Bożena Borysowicz

Nieznane kartyżycia ludzi wiary
Ks. Antoni Borysowicz (1894-1966)

Dziękując serdecznie za nadesłanie poniższej unikalnej i wzruszającej publikacji, przypominamy Czytelnikom, że autorkę artykułu Bożenę Borysowicz, mieszkającą w Holandii, mieliśmy zaszczyt poznać w czasie Jej z bratem Andrzejem wizyty w Wilnie w czerwcu 1999 roku. Wtedy to na łamach "NG" ukazał się cykl publikacji "Gdzie znajduje się mózg Józefa Piłsudskiego" ( nr. 25 i 26 za rok 1999), będący wynikiem Jej żmudnych poszukiwań śladami życia i działalności Ojca Jerzego Borysowicza, który w latach 1935 - 1937 pod kierownictwem prof. Maksymiliana Rose w Polskim Instytucie Badań Mózgu w Wilnie przy ul. Letniej 5, badał mózg Marszałka Józefa Piłsudskiego. Świadkiem tych badań była też małżonka Jerzego Borysowicza, rodowita wilnianka Augustyna Borysowicz z Bielaczyców, mieszkająca obecnie w Krakowie. Ks. Antoni Borysowicz, tytułowa postać poniższej publikacji, był bratem Jerzego Borysowicza, Ojca Pani Bożeny.

W ukazujących się publikacjach o pracy polskich księży za obecną wschodnią granicą Polski powtarza się dosyć często nazwisko ks. Antoniego Borysowicza jako jednego z bardziej zasłużonych kapłanów1. Informacje o nim są jednak raczej skąpe. Niniejsze opracowanie ma za zadanie przede wszystkim zebrać i uzupełnić dotychczasowe fragmentaryczne dane, aby przedstawić możliwie jak najpełniej sylwetkę tego księdza-zesłańca, a w latach 1957-1966 kapłana diecezji kamienieckiej na Ukrainie.

***

Antoni Borysowicz urodził się 21 października 1894 w Antopolu na ziemi witebskiej, z matki Rozalii Jermołowicz i ojca Franciszka Borysowicza. Miał dwóch młodszych braci, Piotra (oficera Wojska Polskiego, zamordowanego w Katyniu) i Jerzego ( późniejszego wileńskiego lekarza, który brał udział w badaniach nad mózgiem Marszałka Józefa Piłsudskiego). Matka zmarła młodo, kiedy Antoni miał 10 lat. Ojciec nie ożenił się powtórnie i sam zajmował się wychowaniem swych synów2.

Studia w Seminarium Duchownym w Petersburgu ks. Borysowicz rozpoczął w 1911 roku. Jego profesorami byli, między innymi, ks. prof. Łoziński, wykładowca Pisma Św., późniejszy biskup miński, a także rektor Bałtruszyc, zwany przez wychowanków "człowiekiem sprawiedliwym" - małomówny, ale zawsze pełen głębokiej życzliwości względem alumnów. "Niezwykłym profesorem był ks. Buczys, późniejszy biskup, który wykładał apologetykę. Największy jednak wpływ wywarł na wyrobienie ascetyczne ks. Borysowicza ojciec duchowny i profesor, późniejszy biskup ks. Falkowski. Młody wówczas profesor Falkowski, pełen pogody i optymizmu, znakomity mówca, codziennie przemawiał w kaplicy przez kwadrans na temat życia Pana Jezusa. Zaczynał od słów Naśladowania: rozmyślanie Jezusa Chrystusa niech będzie główną szkołą naszą"3. Podczas pobytu w Seminarium ks. Borysowicz był "proboszczem" kaplicy seminaryjnej. Mieszkał obok drzwi prowadzących do kaplicy. "Każdego poranku o godz. 5-tej rozlegał się głos dzwonka i budził wszystkich alumnów. Alumn Borysowicz szybko zrywał się, pośpiesznie ubierał i pierwszy szedł do kaplicy, by powitać Jezusa, dziękować za noc szczęśliwie przeżytą i prosić o błogosławieństwo na nowy dzień modlitwy i pracy. Jego ostatnie nawiedzenie Sanctissimum było przed udaniem się na spoczynek. W całym gmachu była zupełna cisza, wszyscy już odpoczywali po całodziennej pracy. Ks. Borysowicz nawiedza Chrystusa w milczeniu, klęcząc przed tabernakulum. Kończył swój pracowity i utrudzony dzień ostatnią rozmową ze swoim Mistrzem"3. Święcenia kapłańskie otrzymał ks. Borysowicz w dniu 8 stycznia 1917 roku, a swą pierwszą mszę św. odprawił dnia 2 kwietnia 1917 roku w Połocku. Ks. Antoni Ruran pisze w swych wspomnieniach o ks. Borysowiczu, że msza była dla niego najważniejszym momentem każdego dnia: "ks. Borysowicz nie tylko odprawiał mszę św., ale ją przeżywał. Ona przemieniała go nie tylko wewnętrznie [...], ale to dawało się też zauważyć w sposób dostrzegalny dla uczestniczących w jego mszy św. Rysy twarzy ulegały przemianie, oczy jaśniały, ruchy jego przy ołtarzu odznaczały się dziwną subtelnością, delikatnością i cała postać przeniknięta uduchowieniem, rozradowaniem i pogodą z tego mistycznego obcowania z Bogiem [...]. To tremendum misterium nigdy mu nie spowszechniało. Każdego dnia odprawiał jakby prymicje. Obcą mu była rutyna i przyzwyczajenie. Niejeden był zmuszony powiedzieć: ten ksiądz pięknie odprawia mszę św., umie się modlić."3 .

Po ukończeniu Seminarium skierowano ks. Borysowicza na dalsze studia do Akademii Duchownej w Petersburgu, której rektorem był wówczas ks. Idzi Radziszewski. Ks. Antoni studiował na Wydziale Prawa Kanonicznego i Nauk Moralnych, a po dwóch latach otrzymał stopień naukowy studiosus actualis.

