Michał Wędziagolski

Pamiętam...
W 60-tą rocznicę sowieckich deportacji z krajów nadbałtyckich

Autor publikacji wywodzący się z wielce zasłużonego dla Ziemi Wileńskiej i Polski rodu Wędziagolskich znany jest naszemu Czytelnikowi z unikalnych publikacji "Jaworowska Atlantyda' ("NG" nr 16 - 18 za 1999 rok) oraz "Lata szkolne w Wilnie" ("NG" nr.51 za 2000 rok). Mieszka w Krakowie












Moje "Lata szkolne w Wilnie' wypadły nad wyraz dobrze. Pozgłaszali się do mnie dawni rozsiani po kraju koledzy, ciesząc się, że żyję. Myśleli bowiem, że wojna mnie nie oszczędziła, jak wielu naszych w tamtym okresie. Pan Bóg łaskaw...

Michał Wędziagolski


W czerwcu 1941 r. władze sowieckie rozpoczęły planową akcję deportacji ludności z terenów Litwy,Łotwy i Estonii w głąb Związku Sowieckiego - w tym zamieszkujących tam Polaków.

Deportacje te zwane "wywózkami" były "ukoronowaniem" prowadzonej tam przez Sowietów akcji eksterminacyjnej, wymierzonej przeciwko społeczeństwom tych krajów siłą wcielonych do ZSRR w lipcu 1940 r. Aresztowania prowadzone od tej chwili były "preludium'' tego, co miało nastąpić w skali masowych deportacji na wiosnę 1941 r.

Dokumentacja sowieckich archiwów dowodzi,że działania te były z góry zaplanowane i w szczegółach opracowane. Miały one na celu usunięcie z terenów b. państw nadbałtyckich tzw. "elementów - antysowieckich".

Biorąc pod uwagę stopień kultury i cywilizacyjny poziom życia ludności tych krajów - narody zamieszkujące ten region zakwalifikowane zostały przez ówczesne sowieckie "władze" jako "nieprzejednani wrogowie" sowieckiego ustroju. Wyrok zapadł na najwyższym szczeblu. Komisarz bezpieczeństwa ZSRR Ławrentij Beria zlecił jego wykonanie gen. Sierowowi. To właśnie on opracował dokładną instrukcję, jak należy usuwać "wrogie elementy" z terenów "Pribałtiki". Sformułowania wym. instrukcji mrożą czasami krew wżyłach. Mówi się tam m. in. jak i gdzie należy rozdzielać pojmane rodziny, jak karać opornych, jak transportować "wrogów" na Wschód.

Deportacja - słowo wywodzące się z łaciny (ozn. zesłanie), nie może oddać ogromu grozy, bestialstwa i tragedii jakie dotknęły setek tysięcy Polaków, Litwinów,Łotyszów i Estończyków skazanych na zagładę.

W bydlęcych, zaplombowanych wagonach, stłoczeni ponad ludzką miarę, często bez wody, a prawie zawsze bez jedzenia w słonecznym żarze lata 1941 r. Wleczeni tysiące kilometrów na wschód - umierali często na stojąco z chorób, głodu i wycieńczenia lub uduszenia. Mówi się dużo o zbrodni Holocaustu. Ale Holocaust to jedynie część strasznej prawdy, którąświat poznał. Pozostała część prawdy, czasem bardziej jeszcze przerażająca, objęta została zwłaszcza na Zachodzie zmową milczenia.

Jedynie Stany Zjednoczone zdobyły się na określenie Sowieckiego państwa mianem "Imperium zła"

Wiosna 1941 r. była chłodna i wietrzna. 1 maja, obchodzone jako święto klasy robotniczej, wyzwolonej spod jarzma burżuazji i kułactwa, nie wypadło w Litewskiej Sowieckiej Republice najlepiej. Grad i śnieg, który spadł tego dnia, nabrzmiałe groźne, ciemne chmury nie były odpowiednią dekoracją dla tak wzniosłej chwili.

Ludzie cicho mówili: "niedobry to znak dla sowieckiej władzy".

Ale prasa sowiecka Litwy zachłystywała się coraz to wspanialszymi osiągnięciami zakładów pracy, coraz to dumniejszymi rezolucjami i coraz tośmielszymi zobowiązaniami przesyłanymi na ręce "Ojca Narodów".

