Konstanty hr. Tyszkiewicz

WILIJA I JEJ BRZEGI

Śliczna rzeka nasza, która od smorgońskiego przewozu wkroczyła była na chwilę w środek powiatu świeńciańskiego, dwoma małemi strumykami na tej przestrzeni zasilona, jakby zawstydzona z płochej chęci podobania się wewnętrznym powiatu mieszkańcom, dla której tam wkroczyła i odstąpiła od swego obowiązku wskazywania granicy przyległym powiatom, nagle się na zachód zwraca, i w tym pełnym wdzięku zakręcie za wioseczką Oszmiańcem, łącząc się z rzeczką Rudnianką, co płynąca między święciańskim a oszmiańskim powiatami, z lewego brzegu do niej wpada, znowu granicę tychże dwóch powiatów stanowić zaczyna. Tutaj Wilija nie jest tak malowniczą, jak ta jej część, którąśmy, płynąc po niej przez dwa dni uwielbiali. Ma ona jednak zawsze brzegi wysokie i bogato kamieniami usłane, i pięknie porosłe; wdzięcznie się ona wśród nich wykręca: i to byłoby ładnem, gdybyśmy nie mieli porównać z czem lepszem; traci ona tutaj na wdzięku jedynie przez porównanie z całą tą częścią, którąśmy świeżo przepłynęli, a której prześliczne widoki tak rozmaite, tak bogate w malownicze barwy, świeżo zdobyły nasze uwielbienie. Płyniemy więc znowu pomiędzy dwoma powiatami; brzeg prawy stanowi granicę święciańskiego - lewy zawsze oszmiańskiego granicę odznacza. Po ciepłym i pogodnym wczorajszym wieczorze, po spokojnej letniej nocy, nie można się było spodziewać dnia tak wietrznego, jakim jest dzisiejszy. Zarówno z naszem odpłynięciem wszczął się wiatr przeciwny, wiejący nam od wschodu przez dzień cały tak dalece, iż przymuszeni byliśmy po razy kilka przybijać do brzegu, aby przeczekać falę, co nas z drogi zbijając, żeglugę utrudniała. W ciągu dzisiejszej podróży, która nie odznacza się wielkim interesem, napotkaliśmy po drodze, naprzeciw folwarku Dubok kamień na starorzeczu Orech nazwany; za nim przebyliśmy dwie rafy nic nie znaczące: jedna z nich Zybucha, druga Czeromcha się nazywa; wraz za nią dwa duże niebezpieczne kamienie, prawie obok siebie leżące, co z wody wyglądały: jeden Bohdanowicz, drugi Romanowicz przez flisów nazwany. Dalej, o milę blizko za temi kamieniami, rzeka dosyć duża Oszmianka z lewego brzegu do Wilij wpada. Przy tej rzece kończy się powiat oszmiański, a zaczyna się powiat wileński. W Markunach, wiosce p. Kotwicza, położonej przy ujściu rzeki Oszmianki, lecz już na lewym jej brzegu, pierwsze ślady mowy litewskiej napotkałem. Luboć i po polsku każden z ludzi tutaj rozumie, wszakże litewska mowa, jako ojczysta; im więcej do smaku przypada; jest już ona mową domową, gdy nią lud cały między sobą rozmawia. Kiedy na prawem brzegu tej rzeki narzecze rusińskie ostatecznie ustało, jakby w jej wodach potonęło, a za nią lud litewskim językiem się odzywa, czysty wniosek ztąd wynika, iż Oszmianka stanowić musiała w starożytności tutaj granicę pomiędzy krywiczańską a litewską ziemą, rozdzielając Ruś Litewską od Litwy właściwej. Na prawym brzegu Wilij, w powiecie dzisiejszym święciańskim, dalej się ciągnęło krywiczańskie plemię; tam albowiem rusińskie narzecze kończy się ostatecznie zaledwo nad brzegami rzeki Żajmiany.

Od ujścia rzeki Oszmianki, przy którem zatrzymały nas nieco badania nad narzeczem dwóch narodowości bratnich, co złączone z sobą tyle wieków w jedności przetrwały, ciągle prześladowani wiatrem przeciwnym a zimnym, posuwaliśmy się powoli z męką naprzód. Już dobrze szarzało po zachodzie słońca, kiedy pośród wieczornego pomroku na lewym brzegu rzeki zabielały dwie nie wysokie, lecz kształtne bardzo w swoich rozmiarach wieżyce; przy nich foremny kościół z kopułką osadzoną na czystym, świeżo pomalowanym dachu - słowem: z wieczornego pomroku wystąpił przed nami wydatnie pięknej włoskiej architektury, niezbyt wielki i murowany kościółek; za nim o dwóch piątrach murowana zabielała plebania; dalej za nią prosto i na lewo czerniały drewniane domy, które szeroki gościniec, idący z Wilna do Połocka, rozdzielał między sobą. To jakieś miasteczko z kościołem! - Po nudno upłynionym dniu, ktoren żadnego szczegółu interes mającego Wam, czytelnicy moi, nie ofiarował, oprócz trzech kamieni i dwóch raf małoznaczących - zadrżało serce z radości na myśl samą, że się zbiór materyałów w mojej podróżnej tece dzisiaj powiększy. Kościoły i probostwa, jako świadki najwierniejsze przejść krajowych w ciągu kilku wieków; jako składy nietknięte pamiątek bądź pobożności, bądź historycznych wypadków w kraju; na ostatek jako mające w archiwach swoich najbezpieczniejsze schowy dla zabytków piśmiennych: przedstawiają wszędzie najciekawsze pole dla badań i nauki; a cóż dopiero u nas, gdzie gdy wszystko się po kilkakroć przemieniło w kraju - kościoły jedne , zachowały dokładną tradycję przeszłości, a w ozdobach i sprzętach, nietkniętych od wieków, dawne formy sztuki i smaku krajowego przechowały.

