Prof. Andrzej Targowski

Obserwacje z USA
Tradycja i struktura

Krajowa Rada Dyrektorów KPA obradowała w połowie czerwca w Chicago, w której miałem zaszczyt wziąć udział i stąd refleksje na ten temat.

Obrady odbyły się w bardzo charakterystycznym czasie dla polsko-amerykańskiego środowiska, bowiem polityka "Chicago" jest krytykowana przez "Nowy Jork" i "Warszawę." Innymi słowy Polacy nie mogą dogadać się między sobą, pomimo jak na razie korzystnej sytuacji politycznej dla Polski. Czy może nie jesteśmy "wielcy w tragedii i mali w normalności?"

Czy jest coś nagannego w tym, że Edward Moskal, prezydent KPA lansuje politykę obrony dobrego polskiego imienia? I że widzi dalej od innych, co się kryje za polityką przekwalifikowywania Polaków z ofiar na katów wojny. Oczywiście postawienie tej sprawy bez ogródek, jak jest w stylu prezydenta, który jest Amerykaninem i mówi prosto z mostu bez tzw. "polskiego owijania w bawełnę," - jest odważnym posunięciem, ale i wybaczalnym dla człowieka, który chce pozostawić po sobie spuściznę przed przejściem na emeryturę.

W kontekście tej polityki i związanych reperkusji toczyły się obrady kilkudziesięciu dyrektorów KPA w Chicago. Dyrektorzy i szefowie stanowych wydziałów KPA poparli mocno swego prezydenta, wykazując zadziwiającą jedność. Ludzie ci reprezentują z kolei swoich członków, którzy zapewne myślą podobnie. Polityka, o której mowa nie jest wyłącznie polityką samego Edwarda Moskala, którego niektórzy, a zwłaszcza władze w Warszawie chcą izolować od reszty członków KPA.

I tu dochodzimy do sedna sprawy, walcząc z prezydentem KPA, władze te w praktyce walczą z największą w świecie organizacją Polaków, bowiem większej nawet nie ma w samej Polsce. Organizacja KPA rządzi się prawem demokracji, gdzie niezadowoleni muszą dochodzić swych racji na drodze głosowania a nie "przynoszonych w teczce" rezolucji czy kandydatur, jak to miało miejsce w PRL-u i dziś też jest praktykowane w III RP.

Hitler powiedział, że ?żeby wykończyć naród, trzeba odebrać mu historię.? Ktokolwiek zamierza się na tradycję KPA, której korzenie sięgają fali emigracyjnej z końca XIX w. ten zamierza się na zdyskredytowanie jej tradycji, czyli owej historii. W okolicznościowych deklaracjach cytuje się, że w Stanach Zjednoczonych żyje ok. 10 milionów obywateli polskiego pochodzenia, że stanowimy siłę i dumę, żeśmy się nie dali i że nadal "chorujemy na Polskę." Władze w III RP przejęły się tą przesłanką tak dalece, że wszystkim tym ludziom chciały wręczyć polskie paszporty a ich potomków w wieku poborowym nawet wcielić do Wojska Polskiego i ewentualnie wysłać do utrwalania pokoju na Bałkanach, w tym np. córkę E. Moskala jako sanitariuszkę. Czyli jednak jest coś w tej magicznej liczbie ?10 milionów," (przyjmujemy ją dla zaokrąglenia, bardziej jako metaforę niż liczbę dokładną).

Otóż te "10 milionów" należy identyfikować z KPA, gdzie tylko kilkuset jest może "profesorami", a większość to ludzie typu rzemieślników, biznesmenów i ciężko pracujących. Ale to ci ludzie a nie "profesorowie" zbudowali setki polskich kościołów i szkółek niedzielnych i gdy trzeba niosą pomoc humanitarną Polsce, nie mówiąc o intensywnej turystyce, do miejsc rodzinnych, do swych korzeni. Jak muzułmanie ciągną do Mekki, tak Polish-Americans ciągną do Polski, zwłaszcza południowej, przynosząc doraźną pomoc finansową swym krajanom.