Studiów w Petersburgu nie ukończył, ponieważ Akademia Duchowna została w maju 1918 roku zlikwidowana przez władze sowieckie. To było przyczyną wyjazdu ks. Borysowicza do Polski, do Krakowa. Do Krakowa przybył w czerwcu tegoż roku, a jesienią zapisał się na wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Studiował w ciężkich warunkach materialnych. Studia ukończył w 1921 roku, tylko dzięki niezwykłej pomocy krakowskich oo. kapucynów, u których mógł za darmo mieszkać i odżywiać się 2.

Po zakończeniu studiów w Krakowie ks. Borysowicz obsługiwał cztery parafie - berezyńską, chołopienicką, Małe Dolce i Dobrą Wodę. W lipcu 1923 roku objął obowiązki kapelana i prefekta w Gimnazjum ss. Nazaretanek w Kaliszu, a w styczniu 1926 roku mianowano go dyrektorem tego gimnazjum. "Cieszył się wielkim autorytetem i sympatią wśród młodzieży. Był lubiany z powodu swej bezpośredniości i delikatności w obcowaniu z ludźmi. Otaczał młodzież szacunkiem i dobrocią serca. Nie narzucał im swoich myśli, swego zdania. Prosił, żeby młodzież zastanawiała się i przemyślała podane jej argumenty i racje. Pozwalał chętnie młodzieży na wypowiadanie się po skończonej lekcji. [...]. Był dobrym kierownikiem dusz, konfesjonał jego był oblegany przez młodzież. Kazania jego i konferencje były krótkie i opromienione pogodą i optymizmem chrześcijańskim. W ocenie pracy młodzieży był raczej łagodny i cierpliwy: "wolę być potępiony za łagodność niż za surowość", powtarzał za św. Franciszkiem Salezym" 3. Ówczesny prałat w Kaliszu, ks. Kalinowski, który ks. Borysowicza znał osobiście pisze o nim tak: "Mimo, że był to kapłan stosunkowo młody, miał wrodzony talent postępowania z dziewczętami w sposób bardzo taktowny i licujący z godnością kapłana i wychowawcy. Dziewczęta zawsze odnosiły się do niego z szacunkiem i poważaniem. Ceniły w nim nie tylko kapłana, ale i człowieka o szerokim poglądzie na życie, na świat i na bieżące zagadnienia społeczne. Jego zdolności pedagogiczne ukazały się w pełni, kiedy od dnia 11 stycznia 1926 został dyrektorem Gimnazjum ss. Nazaretanek w Kaliszu. Wtedy zajaśniał w pełni jego zmysł organizacyjny [...]? 3.

Po wybuchu drugiej wojny światowej Gimnazjum ss. Nazaretanek zostało zamknięte. Ks. Borysowicz przedostał się do Wilna, gdzie do października 1944 roku służył jako proboszcz w Podbrzeziu koło Wilna, na terenie Archidiecezji Wileńskiej. O dalszych losach ks. Borysowicza zaświadcza bp. Adam Sawicki, administrator apostolski w Białymstoku: "Kiedy Niemcy zajęli terytorium sowieckie na wschód od granic Archidiecezji Wileńskiej, arcybiskup metropolita wileński otrzymał prawo od Stolicy Apostolskiej organizowania pracy duszpasterskiej dla katolików na terenie wschodnim od swej archidiecezji. Ks. Antoni Borysowicz zgłosił ochotę do pracy duszpasterskiej na terenie Archidiecezji Mohylowskiej i otrzymał skierowanie do Mińska Litewskiego, do dawnej katedry." 4.

Z dotychczasowej literatury1 o kościele w Mińsku w latach wojennych wynika, że rzeczywiste fakty na temat funkcjonowania tam dwóch katolickich kościołów - tak zwanej "dawnej katedry" i tak zwanego "czerwonego kościoła" pw. św. Szymona i Heleny, a także na temat "plebiscytu" w 1944 roku urządzonego przez ks. Borysowicza i przyczyn jego aresztowania przez KGB nie są wystarczająco dobrze znane. Aby tę sprawę wyjaśnić do końca cytujemy tutaj obszernie dwóch bezpośrednich świadków tych czasów: Annę Niciejewską i ks. Antoniego Borysowicza. Wspomnienia Anny Niciejewskiej, Polki urodzonej w Mińsku, można znaleźć w całości w artykule p.t. "Uderzyłam pięścią o żelazną bramę...?5.

Wiele szczegółów, które tam Anna Niciejewska wymienia pochodzą od jej brata Kazimierza, który w "czerwonym kościele" pracował jako zakrystian, a więc był też naocznym świadkiem opisywanych tutaj zdarzeń. Zdaniem Adama Hlebowicza wspomnienia Anny Niciejewskiej są bardzo cenne, ponieważ rozgrywają się "na terenie stolicy Białorusi - Mińska, czyli na ziemiach, które już przed wojną mocą traktatu ryskiego znalazły się w obrębie ZSSR"6.

W swym artykule Anna Niciejewska nadmienia, że polskie kościoły w Mińsku zostały zamknięte przez władze sowieckie w 1937 roku. Dopiero w czasie okupacji niemieckiej uzyskano pozwolenie na ich otwarcie: "Od tego czasu, w 1942 roku otwarte były kościoły katedralny i "czerwony" czyli pw. św. Szymona i Heleny. [...]. Dokładnie już nie pamiętam, na pewno to jednak było w 1942 roku, gdy przyjechało do Mińska kilku księży-Białorusinów. Katechizmu dzieci musiały się uczyć po białorusku, kazania były po białorusku, a także chór i ludzie w kościele musieli śpiewać po białorusku. Jakoś jesienią 1942 roku wszyscy księża zostali aresztowani przez Niemców. Kościoły nadal były otwarte, a gdy od czasu do czasu wpadał jakiś kapelan wojskowy, odprawiane były msze. Narodowość kapelanów była różna, byli Niemcy, Czesi, Węgier, Litwin i Fin [...].