Wiosna na Wileńszczyźnie tego roku zaznaczyła się w mojej pamięci wydarzeniami, które nastąpiły prawie równocześnie na terenie republik nadbałtyckich wcielonych siłą do ZSRR. Dotyczyły one budowy lotnisk i nakazów podatkowych, których wymiary przekraczały najśmielsze wyobrażenia. Tak więc gospodarze nie mieli za dużo czasu na wiosenne siewy i podorywki, zajęci byli bowiem wybieraniem i zwożeniem kamieni na odległe o 30 km od nas lotnisko na Porubanku pod Wilnem.

Podatki spadły na ludzi jak grom z jasnego nieba.Żądano zboża, mięsa, ziemniaków i nabiału w ilościach przekraczających wielokrotnie możliwości gospodarstw. Do tego należało jeszcze wpłacić pewne kwoty w rublach, których nikt nie miał.

Najwyższe żądania skierowano do gospodarstw uznanych za "kułackie". Wieś była na przednówku, niewiele czasem pozostawało w sąsiekach. A u Sowietów? Nędzne wyniki kolektywnego rolnictwa, niedożywione społeczeństwo. A tu jeszcze zobowiązania dostaw dla niemieckiego sojusznika, którego Stalin wspierał.

Tę sytuację mogły w znacznym stopniu poprawić bogate spichrze nadbałtyckich "kułaków". Wiadomo było, że agrarny poziom Estonii,Łotwy i czasem Litwy dorównywał Danii i Holandii.

W Zawiszańcach, Skubiatach, Rogożyszkach gospodarze załamywali ręce. Ale na malowanej na czerwono mównicy sowiecki "partorg" grzmiał w Jaszunach: "Jak Stalin każe - naród musi wykonać!" Rady nie było. Mówili: jeżeli nie masz, sprzedaj wszystko co masz, a oddaj sowieckiej ojczyźnie. W pierwszej kolejności bogatsi gospodarze. Opornych jak się później okazało czekał smutny los, szły pierwsze zimne powiewy sowieckiej rzeczywistości.

Niewiele było sytuacji, z których ludzie wychodzili z opresji cało.

O szczęściu może mówić p. Stankiewiczowa właścicielka Powisińcz, która nie oddała narzuconego przez Sowietów haraczu.

Jest godzina 4 rano - tuż przed świtem Powisińcze osnute ciszą, toną w porannej mgiełce. Do drzwi wejściowychłomoce kobieta z powisinieckiej wsi: Pani! Uciekajcie - jadą po was!

Po wertepach stromej piaszczystej drogi sunie sowiecka więzienna "buda". Ale jeszcze musi przejechać rzekę...

To ratuje nieszczęsnych. Pani Stankiewiczowa budzi chłopaków: dzieci uciekamy! Narzucają na siebie co popadnie, chwytając co pod ręką. Wyskakują oknami w momencie, kiedy sowiecka "buda" wtacza się na okolony starodrzewiem dziedziniec. Uciekinierzy pędzą na oślep, byle dalej, byle dalej, byle tylko nie strzelali. Sołdaty wyskakują z "budy" i otaczają pusty dom.Łomocą kolbami karabinów do drzwi, których nikt nie otwiera. W końcu wyłamują je, wbiegają do pustych pokoi: "Udrali praklatyje pamieszczyki".

Pani Stankiewiczowa z synami parę dni ukrywała się w okolicznych lasach, potem dotarła do Wilna, gdzie doczekała wybuchu wojny niemiecko - sowieckiej. Tak ocalała. O jej ucieczce z Powisińcz mówiono jako o niecodziennym wydarzeniu. Sprawdzały się wcześniejsze przewidywania - nadchodziły straszne czasy. W parę dni potem: stoję na podwórku, nagle zza domu wychodzi mężczyzna, wojskowy w rozpiętym szynelu. Obok młoda kobieta. "Spiczki imiejesz?" Nie zrozumiałem. Zapałki - podpowiada kobieta. Mężczyzna trzyma w palcach wygasły papieros. Zza odwiniętej poły płaszcza widzę wczepiony do pasa mundurowej kurtki "nagan". Nieznajomy świdruje mnie bazyliszkowym wzrokiem. Z wąskich, półprzymkniętych oczu wyziera wściekłość. Twarz nieznajomego dzika, w kącikach ust - zapiekła ślina ... "Była u was Stankiewiczowa, widzieli wy ją - a?" Moją przeczącą odpowiedź kwituje potokiem plugawych przekleństw. Przede mną stał Moisiejenko - jaszuński "partorg" - nasz pan życia i śmierci. Jak pies gończy biegał po okolicy w poszukiwaniu zbiega.

To spotkanie zapamiętałem na długo ...

