedy miasto stało się najważniejszym ośrodkiem żydowskim. Wg statystyki podanej przez V. Užtupasa w ciągu 475 lat funkcjonowało ok. 700 drukarni. Natomiast w przeddzień 1997 r. były zarejestrowane 172 przedsiębiorstwa poligraficzne.

Redakcja otrzymała list od Franka Parszuto z USA (Brooklyn), który przed wojną pracował w drukarni "Świt" i ze sprawami był delegowany do domu jednego z jej właścicieli - Albina Narkowicza. "Wiem, że miał żonę i córkę, która była panną - pisze F. Parszuto. Trzymali dużego psa . Wspólnika pana Albina nie pamiętam. Pracę rozpocząłem w drukarni w 1934 r. Drukarnia została zamknięta wraz z przyjściem Niemców. Jej pełna nazwa brzmiała " Polska Drukarnia Świt". Czy coś wiadomo o losie tego człowieka?".

W związku z powyższą korespondencją próbowałam w źródłach powojennych odnaleźć informacje o drukarni "Świt". Daremnie. Edycja "Lietuvos spaustuvës" (Vilnius 1998) nie wymienia polskiej nazwy tej drukarni (jedne nazwy zostały w tej książce przetłumaczone na język litewski, inne - nie), natomiast podaje, że drukarnia "Aušra" działała w latach 1939 - 1945. Została odkupiona w 1939 r., jako nieczynna, przez J. Kapočiusa z Kowna i nazwana "Vaizdas". Jest też informacja o tym, że została ona założona w 1898r., i że pomyślnie funkcjonowała do pierwszej wojny światowej. Okres międzywojenny, a więc okres polski w życiu kulturalnym i naukowym Wilna jest pominięty, nie tylko w wypadku tej drukarni. Natomiast o drukarni "Świt" (lit. aušra) na s.354 czytamy: "W okresie okupacji polskiej drukarnia porządnie podupadła, a przed zwróceniem Wilna dla Litwy nie działała w ogóle."

Polska drukarnia "Świt" istniała i działała w okresie międzywojennym w Wilnie. Dowodem, oprócz fragmentu wyżej przytoczonego listu F. Parszuty z USA, może posłużyć m.in. ogłoszenie placówki typograficznej (z podaniem numeru telefonu, adresu i konta dolarowego), zamieszczone w Wileńskim Kalendarzu Informacyjnym (nakładem drukarni Zawadzkiego) w tzw. Księdze Adresowej m. Wilna.

Budynek przedwojennej drukarni "Świt" zachował się. Aktualny adres: ul. Wielka (Didżioji) 16, gdzie obecnie jest siedziba Ambasady Szwecji. Do drukarni wchodziło się przez bramę. Mieściła się ona po prawej stronie na półpiętrze.


"Mistrz sztuki drukarskiej i wspaniały człowiek"

Tytuł zaczerpnęłam z nekrologu Albina Narkowicza (1894 - 1987) - wilnianina, współwłaściciela przedwojennej drukarni "Świt" w Wilnie, pioniera powojennego drukarstwa w Polsce, nestora olsztyńskiej poligrafii, nagrodzonego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski w dn. 16.IV. 1986r. Jego olsztyńską żonę - Annę - poznałam jeszcze w 1989r. Albin Narkowicz nie żył już od dwóch lat. W jego olsztyńskim domu przy ul. Kardynała Wyszyńskiego, gdzie na każdym kroku wciąż czuć było miłość do grodu nad Wilią, myślałam o bardzo osobistym, mocno refleksyjnym liście (Berkley,1978) Czesława Miłosza- jeszcze wtedy nie noblisty - do Tomasa Venclowy. Są w nim i takie słowa: "...Odnoszę wrażenie, że miasta mają swojego ducha czy aurę, i chwilami, chodząc ulicami Wilna zdawało mi się, że tę aurę czuję w sposób niemal zmysłowy".

