Liliana Narkowicz

W 55 rocznicę święceń kapłańskich.
Ks. Antoni Dilys:"Życie-to wielka tajemnica".
Rys życia

Ks. Antoni Dilys przyjął święcenia kapłańskie (w gronie ostatniej trójki wyświęconych w Katedrze Wileńskiej przed jej zamknięciem przez władze sowieckie) 16 czerwca 1946 r. W minioną niedzielę w wileńskim kościele pw.św. Ducha , gdzie obecnie przebywa na prawach rezydenta, odbyła się uroczysta msza z okazji 55 rocznicy pełnienia kapłaństwa przez ks. Dilysa. Podsumowując swój dorobek przed pięciu laty m.in. zaznaczył, że odprawił blisko 30 tys. Mszy Św. (w tym ok. tysiąca w więzieniach i na zesłaniu, gdzie przebywał 7 lat) i wygłosił przeszło 9 tys. kazań.

Przyszedł na świat w Nowych Święcianach w rodzinie Litwina Józefa Dilysa i Polki Antoniny Dilys z Dyndulów. Ojciec pochodził z okolic Litwy etnicznej (50 lat swojego żywota był zakrystianem). Matka była miejscową. Zgoda, która była tak właściwą temu domostwu, kazała szanować religię - a ta na szczęście była jedna - i język swoich przodków. Dlatego w domu rozmawiało się z mamą po polsku, z ojcem- po litewsku. A jeżeli byli goście, to w zależności od składu towarzystwa. Było to tak naturalne, jak naturalne na tych terenach wspólne dzieje Litwinów i Polaków. Więc wstępujący do gimnazjum Antek, zapytany o narodowość był speszony: "Ja nie wiem" - wyszeptał cicho. Z tatą mówimy po litewsku. Z mamą po polsku. Ale wszyscy się rozumiemy?.

Antek był najstarszym dzieckiem (ks. Antoni ma brata Witolda i siostrę Annę), urodził się kiedy ojciec miał już 45 lat. Józef Dilys był wdowcem. Z pierwszego małżeństwa miał dwóch synów. Druga żona ( matka ks. Antoniego) była sporo młodsza, jednak Bóg przedwcześnie raczył ją zabrać do siebie: w 1940r. zmarła na zapalenie płuc. Ludzie namawiali go do kolejnego ożenku. Ze względu na dzieci kobieta była potrzebna w domu. Jako człowiek głęboko wierzący, zakrystian Józef odpowiadał: "Pierwsza żona jest dana od Boga, druga od ludzi, a trzecia od czarta". Trud wychowywania, kształcenia, jak też prowadzenia domu i łożenia na jego utrzymanie wziął na siebie, aczkolwiek łatwo nie było. Rodzina wynajmowała dwa pokoiki w malutkim drewnianym domku z ogródkiem u gospodarza. "Klepaliśmy biedę" - stwierdza dziś ks. Antoni. Żyliśmy jednak uczciwie i zgodnie".

Józef Dilys na tereny Święcian zawędrował po wypadkach pierwszej wojny światowej w poszukiwaniu kawałka chleba. Wojna zniszczyła dobytek, gotówka ulokowana w bankach przepadła. Kolędując z proboszczem nowoświęciańskim poznał skromną rodzinę Dundulów, których córka Antosia wyróżniała się tym, że była nadzwyczaj cicha, pokorna i pobożna. Taką zapamiętał ją , kiedy opuszczała ten świat, siedemnastoletni Antoni. Taką, nosi w swoim sercu do dziś. Na grobie matki ks. Antoniego Dilysa na cmentarzu w Nowych Święcianach widnieje napis" "Matka, która wskazała dla syna drogę do kapłaństwa".

...Kiedy zapytałam księdza o niecodziennym wydarzeniu, którego doświadczył niedawno, śmiał się serdecznie. "Proszę wyobrazić - opowiada - 1 czerwca br. w drodze z kościoła do domu rozmyślam o Dniu Dziecka, a tu "napada" mię pięciu żwawych chłopaczków z karteluszkami i ołówkami (chyba z pobliskiej szkoły im. S.Neris), a wszyscy natarczywie chcą wiedzieć, czy spełniło się marzenie mego dzieciństwa. Zdążyłem im tylko odpowiedzieć - "spełniło się, kochani" i już ich nie było. Nie pytali ani co, ani jak, ani jakie to było marzenie, tylko czy się spełniło marzenie dzieciństwa. Długo po tym rozmyślałem.

