Alwida Antonina Bajor

BRONIUS GRUŠAS -
spokojny, gorący Żmudzin

"Szkłoplastyka" - hasło nie figurujące w słownikach terminologicznych sztuk pięknych, z wyjątkiem litewskiego, w którym się pojawiło po 1976 roku. Odkrywcą tej rewelacyjnej techniki zastosowanej w malarstwie sztalugowym jest litewski artysta plastyk Bronius Grušas.

Bronius Grušas urodził się w 1932 roku w Litwie zachodniej, na Żmudzi. W 1963 roku ukończył studia w Litewskim Państwowym Instytucie Sztuk Pięknych (obecnie - Akademia Sztuk Pięknych). Specjalizował się w dziedzinie witrażu, uprawiał malarstwo monumentalne oraz sztalugowe (olej). W 1976 roku na swej pierwszej wystawie indywidualnej w Wilnie zaskoczył odbiorców (przede wszystkim kolegów po fachu, koneserów sztuki) oryginalnymi kompozycjami kolorystycznymi, wykonanymi nigdzie nie spotykaną dotąd techniką. Jak każde novum, wynalazek Broniusa Grušasa podzielił naonczas środowisko artystyczne na dwa obozy: admiratorów i adwersarzy "tej dziwnej sztuki". To go podbudowało, przekonało o celowości kontynuowania eksperymentu.

W biografii twórczej artysty nastąpił zasadniczy przełom. Odkrył dla siebie pozaziemskie światy, fantastyczne nie zmierzone przestrzenie z ich olbrzymim bogactwem, feerią barw. Skąpał się cały w tym baśniowym świecie, szczęściem - nie utonął, potrafił zapanować nad żywiołowością kolorów.

"Z kolorystycznego i strukturalnego chaosu, z prawidłowości przypadków wyłania się harmonia sprzężona z asymetrycznym odbiciem życia, rzeczywistości. W obrazach artysty stopniowo zaczynają się pojawiać odwieczne prawdy, obleczone w płynne, dyskretne kształty realnego świata. W obrazach dominują tony radosne, a jednak - pozorna to radość. Czai się w nich bowiem jakaś utajona trwoga, jakiś przejmujący krzyk - rzekłbyś krzyk wygnańca na pustyni - błaganie o harmonijny ład duchowy - z samym sobą i ze światem" (Janina Andriuškevičiutë).

Bronius Grušas ma na swym koncie paręnaście wystaw indywidualnych: w Litwie, w Rosji, na Ukrainie, w Niemczech, Bułgarii, Szwecji... Jego obrazy znalazły się w zbiorach kolekcjonerów USA, Kanady, Izraela, Japonii, Bułgarii, Włoch, Francji, Hiszpanii...

Prace Broniusa Grušasa od dziesiątków lat cieszą się niezmiennie żywym zainteresowaniem.

Obecnie (2000 - 2001 r.) Litewski Związek Artystów Plastyków zrzesza 1.260 członków, z których w technice szkło - plastyki pracuje 1 - jej wynalazca i wieloletni eksperymentator Bronius Grušas.

W latach wcześniejszych Bronius Grušas prowadził wykłady na macierzystej uczelni, był referentem ds. kulturalno - oświatowych przy Radzie Ministrów Litwy, kierował gabinetem metodycznym bazującym się przy Ministerstwie Oświaty i Kultury Litwy. Obecnie pełni funkcje kierownicze w Zrzeszeniu Łączności Towarzystw Litwy z Zagranicą. Jako artysta plastyk zajmuje się realizacją opracowanego przez siebie projektu naukowego w sferze zakładania i prowadzenia niekonwencjonalnych studiów plastycznych. Celem działalności tych placówek jest niesienie pomocy ich potencjalnym słuchaczom, głównie więźniom w ich integracji ze społeczeństwem. (Projekt sponsorują fundacje społeczne). W tego rodzaju działalności Bronius Grušas zdążył już zdobyć bogate doświadczenie: w latach 70 - ych równocześnie z pracą twórczą, jako metodyk prowadził działalność oświatowo - kulturalną, opracował w tej dziedzinie i opublikował drukiem liczne projekty, pomyślnie wdrażał je w życie.