W Olsztynie, na Wyszyńskiego przeglądając pamiątki wileńskie, głównie zdjęcia i widokówki, co jakiś czas słyszałam : "Wilno, Wilno, Wilno..." Podjęłam się napisania tego artykułu właśnie dlatego, że w tamtym pamiętnym dla mnie roku, na cmentarzu, schylając się z wiązanką sierpniowych kwiatów nad grobem Albina Narkowicza, usłyszałam stanowczy głos babci Anny:" Albin, wstawaj! Twoje Wilno przyjechało." Anna Narkowicz pouczała mnie: "Wszyscy wokół twierdzą, że pasją jego życia było drukarstwo. A z czego to wynikało? To wynikało z jego miłości do Wilna, bo to Wilno było jego prawdziwą pasją".

Albin Narkowicz urodził się w Wilnie u schyłku XIX stulecia - 8 stycznia 1894r. Mieszkał przy ul. Pańskiej 5 (dziś Krażo). Uczył się w gimnazjum. Praktykę w zawodzie sztuki drukarskiej rozpoczął w wieku 16 lat, by móc samodzielnie zarabiać na siebie. "Terminowanie" trwało tyle, ile dziś np. studia medyczne - 6 lat. W 1916r. został pasowany na samodzielnego zecera - składacza tytułów ręcznie. W Wilnie przeszedł wszystkie szczeble wtajemniczenia sztuki drukarskiej. Pracowity, sumienny i obowiązkowy w latach trzydziestych został współwłaścicielem drukarni "Świt", mieszczącej się przy obecnej ulicy Wielkiej ( Didżioji) 16, w sąsiedztwie słynnego przedwojennego kina "Helios".

Atmosferę ulicy i kina lat trzydziestych możemy prześledzić w tomie dzieł zbiorowych Cz. Miłosza pt. "Zaczynając od moich ulic". Informacji o drukarni "Świt", niestety, nie ma. Mieściła się w podwórzu, na parterze. Budynek się zachował. Wspólnikiem Albina Narkowicza był Feliks Korolkiewicz. Materialnie obaj stali dobrze (np. Albin nosił się z zamiarem budowania nowego domu), jednak rozpoczęła się wojna. Feliks Korolkiewicz za "nielegalnie drukowane dokumenty " został rozstrzelany w Ponarach. Podczas październikowych (2000 r.) Uroczystości Ponarskich staraniem Rodziny Ponarskiej z Polski ustawiono nie tylko nowy krzyż, ale i tablice z nazwiskami osób, śmierć których udało się udokumentować. Na jednej z nich (czwarta od lewej) figuruje nazwisko F. Korolkiewicza. Z napisu wynika ,że zginął w wieku 51 lat. Jego żona i syn po wojnie (korzystając z możliwości repatriacji) wyjechali do Polski.

A. Narkowicz w czasie wojny pracował w zakładach drzewnych przy ul. Ponarskiej. Pies, którego pan Frank Parszuto z USA zapamiętał jako dziecko, rzeczywiście był. Przebiegającego obok budynku obecnego konserwatorium (w pobliżu ul. Pańskiej) , gdzie mieścił się wówczas urząd niemiecki, zastrzelił jakiś oficer. Pan Albin odszukał go i pochował na własnym podwórzu. Podczas wojny dom Narkowiczów , choć i drewniany, nie spłonął. Został rozebrany dopiero w latach siedemdziesiątych ub. stulecia. Nie pasował (jak i inne domy, w których mieszkał klan Narkowiczów) do monumentalnej budowli Biblioteki im. Mażwydasa i szeregu powstających tu nowoczesnych gmachów państwowych. Były współwłaściciel drukarni "Świt" znalazł się w Polsce wraz z pierwszą repatriacją powojenną. Został uprzedzony o wywózkach na Wschód organizowanych przez Sowietów. Odtąd swój los związał z dziejami ziemi warmińsko - mazurskiej, która po wojnie, jako były teren autochtonów niemieckich, potrzebowała wykwalifikowanych specjalistów w drukarstwie.

