Robert Mickiewicz

Z rejonu trockiego
Wypuścili parę?

Walka o zachowanie polskiej Szkoły Średniej w Połukniu oraz czterech szkół podstawowych, w tej liczbie i polskiej podstawówki w Szklarach, a także polskiej Szkoły Początkowej w Rykontach wchodzi w decydującą fazę. Na 31 maja jest zapowiedziana sesja samorządu rejonu trockiego, na której ma zapaść ostateczna decyzja czy te szkoły przestaną istnieć, czy też nadal będą pełnić swą szlachetną misję, niosąc kaganek oświaty dla kolejnych pokoleń okolicznych mieszkańców.

W miniony czwartek 17 maja w samorządzie rejonu trockiego odbyło się spotkanie radnych, członków samorządowego komitetu do spraw oświaty, kierownictwa rejonu z reprezentantami tych miejscowości, w których właśnie mają być zlikwidowane placówki oświatowe.

Już na wstępie kierowniczka wydziału oświaty Nijolë Lisevičienë określiła tę imprezę jako z jednej strony możliwość dla mieszkańców rejonu wypowiedzieć własne zdanie w tej drażliwej kwestii, z drugiej strony natomiast mającą pomóc radnym określić się przed głosowaniem 31 maja. Szefowa wydziału oświaty usilnie próbowała przekonać zebranych, że jak na razie żadna decyzja nie zapadła i jest jeszcze czas na znalezienie optymalnego rozwiązania. Chociaż z przemówienia pani Lisevičienë jednoznacznie wynikało, że dla siebie takie rozwiązanie osoba odpowiedzialna za oświatę w rejonie trockim już znalazła. Swego krasomówstwa kierowniczka wydziału użyła w celu uzasadnienia, dlaczego szkoły trzeba zamykać i jak zamknięcie kilku szkół wpłynie pozytywnie na poziom oświaty i kultury w rejonie trockim.

Trzeba zaznaczyć, że na sali podobny punkt widzenia na rozwój oświaty w rejonie podzielało zaledwie kilka osób, niestety zbyt wpływowych na sprawy rejonu. W pierwszej kolejności to mer rejonu Saulius Rađčiauskas, prezes samorządowego komitetu ds. oświaty Vita Okunevičienë, oraz naturalnie dyrektor litewskiej Szkoły Średniej Medeinos w Połukniu Vytautas Gustas. Przeważająca reszta przybyłych na to spotkanie była oburzona i obrażona podobną koncepcją rozwoju oświaty, nazywając ją nie inaczej, jak świadomym niszczeniem systemu oświaty w rejonie, który rozwijał na przeciągu kilkudziesięciu lat i służył nie jednemu pokoleniu mieszkańców ziemi trockiej, nie zależnie od ich narodowości.

Podstawowym argumentem wysuwanym przez administrację rejonu, było to, że optymalizacja sieci szkół (właśnie tak niewinnie brzmi oficjalna nazwa akcji o zamykaniu szkół) jest jednym z kolejnych etapów reformy litewskiego systemu oświaty, opracowanego przez Ministerstwo Oświaty i Nauki, i rejonowe władze nie mają innego wyjścia jak dostosowywać się do wymogów Ministerstwa. Władcy rejonu ubolewali, że w innych rejonach Litwy, w odróżnieniu od trockiego, już znacznie wcześniej przystąpiono do realizacji tego etapu reformy i rzekomo czerpią z tego tytułu znaczne korzyści. Zamykanie szkół pozwoli rejonowi rocznie zaoszczędzać kilkaset tysięcy litów, co bardzo pozytywnie wpłynie na jego kondycję finansową.

