Beata Garnytë

Powrót Polskiego Studium
Teatralnego w Wilnie

4 maja o godzinie 18.00 na scenę Rosyjskiego Teatru Dramatycznego przy ul. Basanavičiaus 13 (Mała Pohulanka), po długiej przerwie wraca Polskie Studium Teatralne w Wilnie, obchodzące w tym roku swe 40-lecie. Aktorzy Studium widzom po raz pierwszy zaprezentują "Jarynę" wg J. I. Kraszewskiego - sztukę, której scenariusz napisała Alwida Antonina Bajor, wyreżyserowała zaś Lilia Kiejzik. Ona to i opowiedziała nam o dziejach Polskiego Studium Teatralnego.

- Jak się wszystko zaczęło?

- Przyszłam do Zespołu, który już istniał, założyła go w roku 1961 pani Janina Strużanowska. Podobno sama idea powołania Polskiego Zespołu Dramatycznego, bo tak się wówczas nazywał, zrodziła się na jednym z zebrań "Wilii". Wówczas to stwierdzono, ze skoro istnieje polski zespół pieśni i tańca, może też powstać i polski teatr, za którego pośrednictwem polskie słowo będzie słyszane również ze sceny. Zebrała się grupa ludzi z panią Strużanowską na czele i zaczęto pracować. Na początku wystawiano dzieła Szaniawskiego, Kruczkowskiego, organizowano wieczorki literacko - poetyckie...

Siedziby jako takiej, teatr nie miał. Próby raz odbywały się gdzieś na poddaszu, innym znów razem w mieszkaniu pani Strużanowskiej. Pracowano w Klubie Łączności, dlatego też teatr przez pewien czas nosił miano Polskiego Zespołu Dramatycznego przy Wileńskim Klubie Pracowników Łączności. Później próby zaczęły się odbywać w dziecięcym klubie "Sputnik", siedzibie "Trimitasu" na Antokolu, w klubie Farmaceutyków przy ulicy Trockiej, aż wreszcie zespół otrzymał długo oczekiwane lokum w Klubie Pracowników Medycyny. Od tego też czasu znany był jako Polski Zespół Dramatyczny przy Wileńskim Klubie Pracowników Medycyny.

Mimo ciągłej zmiany miejsca pracy, teatr się jednak nie rozpadł, a to za sprawą niestrudzonej pani Janiny, która potrafiła zespolić ludzi, była siłą napędową zespołu, jego sercem i duszą. Potrafiła pracować z młodzieżą, z uczniami starszych klas wileńskich szkół, studentami. Ci zaś chętnie garnęli się do teatru, w którym nie tylko uczyli się pracować nad sztuką, lecz szukali również polskiego towarzystwa. Teatr ten dla wielu był miejscem, gdzie mogli swobodnie porozmawiać o literaturze, poezji i sztuce, lecz nie tylko. Panią Janinę równie żywo interesowały nasze codzienne radości i troski. Jako lekarz z zawodu na wszystko potrafiła znaleźć radę. Była dla nas nie tylko najlepszym pedagogiem, lecz i koleżanką. Mogę to powiedzieć opierając się chociażby na własnym przykładzie, do zespołu przyszłam bowiem w roku 1967 będąc jeszcze uczennicą Szkoły Średniej nr 29. Wystawiano akurat "Świętoszka" Moliera i od tego zaczęła się moja przygoda z Melpomeną.

- A jak pokonywaliście trudności?

Początkowo teatr nie miał własnego reżysera. Pracowali z nami wówczas wynajmowani reżyserzy, w tym m. in. pani K. Kymantaitë, która wyreżyserowała takie sztuki, jak "Niby było, niby nie" A. Griciusa czy "Trzy ukochane" Żemaitë, pracował pan Sipaitis, który wziął na warsztat Moliera. Była to dobra szkoła aktorstwa, reżyserzy ci dużo pracowali nad dykcją, nad ruchem scenicznym.

Duszą naszego zespołu zawsze była pani Strużanowska. Gdy zachorowała, a była wystawiana wówczas wspomniana wyżej sztuka Griciusa, nastały dla nas bardzo trudne czasy. To, że teatr przetrwał, zawdzięczamy kilku mężczyznom - Władkowi Krawczunowi, Heńkowi Święcickiemu, Zbyszkowi Maciejewskiemu, Marianowi Wojtkiewiczowi i Staszkowi Ignatowiczowi. To oni zwoływali nas i zmuszali do pracy nad rolą, nad sztuką.

26 stycznia 1984 roku pani Janina Strużanowska odeszła na zawsze. Zespół nasz, mimo śmierci swej założycielki, działał nadal. Uważaliśmy, że wystawiając coraz to nowe sztuki utrwalamy również pamięć o niej...

