Ryszard Maciejkianiec

Gość redakcji
Montreal - Wilno

Rozmowa z Edwardem Roliczem, prezesem Związku Weteranów Polskich im. Marszałka J. Piłsudskiego INC w Montrealu, Kanada

Kilka słów o Związku, któremu Pan przewodniczy.

Związek został założony w roku 1930 przez weteranów I wojny światowej. Z biegiem czasu Związek objęli weterani II wojny światowej. Mamy około 150 członków. Członkami Związku są również członkowie naszych rodzin - żony i dzieci. Mamy się i gospodarujemy dobrze, we własnej siedzibie, którą nabyli jeszcze założyciele organizacji. Jesteśmy zrzeszeni z Kongresem Polonii Kanadyjskiej, oddziałem Quebec, który zresztą korzysta z naszego pomieszczenia.

Co Pana sprowadza do Wilna?

Jestem wilnianinem. Przyjechałem tutaj, aby zobaczyć jak po tylu latach wygląda Wilno, jak się mają Polacy, a w szczególności polscy kombatanci. Chociaż w rzeczywistości urodziłem się na stacji Zawitaja na Syberii, a ochrzczony jestem w Czycie, bo ojciec jako specjalista budował, jeszcze za cara, trasę Transsyberyjską. Dlatego każde z nas, sześciu dzieci, jest urodzone w innej miejscowości, w miarę jak posuwała się budowa kolei. Potem w roku 1922 udało się od bolszewików uciec do Polski. Do Wilna dotarłem z rodziną w wieku 6 miesięcy. Jestem więc, że tak powiem, wilnianinem od maleństwa.

Pana droga do Kanady?

Droga do Kanady była nadzwyczaj trudna i tragiczna. 6 stycznia 1940 roku zostaliśmy zatrzymani na tak zw. granicy koło Ejszyszek przez straż litewska, kiedy wracaliśmy z bratem od ojca, który od 1 września 1939 roku pracował w Sarnach na Wołyniu. Brat miał odmrożoną nogę, więc jemu z mamą pozwolono dotrzeć do Wilna na kurację. Mnie natomiast, mimo że mama dostarczyła dowód, że jestem zamieszkały w Wilnie, Litwini przekazali dla Sowietów, którzy za nielegalne przekroczenie granicy osądzili mnie na 5 lat lagrów. Miałem wtedy 17 lat. Co prawda, ta granica po okupacji Polski istniała niedługo, bo Litwa "weszła" w skład Związku Sowieckiego, ale mimo jej likwidacji, wyrok nie został odwołany.

Przez różne więzienia w Baranowiczach, Orszy i Leningradzie dotarłem do Karełofińskiej SSR, Miedgora, gdzie wykończano nas głodem. Kiedy zaczęła się wojna z Niemcami, przez jezioro Ładoga udało się nas ewakuować na Ural, chociaż po okrążeniu Leningradu mówiono, że nas rozstrzelają.

Na Uralu spaliśmy na dworze, mimo przymrozków. Było tam nas pięciuset Polaków i tyleż Rosjan. Piłowaliśmy las i zaczynaliśmy budować sobie baraki. Szczęśliwie trafiłem do pierwszej piątki, której pozwolono jechać do formującej się Armii Polskiej. Dłużej bym nie wytrzymał. Wiadomość do mnie dotarła wtedy, kiedy z braku sił do pracy, nasz nadzorca kazał mi za karę siedzieć gołym tyłkiem na ostrych drzazgach, na pniu po świeżo spiłowanym drzewie. Jak później dowiedzieliśmy się, pozostali w tym lagrze pod gołym niebem, w większości zamarzli...

Dotarłem więc do miejscowości Tockoje w Kazachstanie, a tam podzieliłem losy II Korpusu Wojska Polskiego - przez Persję, Irak, Palestynę, Liban, znalazłem się pod Monte Cassino, skąd wyszedłem, chwała Bogu, cało. Wojnę zakończyliśmy pod Bolonią.

A stamtąd wyjechałem do Kanady, gdzie w roku 1949 założyłem rodzinę i do dziś tu mieszkam. Żona też pochodzi z Kresów, z Wołynia. Również z całą rodziną była wywieziona na Syberię, potem też była w Wojsku Polskim, poznałem ją w Związku Weteranów. Mam dwie córki i jednego wnuka. To właśnie jego ojciec, a mój zięć towarzyszy mi w podróży do Wilna.

Na zakończenie chcę przekazać dla redakcji pamiątkowe wydanie, poświęcone dorobkowi i historii naszego Związku Weteranów.

Dziękuję za piękne wydanie, za odwiedzenie redakcji i miłą rozmowę. Mam nadzieję, że zechce Pan wyjątkowo ciekawe i trudne losy swojej rodziny szerzej przedstawić naszym Czytelnikom. Życzymy Panu i Pana kolegom zrzeszonym w Związku Weteranów im. Marszałka Józefa Piłsudskiego wszelkiej pomyślności.

Na zdjęciu: prezes Edward Rolicz z prezesem Klubu Polskich Weteranów Wojny na Litwie Stanisławem Kaczkanem przed Ostrą Bramą.

Fot. Bronisława Kondratowicz

NG 23 (512)