Spełniło się moje marzenie, gdyż zostałem tym, kim chciałem - księdzem. Mój los mógłby niewątpliwie inaczej się potoczyć nie tylko zbiegiem okoliczności i wypadków albo np. gdybym spotkał na swej młodzieńczej drodze życia dziewczynę, którą bym pokochał. Jednak nie spotkałem. W domu nauczyłem się przede wszystkim kochać Boga i rodziców. Przez całe swoje życie starałem się być wierny zasadzie "dopomóc bliźniemu swemu". Gdyby tak było dane mi jeszcze raz przeżyć życie, wiem, że poszedłbym tą samą drogą."

Od wczesnego dzieciństwa Antek kochał kościół. Intrygowało go wszystko, co krył wewnątrz, poczynając od ornatów i kończąc na malowidłach. Od najmłodszych lat towarzyszył ojcu w codziennym zajęciu w przybytku Boga i pociągała go wielka tajemnica, jaką jest Bóg. A kiedy podrósł, każdego dnia przed rozpoczęciem się zajęć w szkole, pomagał jako ministrant, a przecież trzeba było i wcześnie wstać, pełnić posługę nawet jak mróz trzeszczał, a ogrzewania w kościele nie było. Jedną z tradycji rodzinnych Dilysów była wspólna modlitwa (ok.20 minut) w Adwencie, na Wielki Post. Rodzina gromadziła się jakby na ucztę duchową, odczuwała wewnętrzną potrzebę duchowego bycia razem. Po latach ks. Antoni powie, że zarówno on, jego brat, jak i siostra uczciwość oraz "wszystkie piękno w duszy pieszczone" właśnie wspólnym modlitwom i swoim rodzicom zawdzięczają.

Nauki pobierał w polskiej siedmioletniej szkole, gdzie spędził sześć lat, w Nowych Święcianach. Później uczęszczał do polskiego Gimnazjum im. Józefa Piłsudskiego w Święcianach. Do kolegów z tego okresu, z którymi utrzymuje do dziś kontakt, należy m.in. kardynał Henryk Gulbinowicz. Naukę kontynuował w gimnazjum w Wilnie (1939-1941). Dla odmiany, było to gimnazjum litewskie im. Witolda Wielkiego. Pamięta ten nie dający się normalnie umysłem ogarnąć bieg wypadków, kiedy zaraz po egzaminach weszli do klasy Rosjanie i zabrali ich profesora matematyki, który był Żydem i wraz z całą rodziną został wywieziony na Syberię. Już jako ksiądz, były uczeń Antoni, nigdy nie słyszał, by dane było im wrócić... To było 15 czerwca, a 22 czerwca Wilno znalazło się w okowach niemieckich. Antek wrócił wtedy pieszo do Małych Święcian, do domu.

A już 1 września 1941r. stał z podaniem w ręku w korytarzu Seminarium Duchownego w Wilnie. Należało dołączyć też zaświadczenie od prefekta religii, który nie mógł się nadziwić, że w tak niespokojnej i niepewnej sytuacji, kiedy nie wiadomo było czy się doczekasz jutra, chłopak wytrwał w swoim dziecięcym postanowieniu i takich jak on, było więcej. Ks. prefekt Stanisław Lachowicz, który uczył Antka religii w szkole powszechnej, został w pamięci jako człowiek wyjątkowo łagodny i dobry, myślący o bliźnich. Niewątpliwie i on miał swój udział w tym, że chłopak z Małych Święcian postanowił zostać jednak księdzem, pomimo, że ani sytuacja na arenie politycznej temu nie sprzyjała, ani fakt, że nie pochodził z zamożnej rodziny.

W seminarium wykładali profesorowie Polacy. Tu poznał sympatycznego seminarzystę Janka Pryszmonta (wg ks. Dilysa "rzetelnego naukowca"), który studiował na 4 roku, a później przebywał jakiś czas na ziemi święciańskiej w kościele w Powiewiórce, gdzie był chrzczony Marszałek Piłsudski. Pokolenie ks. Dilysa wiele przeżyło i wiele wytrzymało. Również wśród księży nie brakło karierowiczów i osób przewrotnych, a nieraz i kameleonów. "To sprawa delikatna - mówi ks. Dilys. Nikogo nie oskarżam. Dane mi było odpokutować za kogoś, więc starałem się znosić to godnie".