W czerwcu 1944 roku przyjechał do "czerwonego kościoła" ksiądz lat mniej więcej 50-52. Nazywał się Wiktor Szutowicz. Ludzie bardzo się ucieszyli, że nie zostali sierotami. Serdecznie witali, z kwiatami. Ksiądz Szutowicz mówił kazania, spowiadał i w ogóle rozmawiał tylko po białorusku, czego też ściśle wymagał od wiernych, choć władze tego nie wymagały [...]. Ksiądz odprawiał rano mszę św. w "czerwonym kościele", przy którym mieszkał, a sumę i nieszpory w niedzielę i święta w katedrze. Brat Kazimierz nadal był zakrystianem. Pewnej soboty, podczas procesji w kościele katedralnym, wierni śpiewali "U drzwi Twoich stoję Panie". Ks. Szutowicz zatrzymał się w czasie procesji z Przenajświętszym Sakramentem, odwrócił się do ludzi i nerwowo powiedział: "ja każu wam nie piajać".

A w niedzielę z ambony po wiedział: "Jeżeli kto chce, by w kościele było po polsku, to podajcie mnie wasze nazwiska, adres i swoje dokładne dane, a ja oddam, gdzie trzeba i wtedy będzie wiadomo, co wam trzeba, czy polski język, czy co innego". Wówczas od razu zebrali się wierni, poradzili się między sobą i trzy starsze osoby pojechały do Wilna, do śp. arcybiskupa Jałbrzykowskiego"5.

Właśnie dzięki tej interwencji skierowano ks. Borysowicza do katedry w Mińsku. Przybył on tam 17 października 1944 roku. Anna Niciejewska: "Na sumie w niedzielę była moc ludzi, katedra była przepełniona i wszystkich nie pomieściła. Ksiądz Borysowicz z ambony zwrócił się do wiernych ze słowami:"Przyjechałem tu do was, by zaspokajać wasze potrzeby duchowe. W jakim języku będziecie do mnie się zwracać, chętnie będę w tym języku służyć, czy to w czasie spowiedzi, czy to załatwiając inne wasze interesy. A teraz przegłosujmy, w jakim języku lepiej głosić Słowo Boże dla was". Wszyscy w mgnieniu oka podnieśli ręce opowiadając się za językiem polskim, chyba jakieś 5 osób optowało na rzecz języka białoruskiego".

Anna Niciejewska świadczy, że wkrótce po przybyciu ks. Borysowicza do mińskiej katedry powstał jakiś konflikt z ks. Szutowiczem, pracującym w "czerwonym" kościele: ?Kilka dni potem (po tzw. "plebiscycie") ks. Borysowicz wybrał się z wizytą do ks. Szutowicza. W trakcie wizyty ten ostatni zebrał walizkę i poszedł na dworzec, by jechać do Wilna, odrzucając propozycję omówienia, jak wspólnie obsługiwać mińskich katolików. Ksiądz Borysowicz poszedł jeszcze na dworzec, proponując księdzu Szutowiczowi odprawianie sumy w katedrze. Na próżno jednak. Za kilka dni przysłano z kurii wileńskiej suspendę dla ks. Szutowicza. Po kilku dniach wrócił on jednak do Mińska, tej koperty nie otworzył i nadal odprawiał msze św. w "czerwonym" kościele [...]. W tym roku Wigilia Świąt Bożego Narodzenia wypadała w niedzielę.

Ks. Szutowicz Wigilię obchodził już w piątek 22 grudnia i po raz pierwszy zaprosił na tę uroczystość ks. Borysowicza. Nie pamiętając wcześniejszych wyczynów ks. Szutowicza, ks. Borysowicz przyjął zaproszenie i przyszedł na tę Wigilię. Jak potem opowiadał mi brat (Kazimierz), który uczestniczył w wieczerzy, ks. Szutowicz dziwnie się zachowywał przy stole, był wyjątkowo nerwowy.Po zakończeniu uroczystości brat poszedł odprowadzić ks. Borysowicza do jego pokoiku przy katedrze. Ks. Szutowicz był bardzo niezadowolony z tego, wymawiając dlaczego Kazimierz poszedł odprowadzić "cudzego", jak się wyraził, księdza [...].

W niedzielę 24 grudnia wstąpiłam do katedry [...]. Idąc do zakrystii spotkałam gospodynię księdza Marysię Łapicką, która zrozpaczona oświadczyła mi: "przyszli aresztować księdza, w pokoju robią rewizję". Rewizja nie trwała długo, bo w pokoju nie było nic oprócz żelaznego łóżka i biurka. Wpadłam do pokoju, gdy ksiądz nakładał już palto. Na stole leżała nieduża torba z bielizną i jedzeniem, jaką przygotowała pani Łapicka. Łotrowie mnie jednak wygnali i zatrzasnęli drzwi za mną. Boże Święty, chciało mi się krzyczeć, ale nie miałam siły wydać głosu. Stałam pod drzwiami, gdy księdza wyprowadzano z pokoju. Chciał jeszcze wstąpić do kościoła i pomodlić się, ale oprawcy nie pozwolili. Księdzu nakazali iść jezdnią, a sami szli krawędzią chodnika. Z pochyloną głową, z torbą w ręku szedł wolno ten, który niespełna trzy miesiące temu obiecał, że nie zostawi nas. Z katedry do więzienia nie było więcej jak 1200 metrów [...]. O, straszna to była chwila, gdy otworzyła się żelazna brama, która zamknęła za sobą pociechę dusz zbolałych katolików Mińska. Kilka razy uderzyłam pięścią o żelazną bramę, ale ona nie była posłuszna [...].

W poniedziałek 25 grudnia, w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, do katedry przyszedł ks. Szutowicz, by odprawić uroczystą sumę. Ludzie płakali, rozpaczali, ale bali się, bo jeszcze nie zapomnieli lat 1936-1939, a potem również niemieckiego gestapo. Będąc u brata na plebanii, kolejnego dnia świąt, zaczęłam opowiadać ks. Szutowiczowi o aresztowaniu ks. Borysowicza, na co on mi przerwał następującymi słowami: "jamu tak i treba, czaho prijechau apalaczywać narod."5.

