Aleksander Hrynkiewicz

12 maja 1935 roku zmarł Marszałek Józef Piłsudski
12 maja 1936 roku Jego Serce spoczęło na Rossie

Dziennik adiutanta
Marszałka Józefa Piłsudskiego

(Zamieszczamy w skrócie. Red. "NG")

Belweder, 15 stycznia 1935 rok

Na skutek telefonicznego wezwania mnie przez ppłk Butlera, przybyłem z krótkich wywczasów w Zakopanem do Wrszawy, by objąć służbę przy Komendancie, jako adiutant przy Jego osobie. Rankiem dnia tego o godz. 8-ej przyjechałem do Belwederu, gdzie przywitał mnie ppłk Butler wraz z kpt. Pacholskim, oznajmiając, że będę mógł zameldować się Komendantowi, jeżeli Komendant przybędzie do Belwederu, co jeszcze nie jest ustalone. Zanim jednak do tego dojdzie, chętnie mnie poinformują o przyszłych obowiązkach, które wymagają szczegółowej znajomości zwyczajów Komendanta.

Przez długie godziny słuchałem tych nader cennych wskazówek, które mają być fundamentem przyszłych mych obowiązków i drogowskazem w zawiłych czynnościach.

Belweder, 25 stycznia 1935 roku. Piątek

Godz. 8.00 objąłem służbę przy Komendancie przekazaną mi przez kpt. Pacholskiego. O godz. 8.15 Pani Marszałkowa wyjechała z córkami do szkoły. Komendant śpi. O godz. 10.30 obudzony przez Panią Marszałkową Komendant nie spożył śniadania i spał nadal do godz. 11.30. o godz. 12-tej Komendant przeszedł do pokoju narożnego, gdzie polecił podaćśniadanie.

O godz. 14-tej Komendant podpisał dekret nominacyjny na generałów i pułkowników.

O godz. 18-tej Komendant zapowiedział wyjazd do szpitala w celu odwiedzenia pani Zuli, która Komendanta nie przyjęła z powodu złego wyglądu po ostatnim przesileniu spowodowanym gorączką. Ta niby kokieteria chorej ma swe ukryte cele, by swym złym wyglądem nie pobudzić wrażliwości Komendanta. Powrót do Belwederu ze szpitala nastąpił godz. 18.40. Komendant siedząc w przyległym pokoju, obok chorej, rozmawiał z p. Zulą Kadenacówną i jej siostrami oraz panią dr Znajewską, informując się szczegółowo o stanie zdrowia p. Zuli.

O godz. 20.50 Komendant przyszedł do pokoju mego urzędowania i zapowiedział wyjazd do G.I.S.Z. około godz. 22.00, o czym polecił mi zawiadomić znajdującego się w tym dniu na służbie kpt. Miładowskiego.

Do G.I.S.Z. wyjazd nastąpił o godz. 23-ej. Opóźnienie nastąpiło z powodu rozmowy Komendanta z Panią Marszałkową i córkami, które zadowolenie swoje objawiały głośnym i radosnym śmiechem.

W czasie jazdy do Inspektoratu Komendant rozmawiał ze mną o niepogodzie, która tak bardzo daje się odczuć ludziom.

O godz. 23.05 przybyliśmy do G.I.S.Z.

Belweder, 27 stycznia 1935. Niedziela

Służbę objąłem o godz. 8-ej.

O godz. 11.45 Pani Marszałkowa z córkami wyjechała do Sulejówka. Wyjazd jest już zwyczajnym w życiu rodziny Komendanta i należy do programu dnia świątecznego.

O godz. 12-ej przyjechał pruski prezydent ministrów Göring w towarzystwie ambasadora Niemiec von Moltkiego i sekretarza, którym towarzyszył z ramienia ministra Spraw Zagranicznych radca Aleksander Łubeński. Wizyta ta jest o tyle charakterystyczna, że mimo programu ustalonego przez nasze władze, na wyraźne żądanie ministra Göringa, wprost z dworca kolejowego, najpierw przyjechali do Belwederu złożyć podpisy, potem na Zamek. Wjazd na dziedziniec belwederski odbył się nader ciekawie. Auto ministra poprzedzało inne auto odkryte, w którym przybyli liczni wywiadowcy stanowiący osłonę osobistą, za autem ministra Göringa dwa motocykle z takim samym personelem zamykały orszak.

W hallu oczekiwałem na przyjezdnych. Mimo że nie uprzedzono mnie o tym zamiarze, zdążyłem nie uchybić należnej grzeczności wobec gości. Przedstawiłem się pruskiemu ministrowi i przywitałem z ambasadorem Niemiec, sekretarzem i radcą Łubieńskim. Po tej ceremonii zaprosiłem ministra i towarzyszące mu osoby do dalszych pokojów, zatrzymując się w drugiej poczekalni. W czasie wpisywania się do księgi audiencjonalnej zauważyłem, że całe towarzystwo ochrony osobistej z auta poprzedzającego, wpakowało się do hallu i na jedną nawet chwilę nie spuszczało nas spod swojej bacznej obserwacji. Przy okazji pobytu w Belwederze, ponieważ ministra Göringa i jego otoczenie zainteresowało mieszkanie Komendanta, zaproponowałem zwiedzenie muzeum, na co minister bardzo chętnie się zgodził, okazując dużą ciekawość poznania tego, co się w nim znajduje.

Wstępując po schodach, prowadzących do muzeum, zwróciłem uwagę zwiedzających na karykatury Czermańskiego o charakterze politycznym. Najszczegółowiej prezydent minister Göring oglądał ordery i odznaczenia znajdujące się i zgrupowane w jednej sali, interesując się bardzo tym, przez jakie państwo nadesłane i jaką nosi nazwę.

