Liliana Narkowicz

?Mówią, żeżycie jest jabłkiem,
które trzeba ze smakiem zjeść?

Teresa Miciuta z domu Trypucka jest bezrobotną już ponad 10 lat. Pomimo, że kilkakrotnie zwracała się no Giełdę Pracy w Wilnie, nie byli w stanie jej nic zaproponować. Żadnej pomocy finansowej nie otrzymała również, gdyż została zwolniona "za obustronną zgodą"- pracownika i pracodawcy. Niewiedza, czy też błąd był przyczyną podpisania powyższego oświadczenia?...

Pani Tereniu, jak właściwie się stało, że Pani straciła pracę?

Zanim zostałam bezrobotną, ostatnich 9 lat zawodowo byłam związana z transportem kolejowym Wilna. Nie narzekałam ani na złe warunki pracy, ani na wynagrodzenie, ani na kierownictwo. Niestety, nasza placówka przeniosła się do Kowna i gdybym np. mieszkała tam, być może pracy bym nie straciła. Próbowałam przez 1,5 miesiąca dojeżdżać do Kowna, ale w pewnym wieku dla kobiety jest to uciążliwe. Dojeżdżałam na dworzec autobusem, a stamtąd 2 godz. pociągiem. Droga powrotna zajmowała tyleż czasu, w sumie - 6 godzin. Warunki zmusiły mnie po prostu do napisania podania o zwolnienie. Poproszono mnie o napisanie w nim "za obustronną zgodą", jednak później się okazało, że na Litewskiej Giełdzie Pracy z tego powodu nie przysługuje mi żadna kompensata.

Co robiła Pani wcześniej?

Byłam dyspozytorem , a jeszcze wcześniej nauczycielką. Pochodzę z rej. solecznickiego. Ojciec osierocił mnie i mego młodszego brata, gdy mieliśmy ja 5, a on 4 latka. Dlatego z chwilą ukończenia 8 klas musiałam całkowicie zarobić na swoje utrzymanie. Miałam ambicje i moim największym wówczas marzeniem było zostać nauczycielką. W pewnym sensie to potrafiłam zrealizować, gdyż ukończyłam Szkołę Pedagogiczną w Nowej Wilejce i przez trzy lata pracowałam w charakterze nauczycielki klas początkowych. Na usilną prośbę wujka, po tragicznej śmierci jego jedynego syna, pojechałam do Wilna. Z poprzedniej szkoły mogłam się w tamtych czasach zwolnić tylko po upływie 3 lat pracy, a we wrześniu zatrudnić się w Wilnie było niemożliwie. Mało brakowało, a związałabym los z dzisiejszą Szkołą im. Władysława Syrokomli. Nie mogłam jednak czekać na odejście którejś z pań na urlop macierzyński, gdyż trudna sytuacja materialna i choroba mamy wymagały podjęcia natychmiastowej decyzji. Zostałam dyspozytorem w Wileńskiej Zajezdni Taksówek (ponad 8 lat). Potem zamążpójście, wychowywanie dzieci i tak stopniowo mój dyplom nauczycielski stał się nieaktualny...

Jak radzicie sobie te ostatnie lata?

Żyjemy z miesięcznej pensji męża. Warzywa staramy się wyhodować na wsi. Staram się coś taniej kupić, taniej ugotować. W zasadzie nie kupujemy ciast ani czekolady. Robię swoje, domowe, niewymyślne wypieki, ale przynajmniej wiem, że wszystko wkładam świeże. Córka otrzymuje stypendium, więc symboliczny grosz ma na swoje studenckie potrzeby. Ubrań praktycznie ostatnio nie kupujemy, bo nie ma za co. Jakiś czas brałam szycie do domu, później przyszywałam guziki do gotowych garsonek. Stałam też na bazarze w ''Gariunai", ale kiedy ci gospodarz płaci zaledwie 5% od sprzedanego towaru i należy jeszcze wykupić patent na miesiąc, to nieraz nawet na dojazd człowiek nie zarobił. Została mi więc tylko "kariera" gospodyni domowej.

A co porabiają inni członkowie rodziny?

Mąż Jerzy, chociaż w razie potrzeby imał się różnych zawodów - w tym stolarza, hydraulika, od 23 lat pracuje jako elektro-mechanik kolejowy. Córka Irenka kończy Polonistykę na Uniwersytecie Pedagogicznym w Wilnie, a syn Edek uczy się w Szkole Średniej im. Jana Pawła II. Ponieważ praca męża wiąże się z częstymi wyjazdami, nasza trójka jest bardzo "scementowana". Wszystko robimy razem, wspólnie - sprzątamy mieszkanie, nakrywamy do stołu, pieczemy ciasto, oglądamy telewizję. Czasem po prostu siedzimy i rozmawiamy, żartujemy, ale razem. To daje poczucie, że jesteśmy rodziną nie tylko formalnie. Taki wewnętrzny spokój, satysfakcja dla kobiety- żony i matki, że po prostu spełniło się to życie rodzinne. Bez luksusów, nie tylko bez wyjazdów zagranicznych, ale i nawet nad Bałtyk ( nasze jedyne "wycieczki" to domek babci na wsi), bez bogatych strojów i wymyślnych mebli. Może to i wstyd, ale się przyznaję, że nigdy nie byłam w Połądze, nigdy w swoim życiu nie widziałam morza...

Co Panią najbardziej trapi?...

Trapi, prześladuje, nie daje spokoju nawet niekiedy w nocy, niepewność dzisiejszej sytuacji. Wysłałam syna do sklepu, odebrali mu nastolatki pieniądze... Wieczorem z domu strach wyjść, bo można dostać po głowie... Co dnia wokół kradzieże, rozboje w biały dzień, gwałty... Jakie pozytywne wzorce mogą mieć dzieci i młodzież w dezorganizowanym społeczeństwie?...
Córka niedługo kończy studia, ale państwo nie gwarantuje miejsca pracy. Co będzie - myślę z nieukrywanym strachem -, jeżeli pracy np. w szkole nie znajdzie?... Jak dalej żyć, skoro na całą czteroosobową rodzinę pracuje dziś tylko jeden mąż ?... Jego sytuacja też nie jest pewna i co my zrobimy (co robić innym rodzinom, bo nie stanowimy wyjątku) , jeżeli nasz jedyny karmiciel zostanie zwolniony np. w ramach "redukcji etatów"?

Pani marzenia?...

Przede wszystkim, by moje dzieci zdobyły wykształcenie , miały pracę i by zarobiły na siebie. Jako gospodyni domowa chciałabym mieć trochę więcej pieniędzy na prowadzenie domu, żeby idąc do sklepu nie trzeba było myśleć gdzie i co taniej kupić, z czego ugotować obiad. Natomiast najbardziej skrytym marzeniem jest chociaż raz w życiu pojechać w świat: odpocząć, zobaczyć jak mieszka się innym, coś zwiedzić. Mówią, że życie jest jabłkiem, które trzeba ze smakiem zjeść. Zaraz życie się skończy, a człowiek jeszcze tego smakowitego kąska przysłowiowego jabłuszka nawet nie nadgryzł. I bądź tu mądry...

Dziękuję za rozmowę.

NG 21 (510)