Bronius Grušas namalował setki prac. Tytuły obrazów świadczą wymownie o bogatej wyobraźni artysty, o jego subtelnym stosunku do Świata, Bliźniego, Natury:

"Stare drzewo", "Zielone słońce", "Niebieskie ptaki", "Poeta", "Cisza", "Pieśń o bursztynie", "Białe miasto", "Planety "Małego Księcia", "Cienie nocy karnawałowych", "Tajemnicze światło", "Madonna z Dzieciątkiem", "Ból", "Spacer z dziadkiem", "Spadający Ikar", "Srebrny wąż", "Biały prorok", "Marzenia - pielgrzymki Wszechświata", "Zatopiony dzwon", "Wiatr", "Szron", "Legenda starego zamku", "Szary dzień", "Dusza kwiatów" i in.

Bronius Grušas mieszka i pracuje w Wilnie.

Znak Zodiaku - Lew.

Mile, ciepło wspomniany jest w wydanej ostatnio w Warszawie (2000 r.) książce pt. "Było, nie minęło" autorstwa znanego kompozytora polskiego Romualda Twardowskiego.

Szkłoplastyka - wynalazek przez przypadek

"Szkłoplastyka" - w pojęciu laika oznacza to po prostu "wyroby ze szkła". W Wenecji, w słynnym ośrodku Murano na lagunie, artystyczną produkcję szklarską uprawiano już w VII wieku. Posługiwano się szkłem sodowym, którego niski stopień topliwości i długi okres krzepnięcia umożliwiał opracowanie bogatych form. Pan - odkrył ?szkło?w XX wieku. Zachodzi tu jakieś zabawne nieporozumienie...

Z tym "szkłem" w moim przypadku jest rzeczywiście coś w rodzaju łamigłówki. Wymyśliłem termin: "szkłoplastyka". Ale jak inaczej miałem ten rodzaj techniki nazwać" Bo tak na dobrą sprawę to "szkło", które stosuję w moich pracach malarskich, wcale nie jest szkłem, tylko tworzywem polimerycznym i produkowano je oczywiście nie w Wenecji, ale w Litwie, a było to w latach 70 - ych, kiedy zacząłem z nim eksperymentować. Ja, naturalnie, tego tworzywa nie wydmuchiwałem, nie grawerowałem, tylko tym "szkłem" malowałem obrazy. Na ten pomysł wpadłem przez przypadek.

To było w Kłajpedzie. Budowano tam nowy okazały supersam. Projektował go mój kolega. Zaproponował mi współpracę. Trzeba było udekorować fasadę. Reliefu w drewnie on nie chciał. Zastanawiałem się więc nad wyborem. Ceramika? Raczej nie, bo kolidowałaby z duchem miasta. Mozaika? Też nie, bo to byłoby za ciężkie w stosunku do konstrukcji gmachu. Szkło? Miałem już dużo doświadczenia z witrażem, więc ze szkłem nie byłoby większych kłopotów, gdyby nie ta okoliczność, że należało brać pod uwagę klimat, warunki atmosferyczne portowego miasta. Trzeba więc było poszukać czegoś bardziej trwałego.

Naszła mnie myśl rozejrzenia się po zakładzie wyrobów polimerycznych. (Był wtedy, w tamtych czasach, taki zakład, dzisiaj już go nie ma). Tam właśnie zetknąłem się z tym tworzywem. Dogadałem się z dyrekcją fabryki, zacząłem eksperymentować. Poczułem się w roli prawdziwego alchemika. Uzyskałem masę w postaci polimerycznej "żywicy". W procesie topliwości jest ona koloru śmietanki, okres jej krzepnięcia wynosi paręnaście godzin. Okazało się, że daje wspaniałe efekty kolorystyczne. Fantastycznie "ściekały" na podobrazie, ale wiadomo przecież, że bez ingerencji malarza obrazu się nie zrobi. Z tymi eksperymentami bywało bardzo różnie. Na przykład: zdarzały się wybuchy. Piękne zresztą. Jedną z takich eksplozji "na wieczną rzeczy pamiątkę" utrwaliłem na obrazie.

Eksperymentować z tą "żywicą" zacząłem w 1968 roku i dopiero w 1976 - ym, w ramach mojej pierwszej wystawy indywidualnej, zaprezentowałem na niej obrazy wykonane w tej technice.

Dlaczego tak późno wystawił je pan na osąd ludzkiego oka?