Wyjątkowo "oryginalnie" obrońcy zamykania szkół odpowiadali przedstawicielom lokalnych społeczeństw na ich zarzuty, że zamykając szkoły zamykają ostanie ogniska kultury na wsi, ponieważ jeszcze wcześniej inni "reformatorzy" zamknęli prawie wszystkie wiejskie domy kultury. Jeżeli 31 maja radni pozwolą zlikwidować szkoły, to wieś de facto w sferze kultury, stanie się prawdziwą pustynią - apelowali do władz przedstawiciele "terenu". Pani Lisevičienë, z dziwnym uśmiechem na ustach, odpowiadała, że nic strasznego nie stanie się, bo przecież ci nauczyciele, na czyich barkach leży niesienie kultury miejscowej ludności, nigdzie i tak nie wyjadą, pozostaną na wsi, jedynie zmienią miejsce pracy (o ile oczywiście zmienią, a nie zasilą szeregów i tak licznej armii bezrobotnych "NG"). Wiejskim nauczycielom więc nikt nie będzie czynił przeszkód w podnoszeniu poziomu kultury okolicznych mieszkańców, z tą oczywiście niedużą różnicą, że robić to teraz będą musieli dobrowolnie i na własny koszt. Jeszcze prościej kierowniczce wydziału oświaty przedstawia się sytuacja z tymi nauczycielami, którzy teraz dojeżdżają do pracy na wieś. "Oni przecież i tak pracują od siły tylko do trzeciej godziny, a potem wyjeżdżają do domu, czyli po trzeciej wieś i teraz pozostaje kulturową pustynią, więc zamknięcie szkoły wcale nie zmienia sytuacji".

Słuchając zapewnień pani Nijoli, mimowolnie nasuwało się wrażenie, że arogancja i głupota naszych urzędasów rzeczywiście są bezgraniczne. Niemniej "sprytny", argument uzasadnieniający likwidację polskiej Średniej Szkoły w Połukniu przytoczył dyrektor litewskiej szkoły w Połukniu V. Gustas. Według pana dyrektora, likwidację polskiej szkoły w Połukniu całkowicie uzasadnia fakt, że Polska już dawno przeprowadza u siebie podobną reformę, zgodnie oczywiście z zaleceniami Unii Europejskiej i na dzień dzisiejszy zamknęła ponad 2000 swoich wiejskich szkół, więc nie będzie żadnej tragedii jeżeli Połuknie pozostanie bez polskiej szkoły średniej, przecież średnie wykształcenie nadal można będzie zdobywać na miejscu. Z tą tylko "niedużą" różnicą, że w języku litewskim.

Przytaczając jako przykład polską reformę oświaty, dyrektor Gustas jednakże zapomniał powiedzieć jedną istotną rzecz; można sobie tylko wyobrazić jaką "chryję" rozpętałyby władze Litwy, gdyby ktoś w Polsce spróbował rozpocząć jedynie rozmowę o zamknięciu jakiejkolwiek szkoły z litewskim językiem wykładowym. Więc o zamykaniu litewskich szkół w Polsce nic nie słychać, natomiast jeżeli w następny czwartek na posiedzeniu Rady Samorządu rejonu trockiego zapadnie odpowiednia decyzja, to polskie szkoły w Połukniu, Szklarach i Rykontach z dniem 1 września jeszcze tego roku po prostu przejdą do historii.

Wyjątkowo ostre i gorzkie słowa padły z ust polonistki z Połuknia - Aliny Kamilewicz. Ta zasłużona nauczycielka z bólem konstatowała, że szkoła polska w Połukniu za 85 lat swego istnienia przetrwała dwie niemieckie okupacje, długie lata okupacji sowieckiej i teraz wszystko zmierza ku temu, że przestanie istnieć w okresie wydawałoby się najbardziej demokratycznym. Zamknięcie szkoły, jak to powiedziała pani Kamilewicz sprawi, że Polacy, rdzenni mieszkańcy Połuknia, poczują się znowu pod kolejną okupacją, ponieważ tylko władze okupacyjne mogą zachowywać się w stosunku do miejscowej ludności w podobny sposób. Aby do tego nie doszło, aby nie zaogniać stosunków międzynarodowościowych, trzeba powstrzymać tę wyjątkowo nieprzemyślaną i szkodliwą reformę.