W sali wyrobów ludowych wskazałem na miecz wykuty ze stali przez górników i robotników przemysłu śląskiego. Prezydent minister Göring popatrzył na wskazany miecz i po chwili, jak gdyby namysłu, ujął miecz w obie ręce, by zbadać jego ciężar, następnie jak się widzi na obrazach średniowiecznych lub na scenie, przyjął postawę rycerza krzyżowego, wsparł się na trzymanej oburącz rękojeści miecza i przez pewną chwilę w tej pozie pozostał. Scena ta - charakterystyczna w samym wyrazie - przeniosła myśl moją w te odległe czasy historyczne, związane z losami Rzeczpospolitej i konsekwencjami tego na ziemiach Pomorza i Prus Królewskich. Gdy weszliśmy do sali, gdzie zebrane są adresy, honorowe dyplomy, akty obywatelstwa itd., zauważyłem ożywienie na obliczu Prezydenta. Minister Göring ruchem głowy i uśmiechem dał poznać po sobie, że są mu znane takie objawy uczuć społeczeństwa.

W czasie oglądania powiedział, że ma tych dyplomów z 1 i pół tysiąca i że Hitler posiada ich 14.000 ofiarowanych przez miasta i osady całej Rzeszy. Na to odpowiedziałem, że choć nie mogę przytoczyć dokładnej cyfry dyplomów posiadanych przez Marszałka Piłsudskiego, to dla objaśnienia oznajmiam, że to co tu jest zebrane jest tylko cząstką tego, co naród ofiarował swemu Marszałkowi; szczupłość miejsca nie pozwoliła na umieszczenie wszystkiego i że muzeum takie znajduje się również w Sulejówku. Tym chciałem dać do zrozumienia, że cyfra, którą przytoczył, wcale nam nie imponuje.

W czasie oglądania przedmiotów znajdujących się w muzeum, minister Göring zatrzymał wzrok na rzeźbionym krzyżu w kształcie swastyki. By nie sądził błędnie, pośpieszyłem z objaśnieniem, iż to odznaka 4 pp. legionów z okresu wielkiej wojny i że obecnie jest odznaką Dywizji Podhalańskiej. Objaśnienie to przyjęte zostało z pozorną obojętnością.

Po obejrzeniu muzeum prezydent minister Göring podszedł do mnie i w grzecznej uprzejmej formie podziękował za pokazanie tych rzeczy, ściskając mi dłoń pożegnał się.

Ambasador Niemiec przez cały czas z dala towarzyszył ministrowi Göringowi, zachowując chłodny spokój typowego dyplomaty, mało mówiącego, ale na wszystko zwracającego uwagę z pozorną obojętnością.

Odjazd ministra odbył się w tym samym porządku jak i przyjazd. Towarzysząca mu ochrona, czyniąc tumult i hałas motorami swych motocykli i aut, wypadła za bramę belwederską.

Belweder, 31 stycznia 1935 roku. Piątek

Komendant w Inspektoracie. Normalny tok urzędowania. Telefonicznie poinformowano mnie o wyjeździe Komendanta samochodem na miasto - jest to spacer w okolice podmiejskie - wyjazd nastąpił o godz. 10.30 i trwał około 2-ch godzin.

Zostałem również zawiadomiony o mającym nastąpić przyjeździe Komendanta do Belwederu i wizycie pruskiego ministra Göringa o godz. 18-ej. Ze względu na brak danych, czy Komendant zechce przyjąć gościa herbatą, wydałem zalecenie, by na wszelką ewentualność wszystko było przygotowane.

Dziennikarze już na długo przed wyznaczoną godziną spotkania tłumnie zjeżdżali ze swymi fotografami do Belwederu. Chcąc zachować przynajmniej pozorną poufność do czasu tego wydarzenia, zakazałem wpuszczania kogokolwiek do pałacu.

Stosownie do umowy, auto wysłałem o godz. 17-ej. Komendant przyjechał o godz. 17.40. Krokiem energicznym i żwawym udał się do pokoju narożnego, nic nie mówiąc. W pięć minut po przyjeździe Komendanta przybył minister spraw zagranicznych Beck i oznajmił mi, że zanim przybędzie premier Göring, chciałby przez parę minut pomówić z Komendantem, stosownie do tego życzenia zameldowałem Komendantowi przybycie ministra Becka. Komendant polecił prosić ministra.

Punktualnie o przewidywanej godzinie 18-ej nadjechał minister Göring z sekretarzami, którego w hallu przywitałem. Kpt. Lepecki i Pacholski przeprowadzili ministra Göringa do salonu, ja zaś poszedłem do Komendanta, meldując o przybyciu prezydenta ministrów Göringa. Komendant wysłuchał mego meldunku, wolno wstając zza stołu, kładąc papierosa, trzymanego w ręce, skierował się z nim (Beckiem) do salonu Komendanta, do którego drzwi otworzyłem. Na środku salonu Komendant spotkał się z ministrem Göringiem, wzajemnie lekko do siebie uśmiechając się Komendant przywitał ministra, którego prezentował minister Beck. Po tej ceremonii zasiedli wszyscy we wnęce salonu, rozpoczynając rozmowę. Rozmowa trwała długo, ożywiona. Sekretarzom, zatrzymanym w 2-ej poczekalni, towarzyszyli adiutanci rozmawiając bądź to o błahych sprawach, o stosunkach w Polsce i Niemczech, częściowo o wojsku z czasów wojny i pokoju.

Konferencja w salonie przeciągała się i trwała dość długo. Nasza rozmowa przerywana od czasu do czasu przeszła w milczące oczekiwanie końca konferencji.

O godz. 19.50 minister Göring wyjechał z Belwederu odprowadzony i żegnany przez ministra Becka. Minister Beck rozmawiał z nami jeszcze przez 10 minut, po czym również opuścił Belweder.

Z polecenia Komendanta zaprosiłem wiceministra Kasprzyckiego do Komendanta, zapytując kiedy pan generał mógłby przybyć; mając odpowiedź, że niezwłocznie, zameldowałem ją Komendantowi. Istotnie, o godz. 20.05 generał Kasprzycki już był w Belwederze. Komendant przyjął pana generała w pokoju narożnym. Po godzinnej rozmowie wiceminister Kasprzycki wyszedł do Komendanta oznajmiając mi, że jedzie do DOK Kraków dziś o godz. 23-ej, i że sobotę i niedzielę spędzi w Warszawie. Prosił, że jeżeli Komendant pragnąłby się widzieć wcześniej z panem generałem, by go zawiadomić pod wskazanym adresem.

