Liliana Narkowicz

Emeryci mają trudne życie

Pani Mirosława Kobelis z domu Łukaszewicz już od 10 lat jest emerytką. Pochodzi z okolic Podbrzezia. Do Wilna przyjechała mając 20 lat. Pracowała w Piekarni Miejskiej, zakładach Aparatury Paliwowej i Podzespołów Radiowych. W Wilnie poznała swojego męża, który odszedł "na tamtą stronę" przed 18 laty. Synowie - Marian i Henryk założyli już własne rodziny.

Pani Miro, kiedy tak spotykam Panią na ulicy, to wyraźnie widać, że zwraca Pani uwagę przechodniów...

No, jestem wysoka... Za energiczna, jak na emerytkę, ale mi z tym dobrze. Lubię się stroić i tego nie ukrywam. Uwielbiam kapelusze , a w zimie noszę czapeczki z norki. Lubię zmieniać torebki. Nie cierpię ciemnych, czyli smutnych, kolorów. Biel, pastele - to mój żywioł. Mocno maluję brwi. Tylko perfum nie znoszę. Mydło i woda są najlepszymi i najzdrowszymi kosmetykami.

Jak się żyje emerytce na co dzień?

A jak się może żyć?... Emeryci mają nie życie, lecz gnicie . Jestem inwalidką II -ej grupy. Jeszcze za rządów Brazauskasa miałam leki i przejazd autobusem miejskim za darmo, zniżkę na telefon. Teraz, to już zupełna anarchia i kompletny brak szacunku dla starszego człowieka. Nawet do kościoła na miasto nie można pojechać, bo człowiek jest zniewolony tym nieszczęsnym litem. Całe szczęście, że w Łazdynaj kościół zbudowano. Ceny i opłaty wciąż rosną, obiecanki rządu też, ale nie emerytury. Otrzymuję od wielu lat dokładnie 309 Lt. 75 ct. 160 Lt. w ubiegłym miesiącu zapłaciłam za komorne, światło i telefon. O jakich lekach i przejazdach można mówić, jeżeli zostaje 150 Lt na wyżywienie na miesiąc!!! Niech by tak któryś z litewskich polityków z Sejmu spróbował usiąść na taki "koszyk".

Jak Pani uważa, ile powinna wynieść emerytura, by nie egzystować, lecz godnie żyć?

Wg moich obliczeń przynajmniej 600 litów, by emeryta mógł zanieść buty do naprawy, chociaż raz na dwa miesiące pójść do fryzjera, kupić antybiotyki, pojechać na miasto...

Litwa nie szanuje siebie jako państwa, skoro nie szanuje swoich obywateli. Czyż emeryci, którzy całe życie przepracowali łożąc na dobrobyt kraju, zasłużyli na to, by u kresu życia grzebać się w śmietnikach?... To hańba.

Kogo my mamy za prezydenta - głowę państwa, czy lalkę woskową?... Byłaby głowa na karku, to za pół roku Litwy by nikt nie poznał. Gdybym była prezydentem odebrałabym wszystkie kradzione pieniądze, kazałabym zaorać i uprawiać najmniejszy kawałeczek ziemi. Zlikwidowałabym nierówność zarobków, które u jednych wynoszą 4 tys. litów, u drugich jedynie 200 Lt. Nawet jak ktoś jest ostatnim pijakiem, musiałby chociażby ulice zamiatać . A co dziś mamy? Od najmniejszego uczymy młodzież kradzieży, rozbojów, łajdactwa, bo nie ma w państwie przymusu do nauki i do pracy. Praca winna być obowiązkiem każdego obywatela.

W jaki sposób radzi pani w dniu powszednim?

Żyje się z tego, co się ma. Umrzeć z głodu nie umrzesz, najwyżej z wycieńczenia... Bardzo lubię gotować i wypiekać, szczególnie torty. Jako kobieta, mająca na karku żywienie rodziny, nauczyłam się gospodarności. Staram się coś taniej kupić, taniej przyrządzić. Mam czas, więc mogę pochodzić po sklepach, poszukać, powybierać.

Pochodzę z wielodzietnej rodziny. Nas było jedenaścioro i dwoje rodziców. Ot proszę sobie wyobrazić każdy posiłek ( zaraz po wojnie), kiedy do stołu zasiadało naraz 13 osób. Chleba i tego nie zawsze starczało, jednak rodzice starali się z całej siły pracować na tym swoim kawałku ziemi na Wileńszczyźnie i nas od dzieciństwa uczono szacunku do pracy.

Pamięta Pani swoje pierwsze święta spędzane na Wileńszczyźnie?

A jakże! Wielkanoc... Pachniało pieczoną w wiejskim piecu cielęcinką... Piętrzyły się koła smakowitej kiełbasy (Przy naszej ilości domowników wszystko znikało ze stołu w mig).

Piekliśmy ogromne baby drożdżowe... Zawsze zielony owies na stole i baranek z cukru lub z masła. Dom tradycyjnie na każde święto wybielony wapnem. Chodzenie wielkanocnych "żaczków" od domu do domu i taczanie jajek , staczających się z pochyło ustawionej deski na świeżo nasypany żółty piaseczek ...

W domu nauczeni byliśmy tak, że każdego ranka zaraz po przebudzeniu się szliśmy przywitać rodziców. W dniu świątecznym składaliśmy im życzenia jako pierwsi . Natomiast przy stole uroczyste śniadanie wielkanocne rozpoczynał ojciec. Miał swoje, honorowe miejsce przy stole. Jadł z osobnego naczynia, a my wszyscy ze wspólnej miski...

Co wyniosła Pani z domu rodzinnego?

Gospodarność, gościnność, zamiłowanie do czystości i porządku, umiejętność gotowania, szacunek do pracy i do człowieka.

Lubię gotować i lubię smacznie zjeść. Dla mnie każdy posiłek to ceremoniał. Nie ważne, że teraz mieszkam sama. Cieszę się, kiedy mam gości. Przyjmuję , jak umiem najlepiej. A i sama w gościnę chodzę z wypiekami własnej roboty. Nie cierpię ludzi fałszywych, zakłamania i braku porządku. Ludzie są teraz bardzo wygodni. Do mnie sąsiedzi przychodzą prawie co dnia: "Pani Miro, klatka schodowa nie zamieciona"; "Pani Miro, dach przecieka"; "Pani Miro, telefon nie pracuje". Dlaczego tylko jedna ja mam wszystkiego dochodzić, o wszystko się troszczyć, zwracać uwagę dozorcy, czy robotnikowi naprawiającemu dach?.. Gdybyśmy tak wszyscy nie chowali potulnie swoich głów, to i tam na górze nie byłoby im wesoło. Każdy chciałby żyć wygodnie, a nic nie robić. Dawno pora zrozumieć, że czasy sowieckie się skończyły i samemu o wszystko trzeba dbać.

A co do emeryty, to zamiast być człowiekiem poważanym, został nazwany przez SODRĘ "darmozjadem". Dlaczego? Dlatego, że wstyd się przyznać i publicznie, i przed sobą samym, że właśnie takim się jest.

Dziękuję za rozmowę i niech Pani energia nie przygasa.

Na zdjęciu: Pani Mirosława z wnuczką Alinką

NG 18 (507)