Bo wcześniej uczestniczyłem tylko w wystawach zbiorowych. Tam - "takich dziwactw" po prostu nie dopuszczano do wystawienia. Na wystawę indywidualną trzeba było jeszcze poczekać, stać w przepisowej kolejce. Na wystawie indywidualnej mogłem eksponować co chciałem. Na tej mojej pierwszej, w 1976 roku, obok obrazów tradycyjnych wystawiłem "szkłoplastykę". Na następnych - drugiej - piątej i tak dalej - eksponowałem już tylko i wyłącznie "szkłoplastykę". Obrazy wykonane w tej technice cieszyły się coraz większym uznaniem.

A wszystko przez szczęśliwy przypadek - w Kłajpedzie...

Tak jest. Mimo, że z dekoracji tamtego supersamu "wyszły nici". W momencie gdym już się przymierzał do pracy, ojcowie miasta wpadli na pomysł z gatunku patriotyzmu lokalnego. Orzekli, że fasadę sklepu w Kłajpedzie powinien dekorować artysta plastyk - mieszkaniec tegoż miasta. Rozpisano konkurs. Ponieważ byłem z Wilna, czyli "tym obcym", więc nie miałem prawa stanąć do konkursu. Wygrał go ten, kto powinien był wygrać. Na fasadzie supersamu umieścił dwa drewniane kogutki.

Miał już pan wtedy w swoim dorobku twórczym parę poważnych prac. Mam tu na myśli pańskie witraże...

W czasie studiów nie za bardzo przykładałem się do pracy. Ciągle się wymykałem ze ścian uczelni: a to jakieś zebrania, spotkania, a to wycieczki, wypady... Pociągał mnie ruch a nie przesiadywanie przed sztalugami. Mój metr był święcie przekonany, że malarza ze mnie nie będzie. Na ostatnim roku studiów dano mi witraż - z przeświadczeniem, że "szkło" nie wymaga szczególnej wyobraźni, inwencji. Po pięciu latach okazało się, że zostałem "szklanym kosmicznym malarzem".

J jeszcze po latach - malarzem znanym nie tylko nad Wilią i Niemnem, bo i nad Dunajem, Tybrem, Sekwaną i cokolwiek dalej - za Oceanem. Sukces, powodzenie - nie przewróciły panu w głowie?

Nie. Po pierwsze - jestem Żmudzinem, a to ?rasa szczególna?. Po drugie - pasjonuję się filozofią, a to bardzo pomaga, pięknie uczy abecadła życia...

Przygoda z Czarną Damą

Pisze się, mówi o panu: "panuje nad żywiołową grą kolorów". Brzmi to jak: "poskromiciel dzikich zwierząt". Nigdy pan w tej walce z żywiołem nie przegrał? Czy - jest to rodzaj sztuki, w której pan... może sobie wszystko z dokładnością fachowego matematyka obliczyć?

Matematycznie? Te moje prace, w technice szkłoplastyki, fascynują mnie już od dziesiątków lat. A fascynują dlatego, że za każdym razem stanowią dla mnie dużą niespodziankę. Co z tego wyjdzie? - nieraz zapytywałem siebie. Zdarzało się, że obraz "kłócił się" ze mną, stawał się krnąbrny, autonomiczny, niepokorny... Opowiem pani o jednej takiej przygodzie.

Pamiętam, tworzyłem sylwetkę nagiego drzewa o zmroku... Czegoś widać sobie nie obliczyłem, może za dużo dodałem czerni. Rozlewała się ta masa w bezczelny sposób. To już nie był pień drzewa, jaki miałem w wyobraźni, ale jakaś bezkształtna głupia plama. Zniechęciłem się. Rób z sobą co chcesz - powiedziałem rozgniewany do obrazu. Zostawiłem go samego "zastygającego" w pracowni, trzasnąłem drzwiami i jak chmura gradowa wróciłem do domu. O świcie, po źle przespanej nocy, poszedłem do pracowni. Zamarłem z wrażenia. Z obrazu - tam, gdzie miał być pień sczerniałego drzewa - drwiąco, zwycięsko - "patrzyła" na mnie Czarna Dama. Poczułem jak przeszywają mnie dreszcze. Co z tą kobietą zrobić? Zanieść ją do domu? Żebyż to Biała Dama była, ale nie - Czarna! Zląkłem się. Bo nagle zrozumiałem, że jestem zgubiony, że zakochałem się w tej mojej upiornej Pani.