O godz. 22-ej Komendant zjadł kolację z rodziną i przeszedł do pokoju narożnego, gdzie przebywał do godz. 4-ej dnia następnego, po czym położył się spać.

Już o godz. 6.30 Komendant zażądał śniadania. Skonstatowałem, że w czasie tego spoczynku Komendant wcale nie spał, natomiast przez cały czas rozmawiał ze sobą w różnych językach, raz ciszej, to znów głośno. Rozmowa ze sobą trwała do godz. 6.30, przybierając różne odcienie napięcia.

Czytając gazety podane Komendantowi przy śniadaniu, czas zszedł do 8-ej. O tej godzinie Komendant już ubrany przeszedł do pokoju narożnego.

Przejazd do Wilna w dniu 7 lutego 1935 roku

Wszystkie zarządzenia odnośnie pogrzebu p. Zuli Kadenacowej, mającego odbyć się w Wilnie, Komendant uprzednio wydał członkom rodziny, pułkownikowi Sokołowskiemu i kpt. Lepieckiemu.

Nam, to jest kpt. Pacholskiemu i mnie, wydał Komendant polecenia odnoszące się do samego wyjazdu oraz pobytu w Wilnie. Komendant zadecydował, iż ja mam Komendantowi towarzyszyć i opiekować się rodziną. Ze względu na chorobę kpt. Pacholskiego, który przechodził w tym czasie grypę, decyzja pierwotna odnośnie jego osoby brzmiała w ten sposób, że pozostanie w Belwederze. Jednak na usilną prośbę kpt. Pacholskiego, skierowaną osobiście do Komendanta, otrzymał imienne przyzwolenie wyjazdu do Wilna, lecz w charakterze prywatnym. Mając takie wytyczne wydałem zalecenia przygotowania wszystkiego do drogi. Skomunikowałem się z ministrem Budkiewiczem i wojewodą Jaszczołłtem w Wilnie. Pana premiera Sławka powiadomiłem o dniu i godzinie wyjazdu. (...)

Niezwłocznie po ubraniu Komendanta wyruszyliśmy samochodem przez zaśnieżone, wąskie ulice Wilna. W czasie jazdy Komendant bacznie śledził słaby ruch tego miasta, biednie przeważnie ubranych mieszkańców i nieliczne sunące sanki chłopców, przybyłych z drzewem na sprzedaż i po zakupy. W oczy biła nędza miasta, w którym od czasu wojny tak mało się zmieniło, a ongiś żyjącego dostatnio, dzięki sprzyjającym warunkom handlowym i położeniu geograficznemu, dającym lepszą egzystencję i perspektywę rozwoju. Rozmyślania moje związane z tym stanem rzeczy, zmieniających się koniunktur zależnie od warunków politycznych miast i połaci kraju, przerwał mi Komendant zapytaniem, czy znam Wilno. Odpowiedziałem, że znam. Poznałem miasto w czasie wojny, w roku 1919, kiedy to mój1-szy pułk szwoleżerów zdobywał miasto, dodałem, że należę do tych szczęśliwców, którzy pierwsi wkroczyli w bramy miasta, byłem tym patrolem, który jako czołowy 3-go szwadronu dotarł o świcie dnia 19-go do Ostrej Bramy, konno. Z nacierającym pieszo szwadronem zapoznałem się z ulicą Wielką i Placem Katedralnym, a dnia następnego z Cielętnikiem pod Górą Zamkową i ulicą Świętojerską i podbrzeżami Wilii oraz z mostem Zielonym i Nadbrzeżną.

Komendant zwrócił uwagę na wygląd ulic i śnieg zalegający na jezdniach, porównując je do zasypanych jak gdyby piaskiem, co istotne czyniło takie wrażenie, a jazda samochodem po tym śniegu dawała uczucie jazdy po sypkim piachu. Kręcąc po wąskich ulicach zajechaliśmy przed pałac biskupi. Apartamenty Komendanta położone były na pierwszym piętrze tego wielkiego stylowego gmachu, do których z hallu prowadziły obszerne szerokie schody i winda. Na piętro udaliśmy się piechotą.

Weszliśmy do obszernego gabinetu, meble przepiękne, stare biedermajery, dywany, ściany skromnie dekorowane, wiele światła z okien dających widok na Uniwersytet Batorego i szczyty kościoła św. Jana. Całość o pogodnym uroczystym nastroju, z którego wieje przeszłość. Na obliczu Komendanta wyczytałem zadowolenie. Rozglądając się Komendant zasiadł w fotelu za biurkiem i wsparłszy ręce o biurko, patrzył w dal przez okno, pogrążony w zadumie. By nie krępować swoją osobą Komendanta, wyszedłem.

Wilno, 8 lutego 1935 roku. Piątek

Po wspólnej naradzie orzekliśmy, że Komendantowi w czasie ceremonii towarzyszyć będzie kpt. Miładowski, a ja pani Marszałkowej. O godz. 11.20 pani Marszałkowa, Wandeczka i Jagoda wsiedliśmy do auta, które przewiozło nas do kościoła Bernardynów. Kościół stary, dostojne jego mury, patyną wieków i rzeźbą z drzewa dekorowane, wrosły w ziemię, tchnął powagą uroczystości. U stóp trumny, umieszczonej na wysokim katafalku, kobierzec wieńców i kwiatów, w ramach płonących setek świec. Nabożeństwo w asyście licznego duchowieństwa, wojskowego wyłącznie, celebrował ks. Gawlina. Komendant w tym czasie pozostawał jeszcze w pałacu. Ze względu na stan zdrowia, przybył w czasie wynoszenia trumny z kościoła na karawan, co programem było już ustalone, lecz do wiadomości ogółu nie ogłoszone.

Na pogrzebie byli obecni: rząd in corpore, na czele z premierem, marszałkowie Senatu i Sejmu, generalicja, liczne grono oficerów G.I.S.Z. Ministerstwa Wojny. Pana prezydenta reprezentowali płk J. Głogowski i szef kancelarii cywilnej Świeżawski.