Nowym kierownikiem artystycznym teatru został Zbyszek Maciejewski. Musiał on wszakże sprostać pewnym wymaganiom, bowiem w myśl panujących wówczas reguł każdy kierownik teatru amatorskiego musiał mieć ukończone studia reżyserskie. Dlatego też Zbyszek, a wraz z nim również ja, podjęliśmy te studia.

Zbyszek Maciejewski kierował zespołem kilka lat. Swym widzom zaprezentowaliśmy wówczas kilka wieczorków poetyckich, poświęconych m. in. Iłłakowiczównie i Worotyńskiemu, "Dwie blizny" Fredry.

W roku 1986 zmieniłam go na stanowisku kierownika artystycznego teatru. Od tego czasu nie wynajmowaliśmy więcej reżyserów - starałam się wszystkie sztuki reżyserować sama.

Uważam siebie za szczęściarę, w ciągu całego życia miałam bowiem do czynienia ze zdolną i szalenie fajną młodzieżą. Niekiedy się zastanawiam, kiedy to miałam do czynienia z tą najlepszą młodzieżą i zawsze dochodzę do wniosku, że właśnie z nią pracuję. Z najlepszą młodzieżą pracowałam, gdy wystawialiśmy "Świętoszka" Moliera, najlepsza młodzież brała udział w wieczorkach poetyckich, których pomysłodawcą był Zbyszek Maciejewski, wreszcie najlepsza młodzież wspaniale się spisała w "Procesie sądowym" wg "Dziadów" i "Improwizacji" Szymona Konarskiego. Szczególnie tę ostatnią sztukę wspominam z wielkim wzruszeniem. Dysponowałam piętnastoma ludźmi, a potrzebowałam czterdziestu pięciu. I nagle osoby te się znalazły. Nie pisałam ogłoszeń, nie szukałam ich, nie wołałam, przyszli sami, przyszli i w ciągu miesiąca wystawiliśmy tę sztukę. Myślę, że każdy, kto brał udział w tym przedstawieniu wspomina ten okres z przyjemnością. Pracowaliśmy wówczas codziennie, moi aktorzy przychodzili na próbę z bułeczką i mlekiem, by zjeść coś podczas przerw. Uważam, że warto było, zgodzą się zapewne ze mną ci, którzy mieli okazję widzieć to przedstawienie.

- Dlaczego Polskie Studium Teatralne w Wilnie tak długo milczało?

- Mamy za sobą przerwę teatralną, to prawda. Zauważyłam, że każdy teatr, nawet ten zawodowy pięć lat pracuje i odnosi sukcesy, a później przeżywa pewien spadek. Było tak i u nas. Gdy przed pięciu laty obchodziliśmy swe 35-lecie, zaprezentowaliśmy widzom dwie sztuki - "Serenadę" Mrożka w reżyserii Diany Lachowicz i "Poliglotę" Kazysa Saji, którą reżyserowałam ja. Szczerze mówiąc opanowało nas wówczas pewne zmęczenie, nie chciało się dalej pracować, a i nie mieliśmy za bardzo gdzie. Postanowiliśmy więc zrobić sobie przerwę.

Zabrać się zaś ponownie do pracy zmusiły nas telefony i pytania naszych widzów i tych, którzy chcieli grać. I znów mi się poszczęściło, znów pracuję ze wspaniałymi, inteligentnymi młodymi ludźmi. Chciałabym tu co prawda zaznaczyć, że w ciągu całego okresu swej pracy w zespole, nie widziałam równie ciężkiego losu, jaki przypadł w udziale moim obecnym aktorom. Są wśród nich ludzie, którzy studiują i jednocześnie pracują, są maturzyści, których ani na chwilę nie opuszcza myśl o jutrze, niepokój o przyszłość, bo nie wszystkich z nich stać na opłacenie studiów.

- Dlaczego właśnie "Jaryna?"

- A stało się to za sprawą Alwidy Bajor, która współpracuje z nami od lat. To ona właśnie podpowiedziała, że w roku 2000 minęła 150 rocznica wydania "Jaryny" Kraszewskiego w Wilnie. A że Kraszewski nie był przez nas jeszcze wystawiany, sztuka zaś nas zainteresowała, postanowiliśmy więc ją zrealizować. Pani Alwida Bajor napisała scenariusz tej sztuki i tak to wszystko się zaczęło.

W głównych rolach w tym przedstwieniu zobaczymy Marka Pszczołowskiego (Ostap), Małgorzatę Jezulewicz (Jaryna) i Janinę Lipniewicz (Hrabina), m. in. córka jednej z założycielek teatru. Ponadto wystąpią: Paweł Klimaszewski, Robert Alkonis, Dorota Bartosewicz, Eliza Wysocka, Jola Butkiewicz, Edward Kiejzik i wielu innych zdolnych ludzi. Ze starego składu zespołu, jako jedyny na scenie się pojawi Marek Kubiak. Akompaniować będzie nam uczennica szkoły Dvarionasa Iwona Gierdziejewska. Dla większości będzie to debiut teatralny.