... Czasy były rzeczywiście trudne i ciekawe zarazem. W seminarium nauka odbywała się na przemian po polsku i litewsku. Nie zdążył minąć rok, jak Niemcy profesorów i seminarzystów Polaków osadzili w więzieniu. Na Łukiszkach znalazł się również Antoni. Po czasie Litwini zostali wypuszczeni, a Polacy skierowani na roboty do Niemiec. Jesienią 1943r. za władz niemieckich znów otwarto seminarium litewskie i można było naukę kontynuować. W 1944r. Rosjanie wypędzili Niemców i wrócono do wykładania po polsku. Z czasem niektórzy Polacy skorzystali z możliwości repatriacji do Polski i kontynuowali tam studia, Litwinów przeniesiono do Kowna. Dlatego ostatni rok Antoni spędził w murach Seminarium Duchownego w Kownie. Studia w 1946r. kończyło 12 osób, z których troje, w tym A.Dilys, przyjęli święcenia kapłańskie 16 czerwca w Katedrze Wileńskiej. Były to ostatnie święcenia przed zamknięciem tego obiektu sakralnego i przekształcenia go na wieloletnią Galerię Obrazów, gdzie odbywały się również koncerty muzyki organowej.

Przed skierowaniem w charakterze wikariusza do Olkienik, A.Dilys był klerykiem i diakonem w ojczystych Małych Święcianach. Z Olkienik dostał przeniesienie do Widziszek, a stamtąd do Wasiewiczów. Nie przypuszczał, że stąd wyruszy na swój najtragiczniejszy odcinek drogi, który równie dobrze mógł się dla niego zakończyć kresem życia na ziemi. Koniec lat czterdziestych był okresem masowego powstawania kołchozów. Łatwo było stać się ofiarą.

Niepożądanych ludzi ( głównie mądrych, wykształconych i patriotów ), zbywano pod byle pretekstem. W 1949r. ks. Antoni Dilys oskarżony za rzekomą agitację antysowiecką z adnotacją w dokumencie "niebezpieczny dla społeczeństwa" znalazł się w więzieniu.

Pewnej nocy młodzież w Wasiewiczach wracając z dyskoteki podpaliła owies w polu. Możliwe, że dla wybryku. Ale sprawę rozdmuchano, gdyż młody i energiczny ksiądz był elementem niepożądanym, prawdziwą solą w oku. Wymyślono, że podburzał, by ludzie nie wstępowali do kołchozu, że z ambony krzyczał, iż komsomolcy pójdą do piekła, że utrzymywał kontakty z litewskimi partyzantami. Ks. Antoni siedział w jednej celi z księdzem, który był niczym "do rany przyłóż", a na ocznej stawce pokazał dopiero swoje prawdziwe oblicze. Za Stalina nie mogło być dyskusji. Zeznania sfabrykowano. 27 czerwca 1950r. (w dniu ślubu swojej siostry) ks. Antoni został skazany na 25 lat więzienia przez służbę bezpieczeństwa w Moskwie. Bez sądu. Przyjaciel otrzymał intratną posadę, ks.Dilys wylądował w obozie dla skazańców.

Pierwsze trzy lata spędził w Kazachstanie (Karaganda). W baraku więziennym byli również inni księża, w tym z Litwy, Łotwy i Włoch. Ks. Dilys, jak i inni, ciężko harował na budowie. Jak smakowały potem posiłki starannie przygotowywane przez gospodynię na plebanii... A na zesłaniu najlepszym przysmakiem były surowe kartofle i surowa kapusta. Za Stalina, więźniowie - księża nie stanowili wyjątku. Byli traktowani wyłącznie jako narzędzie pracy. Po śmierci Stalina sytuacja się zmieniła. Z domu dochodziły czasem paczki.