Komendant postępował za trumną, prowadząc najstarszą córkę zmarłej p. Zulę Kadenacównę. Drogę, ze względu na odległość i zaśnieżenie, Komendant przebył od rzeki Wilejki, opuszczając kondukt na placu przed cerkwią nie dochodząc mostu, resztę drogi samochodem tu oczekującym, który podwiózł Komendanta do cmentarza. Przed murowaną bramą cmentarną Komendant oczekiwał nadejścia konduktu.(...)

Zdjętą z karawanu trumnę ponieśli krewni do rodzinnego grobu. Ks. biskup Gawlina odmawiał modlitwy. Komendant, którego otaczała rodzina, stał wsparty o balustradę jakiegoś przyległego grobu i patrzał smutnym wzrokiem na trumnę siostry. Moment ten jest utrwalony na licznych zdjęciach fotograficznych. Po złożeniu trumny w grobie i odprawieniu ceremoniału, odprowadziliśmy Komendanta do auta, Komendantowa została jeszcze przez pewien czas przyjmując kondolencje od licznie zebranych uczestników pogrzebu. Komendantową z córkami, zmarzniętą do granic wytrzymałości z powodu dotkliwego zimna i przedłużającej się w tych warunkach ceremonii, odprowadziłem do auta i bocznymi uliczkami zawiozłem do pałacu. Okazało się, że panienki bardzo lekko ubrane, zmarzły bardzo, tak że powstała obawa o stan ich zdrowia.(...)

Belweder, 10 lutego 1935 roku. Niedziela

(...) Do Warszawy pociąg przybył o godz. 16.30. Widząc liczne grono dostojników Rządu i wojska czekających na peronie, Komendant w czasie, kiedy go ubierałem, patrząc w okno wagonu powiedział, że tego bardzo nie lubi, że są to niepotrzebne ceremonie. Wypowiedział to głosem i tonem mrukliwym, z widocznym niezadowoleniem. Pani Marszałkowa dodała, że panowie się niepotrzebnie trudzą, że to zabiera czas wypoczynku po pracy i jest krępujące dla obu stron.

Wszyscy przybyli odprowadzili Komendanta, po przywitaniu się, do samego auta, którym Komendant z rodziną odjechał do Belwederu.

Belweder, 10 lutego 1935 roku. Niedziela

Przyjmując służbę w dniu dzisiejszym od kpt. Pacholskiego dowiedziałem się, że Komendant jest niezdrów, że jęczał leżąc w łóżku i na zapytanie kpt. Pacholskiego, czy Komendantowi coś nie dolega, otrzymał odpowiedź, że wszystko boli.

Powiadomiłem o tym Komendantową. O godz. 9-ej ma się pani Marszałkowa porozumieć z płk Woyczyńskim i zaradzić złu.

Skonstatowałem, że nogi Komendant ma opuchnięte. O godz. 12-ej pani Marszałkowa z córkami wyjechała na dwie godziny do Sulejówka.(...)

O godz. 6.15 Komendant obudził się i zadzwonił na śniadanie, którego nie zjadł, wypijając tylko herbatę.

Z obserwacji jaką przeprowadziłem, sądzę, że Komendant jest silnie przeziębiony, co przejawia się kaszlem i bólem mięśni - jest to konsekwencja wileńskich trudów, przywieziona z pogrzebu pani Zuli.

Komendant przeziębił się mimo zabiegów i ostrożności z naszej strony, by do tego nie dopuścić. Ból mięśni i leżąca pozycja, pobudzająca kaszel zmusiły Komendanta do wstania i przerwania pokrzepiającego snu.(...)

Belweder, 21 lutego 1935 roku. Czwartek

Kpt. Miładowski powiadomił mnie telefonicznie, że Komendant w dniu dzisiejszym zamierza przybyć o godz. 20-ej do Belwederu, by pożegnać się z rodziną przed swoim wyjazdem do Wilna, mającym nastąpić nocą.(...)

Na Dworcu Wschodnim żegnali Komendanta premier Kozłowski, minister komunikacji Budkiewicz, wiceminister Składkowski, Kasprzycki i inni.

Po rozebraniu Komendanta w salonie odmeldowałem się i opiekę nad Komendantem przekazałem kpt Miładowskiemu, który z rozkazu Komendanta miał towarzyszyć w drodze do Wilna. (...)

Belweder, 26 lutego 1935 roku. Czwartek

Nadeszła wiadomość z Wilna o zamierzonym powrocie Komendanta.

Wydałem w związku z tą możliwością zarządzenie odnoszące się do przyjazdu i przejazdu Komendanta do Belwederu. Z kpt. Pacholskim udaliśmy się o godz. 16-ej na Dworzec Wschodni, gdzie premier, minister Kościałkowski, Budkiewicz, Składkowski, Kasprzycki, oficerowie G.I.S.Z. i minister Spraw Wojskowych oczekiwali przyjazdu Komendanta.(...)

Tu z oczekującymi, przez kilkanaście minut Komendant rozmawiał, opisując swoje wrażenia z pobytu w Wilnie.

Zauważyłem, że samopoczucie Komendanta było dość dobre.(...)

W pewnym momencie, gdy przejeżdżaliśmy Plac Trzech Krzyży, zrobił uwagę, że mimo ciepła "paniusie", prawie co trzecia, są ubrane w futra, widocznie tego ciepła nie odczuwają. Odpowiedziałem, że prawdopodobnie surowy nakaz mody nie pozwala jeszcze na rozstawanie się z futrami.

Belweder, 4 marca 1935 roku. Poniedziałek

(...) O godz. 13-ej dowiedziałem się od Komendanta, że: "Ziuk zamierza wyjść na spacer do ogrodu". Przypuszczenia moje miały się sprawdzić, jest to dowodem, że Komendant dziś lepiej się czuje i chce zażyć ruchu na świeżym powietrzu, wykorzystując sprzyjające warunki atmosferyczne.(...)

O godz. 15-ej odjechał Komendant do G.I.S.Z. Winda, którą mieliśmy jechać na górę, przestała działać z powodu defektu.