Czy będzie to udana sztuka? Nie wiem. Mam nadzieję, że widz obejrzy ją i należycie oceni. Jak na razie odbywają się ostatnie i jakże gorączkowe próby, próby bardzo dziwaczne. Wcześniej, z góry było zaplanowane, kiedy się spotykamy. Dziś umawiamy się z dnia na dzień, gdyż jak wspominałam, moi aktorzy uczą się, studiują, pracują i jeszcze znajdują czas, by przyjść i wziąć udział w próbach.

Na brak tych, którzy by chcieli do nas dołączyć, nie narzekamy. Z nowymi nie chcę jednak rozpoczynać pracy, zanim nie ukończę tej sztuki. Uważam bowiem, że człowiek musi zacząć grać już od przyjścia do zespołu. Siedzenie i wyczekiwanie na rolę, moim zdaniem, nie jest potrzebne, jest to bowiem teatr amatorski.

- Gdzie dziś możemy spotkać tych, którzy nie pracują w teatrze?

- W Wilnie nie ma chyba szkoły, w której by nie pracowali moi aktorzy, można ich spotkać w szkole "Lelewela" i w ?Jana Pawła II?, w "Mickiewiczówce" i "Syrokomlówce". Co więcej, niektóre panie założyły nawet szkolne teatrzyki i już ich wychowankowie zachwycają nas swoją grą. Aktorzy Polskiego Studium Teatralnego pracują również w radiu "Znad Wilii", w Instytucie Polskim w Wilnie i w wielu innych miejscach.

- A czy nie chciałoby się znów zebrać ten stary zespół?

- Oczywiście, bardzo bym chciała kiedyś zebrać ten czterdziestopięcioosobowy zespół, poczynając od "Dziadów" i od Miłosza. Cieszę się zresztą, że kontaktu z nimi nie utraciłam dotychczas. Byli zespolacy chętnie przychodzą do nas, a także zamierzają wziąć czynny udział w obchodach jubileuszu. Jak mogą, starają się mi pomóc w realizacji tego przedstawienia. Cieszy mnie szczególnie takie ich stwierdzenie: "Zobacz, ile masz, ile trzeba i ile brak, i ten brak będziemy łatać". Tak Witek Rudzianiec, były Konrad z "Dziadów" szyje dla nas ubrania. Ala Tryk, która kiedyś akompaniowała nam podczas przedstawień, szykuje nową akompaniatorkę.

Jeśli chodzi jednak o wyjście na scenę, wielu z nich uważa, że już z tego wyrośli, choć ja tak do końca nie jestem o tym przekonana. Uważam, że nadal z powodzeniem mogliby grać.

- Czy następna sztuka leży już na biurku?

- Nie, jak na razie nie. Była jednak mowa o tym, że będzie to sztuka współczesna i może nieco lżejsza, może się pobawimy na scenie. Ale jak na razie do końca nie jestem pewna, może w ręce wpadnie nam coś trudnego, lecz ciekawego. I wówczas znów ulegniemy pokusie.

- Nie gonicie za widzem, wybieracie sztuki trudne, mało znane...

- No tak, wystawiamy sztuki trudne, nie powiedziałabym jednak, że je specjalnie wybieramy, często te sztuki same nas znajdują. Sztukę szukałam jedyny bodajże raz. Było to wówczas, gdy zostałam kierownikiem artystycznym Studium. Mój wybór padł wówczas na "Nowe piękne czasy" Jesionowskiego.

Na warsztat bierzemy zarówno klasykę polską, jak też dzieła współczesnych poetów i pisarzy. Są to: wspomniany wyżej "Proces sądowy" i "Labirynt" wg Czesława Miłosza, "Poliglota" K. Saji i "Styks" Z. Nienackiego, i wiele innych.

- A sprawy finansowe zespołu?

- Te, jak zawsze przyprawiają o ból głowy. Ratuje nas jedynie to, że możemy swobodnie dysponować pokojem, wydzielonym w Domu Polskim. Nie mamy żadnych dotacji, o wszystko musimy błagać naszych sponsorów.

Moim marzeniem jest, by nasi biznesmeni, którzy tak głośno i górnolotnie mówią o kulturze, sztuce i swym patriotyzmie nie czekali, aż kierownicy polskich zespołów przyjdą do nich z wyciągniętą ręką, lecz sami wykazali chociażby cień zainteresowania naszą działalnością i raz do roku nas wspomogli.

Mamy też nadzieję, że po tej premierze Polska znów o nas przypomni i zaprosi na jakieś warsztaty teatralne, które są bardzo potrzebne dla tej nowej grupy.

Życzę udanej premiery i dziękuje za rozmowę.


PS. Chętnym nawiązania współpracy podajemy adres:

Polskie Studium Teatralne w Wilnie, Naugarduko (Nowogródzka) 76, Wilno 2006, Dom Polski.

NG 17 (506)