Walcząc z polityką KPA, walczy się z tymi milionami ludzi, z ich sumieniem i poglądem na świat, który wynika z ich twardej szkoły życia. W demokracji mieć różne poglądy nawet trzeba, ale konieczny jest dialog i...głosowanie. Natomiast styl afrontów jak np. "wysyłanie swego urzędnika na II Zjazd Polonii" w kontekście współczesnych wymagań dialogu i ludzkiej komunikacji jest anachronizmem, który historia oceni źle.

Przy braku dialogu i niedotrzymywaniu ustaleń, strony okopują się i eskalują konfrontację, która w rezultacie źle służy Polakom. W wyniku okopywania się, strona, która rzekomo ma "rację" chce na przykład utworzyć konkurencyjną do KPA organizację. Zapewne zrekrutuje być może kilkuset a nawet i tysiąc członków i po kilku zebraniach podzieli się na kilka podorganizacji, z których każda będzie miała "rację." Nastąpi wielkie zamieszanie wśród Polonii i jej stakeholderów, a tymczasem KPA będzie trwać, bo taka jest natura sprawdzonych organizacji z rozwiniętą strukturą i tradycją.

Warto zauważyć, że ów konflikt ma miejsce w sytuacji, kiedy III RP kończy "przejadanie PRL-u'' i wkrótce zostanie jej "Giewont" do sprzedania i 5 milionów bezrobotnych (3 oficjalnie, 2 to ci, którzy stracili już prawo do zasiłku). Obecna władza kończy swe urzędowanie, natomiast społeczeństwo woła "komuno wróć." A w rezultacie jej powrotu, do Chicago będą zjeżdżać przegrani politycy, aby wylać łzy "że nie mogli bo im nie dano rządzić." Na placu boju pozostanie tylko KPA, bo inne środowiska polonijne nie zdołały zauważyć co się święci.

Oczywiście, że KPA jak każda organizacja społeczna, a zwłaszcza polska, boryka się z brakiem funduszy i oporem "materii" jaką jest sprawa owego konfliktu. Stąd KPA ześrodkowuje swą uwagę na tej strategicznej sprawie, nie zauważając szeregu taktycznych i koniecznych działań, które wyszłyby naprzeciw koncepcjom kilku działaczy młodszego pokolenia, zwłaszcza tym urodzonym w Polsce. W sytuacji "okopania się" owe progresywne koncepcje muszą zaczekać i miejmy nadzieję, że kiedyś zostaną zrealizowane, bo takie jest prawo postępu.

Pozytywnym jest to, że wśród Krajowych Dyrektorów jest wielu, którzy myślą o usprawnieniach, ale w ramach demokratycznej ewolucji. Te trzy dni obrad charakteryzowała nie tylko formalna dyskusja, ale także koleżeńska atmosfera, niepisany sojusz patriotycznie myślących Polaków. Dyskusję cechował szacunek dla starszych i poglądów dla innych, bo w tym tkwi tradycja sięgająca aż XIX wieku a zachowana w rodzinach członków KPA. Być może jest to ostatnia polska organizacja, gdzie obrady przebiegają i kulturalnie, i sprawnie, a uczestnicy przybywają z całego, jakże rozległego kraju, na swój koszt.

Na zakończenie chciałoby się przypomnieć, że to "Niemcy a nie Polacy są winni zagłady Żydów." Niemcy wprawdzie opłacają jak się da i kogo się da, ale prawda pozostaje prawdą i ich winy nie wolno wyeliminować czy to z okolicznościowych tablic czy z podręczników, pisząc o tzw. "nazistach."

Czy tę batalię możemy wygrać? A jeżeli nie, to czy mamy jej nie próbować? Nasza historia sugeruje, że próbować trzeba, nieraz ponosząc duże koszty. Najbliższe lata wykażą, że KPA miało rację, miejmy także nadzieję,że nowe władze w Warszawie wykażą więcej patriotyzmu i szacunku dla polskiej tradycji i struktury w Ameryce. I czy w tym nie tkwi paradoks polskiej sprawy?

NG 28 (517)