Komendant cierpliwie siedział w windzie, oczekując chwili zaprzestania jej oporu. Ja, w tym czasie, znając mechanizm windy, czyniłem różne wysiłki, by oporną maszynę zmusić do posłuszeństwa. Kilkakrotnie zamykam i otwieram jedne i drugie drzwi, przymykam i odmykam, naprawiając to i owo, co mi się zdawało, że jest przeszkodą uchwycenia prądu, naciskam wszystkie guziki - wszystko bezskutecznie!

Bezradny i wściekły z powodu tej bezradności, melduję Komendantowi, że "uparła się winda i nie chce ruszyć". Na to Komendant śmiejąc się: "Maszyna ma również swoje kaprysy, widocznie chce byśmy poszli...".(...)

Belweder, 17 marca 1935 roku. Niedziela

Dziś o godz. 23.45 Komendant w Towarzystwie pani Marszałkowej i córek odjechał na Dworzec Wschodni w celu udania się do Wilna. Jest to wyjazd mający na celu uniknięcie przyjmowania życzeń, jakie będą składane w dniu 19 marca.

Belweder, 20 marca 1935 roku. Środa

Rano otrzymałem wiadomość o wyjeździe Komendanta z rodziną z Wilna pociągiem osobowym wychodzącym o godz. 8.10.

Mając na uwadze zapowiedziany przyjazd, trzeba było sprawnie wykonać wszystkie czynności z przygotowaniem pałacu, by doprowadzić go do należytego stanu po wczorajszych wizytach tych, którzy składali życzenia z racji imienin Komendanta. Tysiące ludzi, którzy przeszli przez pokoje, zostawili widoczne ślady swojej bytności, należało wszystko w pałacu czyścić, czym prócz służby zajęto ludzi w ilości kilkunastu dodatkowo.(...)

Po rozebraniu się w adiutanturze, Komendant udał się do swego pokoju i zaraz położył się na kanapie.

Sądząc, że Komendant czuje się źle, lub jest osłabiony, udałem się do pani Marszałkowej z zapytaniem, czy to nie jest objaw choroby. Pani Marszałkowa zapewniła mnie, że to jest senność, ponieważ Komendant spał w drodze bardzo mało.(...)

Po tym wyjaśnieniu Komendantowa wypytywała, jaki był przebieg uroczystości imieninowych. Czy wszystko było z naszej strony w należytym porządku, kto składał życzenia i w jakim nastroju.(...)

Szczegółowe zwiedzanie darów, zebranych w pokoju jadalnym, odbyło się w towarzystwie pp. Wandy i Jagody. (...)

Opis mapy Żułowa wykonanej w 1858 r. przyjął Komendant z dużym zdziwieniem, gdyż taki plan z tego roku Komendantowi nie był znany. Gdy przytaczałem różne szczegóły tego planu, treść napisów, ilość i rodzaj pól, sumę dziesięcin, stanowiącą całość, ciekawość Komendanta zaostrzyła się do tego stopnia, że na niektóre pytania, znając plan tylko pobieżnie, nie mogłem odpowiedzieć, wobec tego zaproponowałem przyniesienie planu do pokoju. Na tę propozycję Komendant odpowiedział uśmiechem zadowolenia. Wyczułem, że przyjmuje ją chętnie, chociaż wyraźnie tego nie wypowiedział. Zamiast Komendanta pani Marszałkowa podtrzymała moją propozycję, wobec tego posłałem po 6-ciu żandarmów, by plan oprawiony w ciężkie lustrzane szkło i mosiężne obramowanie w formie stołu na mosiężnych wygiętych nogach przenieść do pokoju narożnego. Dźwigaliśmy ten ciężar przez długość salonu. Komendant przyglądał się temu z jeszcze większym zdziwieniem, zadając sobie pytanie, dlaczego papierowy plan podklejony płótnem dźwiga tak wielka liczba ludzi. Upatrzyłem miejsce i gdy ustawiłem składany stół pod żyrandolem, tak by światło dobrze padało na taflę szyby, Komendant wstał zza stołu i przyglądał się temu przedmiotowi, w który oprawiony był plan Żułowa. Komendant oznajmił, że z takiego planu, lecz z innego roku, nie tak starego, a wydanego później, uczył się zapoznawać z terenem i całością folwarków i wsi należących do dóbr Żułowa, wynoszących w tym czasie przeszło 13 tysięcy dziesięcin.

By umożliwić dokładne studiowanie tego planu, przyniosłem szkło powiekszające, którym w niektórych wypadkach Komendant się posługiwał. Przysunąłem fotel kryty zielonym safianem. Komendant klęcząc w nim wparł łokcie na stole i przy pomocy szkła studiował napisy, całość i szczegóły planu. Pani Marszałkowa, pomagając w tym, słuchała wyjaśnień Komendanta. Dotyczyły one przeważnie okresu młodocianego, kiedy to z rodzeństwem Komendant odbywał włóczęgę po rozległych i odległych od Żułowa lasach, mokradłach i polach.

Po północy jeszcze trwało oglądanie tego planu i opowiadanie najróżnorodniejszych szczegółów.

Belweder, 24 marca 1935 roku. Niedziela

(...) W czasie kiedy rodzina spożywała kolację, Komendant, siedząc w pokoju narożnym, zażądał gorącej i mało słodkiej herbaty oraz owoców, przy tym wdał się w analizę, jaką herbatę winno się pić. Na to pytanie odpowiedziałem, że według mego smaku, panie Marszałku, przede wszystkim musi być świeżo zaparzona, mocna i gorąca, w miarę upodobania słodka. "O właśnie, taką proszę". Zawołałem ordynansa Janka, dałem mu ścisłą instrukcję i poleciłem się do niej zastosować, polecenie niezwłocznie wykonać. Piszę o tym dlatego, by dać wyraz upodobaniu Komendanta, a nie receptę.

O godz. 1.20 dnia następnego Komendant położył się, prosząc, bym pomógł mu rozebrać się. W czasie mej służby notuję po raz pierwszy wypadek, tak wczesnego położenia się do łóżka i korzystania z pomocy w rozbieraniu się. Normalnie nigdy Komendant pomocy takiej nie przyjmował. Z tego sądzę, że musi być bardzo osłabiony. Komendant nie spał, wiele mówił po francusku, drwiąco, jakby szyderczo, głośno śmiał się lub irytował.(...)