Piękny był czerwiec 1941 r. Wyzłocone słońcem, falujące łany zbóż, bujna zieleń pól iłąk zapowiadały urodzaj. Udręczeni szarwarkami1, zgnębieni nakazami podatkowymi ludzie, nie myśleli wiele o nowych niespodziankach, jakie im mogła sprawić nowa władza. Dość mieli codziennych trosk i utrapień. Aresztowania, które trwały nieprzerwanie od zeszłego roku nie robiły już wrażenia, po prostu przyzwyczajono się do nich.

Aż tu nagle ... Cichy czerwcowy poranek. Gwałtowne łomotanie do drzwi naszego domu postawiło wszystkich na nogi. To kobieta z Rogożyszek przerażona przybiegła do nas: "wywieźli Brzozowskich z Gaściewicz" - krzyczała. Sama widziałam jak wieźli: starsze państwo siedzieli na tobołach i płakali, a w koło sołdaty z karabinami, ze "sztykami" siedzą iśmieją się. Pani, uciekajcie - wołała kobieta - wszystkim nam taki los: białe niedźwiedzie!

Jak się później okazało zabrano właścicieli Gaściewicz, ludzi starych i schorowanych i ich wychowanicę Marylę.

Ich syn Adaś cudem ocalał - był na szarwarku na lotnisku.

Za chwilę nowa wiadomość: wywieźli Walukiewicza z rodziną ze Skubiat. W niedługim czasie okazało się, że tego dnia wywieziono z naszej okolicy kilkanaście rodzin. Z samego rana, przedświtem.

Przypomnieli teraz ludzie, co działo się zimą 1940 r. na Białorusi, kiedy to w trzaskające mrozy z pobliskich Wielkich Solecznik2, Bieniakoń i innych miejscowości wywlekano nocą ludzi z domów i wywożono na Wschód. Niewielu dojechało do miejsca przeznaczenia.

A u nas wypadki następowały po sobie, coraz to nowe wieści porażały ludzi. Z Jaworowa Starego ulotnili się jego administratorzy, czując się zagrożeni aresztowaniem lub wywózką. Kogoś pochwycili w Małych Solecznikach i zanim zdołał coś powiedzieć już siedział między sołdatami w niebieskich czapkach.

Wrócił z Wilna Kazakiewicz z Zawiszańc. Ledwo wrócił - tak tam łapią i wywożą. Nocował w domu, z którego zabrano parę rodzin. Zbudził gołomot do sąsiednich drzwi. Po jakimś czasie usłyszał straszny płacz ludzi, siłą wywlekanych z domu, wrzaski i przekleństwa sołdatów ...

Wkrótce przyjechała córka Lida. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Uciekła ze swego majątku w powiecie jezioroskim (Zarasai). Mieszkali tuż przy łotewskiej granicy. Mówiła o masowych aresztowaniach i wywózkach na Łotwie. Z jej okolicy wywieźli przedwczoraj kilkadziesiąt rodzin. Scenariusz zawsze ten sam: skoro świt, otoczony dom,łomot do drzwi, przerażeni mieszkańcy. Wam - dwadcat minut na spakowanie, w międzyczasie ponaglenia - bystrej, bystrej!

Cioytka przekonywała mamę o konieczności ucieczki. Gdzie chcesz uciekać ? - pytała matka. Pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Zrozumieliśmy,że nie ma dla nas ratunku, nie ma ucieczki. Prędzej czy później czeka nas podobny los. Nasze bytowanie w rodzinnych stronach dobiegało końca ...

Pamiętam, mama wręczyła mi jakieś adresy swoich dalekich krewnych, mieszkających gdzieś na południu Rosji. Tak na wszelki wypadek.

Znowu ktoś uciekł z Wilna. Mówi o szczęściu - zatrzymało go na ulicy NKWD - wasze dokumenty? W tym momencie wojskowa ciężarówka grzmotnęła w latarnię uliczną. Tuż obok. Wykorzystał tę chwilę. Gnał jak opętany. Stój! Stój! Strzał, ale się udało! Mówił o koszmarnej atmosferze w mieście. Prawie przed każdym domem ciężarówka NKWD, których pełno na mieście. Jedne pędzą jak szalone wypełnione ludźmi i ichżałosnym mieniem, drugie stoją, czekając na załadunek. Na ulicach patrole sołdatów w niebieskich czapkach z czerwonym otokiem.

Biorą głównie z mieszkań, z pracy, ze szkół, rzadziej z ulicy.