A oto opis tych samych wydarzeń przez ks. Borysowicza w liście z dnia 20 listopada 1946 r. do jego brata Jerzego (7): Prosisz o szczegóły - postaram się takowe przekazać. Do Mińska przyjechałem 17 X 1944 z dużymi pełnomocnictwami celem zorganizowania życia religijnego i administracyjnego. Warunki sprzyjały pod każdym względem [...]. Argusowym okiem patrzył na to wszystko światek białoruski, który sądził, że podczas okupacji niemieckiej dokonał nawet cudu w dziedzinie religijnej - na pozór było wszystko białoruskie. Gdy dano ludności możność wypowiedzenia się w dziedzinie językowej okazało się, że białoruskość prysła w nabożeństwach kościelnych jak bańka mydlana. Na 700 osób obecnych, tylko dwie wypowiedziały się za językiem białoruskim. Nabożeństwa białoruskie świeciły pustkami, a katedra była przepełniona w każdą niedzielę i święta tłumami wiernych. Ten objaw początkowo niepokoił, potem irytował i do pasji doprowadzał szowinistów białoruskich, wobec tego poczęli mnie dokuczać, straszyć, a nawet grozić konsekwencjami. Gdy to nie odnosiło pożądanego skutku zaproponowano mnie opuszczenie stolicy, a gdy i to zignorowałem, nieprzychylne jednostki, nie przebierając w środkach, poczęły dążyć do likwidacji wszystkiego co było polskie, nawet ze szkodą dla katolickości.

Gdy desygnowano mnie na administratora diecezji, rozpętała się "białoruś" z Szutowiczem na czele. Nie przebierano już w środkach, by szatański zamiar doprowadzić do pożądanego skutku. Oskarżono mnie bowiem o udział w nielegalnych organizacjach z bronią w ręku, przypisano werbunek młodzieży białoruskiej do organizacji polskich oraz uprawianie agitacji na rzecz Polski. Mając takie oskarżenia postanowiono mnie się pozbyć, izolować od społeczeństwa i poddać pod opiekę władz bezpieczeństwa publicznego, co uczyniono 24 XII 1944 roku. Dnia 7 II 1945 roku opuściłem stolicę, a 28 tegoż miesiąca przybyłem do Wierchatarje (?) na Uralu, gdzie przeprowadzono dochodzenie sumiennie, dokładnie i rzetelnie. Pomimo nadludzkich wysiłków nie potrafiono mnie udowodnić winy i udowodnić postawionych zarzutów - donosy, insynuacje i oskarżenia okazały się czystą fikcją. Wobec tego władze śledcze musiały zrezygnować z dalszego oskarżenia i przerwać śledztwo. Uznano mnie jednak za jednostkę niepożądaną na terenach białoruskich i postanowiono wysłać w drodze administracyjnej do Tiumenia na lat pięć "wolnego osiedlenia".

Pierwszym miejscem tego "wolnego osiedlenia" była miejscowość Kułokowo (?), znajdująca się około 25 km od Tiumenia. Pracował tam prawdopodobnie w jakimś kołchozie. W liście z dnia 17 listopada 1946 roku pisze ks. Borysowicz do brata, że pracuje na gospodarce, pełniąc rozmaite funkcje, poczynając od robotnika, a kończąc na kasjerze. Za pracę swoją dostawał 112 rubli i 50 kopiejek miesięcznie (10 VIII 1946 r.). W liście z dnia 20 listopada 1946 opisuje ks. Borysowicz swą sytuację na wygnaniu tak: "Obecnie pracuję na roli i w kancelarii - tam gdzie zajdzie potrzeba. Mieszkam we wspólnym baraku, korzystam ze wspólnej kuchni. Produkty otrzymujemy na kartki: 18 kg. chleba, 600 gr. tłuszczów, 1,800 gr. ryby, 1,5 kg. kaszy i 500 gr. cukru miesięcznie".

Na temat zdrowia pisze rzadko i - prawdopodobnie ze względu na cenzurę - raczej pozytywnie: "Nie używam mięsa co dodatnio wpływa na cerę i przewód pokarmowy. Gorzej sprawa przedstawia się z zębami; straciłem 4 zęby i straciłem wzrok" (2 XI 1946). A w marcu 1948 r.: "Podobno wyglądam nieźle tylko zupełnie wyłysiałem i ogromnie posiwiałem przez te ostatnie lata". Skarży się też, że jego ubranie "ledwo trzyma się od starości" (10 VII 1947 r.).

Przez pierwsze trzy lata na wygnaniu ks. Borysowicz nie mógł pełnić swych obowiązków kapłańskich. Skarży się na to w liście z dnia 25 listopada 1946: "Zajęcia moje obecne nie mają nic wspólnego z moją specjalizacją, do której jednak tęsknię". Swe obowiązki kapłańskie mógł pełnić dopiero gdzieś od około 1948 roku, ale tylko sporadycznie. Świadczą o tym krótkie wzmianki w jego wyżej wymienionych listach do brata7: "u mnie pracy mało, więc przy sposobności uprawiam swój zawód" (25 II 1948 r.). Albo: "Obecnie pracuję jak mogę, mało stosunkowo poświęcam czasu swojej specjalności, czego Tobie ogromnie zazdroszczę" (16 VI 1949 r.).

Prawie od samego początku zesłania ks. Borysowicz prosił brata o pomoc w uzyskaniu zwolnienia z zesłania. W liście z dnia 20 listopada 1946 r. pisze on do brata tak: "W przeciągu 2 ostatnich lat przeżyłem bardzo wiele, nauczyłem się dużo, ale też przecierpiałem niemało. Nigdy jednak nie upadłem na duchu i nie przestałem wierzyć w lepsze jutro [...]. Jako Polak i obywatel polski, element socjalnie niebezpieczny dla tych terenów musiałbym być wyrzucony poza granice ZSSR do państwa przynależności. Stało się inaczej. Obecnie liczę tylko na amnestję, mogłyby też dużo zrobić starania na drodze dyplomatycznej. Trzeba jednak deptać po piętach - inaczej wszystko skończy się na obietnicach i przyrzeczeniach. Ja osobiście w tej sprawie nic zgoła zrobić nie mogę". Dr. Jerzy Borysowicz wraz z żoną Augustyną, robili wszystko co możliwe, aby uzyskać zwolnienie czy też repatriację ks. Borysowicza do Polski. W ich działaniach włączone były między innymi takie czynniki jak Ministerstwo Sprawiedliwości, Generalny pełnomocnik ds. Repatriacji, Ambasada RP w Moskwie itp.8, niestety wszystko bez skutku.