Belweder, 3 kwietnia 1935 roku. Środa

(...) W rozmowie, prowadzonej z panią Marszałkową, powiedziałem, że wygląd Komendanta budzi obawy. Pani Marszałkowa jest zdania, że "na jesieni i na wiosnę zwykle gorzej się czuje. Teraz, kiedy zaczęły się werandowania, przyjdzie szybko do dawnego wyglądu". (...)

Belweder, 19 kwietnia 1935 roku. Piątek

Zaraz po przyjeździe Komendant zajął miejsce w przygotowanym fotelu, po lewej stronie drzwi wyjściowych na taras. Komendant niechętnie przyjmuje okrycia, które zabezpieczają w czasie długotrwałego siedzenia przed obiadem. Nie pytając o zgodę, gdyż wtedy z pewnością Komendant jej nie udzieli, owijamy Komendantowi nogi ciepłym futrzanym pledem, używanym w czasie jazdy autem. Tak, w płaszczu, zapiętym lub nie, zależnie od pogody, opatulony siedzi Komendant w fotelu. Z prawej strony, tuż przy fotelu, ustawia się stoliczek mahoniowy lub jesionowy, na którym przygotowane są papierosy, popielniczka i zapałki, skrzyneczka z pokarmem dla wróbli i gołębi, zlatujących się pod taras, spodeczek z owocami albo cukierkami, herbata lub mleko oraz lekarstwa w postaci pastylek, a jeśli w płynie, to w małym kieliszku, którego Komendant przeważnie nie przyjmuje, a nawet dość często, dziwnym zbiegiem okoliczności, przewraca, wylewając jego zawartość, rzecz oczywista, że z chwilą zauważenia tego, stawia się nową porcję z zachętą do wypicia lub meldunkiem czasu, w którym nakazane jest przez doktora wypicie lekarstwa. Skutek to odnosi zawsze jednakowy. Komendant lekarstwa w większości wypadków nie zażywa i złości się na lekarzy, którzy coś podobnego zaaplikowali. Jest to niezawodny sposób rozdrażnienia Komendanta, i gdy ma dobry humor, zapomina go na pewien czas. (...)

Po wyjeździe wiceministra Szembeka, Komendant wyraził chęć orzeźwić się wodą. Odprowadziłem Komendanta do umywalni i tam na przygotowanym fotelu posadziłem. Nie zdejmując bluzy, podciągnąłem rękawy do łokci, okryłem Komendantowi jednym ręcznikiem kolana, drugim zasłoniłem kurtkę, podwiązując go pod szyję. Całej tej manipulacji Komendant poddawał się ze spokojem i biernością. Najpierw puściłem prysznic, komendant, wsparty łokciami o krawędź umywalni, poddawał ręce zimnemu prądowi tryskającej wody. Przy tej czynności wychwalał dobrodziejstwa wody. Prysznic trwał kilka minut, dopóki nie zauważyłem, że zziębnięte ręce przybierają siny odcień. Wtedy wziąłem mydło i kolejno namydliłem i umyłem ręce. Na propozycję, czy twarz umyć, skinął Komendant głową, odpowiedział: "Umyć, umyć". Namydliłem gąbkę, lewą ręką podtrzymałem tył głowy, prawą myłem twarz Komendanta, tak jak to czyni niejedna matka, myjąc swe zamorusane dzieci.

Lecz w tym niezwykłym wypadku jest daleko trudniejsza sprawa, gdy adiutant myje swego ministra - I-go Marszałka Polski - bez wprawy w tych czynnościach pielęgniarskich i zupełnym braku w tym kierunku umiejętności, a przy tym skrępowaniu. Ale chwaląc Boga jakoś to poszło, mimo że zarośnięta twarz i sztywno sterczące, żółtawe od dymu papierosowego wąsy trzeba było myć ostrożnie, a te nieposłuszne stawały sztorcem, z jakiej bym strony tę czynność zaczynał.

W czasie mycia Komendant mruczał i błogosławił wodę. Wytarte do sucha ręce, w tym czasie kiedy myłem twarz, Komendant znów trzymał pod prysznicem, mówiąc: "jak dobrze...dobrze, dobrze!". Po wypłukaniu ust chinosolem wziąłem Komendanta pod rękę, pomogłem wstać z fotela i odprowadziłem do narożnego pokoju na łóżko.(...)

Belweder, 21 kwietnia 1935 roku. Niedziela - Wielkanoc

O godzinie 8-ej objąłem służbę przy Komendancie. Komendant śpi w fotelu, mając głowę wspartą na poduszce. O godz. 8.45, gdy nastąpiła przerwa w śnie, zameldowałem przybycie dr płk Mozołowskiego, który rozpoczął badania i elektryzację kończyn połączoną z masowaniem. W czynnościach tych pomagałem doktorowi razem z siostrą sanitarną Makarowiczówną. Zabiegi te, łącznie z myciem, trwały do godz. 9.45. Komendant niezupełnie biernie odnosi się do tych zabiegów. Widać było, że Go to złości.

Po zabiegach i śniadaniu, do godz. 11-ej Komendant wypoczywał. Po odpoczynku ubrałem Komendanta i odprowadziłem na taras, gdzie werandował do godz. 15.15, potem wypoczywał w ubraniu w narożnym pokoju do godziny 18.30. O tejże godzinie rozebrałem Komendanta i położyłem do łóżka. Sen trwający 1 i pół godziny pokrzepił Komendanta znacznie, skutkiem czego stał się rozmówniejszy. Opowiadał Komendant wiele i stawiał mi z różnych dziedzin zapytania. Między innymi zadał mi Komendant pytanie, czy jestem "nasz", to miało znaczyć, czy pochodzę z kresów litewskich. Odrzekłem, że raczej pochodzenia białorusińskiego, na co wskazuje moje nazwisko. "To jest wszystko jedno" - przeciął Komendant moje wywody, dodając z naciskiem - "jest pan nasz". Wszystkim, którzy podchodzili do Komendanta, pani Marszałkowej, p. Wandeczce i Jagodzie niezwłocznie o tym mówił, dodając jak gdyby w zamyśleniu, "widzicie z Witebszczyzny, spod Połocka". Interesując się wszystkim, zapytał, czy bliżej Newla i czy blisko rzeki itd. Musiałem tłumaczyć, dlaczego akcent mam inny niż kresowiacy i bez śpiewności w mowie. Przyrzekł Komendant, po rozważeniu mej wypowiedzi, że główną tego przyczyną było me przebywanie od urodzenia w Królestwie, a nie to, że "Mamusia była z Królestwa".