Było to miasteczko Michaliszki.

Czem prędzej ze statku pobiegłem obejrzeć kościół, wstąpić do plebanii, poznać się z proboszczem, bo pod tym święconym dachem na Litwie zwykle pobożność, skromna prostota i szczera gościnność przemieszkiwa. Tutaj się wcale na tej prawdzie nie zawiodłem. Mieszkanie proboszcza było na drugiem piętrze w owej murowanej plebanii; sieni i szerokie schody tatarakiem posypane; służba plebanialna czyściej niż zwykle przybrana - niejakąś uroczystość w tym dniu zdawała się zapowiadać. I w rzeczy samej: jakiś dobry anioł wyrzucił mnie na ten brzeg w wigilię Św. Antoniego, którą pojutrze, jako fest kościelny, w Michaliszkach uroczyście obchodzić miano. Miałem więc dobrą zręczność przypatrzenia się Michaliszkom w całej ich świetności. Chłopczyk mały otworzył mnie drzwi od pierwszego pokoju mieszkania proboszcza. Mężczyzna młody, wysokiej urody, w suknię duchowną odziany, z bratczykami stojącemi z uszanowaniem przed nim, czynił jakieś narady i wydawał rozkazy, dotyczące następnego święta; był to świeżo mianowany proboszcz, nowy jeszcze gospodarz w tej parafii, X. Strzelecki. Gdym mu powiedział kto jestem i czego szukam - przyjął mnie z największą uprzejmością i tą prostotą otwartego serca, które zdaje się mówić każdem- bądź u mnie dobrym gościem; - wnet zabrał nas do plebanii i niedość, że nas nakarmił, napoił, żeśmy u niebo wygodny odpoczynek znaleźli; lecz zatrzymał nas na swą uroczystość kościelną, chcąc, abym był świadkiem pobożnej wystawy, z jaką on dzień Św. Antoniego w Michaliszkach obchodzić zamierza. W liczbie kilku księży, na ten fest zebranych, znajdował się, przybyły tu na celebrę, dziekan ze Świra X. Skrobowski. Gospodarz plebanii zapoznał mnie ze wszystkiemi swojemi gośćmi; tutaj poznałem młodego i energicznego X. proboszcza z Bystrzycy, u którego za dni parę gościć podobnież miałem. W ich światłem towarzystwie spędziliśmy na przyjemnej rozmowie cały \wieczór.

Michaliszki, miasteczko na lewym brzegu dosyć nizkim i piasczystym Wilij położone, jest jednem z tych miasteczek, jakie się po Litwie zwykle napotykać zdarza; niczem ono od innych się nie różni: małe, drewniane, ubogie; całej summy w niem 62 domy, a w nich 351 mieszkańców; z tych, według ostatniej rewizyi, Żydów głów 250, mieszkańców rzymsko-katolickiego wyznania 100, Tatarzyn 1, drugie tyle możnaby położyć na kobiety. Rynek w niem kwadratowy, nieporządnie utrzymany, w środku którego są małe kramiki. Jest w tem miasteczku urząd stanowego naczelnika policyi, niemniej stałe mieszkanie doktora i ów kościół z plebanią, w której gościemy od wczora. Dobra te należały przed laty, jak ustne podanie niesie, do rodziny niejakichś Michalskich, od której przeszły na dziedziczną własność Brzostowskich. Ci obszerne bardzo w tych stronach posiadając dobra, do lat ostatnich byli dziedzicami Michaliszek; na ostatek za należnoście rządowe, przez lat 40 wytrzymane, za długi prywatnych osób pod konkurs oddane, na części rozszarpanemi zostały. Michaliszki, odkupione przez obywatela Kotwicza, dzisiaj stanowią jego własność dziedziczną. Miasteczko to było niegdyś wioską, która się Wilea nazywała. W 1689 r., jak to widać z przywileju przechowującego się w tem miasteczku, Jan Władysław Brzostowski, referendarz W. Ks. Lit., Słobocki, Miadziolski, Orański, Dawgowski, Bystrzycki etc. Starosta, za konsensem dwóch królów, podniósł ją do prawa miasteczka. Tym przywilejem, dającym prawo budowania się wszelkim wolnym ludziom na wyznaczonych placach, uwalnia on każdego nowoosiedlonego mieszkańca na lat 10 od wszelkich ciężarów; po 10 leciech upłynionych naznacza opłaty tak od gruntu, jako i kapszczyznę z piwa, miodu, opłatę od rzezi, od zboża i t. d. Urządza sądy między mieszczanami i, stosownie do konsensu królów, nadaje miasteczku Michaliszkom coniedzielne targi i cztery jarmarki do roku. Takowy przywilej referendarza Brzostowskiego, służący miasteczku Michaliszkom w 1815 r. do akt ziemskich powiatu wileńskiego przez Romualda Jasińskiego podany, syn jego Jóżef Brzostowski w 1714 r. potwierdził; następnie syn Józefa, a wnuk pierwszego założyciela miasteczka, Stanisław, pisarzewicz W. Ks. Lit., starosta bystrzycki, po raz drugi takowy utwierdził. Kilkakrotne pożary, któremi Michaliszki w różnych datach dotykanemi były, niszcząc je, doprowadziły do tego stanu ubóstwa, w jakiem dzisiaj zostają; między innemi budowlami, jak miejscowe podanie głosi, zgorzał w nich i ratusz, któren był miejscem sądzenia się mieszczan między sobą, zgorzały kramy małe, co handel tego miasteczka ożywiały.

(Pocz. w nr 17. Ciąg dalszy nastąpi.)

NG 23 (512)