W pierwszych powojennych dniach 1945r. Albin Narkowicz rozpoczął pracę w olsztyńskiej drukarni "Zagon". To dzięki niemu i drukarskim rodom Likszów oraz Lewkowiczów w poniemieckim Olsztynie zaistniała możliwość drukowania polskiego słowa. W drukarni m. in. poznał swoją druga żonę- Annę Stern (przepracowała w Olsztyńskich Zakładach Graficznych ponad 20 lat), mąż której zaginął bez wieści na wojnie. Zawsze podziwiała jego niegasnące przywiązanie do rodzinnego miasta Wilna. Ona i jej dzieci stanowiły jego olsztyńską rodzinę. A kiedy zjawiła się na świat najstarsza wnuczka - Kasia, przelał na nią swoją miłość i... zafascynowanie grodem nad Wilią...

W 1951r. wraz z innym współpracownikami współtworzył dziennik "Głos Olsztyński"- gazetę istniejącą do dziś. Jako zecer - tytularz wchodził w skład zespołu drukarskiego zmiany nocnej. Od chwili ukazania się pierwszego numeru "Głosu Olsztyńskiego" (1.IX. 1951) przygotowywał codzienne wydanie tej gazety. (Paradoks, ale pogrzeb A. Narkowicza odbył się też 1 września). Na łamach dziennika (9. I. 1984 r.) po latach informowano o obchodach w Olsztyńskich Zakładach Graficznych 90-lecia emerytowanego wówczas drukarza Albina Narkowicza: "Codziennie na 6 stronach gazety plus wydania terenowe ukazywało się około 100 nagłówków tytułowych, informujących o wydarzeniach w kraju, za granicą, wiadomości lokalnych, pozycji publicystycznych oraz z dziedziny sportu. Praca tytularza, wybierającego z drukarskiej kaszty pojedyncze czcionki nagłówkowe, przypomina grę na fortepianie. Pan Albin w wywiadzie dla prasy m.in. powiedział : Drukarstwo było pasją mego życia".

Był wieloletnim pracownikiem Olsztyńskich Zakładów Graficznych w zespole gazetowym jako składacz - tytularz. Temu zawodowi, odliczając przerwy na dwie wojny światowe, pozostał wierny przez 59 lat , do chwili przejścia na zasłużoną emeryturę w 1969r. Przekroczył wtedy 75 rok życia... I tylko rodzina wiedziała, że ten zwykły-niezwykły zecer był kiedyś współwłaścicielem przedwojennej drukarni "Świt" w Wilnie. " Za czasów PRL taka informacja groziła niebezpieczeństwem. " Uosabiał unikalny obecnie model drukarza - pisała prasa lokalna - doskonałego fachowca i wspaniałego człowieka. Te cechy zjednywały Mu sympatyków i przyjaciół, ale także zazdrośników. Arystokratyczny wręcz stosunek Pana Albina do sztuki drukarskiej oraz życzliwość wobec ludzi, opowiadane często na koleżeńskich spotkaniach, przeszły do legendy olsztyńskiego środowiska prasowego.?

Był wychowawcą odpowiedzialnych zecerów i życzliwym doradcą dziennikarzy; przyjacielem młodych pokoleń olsztyńskich drukarzy i dziennikarzy. Jako zecer, specjalista od składania tytułów współtworzył szatę graficzną codziennej olsztyńskiej gazety. "Dziennik Pojezierza" (nr 221) w 1984 r. dla "seniora olsztyńskich drukarzy" życzył ...200 lat życia! Cały zespół "Gazety Olsztyńskiej" (1. I. 1984) składając życzenia w przeddzień... 90. rocznicy urodzin na stronie tytułowej pisał od serca: " Panie Albinie, aby czuł się Pan zawsze tak jakby miał lat czterdzieści (mniej), po spotkaniach z medycyną nie gardził ćwiarteczką z kapustą, i w dobrym gronie wracał do wspomnień z najpiękniejszych dni spędzonych na nocnej zmianie wśród prawdziwych towarzyszy sztuki drukarskiej i dziennikarzy".