O Wilnie mogłem rozmawiać, snując ten wdzięczny temat bez końca, tak miły był dla ucha Komendanta i niewyczerpany.(...)

O godz. 24-ej przybył dr płk Mozołowski, któremu zwróciłem uwagę na zwiększające się obrzmienie nóg, a zwłaszcza nogi prawej. To przypuszczenie, oparte na obserwacji optycznej, znalazło swoje potwierdzenie w czasie ponownego badania, przeprowadzonego przez doktora. Okazało się, że noga nabrzmiała o 1 cm więcej w ciągu dnia dzisiejszego. Zapytany o przyczynę tego pogorszenia, doktor objaśnił mnie, że jest to w związku z nieprawidłowym działaniem serca i gromadzącą się wodą w jamie brzusznej i dzięki nieprawidłowości działania organów przyjmujących nadmiar płynów w organizmie. Lekarstwa, które się winno stosować, mają częściowo temu zapobiegać. Jest trudność osiągnięcia rezultatów pozytywnych z tego względu, że Komendant opiera się przyjmowaniu przepisanych lekarstw. Przyrzekłem, że ze swojej strony czynić będę wszystko, by Komendanta wszelkimi możliwymi sposobami nakłaniać do przyjmowania lekarstw, zdając sobie jednocześnie wyraźnie sprawę, że będzie to niełatwe.(...)

Belweder, 5 maja 1935 roku. Niedziela

O godz. 8-ej objąłem służbę od kpt. Pacholskiego. Obydwaj przez pewien czas przebywaliśmy w pokoju Komendanta, informując się wzajemnie. Komendant, po przebudzeniu się, tonem żałosnym najpierw uskarżał się na męczącą go chorobę, potem zaczął, naśladując gwarę litewską i rumuńską, niby podśpiewywać, niby deklamować własnego układu melodie i piosenki. Staliśmy z kpt. Pacholskim przy łóżku Komendanta i dziwiliśmy się, skąd czerpie tak dobry humor, przy tych cierpieniach i wyczerpaniu. W nucie wyśpiewanych i improwizowanych zwrotek tyle beztroski, jak gdyby Komendantowi nic nie było, nic nie dolegało, a nastały słodkie wywczasy. Ten nastrój Komendanta i nam się udzielił, zwodniczo wdzierał się do naszej duszy, rodząc nadzieje lepszych, przyszłych dni. Podzieliliśmy się z panią Marszałkową tymi wrażeniami. Dodały one pani Marszałkowej otuchy przy i bez tego optymistycznym, jej nastawieniu, którym nas przy każdej sposobności nastraja. Przerywając monologi biadaniem na chorobę - "Biedny ty Marszałku! Biedny..., biedny! Czego się tak męczysz? Za co ty tak cierpisz, Marszałku?" - na wpół żartobliwie przybierając żałosną nutę, siebie zapytywał.(...)

Belweder, 6 maja 1935 roku. Poniedziałek

O godz. 18-ej przybył do Belwederu minister Beck w związku z przyjazdem ministra Lavala. Rozmowa miała za temat politykę zagraniczną. Komendant mówił również z ministrem Beckiem o swoim zdrowiu, dając wyraz temu, co Komendantowi dolega.

Po wizycie rozmawiałem z ministrem Beckiem, który zdumiony był żywotnością umysłu Komendanta. Wszystko to, co w czasie ostatniej wizyty jeszcze w czasie swego pobytu w G.I.S.Z., Komendant mówił o polityce, doskonale pamięta, konsekwentnie rozwijając podjęte tematy. Pana ministra Becka zdumiewa ta nadzwyczajna pamięć, przejawiająca się mimo choroby.

Trzeźwość i logiczność rozumowania jest uderzająca.

Belweder, 7 maja 1935 roku. Środa

Przyjechał z Wiednia profesor Wenckebach. Przed południem odbędzie się badanie Komendanta i narada nad skonstatowanym stanem choroby.

W poczekalni zebrali się: dr Stefanowski, mjr Cienciara, płk Mozołowski i mjr Tukanowicz. Gen. Rouppert jest u pani Marszałkowej, omawia sprawy związane z badaniem. Dr Mozołowski posiada raport przebiegu choroby Komendanta od czasu ostatniego konsylium, z którym zapoznany został prof. Wenckebach.

Przyjechał również generał wiceminister Sławoj - Składkowski, który nie życząc sobie widzenia się z prof. Wenckebachem, oczekiwał rezultatów badania w pokoju stołowym.

Wszyscy z wielkim zdenerwowaniem oczekiwaliśmy końca badania i rezultatów narady prowadzonej w pokoju bibliotecznym.

Badanie wykazało stan niepomyślny.

Belweder, 8 maja 1935 roku.

(...) Okiem wrodzonego mi pesymizmu i intuicji wyczuwam stan z każdym dniem gorszy, mimo że każdego dnia spotykam się wprost z niespotykanym u kobiet opanowaniem Komendantowej i optymizmem, którego wywodów słucham bez żadnej wiary w to, co mówi Komendantowa. Mówi o tym, że choremu sił przybywa, ja miewam, że jest zgoła odwrotnie, coraz bardziej Komendantowi sił ubywa. Nie wiem, na jakiej podstawie pani Marszałkowa opiera swoje przepuszczenia i mówi to z taką przekonywującą wiarą.(...)

Belweder, 10 maja 1935 roku. Czwartek

Stan zdrowia Komendanta nie wykazał dzisiejszego rana żadnej poprawy. Noc przeszła prawie bezsennie, w rozdrażnieniu ujawniającym się wybuchami złości.(...)