Zabrałem ją do domu. Nic złego się nie stało, widać dobrze tu się czuła. Ale oto pewnego dnia odwiedził mnie kolekcjoner z Niemiec. Pokazałem mu dziesiątki moich prac, kiwał grzecznie głową, ale widziałem, że przez cały czas nie odrywał oczu od Czarnej Damy. Ten! - wskazał palcem. Nie! - zaprotestowałem. Ten! - powtórzył z naciskiem. To jest Czarna Dama! - wypaliłem, żeby go odstraszyć. O, gut! - ucieszył się szczerze. A może ona przyniesie mu szczęście? - pomyślałem. Spojrzałem na Damę: uśmiechała się złośliwie. Byłem bliski nerwowego załamania. No to jak? - nalegał Niemiec. Zgoda - wykrztusiłem.

Dobrze mi zapłacił... Po latach dowiedziałem się od wspólnych znajomych, jak się chwalił przed nimi, że w Litwie za bezcen kupił Czarną Damę, która przynosi mu szczęście...

Litewski Pan Twardowski

W opinii większości znawców sztuki został pan włączony do rodziny romantyków spowinowaconych z realistami. Jak z tym jest w pańskim osobistym odczuciu? Jest pan bardziej romantykiem, czy realistą? Czym się pan przede wszystkim kieruje: emocją, analizą?

Jak każdy twórca - naturalnie emocją. Analiza, intelekt idą w ślad za uczuciem. Romantyk? Realista? Wydaje mi się, że granica przebiegająca między tymi pojęciami jest bardzo płynna.

Ktoś kiedyś zaliczył do romantyków nie tylko Cervantesa czy Rabelais?go, ale też Kanta i Bacona, a nawet Świętego Pawła. Sztuka romantyczna jest przeważnie skazana na irracjonalne funkcje umysłu. Jest pan irracjonalistą?

Zdarza się, że w pewnych momentach bardzo poważnie nad tym się zastanawiam. Różne przypadki w moim życiu - szczęśliwe i dramatyczne - skłaniają do tego rodzaju refleksji. Staram się jednak zbytnio nie poddawać popędom irracjonalnym.

Pańskie obrazy są na bardzo rozmaite sposoby rozumiane i określane. Jest to sztuka mimo wszystko - jednak romantyczna zdana na wyobraźnię: pańską jako twórcy i naszą jako odbiorców. Nie jest to sztuka amorficzna, bo ma formę i harmonię. Jest zatem - wciąż i stale perspektywiczna. Ale... Czy nie może zdarzyć się tak, że w pewnym momencie zapragnie pan zaprzestania tej cudownej wędrówki po Krainie Czarów i zechce pan wrócić na szarą Ziemię, jak to w mądrych bajkach bywa. Mówiąc inaczej - czy nie tęskni pan za prawdami szalenie prostymi, za światem zwykłym, realnym?

Wydaje mi się, że już ku temu zmierzam. Ale jak tu bezpieczniej zejść z tej planety Solaris na Ziemię, planetę ludzi? Jestem w sytuacji Pana Twardowskiego. Maluję obrazy w technice szkłoplastyki, ale i nie zdradzam techniki konwencjonalnej. Przyznaję, że prace ?tradycyjne? coraz bardziej mnie pociągają. Czym się to tłumaczy? Chyba smakiem, głodem realnego życia...

Poczet słynnych Żmudzinów

"Kolorowe sny dzieciństwa"... Ten obraz namalował pan jako 54 - letni mężczyzna. Pamięta pan swoje lata dziecięce?

Oczywiście. Ze wzruszeniem je wspominam. Urodziłem się na słonecznej Żmudzi jako dziewiąte dziecko w rodzinie. Było nas jedenaścioro.

W takim "tłumie" te ostatnie, najmłodsze, mogły się zagubić. Nie czuł się pan dzieckiem zapomnianym?

A nie! Wręcz odwrotnie. Kochano mnie, rozpieszczano, wszak byłem maluchem, któremu należą się szczególne względy. Starsze rodzeństwo opiekowało się młodszym. Ja miałem to szczęście, że się wychowywałem pod troskliwą opieką mojej najstarszej siostry. Była ona moją matką chrzestną.

"Szczególna żmudzka rasa" - to temat szeroki jak rzeka. Ciekawy opis poświęcił jej kiedyś - z okazji wystawy pańskich prac - znany filozof litewski Gytis Vaitkunas. Żmudzin: uparty, małomówny, flegmatyk... Ale - jak twierdzi Vaitkunas - są to pozory, niebezpieczne stereotypy. W rzeczywistości Żmudzin to typowy choleryk, duch gorący, niespokojny - tak go ukształtowała przyroda, żmudzki pejzaż. A równocześnie - to osobnik powściągliwy, poskramiający swą burzliwą naturę, do czego na przestrzeni stuleci zmuszały go uwarunkowania dziejowe, okrutna historia.