Odwiedziła ks. Antoniego siostra. Z czasem Ks. Dilys został przewieziony do Workuty ( jako "niebezpieczny dla społeczeństwa" był wieziony w specjalnym wagonie), gdzie pracował w kopalni węgla. Po napisaniu prośby apelacyjnej, karę zmniejszono, gdyż przypisano księdzu jedynie "agitację". Podczas procesu uniewinniającego na odpowiedź , że został aresztowany za "agitację religijną", ks. Dilys został zwolniony. Tak w sierpniu 1956r. Antoni Dilys wrócił do Wilna, gdzie mieszkała jego siostra. Stąd poszedł do Kurii Biskupiej i został ponownie skierowany do Olkienik, w których zaczynał swoją drogę kapłańską.

Ks. Antoni twierdzi, że tak naprawdę dorósł, poznał cenę życia i sens wiary w Boga właśnie w Rosji, na zesłaniu, w więzieniu. O ile na początku był głęboko nieszczęśliwy i nie umiał się znaleźć w nowej sytuacji, nie był w stanie wszystkiego ogarnąć umysłem i pojąć, o tyle z czasem zaczął cenić doświadczenia obozowe. Było ciężko, zanim duchowo przyzwyczaił się do warunków więziennych. Tu krzyżowały się różne narodowości, wyznania religijne, poglądy i charaktery. Tu nauczył się umiejętności pokojowego współżycia z innymi (aby przetrwać), rozumieć ludzi i widzieć w każdym najpierw człowieka, a potem Araba czy Francuza, katolika czy luteranina. Więzienie utwierdziło w przekonaniu, że warto wierzyć w Boga, warto mu zaufać.

"W więzieniu jeszcze bardziej pokochałem Boga - przypomina ks. Dilys i pomagałem bliźnim. Wbrew niesprzyjającym okolicznościom trzymałem się wiary, uczyłem jej innych, starałem się ją utrwalić w innych, dążyłem do tego, by nie utracili jej. Na zesłaniu znalazłem swoje miejsce: odczułem ważkość swego powołania, drogi kapłaństwa wybranej w zaraniu dzieciństwa. Poczułem się potrzebny ludziom. Więc odprawiałem Msze Św., udzielałem spowiedzi i Komunii św., celebrowałem pogrzeby. Donosiciele byli w każdym baraku, dlatego potajemnie coś robić byłoby trudno. Zwykle modliliśmy się jednak w nocy. Ale i wśród Rosjan trafiali się ludzie porządni, umiejący zachować szacunek względem duchownego, bo zdarzało się, że byłem zwalniany od robót z okazji religijnego święta.

Święta... Wielkanoc, Boże Narodzenie... Trudno uwierzyć, ale właśnie spędzone w zimnych i głodnych barakach, w ciągłej niepewności życia, strachu o jutro, w tłumie takich samych nieszczęśliwców jak ja, były najszczęśliwszymi chwilami. Nie byliśmy sami. Byliśmy z Bogiem. Wszystko wokół było nieważne. Liczyły się tylko cisza, skupienie i nisko pochylone głowy... W takiej chwili czułem się pasterzem swoich owieczek i synem swojej matki ziemi, któremu dane było do niej szczęśliwie powrócić".

Pracując w Wilnie i na Wileńszczyźnie, jak i wszyscy inni księża był ks. Dilys "na oku", a więc był nachodzony i prześladowany przez KGB. Nie uległ jednak pokusie współpracy. Tak, jak przez całe życie nie odmawiał zarówno tym , którzy nie byli w stanie zapłacić za chrzest czy pogrzeb, tak i tym, którzy na co dzień uchodzili za partyjnych , zajmowali stanowiska, a potajemnie spowiadali się, chrzcili swoje dzieci i grzebali zmarłych zgodnie z obrządkiem kościelnym. Roli kościoła w okresie sowieckim nie da się przecenić. Był ostoją ojczystej mowy i ojczystej tradycji. Jednoczył, cementował, dodawał otuchy. "Przetrwaliśmy dzięki wierze'' - mówi ks. Antoni.

