Robert Mickiewicz

Kryzys polityczny zażegnany

12 rządów za 11 lat niepodległości i wygląda na to, że Litwa już przyzwyczaiła się co do jakiś czas wstrząsających ją kryzysów politycznych. Jeszcze trochę w takim stylu, a nasz kraj pod tym względem będzie mógł konkurować z Włochami, gdzie rządy zmieniały się kilka razy na rok.

Większość naszych mieszkańców, nie mając wpływu na ten stan rzeczy, co najmniej obojętnie znosi wszystkie te zmiany na politycznej szachownicy. Najważniejsze, aby kryzysy polityczne nie przeplatały się z gospodarczymi, a z tym jak wiemy, bywa różnie. Dla państwa kryzysy polityczne byłyby łatwiej strawne, gdyby gospodarka byłaby na takim poziomie jak na przykład w tych że samych Włoszech, gdzie przy nie- ustannie zmieniających się rządach w najlepsze funkcjonuje prężnie rozwijająca się gospodarka. Dla Litwy taki stan rzeczy pozostaje jak na razie w strefie ciężko osiągalnych marzeń. U nas niestety, najczęściej na kryzysy rządowe nakładają się jeszcze i kryzysy gospodarcze.

Chociaż, jak zgodnie twierdzą ekonomiści, ostatnie perypetie ze zmianą koalicji rządzącej były szczęśliwym wyjątkiem. Przynajmniej na poziomie makroekonomicznym, litewska gospodarka w ostatnim półroczu systematycznie odnotowuje nie- duży wzrost - 4,4 proc. Co prawda u naszych sąsiadów Estonii i Łotwy gospodarka rozwija się znacznie szybciej. W Estonii ten wskaźnik wynosi ponad 8 proc, a na Łotwie 6 proc. Dlatego za zjawisko optymistyczne można uznać oświadczenie naszego nowego premiera, Algirdasa Brazauskasa, że te 4 proc. wzrostu, którymi tak szczycił się poprzedni rząd, to zdecydowanie za mało i pierwszorzędnym zadaniem jego gabinetu jest stworzenie wszelkich warunków dla bardziej dynamicznego wzrostu ekonomiki.

W rzeczy samej dla przytłaczającej większości szarych zjadaczy chleba, twierdzenia ekonomistów o tym, że gospodarka kraju "ma się" o 4 proc. lepiej, są niestety absolutnie nie- zauważalne. Ogólnej sytuacji i nastrojów nie poprawia również nieznaczny sezonowy spadek bezrobocia. Przed nowym rządem stoi nie lada zadanie, zmusić gospodarkę pracować znacznie szybciej, aby efekty wzrostu były odczuwalne nie tylko dla ekonomistów, ale również dla portfeli większości mieszkańców kraju.

Nie będzie to łatwe. Szczególnie w świetle niepokojących doniesień o kryzysie polskiej gospodarki. Spadek złotego i zwiększenie o 8,6 mlrda złotych deficytu budżetowego, zdaniem ekspertów są zwiastunami poważnego kryzysu gospodarczego dla całego regionu, ze skutkami podobnymi do tych, jakie narobił kryzys rosyjski w 1997 roku. Konsekwencje tamtego kryzysu Litwa odczuwa do dziś dnia.

Najlepszą zaletą tegorocznego kryzysu politycznego było to, że udało się go stosunkowo szybko opanować. Wbrew twierdzeniom pesymistów, którzy przepowiadali nawet przedterminowe wybory do Sejmu, 12. rząd powstał w iście rekordowych tempach i zabrał się do roboty. Co prawda, jeszcze przez jakiś czas będzie trwała wymiana na "swoich", "liberalnych", a nawet jeszcze "konserwatywnych" urzędników i kierowników w administracji rządowej i przedsiębiorstwach państwowych, ale w zasadzie te już rytualne dla litewskiej sceny politycznej czynności niczego nie zmienią.

Dla mieszkańców Wileńszczyzny w tej rutynowej wymianie rządzącej ekipy najbardziej emocjonująco wygląda zmiana na stanowiskach kierowników powiatów. Mam tu na myśli znaczenie jakie przywiązują nowe władze do powiatu wileńskiego, sporą część mieszkańców którego stanowią Polacy.

I socjaldemokraci, i socjalliberałowie chcą widzieć na stanowisku naczelnika tego powiatu przedstawiciela swojej partii. Targ idzie na całego. Socjalliberałowie Artűrasa Paulauskasa zaproponowali podzielić 10 istniejących obecnie na Litwie powiatów po równo. Czyli i socjaldemokraci, i socjalliberałowie mieliby po 5 stanowisk naczelników powiatów. Z kolei socjaldemokraci, którzy mają w Sejmie większą liczbę posłów, twierdzą że dla nich należy się 6 powiatów w tym powiat wileński, a partnerzy z koalicji powinni zadowolić się 4 powiatami. W tej sytuacji zwolennicy Paulauskasa gotowi już zadowolić się tylko 3 powiatami, ale jednym z nich powinien być właśnie powiat wileński. Czym skończy się ten spór, dowiemy się już w najbliższym czasie. Najważniejsze, aby po podziale stanowisk, na co miejscowa ludność nie mażadnego wpływu, podwileńska ziemia znalazła się w rękach jej prawowitych właścicieli.

NG 29 (518)