Żmudzinowi obcy jest wszelki pośpiech, nawet gdy wypadnie mu gasić pożar, będzie działał na zasadzie: lepiej siedem razy odmierzyć. Żmudzina niełatwo zruszyć z miejsca, ale jeszcze trudniej jest go pohamować, kiedy już on z tego miejsca ruszy. Taki program życiowy stwarza sytuację paradoksalną. Z jednej strony, wiadomo, że spierać się ze Żmudzinem nie ma najmniejszego sensu, bo on po prostu tego sporu nie podejmie. Z drugiej znów strony, Żmudzin jest w stanie permanentnego sporu, konfliktu ze światem i z samym sobą.

Co pan powie na taki "portret Żmudzina własny?"

Coś w tym jest. Aczkolwiek to schemat wielce uproszczony, o czym też pisze wzmiankowany przez panią Gytis Vaitkunas. Podobnie można powiedzieć, że Francuz jest dowcipny, Szkot - oszczędny, a Polak - rozrzutny. Co się tyczy Żmudzina, jedno jest pewne: ma on swoje twarde zasady, których nigdy nie złamie. Żmudzin nie spieszy z zawieraniem ad?hoc związków przyjaźnianych, ale jeżeli już to uczyni, nie zdradzi na pewno przyjaciela. Między innymi, Żmudzini chętnie przyjaźnią się z bliskim im duchowo Kaszubami.

Czy nigdy nie korciło pana, żeby namalować portrety pańskich ziomków, słynnych w świecie Żmudzinów?

Kogo ma pani na myśli?

Na przykład: Vladasa Vitkauskasa, alpinistę, który dzięki swemu uporowi wspiął się na najwyższe szczytyświata, w tym i na Everest, a którego w młodości nie przyjęto do zrzeszenia alpinistów, bo był słabego zdrowia.

Właśnie z Vitkauskasem już się spotkałem, zacząłem malować jego portret. Ma bardzo ciekawą twarz, piękny kształt głowy. Kto jeszcze?

Słynni w świecie reżyserzy: Eimuntas Nekrošius, Jonas Vaitkus. Z Nekrošiusem warto się pośpieszyć, bowiem już porywa go nam Wenecja, chociaż sam Nekrošius zapewnia, że on z Litwy nigdzie się nie ruszy, najwyżej z Wilna na wieś, na swoją ukochaną Żmudź.

Wspaniale! Kto jeszcze?

Galeria postaci z nieco dawniejszych czasów, legitymujących się żmudzkim rodowodem i zesłańczym losem: Jan Witkiewicz - "Batyr", orientalista, dyplomata, odważny podwójny agent, zwany "Konradem Wallenrodem". Stanisław Witkiewicz - malarz, pisarz, teoretyk sztuki, twórca stylu zakopiańskiego, ojciec Witkacego. Bronisław Piłsudski - etnolog, etnograf, uczony światowej sławy, badacz języka i kultury plemienia Ajnów na Sachalinie. W 1916 roku wydał po francusku pracę etnograficzną pt. "Krzyże litewskie" pod nazwiskiem Ginet - Piłsudski; znalazły się w niej krzyże żmudzkie - rysował je własnoręcznie. "Żmudzinem jestem" - mówił o sobie przed śmiercią. Parę lat wcześniej, w Zakopanem, zaprzyjaźniony z nim znany malarz litewski, Adomas Varnas namalował portret Bronisława Piłsudskiego w stroju ajnuskim. Zdjęcie tego portretu znajduje się w zbiorach litewskiego muzeum. Sam portret zaginął. W Rosji, przed 10 laty, zbudowano Piłsudskiemu pomnik. W Japonii nakręcono o nim filmy.

Namaluje pan portret swego ziomka?

Zaintrygowała mnie pani. Jako ten "powolny, uparty, flegmatyk", zacznę go malować od jutra.

Pan profesor w więzieniu

W Zrzeszeniu Łączności Towarzystw Litwy z Zagranicą, gdzie pełni pan funkcje kierownicze, można pana zastać w różnych godzinach pracy. Często nawet późnym wieczorem. Obrazy - prawdopodobnie maluje pan w nocy. Niejako nowym, bo od ostatnich 6 lat, rozdziałem w pańskim życiorysie są więzienia. Jak pan tam trafił?