Ks. Antoni pamięta również komiczne sytuacje. Wychowany w kulcie dla książki i słowa drukowanego w ogóle, mając taką możliwość, zaabonował na rok 1959/1960 40 tytułów po polsku, litewsku, rosyjsku, niemiecku. W sumie przeszedł "dobrą szkołę życia, bo polski i litewski wyniósł z domu i z ławy szkolnej, z łaciny i niemieckiego podkuto go w seminarium. Znajomość języka rosyjskiego zawdzięcza wieloletniemu zesłaniu do Rosji. Tak więc, w związku z prenumeratą wielojęzycznych pism i ich ilości, doczekał się w swoim czasie żywego zainteresowania swoją osobą na łamach "Valstiečiř laikraštis"Powyższa gazeta skomentowała niesłychany w historii lokalnej poczty ( a może i wszystkich tego rodzaju placówek na Litwie) fakt, pisząc, że znudziła się księdzu "twarda treść biblii". Natomiast namiętnie prenumeruje antyreligijne periodyki, zapewne w celu zwalczania wrogów kościoła...

Książki ks. Antoni lubi i dziś. Prenumeruje sporo gazet i czasopism, w swojej pokaźnej bibliotece, oprócz literatury religijnej i historycznej, posiada sporo pozycji encyklopedycznych, słowników i leksykonów. Zachował się pamiętnik pisany w latach 1941- 1942, w którym młody seminarzysta Antek, oprócz najważniejszych wypadków życia, takich jak pogrzeb matki czy zamknięcie kolejnego kościoła, zapisywał autora i tytuł lektury, czytanej lub przeczytanej każdego dnia. Książki intensywnie pochłaniał. "Książka - to moje hobby - twierdzi ks. Antoni. Mądra książka, to okno na świat i światło w życiu człowieka. Nie można na ślepo przyjmować dogmatów. Ja kocham Boga, ale też mam wątpliwości, szukam, błądzę, poznaję. Życie - to wielka tajemnica. Już samo przyjście na świat dziecka jest tego największym dowodem..."

W ciągu 55 lat pełnienia posługi kapłańskiej ks. Antoni Dilys przebywał w 13 parafiach. W swoim czasie został przez biskupa wyrzucony z Wilna na peryferie, bo w stolicy siedzieli "wszyscy czerwoni". Z kościoła pw. św. Rafała , gdzie pracował 8 lat, wyrzucono go za polskość. Z kościoła pw. św. św. Piotra i Pawła , w którym był duszpasterzem 15 lat, za to, że z okazji 500-lecia koronacji patrona Litwy św. Kazimierza nabożeństwa i uroczyste procesje trwały przez... tydzień. Ostatni okres ks. Antoni był proboszczem rzeszańskim. W Rzeszy spędził ponad 10 lat. Zostawił po sobie dobre imię, pamięć o wspólnych z parafianami pielgrzymkach m. in. na Górę Krzyży koło Szawel i... witraże w kościele. Jest tu też postać św. Antoniego. Ks. Antoni jest urodzony w dniu św. Józefa, czyli 19 marca. W okresie międzywojennym, szczególnie w rodzinach religijnych, zwykle nadawano dziecku imię patrona dnia przyjścia na świat. A ponieważ syn ojca z pierwszego małżeństwa i ojciec nosili imię Józef, Antoni na chrzcie otrzymał imię patrona poszukujących zgubione rzeczy.

Józef Dilys, ojciec Antoniego, jako człowiek niezwykle pobożny, był zdania, że postać św. Antoniego jest szlachetną postacią: zakonnik i kaznodzieja szerzący wiarę wśród prostych ludzi. Tak właśnie rozumiał swoje powołanie ks. Antoni. Nie ukrywa, że ma nadzieję, iż parafianie, błądząc wzrokiem po witrażach i widząc sylwetkę św. Antoniego przypomną o tym, że był w Rzeszy proboszcz o takim imieniu... Jedna z parafianek rzeszańskich m.in. powiedziała: "Kiedy jakiś człowiek odchodzi, zostaje po nim pustka, której nie da się wypełnić i zastąpić kimś innym. Szczególnie jest to odczuwalne w wypadku księdza, który jest zwykle na wsi duszą życia duchowego. Ks. Dilys cieszył się u nas opinią człowieka uczciwego, duszpasterza przykładnego i ojca duchownego godnego zaufania."