Ciotka Lida drży o syna Jurka, który właśnie zdaje w Wilnie maturę.

Miała złe przeczucie. Zabrali go ze szkoły. Ludzie z miasta uciekają na wieś, ale przecież stąd też "biorą".

Byliśmy jak odrętwiali: prędzej czy później. Jednak instynkt samozachowawczy działał i nakazywał, co należy robić mimo wszystko.

Najbardziej niebezpieczną porą - jak uczyły przykłady - był wczesny ranek, może noc. Tak więc - nie nocować w domu! Okazało się, do takiego wniosku doszli też inni. Nocami - po lasach, moczarach i uroczyskach, z dala od dróg, koczowali ludzie. Zawsze z dziećmi, czasami z ?żywiołą?. Na wpół senni, odrętwiali czekali ranka, by potem skrycie, w obawie przed zasadzką, wracać do swych domostw. We dnie bacznie obserwowali drogę czy nie jadą już po nich, mając nadzieję na ucieczkę w ostatniej chwili. I tak dzień po dniu ...

Najgorsza była świadomość nieuchronności losu - prędzej czy później...

Do tego obezwładniające poczucie bezsilności i niewiary w odmianę swego przeznaczenia. Cóż mogło nas ocalić? Wojna? Mówiono o Niemcach.

Przyjechał człowiek z Nowowilejki. Po prostu uciekł stamtąd. Pracował na stacji. Jak się okazało ta stacja pod Wilnem, stała się miejscem, skąd odchodziły pociągi z wywożonymi na Wschód. Człowiek ten opowiadał o dramatycznych scenach, które się tam rozgrywały i jakich byłświadkiem.

Setki bydlęcych wagonów o małych zakratowanych okienkach, czasami zabitych deskami. Drzwi wagonów zasunięte, zaplombowane. Czerwcowy żar leje się z nieba. Spiekota prażyściany i metalowe dachy wagonów. A w nich krzyk, płacz, błaganie o litość i wodę ...

Z okolicy poprzychodzili ludzie z wiadrami wody, z żywnością. Stoją; słyszą. Ale jak tu pomóc? Jak podejść i jak podać? Wagony zamknięte na głucho, dookoła strażnicy z karabinami. Bagnety na sztorc. Ich dzikie, pełne nienawiści oczy widzą wszystko, nikt nie może zbliżyć się do wagonów. "Stupaj nazad!" Tu i ówdzie strzały. Mino lejącego się z nieba żaru, wrzasku i strzałów strażników, ludzieświadkowie tragedii, nie mogą ruszyć się z miejsca, stoją jak oniemiali i ... płaczą.

Podobne przerażające sceny rozgrywały się w tym czasie na wielu "ekspedycyjnych punktach" od Wilna do Tallinna.

A u nas w Jaworowie, w pobliskich Zawiszańcach, Rogożyszkach, Solecznikach czekali udręczeni ludzie, co przyniesie jutro. A może czekali na cud?

Wybuch wojny niemiecko - sowieckiej 22 czerwca 1941 r. stał się nim w pewnym sensie. Szybki marsz Niemców na Wschód położył kres bestialskim praktykom stalinowskiej władzy. Jednak nie zawsze i nie wszędzie. Jak wielką wagę przywiązywały sowieckie władze do deportacji ludności z tego regionu świadczyć może następujący fakt. Brakowało środków transportu dla uciekającej sowieckiej armii, dla ewakuacji rodzin sowieckich oficerów i urzędników, ale nie brakowało ich dla wywózki porwanych w ostatniej chwili nieszczęsnych ofiar terroru NKWD.

Koszmarne odkrycia sowieckich masakr w więzieniach i poza nimi, które wyszły na jaw po wejściu Niemców,świadczyły o rozmiarach zbrodni stalinowskiego systemu.

My w Jaworowie i okolicy poza wcześniej opisanymi wypadkami, uszliśmy cało, co graniczyło z cudem.

Szeroko zakrojona akcja deportacji ludności z krajów nadbałtyckich rozpoczęta w 1941 r., była kontynuowana przez władze sowieckie w latach powojennych; liczba ofiar była ogromna.

Kres zbrodniczym praktykom położyłaśmierć Stalina.

Przypisy:

1 Szarwark praca publiczna. W tym wypadku przymusowa zwózka kamieni

2 Soleczniki wlk. Należały wówczas do BSSR

Na zdjęciach: Michał Wedziagolski, memoriał ofiarom deportacji w Nowej Wilejce (fot. W. Dowejko)

NG 23 (512)