To, jak beznadziejna była sytuacja ks. Borysowicza na wygnaniu w ZSSR świadczą następujące urywki z wyżej wymienionych jego listów do brata7:

1. 15 stycznia 1947 r.; ks. Borysowicz zawiadamia brata, że jego sprawa "jest już w Moskwie" i prosi go zwrócić się do miejscowej (polskiej) komisji repatriacyjnej.

2. 24 marzec 1947 r.: sprawa jego została już poruszona przez "czynniki miarodajne" i należy się w krótkim czasie spodziewać pomyślnego wyniku.

3. 15 lipiec 1947 r.: "Żadnych wiadomości oficjalnych".

4. 15 maj 1948 r.: miejscowe czynniki przekazały sprawę do Centrali (Moskwa). Definitywne załatwienie oczekiwane na czerwiec-lipiec 1948 r.

5. 27 maj 1948 r.: oczekuje od władz centralnych konkretnej odpowiedzi, "na pewno pozytywnej". Zdrowie dopisuje tylko nerwy chcą wypowiedzieć posłuszeństwo prawdopodobnie od ciągłego naprężenia?.

6. 20 październik 1948 r.:"sprawa powrotu utknęła na martwym punkcie".

7. 1 marzec 1949 r.: czynniki miejscowe obiecują ks. Borysowiczowi przypomnieć o nim władzom centralnym.

8. 18 czerwiec 1949 r.: "Ja nigdzie się nie wybieram, czekam na 24 grudnia 1949 roku (koniec zesłania). W tym dopiero dniu ruszę w szeroki świat - do swoich".

9. 20 grudzień 1949 r.: "Jak Ci już pisałem termin długoletniego urlopu kończy się dnia 24 XII 1949 roku. Trzeba formalności załatwić".

10. 27 grudzień 1949 r. : "Ja czuję się stosunkowo dobrze, tylko samo oczekiwanie jest dosyć uciążliwe i jak długo potrwa tego powiedzieć nie potrafię".

11. 20 czerwiec 1950 r.: "czekałem 6 miesięcy na swoje papiery. W dniu 15 czerwca wyjechałem do Moskwy ( w ramach "wolnego urlopu"; przyp. aut.), gdzie spędziłem 3 doby. Dziś wyruszam do Mińska,jutro będę na miejscu, zabawię tam parę dni, by potem pojechać do Ojca (mieszkającego w Podbrzeziu pod Wilnem). Gdzie będę pracować jeszcze nie wiem".

12. 1 lipiec 1950 r. (Podbrzezie): " Ja osobiście jeszcze nie dostałem odpowiedzi chociaż papiery złożyłem 24grudnia 1949 roku. Ogromnie cieszę się, że wyjechałem, bo tam bezczynność dawała mi się we znaki. Tu odpowiedniego zajęcia w mojej specjalności dostać nie mogę, więc uprawiam swój fach prywatnie.Po Wilnie chcę pojechać do Mińska, by tam rozpocząć pertraktacje, z jakim skutkiem, tego powiedzieć nie mogę".

13. 5 lipiec 1950 r.: "odpoczywać nie mogę, ponieważ zabiegam o pracę w swoim zawodzie, co nie jest łatwo w dzisiejszych warunkach. Wobec tego postanowiłem uzyskać pracę tam, gdzie ostatnio pracowałem (Mińsk). Obiecano mi bardzo dużo. W sprawie "urlopu wypoczynkowego" odpowiedzi jeszcze nie otrzymałem, będąc w Moskwie wstąpiłem do centrali, tam obiecali sprawę przyśpieszyć, do dziś jednak odpowiedzi nie ma".

14. 28 lipiec 1950 r.: ciągle bez pracy. Był w Mińsku, "ale o pracę trudno ze względów zrozumiałych".

15. sierpień 1950: "stoimy na rozdrożu. Odpowiedzi z centrali nie ma. Ciągle nie pracuję w swoim zawodzie, ale mam nadzieję na pomyślne załatwienie".

16. 4 wrzesień 1950 r.: "Od miesiąca bawię u kolegi pełniąc obowiązki zakrystiana, dobrze mi z tym obecnie. Jako ksiądz pracuję prywatnie co sprawia dużo kłopotu dla mnie jak i dla otoczenia".

17. 8 wrzesień 1950 r.: "Jak ci wiadomo ja rozpocząłem starania przed 9 miesiącami i do dziś nie mam odpowiedzi [...]. Ja osobiście na stałą pracę nie liczę, są pod tym względem poważne trudności ze względu na moją "chorobę", wymaga ona dużej kuracji [...]"8.

Te uporczywe poszukiwanie pracy przez ks. Borysowicza "w swoim zawodzie" było prawdopodobnie powodem, że w 1951 roku został on przez władze sowieckie ponownie na trzy lata zesłany do Ad-Boksar w Kazachstanie. Na ten temat nie znamy żadnych szczegółów.