Każdy człowiek ma swoje marzenia. Ks. Dilys wyjątku nie stanowi. Np. odwiedzić Rzym było szczytem marzeń. Możliwości wyjazdów zaistniały, kiedy na wyjazdy nie zawsze pozwalał stan zdrowia i strona finansowa. Ma niedosyt, że za późno jest na odwiedzenie "wiecznego miasta'', że nie spotkał się z papieżem w Watykanie czy Bazylice św. Piotra. Ale czuje się wyróżniony i szczęśliwy, bo ma co wspomnieć, gdyż swoiste błogosławieństwo z ręki Ojca Świętego otrzymał - tuż przed wejściem do Katedry Wileńskiej, gdzie ks. Dilys przyjmował święcenia kapłańskie. ( Jan Paweł II przyjmował święcenia w tymże 1946r.) Papież, wstępując do matki kościołów litewskich, naznaczył krzyż na jego czole .

Ks. Antoni Dilys jest dziś rezydentem w kościele pw. Św. Ducha. Na moje pytanie, gdzie czuł się najlepiej spośród 13 parafii, w których przyszło mu pracować, odpowiada:

?Dla dobrego człowieka jest wszędzie dobrze. I wszędzie go dobrze traktują .Tam ,gdzie dobry jest ksiądz, dobrzy są i parafianie. Nikogo nie wyróżniam, wszystkich jednakowo kocham i wszystkim jednakowo starałem się wskazać drogę do Boga... Ile mogłem, tyle pracowałem, ale robiłem to szczerze, z sercem. Potępiałem grzech i potępiam grzech, ale nie potępiałem i nie potępiam grzesznika. Życie kapłana - to ciągła huśtawka: dzisiaj tu, jutro tam; dzisiaj szacunek, wczoraj poniewierka i prześladowanie. To fale na morzu, raz spokojne, innym razem wzburzone, a za każdym razem powracające.

Sens życia ludzkiego tkwi w poświęceniu się w imię ludzi, dobra, pokoju. Człowiek powinien się poświęcać dla ludzi; żyć , pracować, chwalić Boga. Dusza bez wiary - martwa dusza. Człowiek bez religii jest zagubiony, obojętny, złośliwy i niebezpieczny. Jesteśmy na tym świecie, by nie przeżyć życia dla siebie, lecz zauważać zmartwienia, potrzeby, łzy innych. Tolerujmy inne poglądy, bycie innym, biednym, zgorzkniałym, starym, ułomnym, chorym. Starajmy się zrozumieć tych ludzi i nieśmy im pomoc. Wierzmy w siebie, jeżeli coś w życiu się nie układa, wierzmy w Boga, zaufajmy mu. Wiara czyni człowieka czystym, a przynajmniej lepszym. W każdym z nas tkwi kropelka dobroci. Umiejmy ją znaleźć i powiększyć. Nie zniechęcać się. Nie opuszczać rąk. Ufać, wierzyć, dążyć, poszukiwać...

Powołaniem księdza jest kochać Boga i dopomóc bliźniemu. Powołaniem człowieka - mieć serce i patrzeć w serce.

W każdym człowieku drzemie siła pięknej inności i indywidualności. Nauczmy się to dostrzegać, nauczmy się zauważać obok siebie innych. Przez całe życie doświadczałem, że jest tylko jedna droga do drugiego człowieka - to droga serca. Tą właśnie drogą starałem się kroczyć. Życie - to wielka i niezbadana tajemnica.?

...Już od ponad pół roku codziennie rano przemierza żwawym krokiem ul. Dominikańską ks. Antoni Dilys, udając się do kościoła podominikańskiego pw. Św. Ducha zwanym potocznie przez wilnian Dominikańskim. Pozazdrościć tylko energii, bystrości umysłu, świetnej pamięci, humoru i czerstwego wyglądu. Bo co by tu nie mówić jest z rocznika 1923: przeżył wojnę, więzienia, rozstanie z ojczyzną i powrót na jej łono, donosy, prześladowania KGB i zdradę najbliższego z przyjaciół...

Na zdjęciu: Pierwsza Komunia Św. w Rzeszy, 1993., Rodzina Dilysów w Gimnazjum Polskim im. J. Piłsudskiego w Święcianach, 1938 r. Antoni Dilys w mundurku gimnazjalisty stoi pierwszy z prawa., Widziszki, 1947. Ks. Antoni ze swoim ojcem (siedzi), siostrą Anią (stoi z prawa) i gospodynią Zofią., Jaszuny, 1958., Na zesłaniu w Workucie, 1956., Strunojcie, 1959.,

P.S. Zdjęcia pochodzą z archiwum ks. A.Dilysa.

NG 24 (513)