O godz. 22.30 bezpośrednio po pożegnaniu ministra Lavala przyjechał minister Beck, był w stroju oficjalnym we fraku, z orderami. Zaprowadziłem go do pokoju narożnego. Komendant w tym czasie leżał w łóżku. Z przybycia ministra Becka bardzo się ucieszył, radość swoją objawił głośnym zadowoleniem i uśmiechem, co przy tym stanie chorobowym Komendanta jest objawem wprost rozczulającym. Komendant wyraził nawet parę komplementów odnośnie wyglądu ministra. Powiedział, że minister młodo wygląda i że jest zgrabny jak panna, po czym informować się zaczął w sprawach omawianych na konferencji, z której jak potem oznajmił mi minister Beck - Komendant był zadowolony. Dawał również dodatkowe wskazówki co do różnych spraw, które mają być poruszane z ministrem Lavalem.(...)

Belweder, 11 maja 1935 roku. Piątek

Noc minęła bezsennie. Chory ciągle mówił i złościł się na wszystko i wszystkich. Od rana Komendant jest niezwykle podniecony, klnie i wymyśla po polsku i francusku.(...)

O godz. 18.30 Komendant nagle dostał silnego krwotoku połączonego z wymiotami. Zrozumiałem, że całonocne i całodzienne silne zdenerwowanie było wstępem do tego, co się przed chwilą stało. Krew natężona wystąpiła w dość dużej ilości. Stało się to, czego Komendant oczekiwał od szeregi dni, a co było niespodzianką dla lekarzy zaskoczonych tym stanem rzeczy.(...)

Belweder, 12 maja 1935 roku. Sobota

Nad ranem, około godz. 6-ej, Komendant zbudził się po długim śnie, spowodowanym zażyciem środka nasennego, podanego przez lekarza służbowego. Był nowy krwotok, lecz znacznie mniejszy od wczorajszego i bez krwi skrzepłej, jasno wodnisty. Potem znów sen.(...)

Około godz. 10-ej zjechali się lekarze na naradę. Przybył z gen Rouppertem również dr Stefanowski, który po rozmowie z lekarzami prosił mnie, bym mu umożliwił rozmowę z panią Marszałkową, co niezwłocznie przeprowadziłem, domyślając się jej ważności.

Po niespełna godzinnej rozmowie z panią Marszałkową dr Stefanowski wyszedł, spełniwszy nałożoną nań ciężką i trudną misję komunikowania o beznadziejności sytuacji, mając gorączkowe wypieki na policzkach.

Komendantowa płacze. Płacz swój stara się ukryć przed córkami i otoczeniem, atmosfera domowa staje się ciężka. Z nieubłaganą siłą toczy się zła chmura przeznaczenia, zwiększająca mroczny nastrój.(...)

Godz. 18.30, Komendant bardzo słaby. Krzyk i jęk zmieniony rozdziera mi serce i wdziera się gwałtem swym ostrzem pod czaszkę. Nie ma sposobu i siły, by przed jego natarczywością się osłonić.(...)

Godz. 19.20. Uchwałą naradzających się stale lekarzy powzięto decyzję sprowadzenia księdza, na co prawdopodobnie uzyskano zgodę pani Marszałkowej, odbierając tym wszelką nadzieję uratowania Komendanta. Jak zauważyłem, głównym tego sposobu leczenia inicjatorem był płk dr Stefanowski, który od samego początku, gdy wszedł w skład leczących Komendanta lekarzy, był zdania, że raczej w tej sytuacji pomoże więcej jakiś ksiądz mistyk, wierzący bardziej w modlitwę i pomoc Bożą, niż skuteczność pomocy lekarskiej.(...)

Dr Stefanowski zawsze miał więcej uwagę zwróconą na stronę duchową Komendanta, aniżeli fizyczną, do której był przecież powołanym. Tymczasem przyjął na siebie rolę tego, który z racji swego urzędu czynić to był winien. Przez usta mjr dr Cienciary zwrócono się do mnie, bym skłonił Komendanta lub panią Marszałkową do tego, by zezwolono jakiemuś księdzu mistykowi, znajdującemu się na prowincji, odprawiać oficjalne modły za zdrowie Komendanta. Głównym powodem tej propozycji była obawa tego troskliwego lekarza, by społeczeństwo, w razie śmierci Komendanta, nie myślało, że Komendant zmarł jak poganin. Majorowi Cienciarze odpowiedziałem wtedy, że misji tej na siebie nie przyjmę, że mamy czas jeszcze o duszy myśleć, która to sprawa zależy wyłącznie od woli Komendanta.(...)

Godz. 20.10. Jestem w pokoju Komendanta. Czuję i widzę zbliżający się tragizm chwili. Dr Mozołowski i Tukanowicz krzątają się koło chorego po zrobieniu zastrzyku. Pani Marszałkowa siedzi z boku przy łóżku i nie spuszcza wzroku z Komendanta ciężko oddychającego.(...)

Ksiądz szepcze modlitwy, podają oleje święte, którymi namaszcza rytuałem przewidziane miejsce na głowie Komendanta. Otoczenie klęczy i modli się.(...)

Komendant szklistym i nieruchomym wzrokiem patrzy w przestrzeń. Jakby czynił przegląd swego bohaterskiego i tragicznego życia. Jakieś myśli, jakąś wolę objawia słabym ruchem rąk, które za życia i w czasie choroby były zawsze tak czynne i ruchliwe. Cisza grobowa zalega pokój, ciężki oddech Komendanta ją tylko przerywa i słaby stłumiony świst powietrza przeciskającego się przez krtań, połączony jak gdyby z bulgotaniem jakiegoś płynu, znajdującego się w gardle.

Jak gdyby z powiewem wiosennego wiatru, życie uleciało na jego skrzydłach na znak uczyniony po raz ostatni ręką Komendanta.

Minuty ciągną się jedna za drugą, długie jak minione dziesiątki lat brzemienne historią.

Odwracam głowę, na tarczy zegara 8.45, koniec epoki związanej z życiem Wielkiego Człowieka.(...)

Fot. z archiwum Ryszarda Mackiewicza

("Zeszyty historyczne". Zeszyt nr. 85, 1988 r. Paryż)

NG 18 (507)