Na podstawie wspomnień ks. bpa Jana Olszańskiego9 można wywnioskować, że w 1953 roku pozwolono ks. Borysowiczowi dokończyć terminu drugiego zesłania gdzieś indziej niż w Ad-Boksar. Gdzie dokładnie nie wiadomo. Ks. bp. Olszański: "Nastał czas, że został zwolniony. Wyszedłszy na wolność już w pierwszą noc formalnie nie miał gdzie głowy skłonić. Gdy go nikt nie chciał przyjąć na noc, z obawy przed szykanami KGB, bo przechowuje "wroga ludu", udał się na milicję i tam na deskach tę noc spędził, zadowolony, że nie stał się dla nikogo przyczyną szykan. Przy pomocy tej milicji dostał pracę w szpitalu, by tam dokończyć terminu swego zesłania [...] "9. Dopiero w listopadzie 1953 roku "władze centralne" ZSSR zwolniły ks. Borysowicza oficjalnie z zesłania, jednak zakazano mu powrotu na tereny Białorusi i Litwy. Wyjechał wówczas na Ukrainę i tam dostał pozwolenie na osiedlenie się. Dotarł w okolice Połonnego, gdzie przy pomocy ks. Antoniego Chomickiego dostał się na hreczańską parafię.

Kontakty między kapłanami na Ukrainie były raczej rzadkie, z obawy przed szykanami KGB. Wiadomo jednak, że ks Borysowicz spotykał się z o. Serafinem Kaszubą, duszpasterzem Wołynia. Wśród jego najbliższych towarzyszy należy wymienić ks. Chomickiego z Połonnego i ks. Andrzeja Gładyszewicza z Murafy (Morachwy). Z wyżej wymienionych wspomnień ks. bpa Jana Olszańskiego wynika,że w owych czasach ks. Borysowicz był powiernikiem jego duszy.Te wspólne spotkania były dla bpa. Jana Olszańskiego - jak pisze - prawdziwą przyjemnością i dotyczyły zawsze ich pracy duszpasterskiej, szczególnie Prawa Kanonicznego. "Wspólnie więc rozstrzygaliśmy wypadki czyli tak zwane kazusy z dziedziny moralnej i prawniczej"9. W czasie jednego z tych spotkań ks. Borysowicz opowiedział pewne zdarzenie, które zdaniem ks. bpa J. Olszańskiego musiało dotyczyć osobiście ks. Borysowicza, chociaż on sam nie wypowiedział się w tej sprawie wyraźnie. Cytujemy to opowiadanie za bpem Olszańskim w całości, ponieważ jest ono, naszym zdaniem, ważnym świadectwem odczuć ks. Borysowicza, co do jego długoletniego zesłania, a także świadomości celu tego zesłania.

Opowiadanie to dotyczyło kapłana skazanego na 10 lat zsyłki, który "zastanawia się nad dylematem, którego w swej świadomości nie może rozwikłać. Dlaczego on, ksiądz katolicki w tęsknocie za swoją pracą duszpasterską, za ołtarzem, za Komunią św., za brewiarzem musi marnować swoje życie, swój drogi czas kapłański na beznadziejne peresyłki, oczekiwania, głodówki, wszy, otoczenie wyzute z wszelkiego człowieczeństwa; daremnie szuka na to pytanie odpowiedzi.

Zmaltretowany fizycznie i moralnie podróżą 5 tys. kilometrów, dostaje się nocną porą do pewnego domu starców. Wskazano mu pryczę w sali, w której moc ludzi chrapiących. Położył się i on w tym "rozkosznym" otoczeniu. Z powodu okrutnych przeżyć zasnąć nie może. Z dalekiego kąta tej sali dochodzą do niego słowa głośnego szeptu: "Maryjo", innych nie może uchwycić. Zaczyna się wsłuchiwać. Rzeczywiście tak. Maryjo! Wstaje i zaczyna się poruszać w tym kierunku, bojąc się przy tym, by z pola słyszenia nie stracić szeptu tak świętego słowa. Czyżby tutaj w tym piekle chciał ktoś wymawiać to słowo i konsekrować nim tę bezdnę ludzkich cierpień" Już teraz nie boi się, że przepadnie ten głos, doskonale bowiem słyszy, że tu na ostatnim łóżku pod ścianą głośno ktoś szepce słodkie dla niego i już dawno, dawno słyszane słowa "Zdrowaś Maryjo". A więc jest tu ktoś swój. Zbliża się ku niemu i zaczyna się rozmowa. Okazuje się, że leży tu staruszek, bo blask księżyca opromienił jego oblicze jako męczennika, zesłańca, żegnającego świat z pozdrowieniem anielskim na ustach. Z rozmowy dowiedział się ksiądz, że ten starzec tutaj na bezkresnej dali syberyjskich śniegów modli się każdego dnia 1000 razy "Zdrowaś Maryjo", by Matka Boska nie pozwoliła mu umrzeć bez spowiedzi. Ksiądz nie przyznając się kim jest pyta: "I ty w to wierzysz, że Matka Boska uprosi ci tę łaskę, że nie umrzesz bez spowiedzi, gdzie o kapłanie mowy być nie może ?" I słyszy odpowiedź starca: "Tak wierzę w to głęboko". Ze łzami w oczach odpowiada ksiądz: "Bracie, modlitwa twoja została wysłuchana. Ja jestem księdzem katolickim, o którego prosiłeś Matkę Boską, a która posłała mnie, bym cię wyspowiadał". Spowiedź trwała długo. Nad ranem staruszek zakończył życie, zostawiając na swych ustach uśmiech świętego. Zrozumiał ksiądz dlaczego Maryja kazała mu w poniewierce jechać w tę bezkresną dal ."9.

Hreczany (Greczany) - gdzie ks. Borysowicz od listopada 1953 roku w końcu mógł rozpocząć swą duszpasterską pracę - były niewielką miejscowością, znajdującą się obecnie w granicach miasta obwodowego Chmielnick (dawny Płoskirów). Jako kościół służyła tam cmentarna kaplica zbudowana w r. 192610. Była to "kaplica bez drugich drzwi bocznych, z dala od mieszkań ludzkich, na cmentarzu, dokąd wtedy spychano, niby margines społeczny, gorszy gatunek obywateli, to jest wierzących. Ks. Borysowicz mieszkał w prostej chacie, skąd było dla tak steranego cierpieniem człowieka daleko od kościoła. Nie zrażał się żadnymi trudnościami stawiając tę parafię powoli na nogi9. Z czasem pobudował też zakrystię, w której znalazło się mieszkanie i dla niego i dla służby11.