Mistrz sztuki drukarskiej, wilnianin Albin Narkowicz zmarł w 93 roku życia. Do końca pozostając wiernym przyjacielem prasy polskiej i stałym czytelnikiem "Głosu Olsztyńskiego" , synem Ziemi Wileńskiej. Na łamach miejscowej prasy przyjaciele ze smutkiem stwierdzili: "Myśleliśmy, że doczekamy się setnej rocznicy Jego urodzin. Tyle bowiem energii przejawiał, że nikt nie dawał mu tyle lat, ile miał faktycznie. Odszedł nestor olsztyńskiej poligrafii. Jego osobowość, owoce jego trudu pozostaną trwałą kartą w historii Ziemi Warmińsko - Mazurskiej. Będziemy pamiętali o Albinie Narkowiczu, mistrzu sztuki drukarskiej i wspaniałym człowieku." Wypada dodać: "wilnianinie z pochodzenia, współwłaścicielu przedwojennej drukarni "Świt" w Wilnie".

Wilnianin Albin Narkowicz, Kawaler Orderu Odrodzenia Polski, nestor drukarzy na Warmii i Mazurach, nieoceniony tytularz "Głosu Olsztyńskiego" został pochowany na cmentarzu Komunalnym przy ul. Poprzecznej w Olsztynie, w Alei Zasłużonych. Niech mu ziemia lekką będzie!


Rozmowa z Katarzyną Jurkian - wnuczką nestora sztuki
drukarskiej z Wilna, Albina Narkowicza

Wraz z odejściem dziadków na zawsze przestał istnieć ich dom. Jakie wspomnienia z niego wyniosłaś?

Był to dom pełen innych smaków, zapachów, tradycji. W tym wszystkim była zawsze obecność Wilna. Tak mocna, że nawet przed śmiercią babcia Anna prosiła mnie, bym koniecznie pojechała do "miasta Albina", bo jej samej, wbrew ogromnym chęciom, nigdy tego marzenia nie udało się zrealizować. Dziadkowie pobrali się w 1959r., w dwa lata przed urodzeniem swojej pierwszej wnuczki -czyli mnie. W ich sypialni zawsze wisiało moje pierwsze zdjęcie ,powiększone i oprawione w ramkę. Obecnie - droga pamiątka dla mnie, ze względu na pamięć o ich trwałym obopólnym uczuciu i domu. Zanim przenieśli się na Wyszyńskiego, dziadek zajmował kawalerkę na Osińskiego. Pomimo niemieckiego pochodzenia mojej babci, był to dom jak najbardziej wileński. Częstowano tu dzieci marmoladą i dżemem, a dorosłych kołdunami. Na Wigilię Bożego Narodzenia koniecznie był śledzik z buraczkami (po wileńsku) i ryba przyrządzona w kształcie kuleczek, co dla nas było nie do przyjęcia, ale babcia zawsze przygotowywała ulubione potrawy dziadka.

Drukarnia, w której dziadek pracował, początkowo mieściła się przy ul. 22 lipca (tego budynku już nie ma). Wraz z przemianowaniem tej placówki na Olsztyńskie Zakłady Graficzne im. Seweryna Pieniężnego odwiedzaliśmy dziadka w drukarni, mieszczącej się przy Towarowa (róg Dworcowej). Nie wiem dokładnie czy był to też zwyczaj wileński, ale w domu gości częstowano tzw. wódką drukarską ,na cytrynie, własnoręcznie przygotowaną przez dziadka. Jednak niewątpliwym przebojem tego domu był chłodnik litewski.

A jakim zapamiętałaś dziadka?

Jako mała dziewczynka podziwiałam np. umiejętność krajania wędlin i pieczywa - równiutko, cieniutko, wręcz misternie. W upalne przedpołudnia tradycyjnie zastawało się dziadka Albina krajającego ogórek i szczypiorek, przeznaczone do ulubionego dania, którym był chłodnik litewski. Wszystkim dane było odczuć jego niezwykłą gościnność. Nikt nie mógł wyjść z tego domu nie będąc uraczonym. Poczęstować każdego leżało w jego zwyczaju, inaczej dziadek był obrażony. Przyprowadzał też np. do domu nie tylko swoich przyjaciół, ale i uczniów (przyszłych drukarzy), którzy często nie mając rodziny w Olsztynie i środków na przeżycie, potrzebowali po prostu ciepłej strawy. Opiekował się nimi nie tylko jako nauczyciel. To dało się odczuć po jego śmierci. Zorganizowaniem pogrzebu zajął się właśnie jeden z nich.

