Liliana Narkowicz

Powroty nad Wilię

Wilno - miasto pełne magii, czaru i uroku. Jest miejscem, do którego się wraca myślą, pamięcią, obecnością. Dla wielu niezmiennie pozostaje "krajem lat dziecinnych", "świętym i czystym jak pierwsze kochanie". Nie wszyscy jednak pragną powrotów fizycznych po długich nieraz latach nieobecności, gdyż na zawsze chcą w sobie nosić obraz Wilna widzianego oczyma dziecka lub kształtowanego młodzieńczą wyobraźnią. Kochają je jednak tak mocno, że tej miłości starcza nieraz nie tylko na dzieci, ale wnuki i prawnuki. I to oni szukają tutaj coraz częściej swoich korzeni wileńskich. W tej właśnie intencji odwiedziła w czerwcu br. miasto swojego ojca i dziadka lekarz Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego w Olsztynie pani Grażyna Poniatowska - Broniek.

Otrzymała Pani na chrzcie imię pochodzenia litewskiego. ?Grażyna? - znaczy piękna...

Rzeczywiście, nie jest to imię popularne w Polsce, aczkolwiek tu się urodziłam. Dla rdzennych Polaków niezmiennie kojarzy się z bohaterką poematu Adama Mickiewicza, dzielną księżniczką Nowogródka, która chcąc udaremnić plany swego małżonka Litawora, układającego się z Krzyżakami, sama staje do walki z wrogiem...Nie zaliczam siebie do osób walecznych, a co do piękności, to chyba każda kobieta pragnie być piękną i jest nią na swój sposób.

Z Litwy, a właściwie z Wilna wywodzą się mój dziadek Eugeniusz Poniatowski i mój ojciec Mirosław Poniatowski. Nasza rodzina miała majątek na Wileńszczyźnie, natomiast w Wilnie prowadziła otwarty dom przy obecnej ul. Szymona Konarskiego. Dom się nie zachował, ale ogarnęła mnie niezwykła tkliwość i wzruszenie już w momencie, kiedy znalazłam się na początku tej ulicy, którą niezliczone razy przemierzali członkowie naszej rodziny.

Jakie cechy charakteru uważa Pani za właściwe wilnianom?

Mój dziadek przed wojną był starszym księgowym w jednym z wileńskich banków. Ojciec brał udział w białostockim AK i to było powodem, że nie skończył w swoim czasie podjętych studiów w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Malarz bez dyplomu został przyuczony przez swego ojca, a mego dziadka, do pracy w księgowości. Łączyło ich wielkie zamiłowanie do rysunku ( w tym oleje na płótnie). W ich obrazach, głównie pejzażach, ta nutka wileńska, czyli tęsknota do mickiewiczowskich pagórków i łąk zielonych, a jednocześnie "ojczyzny, do której nie wrócę" jest dość wyraźna.

Czas, okoliczności zmieniają ludzi. Niezrealizowane marzenia malarskie, wypaczona młodość poprzez wojnę sprawiły, że ojciec stał się z czasem człowiekiem zamkniętym w sobie. Tylko miłość do Wilna była istotna i jest istotna Taka prawdziwa, noszona w sobie, sobie tylko bliska, nie dla patosu, nie na pokaz, nie dla innych. Mama pogodna i łagodna była dobrym duchem rodziny. Myślę jednak, że taką bardzo charakterystyczną cechą Wilna, wilnian, a więc i domu moich rodziców (pomimo, że jak wspominałam, urodziłam się już na terenie Polski) była , jest i pozostanie gościnność.

Była to pierwsza państwa podróż do Wilna?

Tak, Wilno odwiedziliśmy razem z mężem Jerzym Brońkiem. W chwili, kiedy w Polsce stało się możliwe podróżowanie w ogóle, w miarę swoich możliwości zwiedzaliśmy Zachód. Mnie osobiście męczy mentalność zachodniego człowieka i wieczny "uśmiech przyklejony do buzi". Natomiast bardziej przemawia spontaniczność, szczerość. Podróżowaliśmy po całej Litwie, wychodząc z założenia, że aby poznać kraj za mało jest jedynie odwiedzić stolicę. W Wilnie np. zaopiekowała się nami rodzina dr fizyki Sigitas i i jego małżonka Marija Kučiai i będziemy się cieszyć, jeżeli niedługo zechcą odwiedzić nas i poznać Polskę .Wszędzie spotkaliśmy się z życzliwością, wręcz staropolską gościnnością i odnieśliśmy wrażenie, że społeczeństwo litewskie jest dziś niezmiernie otwarte na kontakty. Cieszymy się, że widzieliśmy Niemen w całej krasie, skąd podziwiał go Marszałek Piłsudski, że byliśmy na Górze Krzyży, gdzie postawił stopę nasz wielki rodak Jan Paweł II, że wciąż obecne są romantyczne widoki nad Wilią, pamiętającą młodość Mickiewicza.

Co wyniosła Pani osobiście z pobytu w "kraju swoich korzeni?"

Po pierwsze, zrealizowałam swoje marzenie poznać Wilno. Po drugie, uświadomiłam sobie, że jeszcze nie jest za późno spisać wileńskie dzieje rodziny Poniatowskich. A przede wszystkim, zaczęłam rozumieć co znaczą tyle razy słyszane słowa: "Wilno jest miastem, które posiada duszę." Właśnie - duszę. Swój absolutny niepowtarzalny klimat. Byłam co prawda zauroczona białym misterium fundacji Paca na Antokolu i z dumą przechadzałam się dziedzińcami Uniwersytetu Stefana Batorego, jednak wąskie uliczki, kręte zaułki, wieże, dzwonnice, nietypowe usytuowanie grodu pośród wzgórz sprawiają, że najbardziej w pamięci utrwalił mi się ogólny widok miasta zwanego niegdyś "Polskimi Atenami Północy".

Oprócz Wilna, byliśmy w Trokach, Kownie, Druskienikach, Kretyndze, Połądze Szawlach i na niesamowicie pięknej Mierzei Kurońskiej, ale zwiedzaliśmy też parki i muzea. Smakowaliśmy, ku naszemu zadowoleniu, litewskie pieczywo, piwo i takie dania, jak cepeliny. Co do Wilna, to oprócz zabytkowej części miasta, które jest podstawowym tłem klimatu średniowiecznego miasta, gdzie przez wieki ścierały się różne kultury i wyznania, tworzą go ludzie, rdzenni wilnianie. A w swoich wędrówkach wileńskich spotkaliśmy jedynie życzliwych ludzi.

Dziękuję Pani za rozmowę i życzę częstszych powrotów rodzinnych nad Wilię.

Na zdjęciu: Grażyna Poniatowska-Broniek przy zakolu Wilii (2001r.)

NG 28 (517)