Był uważany za jednego z aktywniejszych księży Podola. Ks. Antoni Ruran wspomina, że ks. Borysowicz sam jeden, bez pomocy koleżeńskiej spowiadał w ciągu roku około 25 000 wiernych3. Msze w niewielkiej kaplicy hreczańskiej gromadziły wielu wiernych, niekiedy było ich ponad 4 tysiące, szczególnie na odpusty św. Anny, patronki kościoła. Ogrom pracy ks. Borysowicza oddają dobrze notatki jego brata, Jerzego Borysowicza podczas jego pobytu w Greczanach: "W każdej miejscowości [...] można i trzeba było 2 razy do roku pracować po dwie- trzy doby bez przerwy przez dzień i noc z kilkugodzinnym odpoczynkiem i snem często na kamiennej posadzce zakrystii.

Praca na powierzchowny rzut oka dla przechodnia jak na odpuście lub misjach. Olbrzymie tłumy modlących się i spowiadających się, dużo dzieci do chrztu, dużo wozów z chorymi naokoło małej kapliczki nazywanej i podnoszonej do rangi kościoła. Nie ma jednak, jak na odpustach, księży - jest tylko jeden, który przy niewprawnej pomocy kościelnego, musi orać ugory dusz ludzkich zaniedbane przez rok, a nieraz przez długie lata. Do pracy takiej nie wystarcza zapał, ale potrzeba nadludzkiej siły, wytrwałości i umiejętności organizacyjnych, by móc jak najlepiej wykonać zadanie duszpasterskie [...]. Lud prosty, żarliwy, nieuświadomiony w rzeczach wiary i prawdziwej pobożności, nie z własnej winy, pokonywa niepojęte trudności fizyczne i moralne, żeby móc przyjść do kościoła; maszeruje z tobołkiem żywności dziesiątki kilometrów, żeby posłyszeć słowa prawdy, miłości, odpuszczenia win, nadziei wiekuistego szczęścia - żeby dowiedzieć się jak ma żyć w ciężkiej walce o chleb i wśród licznych pokus. Praca w tych warunkach nie sprzyja zdrowiu i nerwom. Nie ma możliwości uczynić tyle ile trzeba i tak jak trzeba [...]. A jednak mimo wszystkie te trudności czuł się wewnętrznie szczęśliwym. Nie czekał i nie marzył o jakiejś zmianie pracy, mimo że płacił za nią bohaterskim trudem i męczeńskim życiem12.

W lutym 1966 roku ks. Borysowicz zachorował na zapalenie płuc. Skarży się na to do brata w liście z dnia 19 II 1966 r.: "Stawiam pierwsze kroki po przewlekłej chorobie, która mnie ogromnie osłabiła. Nie wiem jak sobie poradzę w codziennej pracy po tylu zaległościach." Wkrótce po tym pisze do brata: "przejmować się dłuższym lub krótszym bytem na tej ziemi nie warto. Długość życia wcale nie decyduje o wieczności. Wiele nie pracuję, mam pracowitego następcę" (25 III 1966). Prawdopodobnie chodzi tu o ks. Andrzeja Gładyszewicza.

W liście z dnia 28 marca 1966 roku skarży się na dużą słabość, osłabienie działalności serca i, że trudno mu stać. Jednakże chce pracować, bo na Wielkanoc czeka 4-5 tysięcy ludu, a kolega wprost zaharowany (dojeżdżał codziennie 40 km., a ostatnie 5 km. musiał iść piechotą). Według wspomnień ks. Rurana wierni w czasie choroby ks. Borysowicza modlili się całymi dniami w intencji powrotu do zdrowia, a niektórzy nawet ofiarowywali Panu Bogu swe życie za życie księdza proboszcza3. Zmarł 6 maja 1966 roku, a więc niespełna 8 miesięcy przed jego 50-cioleciem kapłaństwa. Przy ostatnich chwilach jego życia był obecny brat, Jerzy Borysowicz i ks. bp Jan Olszański. W pogrzebie ks. Borysowicza uczestniczyło 17 kapłanów13 z Ukrainy i Mołdawii, a między innymi ks. Józef Kuczyński, ks. Bronisław Drzepecki i ks. Tadeusz Hoppe. Podczas pogrzebu przemawiali ks. Antoni Chomicki, ks. Andrzej Gładyszewicz oraz późniejszy biskup lwowski, o. Rafał Kiernicki. Reakcję parafian opisuje anonimowa parafianka z Hreczan do swej siostry zamieszkałej w Polsce, w liście z dnia 12 maja 1966 roku: "Umarł u nas ksiądz Antoni Borysowicz, 84 lata14, ale dla nas to wielki smutek, bo do śmierci bardzo wiele pracował, miał 8 parafii15, nie żałował siebie, nieraz padał i wstawał i szedł spowiadać. Umarł w piątek 6 maja 1966 roku o 10 rano, a pogrzeb odbył się 9 maja w poniedziałek. Przyjechało dużo księży, a ludzi było na pewno więcej jak 10 tysięcy, płakali, szlochali, ale nie wstał16.

Grób ks. Antoniego Borysowicza znajduje się na cmentarzu w Hreczanach, naprzeciw wejścia do dawnej cmentarnej kaplicy. A choć od jego śmierci minęło już ponad 34 lata, jego osoba pozostaje jeszcze dotąd żywa w pamięci wiernych parafii hreczańskiej.

Zdjęcia: z archiwum rodzinnego państwa Borysowiczów.

***

Autorka publikacji apeluje do Czytelników o przekazanie do redakcji informacji, mogących uzupełnić wiedzę o życiu i działalności księdza Antoniego Borysowicza. Jednocześnie dziękuje Andrzejowi Betlejowi za konsultacje przy napisaniu powyższej publikacji.