Dziadek Albin - to nie tylko wspaniały człowiek. To arystokratyczny szyk, dystynkcja i kultura, przywiezione z przedwojennego Wilna. Babcia Anna nie tylko miała morze prasy w domu, ale i urozmaicone życie .kulturalne. W tym teatr, a przede wszystkim wyścigi konne. Dziadek uwielbiał konie, a babcia wszędzie wiernie mu towarzyszyła. Zawsze niezwykle elegancki - garnitur, krawat, biała koszula . Najwięcej wagi przywiązywał do butów, które zawsze były dobrane i wyszykowane na wysoki połysk. Babcia Anna zawsze podkreślała jego gołębie serce, uczciwość i pracowitość. Jako małe dzieci nie rozumiałyśmy tego. To po latach przyszła odczuwana w duszy duma z dziadka Albina, wywodzącego się z Wilna, zasłużonego drukarza i kawalera Orderu Odrodzenia Polski.

A propos Wilna. Czy wizyta nad Wilią nie rozczarowała Cię?

Moje prawdziwe korzenie nie są wileńskie. Kochałam jednak dziadka Albina (innego nie znałam) jak tylko wnuczka kochać dziadka może. A dziadek zawsze chciał, byśmy do Wilna pojechali. Sam nigdy się nie odważył... Być może boleśnie byłoby zobaczyć to, co było niegdyś jego, w obcych rękach. A może przyczyną były jakieś osobiste wspomnienia... Niewątpliwie kochał to swoje miasto i przy każdej okazji wciąż je wspominał. Do Olsztyna, kiedy już pobrał się z babcią, przyjeżdżały jego wileńskie siostry - Wanda i Jadwiga , odwiedzali też dalsi krewni wileńscy. Z Krakowa dojeżdżała córka Halina (z pierwszego, wileńskiego związku małżeńskiego).

Pamiętam, że zawsze wybierano najpiękniejsze świąteczne kartki, aby do "tego ukochanego Wilna" wysłać. Miłość do tego miasta udzieliła się również Babci Annie. Ona również prosiła nas o pojechanie w "dziadka strony". Zauroczyło nas to miasto: mnie i mego męża Andrzeja. Myślę, że należało przyjechać tu wcześniej. Bardziej rozumielibyśmy dziadka tęsknotę. Sfilmowaliśmy co prawda ile się dało, ale wiem, że jeszcze tam musimy wrócić. Chociażby ze względu na naszą córkę Martę, która powinna poznać miasto swego pradziadka.

Jestem dumna, że miałam takiego dziadka. Dlatego Litwa, a szczególnie Wilno pozostanie dla naszej rodziny miejscem szczególnym. Miejscem, do którego będziemy nieraz wracać pamięcią my i nasi wnukowie.

Cieszę się i serdecznie tego życzę. Dziękuję za przyjęcie wilnianki w olsztyńskim domu wnuczki wilnianina.

Na zdjęciach: Ulica Wielka 16 (dziś Ambasada Szwecji). Tu w bramie mieściła się przedwojenna polska drukarnia "Świt", Albin Narkowicz (Wilno, ul. Mickiewicza 1937 r.), Właściciele przedwojennej drukarni "Świt" A. Narkowicz i F. Korolkiewicz(?) w alei Cielętnika (1937 r.), Ponary. Tu zginął wspólnik A. Narkowicza Feliks Korolkiewicz, A. Narkowicz zżoną Anną (Olsztyn, 1959 r.), Katarzyna Jurkian wraz z wileńską rodziną Narkowiczów w ojczyźnie swego dziadka Albina(Troki, 1997 r.)

NG 11 (500)