Nie zważając, że te mocne i bardzo nieprzyjemne słowa były na dodatek wypowiedziane w bardzo emocjonalny sposób nikt z obecnych na sali nie odważył się z nimi polemizować, ponieważ chyba nawet zwolennicy likwidacji szkół, przyznali rację tej doświadczonej nauczycielce.

Mera Sauliusa Rađčiauskasa natomiast rozzłościła wypowiedź z sali, jednej z uczestniczek spotkania, notabene Liwinki, o tym, że sytuacja zmierza w takim kierunku, że "albo my władzę, albo władza nas". Zdenerwowany mer tłumaczył, że wszystko co robi, robi dla dobra mieszkańców rejonu i że zamykanie szkół w obecnej finansowej sytuacji jest po prostu sposobem na ratowanie rejonu po nieudolnych rządach swego poprzednika z ubiegłej kadencji.

Gwoli ścisłości pan Rađčiauskas, który tak ostro krytykował poprzednią władzę, w minionej kadencji "mężnie trwał" na stanowisku administratora rejonu (trzecia osoba w hierarchii samorządowej, odpowiedzialna za pracę aparatu samorządu i politykę kadrową w rejonie "NG") i jakoś rozrzutność byłego mera nie specjalnie mu wówczas przeszkadzała. Jak niemalże jednogłośnie replikowali merowi uczestnicy spotkania, nawet w tak biednym rejonie, kilkaset tysięcy litów w rok, to żadna oszczędność, tym bardziej, że za nią proponuje się zapłacić zbyt wysoką cenę. Władzom rejonu proponowano lepiej skierować swój wysiłek na znajdowanie dodatkowych źródeł dochodów, na tworzenie nowych miejsc pracy, a nie na burzenie tego, co takim wysiłkiem było budowane przez kilka pokoleń.

Jako przykłady poprzednich reform w podobnym stylu, na spotkaniu przytaczano reformy rolnictwa i systemu ochrony zdrowia. O tym, co pozostało po reformie z litewskiego rolnictwa dobitnie świadczą poniszczone farmy i inne zabudowania pokołchozowe z zapadłymi dachami oraz prawie 80 procentowe bezrobocie na wsi. Reforma systemu ochrony zdrowia, generalnie, również polegała na zamknięciu masy niedużych placówek ochrony zdrowia i reorganizacji wielu większych szpitali na domy opieki socjalnej. O tym, ile obecnie kosztuje nasza niby bezpłatna i zreformowana medycyna, każdy może przekonać się na własnym portfelu. Teraz nadeszła kolej na oświatę. Reforma ułożona jeszcze za rządów konserwatystów i jak widać konsekwentnie realizowana przez dzisiejszą koalicję, zapowiada się podobnie "obiecująco" jak i poprzednie.

O tym, czy rejon trocki padnie "ofiarą" kolejnej reformy, dowiemy się za tydzień, ale z tego spotkania władz z wyborcami, może być nieco zbyt chaotycznego i emocjonalnego, można ostrożnie wnioskować, że wreszcie i u nas na Wileńszczyźnie powoli zaczynają się tworzyć zalążki społeczeństwa obywatelskiego. Postawa mieszkańców spowodowała, że władze już więcej nie są w stanie samowolnie, bez konsultacji z nimi podejmować decyzje ważkie dla całej lokalnej społeczności. Z zachowania i wypowiedzi przedstawicieli administracji rejonu, na tym spotkaniu impreza była potrzebna im jako sposób na wygaszenie emocji przed sesją rady rejonowej. Zamierzano raczej dać ludziom możliwość zawczasu "wykrzyczeć się" "wypuścić parę'', aby w decydującym momencie mieć spokój. Jednakże z rozmów z mieszkańcami zarówno "polskich" jak i "litewskich" wsi rejonu już po zakończeni spotkania wynikło,że tym razem władzom raczej nie ujdzie na sucho. 31 maja elektorat trockiego rejonu osobiście pofatyguje się, aby dopilnować, jak będą głosować ich wybrańcy.

NG 20 (509)