Źródła i przypisy:

1. A. Hlebowicz, Kościół w niewoli. Kościół rzymsko-katolicki na Białorusi i Ukrainie po II wojnie światowej, Warszawa 1991, s. 11; Adam Hlebowicz, Katolicyzm w państwie sowieckim 1944-1992, Gdańsk, 1993, s. 77; ks. R. Dzwonkowski, SAC, ks. J. Paługa SAC, Za wschodnią granicą 1917-1993, Lublin 1993, s. 202, 204.
2. J. Borysowicz, Wspomnienia o dzieciństwie, opr. I. Borysowicz-postawka, Kraków, 1988;
3. Ks. A Ruran, Ś.p. ksiądz Antoni Borysowicz, 2 luty 1967, Biblioteka Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, RKP 776;
4. Bp. A. Sawicki, administrator apostolski, zaświadczenie nr 2277/63 z dnia 6 września 1963 r.
Kuria Arcybiskupia w Białymstoku ;
5. A. Niciejewska, Uderzyłam pięścią ożelazną bramę..., Więź, nr. 7 (405), Warszawa, lipiec 1992;
6. Przedmowa A. Hlebowicza do wyżej wymienionego artykułu Anny Niciejewskiej.
7. W archiwum rodziny ks. Borysowicza zachowały się jego kartki i listy do brata Jerzego, z okresu od 10 VIII 1946 do 3O IX 1950 roku, a także od 2 II 1966 do 14 kwietnia 1966 roku. Większość korespondencji z lat 1946-1950 zaopatrzona była stemplem ?Moskwa?, a więc przechodziła przez cenzurę sowiecką.
8. W w/w archiwum zachowała się część korespondencji Jerzego Borysowicza dotycząca zwolnienia z wygnania jego brata-księdza. Między innymi: niedatowany brudnopis listu Jerzego do Radcy Ambasady RP w Moskwie, Aleksandra Jabłonowskiego; Pismo Ministerstwa sprawiedliwości RP do Generalnego pełnomocnika ds. Repatriacji z 19 V 1947 r., pisma z Ambasady RP w Moskwie do Jerzego Borysowicza z 7 X 1947, 8 II 1948, 19 IV 1948.
9. Ks. bp. J. Olszański, Głos biskupa Jana Olszańskiego oświetlanej postaci ks. Antoniego Borysowicza, 7 kwiecień 1992 (w archiwum rodziny Borysowiczów);
10. Kaplica cmentarna w latach 1936-1941 służyła jako spichlerz zbożowy. Od 1946 roku odprawiano tam regularnie nabożeństwa. Następnie kaplicę rozbudowano na kościół i konsekrowano w 1989 roku jako kościół parafialny p.w. Św. Anny parafii hreczańskiej. Duszpasterzem po ks. A. Borysowiczu był ks. Andrzej Gładyszewicz.
11. Początkowo, od 1953 roku, ks. A. Borysowicz mieszkał jako sublokator na wsi, w pokoju bezświatła i wody, przy ulicy Polnej 8 (Polewaja). Dopiero około 1959 roku dobudował do kaplicy cmentarnej zakrystię, kancelarię i pokoje dla własnego użytku.
12. Notatki Jerzego Borysowicza z jego pobytu w Greczanach (w archiwum rodziny).
13. List ks. bpa. J. Olszańskiego z dnia 26 IX 2000 do A. Betleja ( w archiwum rodziny).
14. W rzeczywistości zmarł ks. Borysowicz w wieku 72 lat.
15. W swoich notatkach (12) pisze Jerzy Borysowicz,że Jego brat, ks. Antoni, obsługiwał między innymi parafie o nazwach znanych wszystkim Polakom z ?Potopu? H. Sienkiewicza, takie jak Kitajgród, Jarmolińce, Kamieniec Podolski, Bar, Latyczów i Hołubienice.
16. List Juli N. Z Greczan z dnia 12 maja 1966 r. do jej siostry zamieszkałej w Polsce. Archiwum ss. Terezjanek w Podkowie Leśnej, zbiory ks. S. Kobyleckiego.


Jan Paweł II na Ukrainie

Diecezja kamieniecko - podolska obejmuje niemal połowę Ukrainy

Dobrze, że trwaliśmy

...ksiądz mieszkał w mieście i miał znajomego na kolei, który przywoził korespondencję do Przemyśla. Mógł pisać list bez strachu. Listownie poznał jakiegoś ważnego księdza we Włoszech. - Zapytałem, czy jego zdaniem mamy tu jakąś przyszłość? - powiedział Olszewskiemu - Jeżeli napisze, że nie, jedziemy do Polski.

Po dwóch czy trzech miesiącach przyszła odpowiedź: "Musicie trwać!"

Wiele lat później dowiedziałem się, że ten włoski ksiądz to był Ojciec Pio. Dobrze, że trwaliśmy...

(z rozmowy z ks. biskupem Janem Olszańskim, duszpasterzem diecezji kamieniecko - podolskiej na Ukrainie, "GW" z dnia 20.czerwca 2001 roku)

Na zdjęciach: Ks. Antoni Borysowicz ok. 1923 - 1926 r.

Ks. Antoni Borysowicz po powrocie z zesłania (1953 r.)

Kościół pw. Najświętszego Serca Jezusowego w Podbrzeziu, gdzie w latach 1940(?) - 1944 obowiązki proboszcza parafii podbrzeskiej pełnił ks. Antoni Borysewicz (stan obecny)

Autografy księdza Antoniego Borysowicza z Księgi Metryk Ślubnych (Liber Capulatorum) za lata 1940 - 1948 kościoła parafialnego w Podbrzeziu Dekanatu Kalwaryjskiego Archidiecezji Wileńskiej. Ostatni własnoręczny wpis zawarcia związku małżeńskiego między Józefam Chmielewskim i Janiną Michniewiczówną jest datowany dniem 14 września 1944 roku.

1. Podpis księdza Antoniego Borysowicza z dnia 31 grudnia 1940 roku świadczący o wiarygodności metryk ślubnych za rok 1940.

2. Wpis zawarcia związku małżeńskiego między Alfonsem Statkunem i Wandą Pupiało z dnia 9 stycznia 1944 roku.

NG 29 (518)