Beata Zaluza

Sposób nażycie
Nad palmami pracujemy cały rok...

O palmiarkach przypominamy sobie z reguły dopiero wtedy, gdy na Wileńszczyźnie jak długa i szeroka zaczynają się odbywać tak przez wszystkich lubiane Kiermasze Kaziukowe. Wtedy to spośród setek tysięcy palm wystawianych w tych dniach na straganach możemy wybrać te, które przypadną nam do gustu, zachwycą swą oryginalnością i mistrzowskim wykonaniem.

Na jarmarku widzimy jednak jedynie końcowy efekt pracy palmiarek. Niestrudzone ręce twórców ludowych nad palmami pracują cały rok. "Latem trzeba zasiać kwiaty, a później bacznie je pielęgnować - podlewać, plewić, przesadzać. Później, gdy kwiaty te już wyrosną i zaczną kwitnąć trzeba je ścinać, wiązać, suszyć. Trzeba się na tym, oczywiście, znać, trzeba wiedzieć, że kolorowe kwiaty suszą się w cieniu tak, by nie straciły barwy, białe zaś słońca się nie boją, można więc je suszyć w dowolnym miejscu. Trzeba też umieć odpowiednio kwiaty i kłosy ufarbować, jak Państwo widzą pracy więc tu nie brakuje. Latem prawie nigdy nie mogę na dłużej opuścić domu, bo mi kwiaty zwiędną albo przekwitną i nie będę miała z czego robić palm" - o swych tajnikach opowiadała nam palmiarka z Wilkieniszek pani Konstancja Kotlesz. I dalej: "A potem przychodzi zima, mija Boże Narodzenie i zaczynam robić palmy. Od tej chwili i aż do Kaziuka i Niedzieli Palmowej wstaję codziennie o godzinie siódmej z rana, ogarniam na szybko swe gospodarstwo i zaczynam robić palmy. Co prawda wtedy dom mój zaczyna wyglądać jak pobojowisko - w każdym kącie znaleźć można kwiaty, suszone listki, kłoski, kawałki gałązek, słowem mnóstwo różnego rodzaju śmiecia. Na codzienne sprzątanie tego wszystkiego brakuje mi już sił. Gdy w dodatku tego dnia przejdę 3-4 kilometry w poszukiwaniu rózeg do palm, nic więcej nie mogę robić".

Niełatwy los przypadł w udziale pani Konstancji. Urodzona w roku 1927, przeżyła wszystkie niemal kataklizmy dwudziestego wieku. I dziś pamięta, jak dwaj jej wujkowie jesienią 1939 roku szli na wojnę, jak w kilka lat później ojciec musiał wstąpić do kołchozu, bo nie miał z czego zapłacić te ogromne podatki nałożone na tych niepokornych...

Los nie oszczędzał pani Konstancji i później. Mając zaledwie 35 lat została wdową z czwórką dzieci, z których najstarsze liczyło 16 lat, najmłodsze zaś 4. Po śmierci męża pani Konstancja nie załamała się. Zaczęła pracować w jednej z piekarni i tak na wychowaniu dzieci i pracy minęły jej kolejne 24 lata życia, aż do emerytury. Pani Konstancji nigdy nie opuszczała wiara w Boga. "Ufam Bogu, ciągle też odczuwam jego opiekę nad sobą zarówno jak i opiekę Matki Bożej. W swym życiu spotkałam bardzo wielu dobrych ludzi, którzy wyciągnęli do mnie pomocną dłoń, a wszystko to dzięki nieskończonej dobroci Boga" - mówiła pani Konstancja.

Gdzie tu jest miejsce na palmy, spytacie. "Palmy robię od 8 roku życia, rzemiosła tego uczyły mnie babcia i mama. Niegdyś z robienia palm słynęły Krawczuny, Sałaty, Płacieniszki, dziś palmy robi cała okolica, a i mieszkańcy Wilna chętnie się tym zajmują. Ich palmy różnią się oczywiście od tych, które ja robię, są modniejsze, oryginalniejsze. Ja zaś robię takie palmy, jakie robiły moja mama i babcia. Niektórzy mówią, że są one już "starożytne", ludzie jednak chętnie je kupują, mówią, że tym kolorowym wałeczkom i gałązkom z malutkimi kwiatuszkami nikt nie odejmie uroku" - mówiła pani Konstancja.

Czy da się z robienia palm wyżyć? W odpowiedzi na to pytanie pani Konstancja tylko się uśmiechnęła. "Palmy robię cały rok, sprzedaję zaś zaledwie kilka dni. To, co w ciągu tego czasu zarobię pozwala związać koniec z końcem, ale tylko dlatego,że otrzymuję emeryturę. Mogę więc i w kościele dać na ofiarę, i do Wilna pojechać, wynająć konia i zapłacić za obrobienie ziemi. Majątku na palmach raczej się nie zrobi, z całą pewnością warto jednak tym się zajmować. Chętnie pokażę i nauczę jak robi się palmy wszystkich tych, którzy się do mnie zwrócą.

NG 27 (516)