Przez przypadek. Mój stary przyjaciel, muzyk z wykształcenia, z konieczności wykładowca angielskiego, w ramach programu zwalczania walki przestępczej z pomocą piękna sztuki (tak to mniej więcej się nazywa), prowadził zajęcia w zamkniętym zakładzie dla młodych przestępców. W Wilnie - na Rossie (nie mylić z cmentarzem). Pewnego razu zaproponował mi odwiedzenie tego zakładu. Poszedłem przez zwykłą ciekawość. Rozgadałem się z tymi tam młodymi ludźmi. Dowiedzieli się, że jestem malarzem. Dwóch osobników z tego towarzystwa w "trymiga" weszło ze mną w przyjazny kontakt. Pokazali mi swoje prace malarskie. Z grzeczności pochwaliłem, poradziłem, co mają poprawić, żeby rzecz lepiej się prezentowała. Wtedy posypały się skargi na brak narzędzi pracy: pędzle stare, ramy popękane, z farbami też krucho. No i jak tu nie pomóc kolegom po fachu?

Za następnym razem przyniosłem im wszystko co trzeba i... No i jak tu nie czuwać nad powstającym obrazem? Zgromadziło się dookoła sporo gapiów. Okazało się, że liczny odsetek - także pragnie malować. No i jak tu ich nie włączyć do akcji? Niedługo malowało już 10, a jeszcze później 20 osób. To byli przestępcy ciężkiego kalibru. Całkiem nieźle nam to leciało, co zoczywszy dyrekcja tego zakładu zaczęła te akcje wspierać materialnie. Założyliśmy tu studio plastyczne.

Wieść o naszych postępach w sferze plastycznego wychowania wśród nieletnich przestępców dotarła do więzienia z prawdziwego zdarzenia na wileńskich Łukiszkach i zakładu przy ulicy Śnieżnej za dworcem kolejowym. No i jak tu nie pomóc siostrzanym placówkom?

Z więzieniem na Łukiszkach dosyć szybko się oswoiłem. Zdobyłem tu zaufanie moich ?uczniów?. Rozpiętość wieku - 20 - 40 lat. Zakład następny - przy ulicy Śnieżnej...

Ale wracając do tematu zakładu dla nieletnich przestępców na Rossie. Z tego grona wyszło 6 niezgorszych malarzy, 7 ceramików. Robiliśmy wystawy - na dostatecznie przyzwoitym poziomie. Wtedy wpadliśmy na pomysł zorganizowania wymiany wystaw z którymś z bliźniaczych zakładów za granicą. Zdawałem sobie sprawę z tego, że taki ?interes? może być bardzo różnie interpretowany. Trzeba było pomyśleć o jakimś państwie, kraju, w którym urzędnicy więzienni mieliby lotną wyobraźnię. Wybór padł na Polskę. Nawiązaliśmy kontakt z więźniami na Mazurach i w Warmii (ośrodek administracyjny w Olsztynie). Bardzo była miła, przychylna z ich strony reakcja. Pojechałem do Olsztyna. Zawiozłem tam kasetę wideo. Oni to zobaczyli - jak pracujemy, jakie mamy wyniki. Spodobało im się, uznali, że sprawa warta zachodu. W wyniku zorganizowaliśmy w Polsce wspólną wystawę prac - więźniów litewskich i polskich. Dało to poważne efekty wychowawcze.

Ładny finał...

Raczej - początek. Ta akcja rozwinęła się na niezwykle szeroką skalę. Opracowałem projekt (na 2 lata) sukcesywnej pracy w tym kierunku. Sponsorem projektu jest Fundacja Partnerstwa Bałtyckoamerykańskiego. Obecnie zwiedzam wszystkie w Litwie więzienia, zakłady poprawcze, zamknięte: w Prowieniszkach, Kownie, Olicie, Mariampolu, Poniewieżu. Studia plastyczne mają tam rację bytu.

Na temat rozwoju działalności plastyczno - wychowawczej wśród więźniów zwołałem w Wilnie, 18 stycznia 2001 roku, międzynarodową konferencję naukową z udziałem specjalistów z Norwegii, Polski, Szwecji, Kanady, Rosji, Łotwy, Białorusi...

Fot. R. Dichavičius

Na zdjęciu: Bronius Grušas.

NG 17 (506)