Konstanty hr. Tyszkiewicz

WILIJA I JEJ BRZEGI

Kościół michaliski ma swoje dwa bractwa: Ś. Anny i Różańca Ś. bullami Stolicy Apostolskiej, a mianowicie Benedyktów XIII. i XIV. utwierdzone, które to bulle, w archiwum kościelnem przechowują się. Obchodzi on corocznie kilka festów, w liczbie tych fest Ś. Antoniego jest jednym z większych. W dniu tym zaledwo nastał ranek a już się lud okoliczny na ulicach miasteczka i przed kościołem zbierać zaczął. Tutaj, na Litwie czystej, bo od rzeki Oszmianki, jakby od jej naturalnej granicy, wszystkie ślady typu tej narodowości już widzialne występują; zacząwszy od języka, którego tutaj użycie napotykamy, aż do rassy ludzi a mianowicie kobiet, wszystko jest odmiennem od sąsiedniego krywiczańskiego plemienia. Tutaj kobiety są wysokiego wzrostu, w znacznie bardzo większej części blondynki; nosy mają małe okrągłe, nie zaś jak tamte duże i foremnie zarysowane, twarze długie i ściągłe. Różnica ta, na pozór małoznacząca, jest wszakże bardzo ważną i charakterystyczną dla każdego kto poszukiwania swoje z zastanowieniem i uwagą rozwijać przywykł; w jej albowiem odcieniach wypatrzeć należy tę drobną odmianę, co rassy plemion rozróżnia z sobą. Strój kobiet różni się także znacznie od stroju używanego przez nasze włościanki, na dziewczętach mniej się to daje spostrzegać; albowiem i tutaj jak u nas noszą chustki na głowie, tylko większe i inaczej zawiązane, noszą gorsety, pstre fartuszki, lubią paciorki i błyskotki i dużo używają kwiatów na głowie, które im są większe, im nieforemniejszą głowę czynią: tem większą elegancyę i staranność w ubiorze wyrażają. Widziałem w kościele kilka strojnych dziewcząt, co miały po dwie ogromne piwonije na głowie. Młode mężatki różniły się od dziewcząt czepkiem muślinowym i chusteczką, co ich ramiona przykrywała. Poważne zaś kobiety, te wiejskie matrony, inaczej się wcale stroją; - nie znajdziesz tutaj naszej płóciennej namiotki, ani szarej siermiężnej świtki; noszą one na głowie kapturki, kabaciki bogate i dostatnie. - Kapturki te noszą w formie jakby infuły biskupiej z bogatej sztofy lub błyszczącej lamy zrobione, niewielką chustką u czoła około głowy okrążone, z pod której wychodzi dwoje uszu z tejże bogatej materyi, u wielu lisztewką muślinową lub koronką ugarnirowanych, co stanowi wyższy stopień elegancyi. Na kolorowej spódnicy i pstrym bardzo fartuchu noszą one surduciki z ciemnego granatowego sukna, z aksamitnym kołnierzem, błyszczącemi guzikami do stanu zrobione, wyżej kolan zakończone i z tyłu mocno nafałdowane; u niektórych widziałem pelerynę przy tym surduciku. - Mężczyźni niemniej czysto są ubranemi; noszą oni jakieś surduty z szarego sukna, których krój niezdecydowany, środek trzyma pomiędzy starą kapotą a nowotnym surdutem, wszyscy w długich butach, często pasem czerwonym po wierzchu przepasani.

Kiedy w ciągu tego opowiadania tylokrotnie wspomniało się o domie Brzostowskich - raz jeszcze wróćmy do tego imienia i powiedzmy, iż o parę wiorst od miasteczka jest dwór Michaliszki - świetna niegdyś tej znanej w kraju rodziny rezydencya, której dzisiaj szczątki zaledwo pozostały.

Pałac w nim, co przed laty słynął gościnnością i hucznem życiem, - co otwierał swe podwoje bezprzestannie gościom różnej kondycyi i dostojeństwa - bo jak wieść niesie i królów on przyjmował - w 1812 roku przez Francuzów spalony, kiedy z powodu pokrzyżowanych interessów familii Brzostowskich nie mógł być na nowo wyrestaurowanym, w ruinie pozostał. W tej ruinie, bez drzwi i okien zakończonej w wykręcane facyaty, są jeszcze ślady pańskiego zbytku i gospodarnej wygody. Na piętrze w pokojach mieszkalnych pozostałe w szczątkach kominki ze sztukateryą, odrzwi i inne ozdoby, świadczą o pierwszym, drugiego ślady widzieć można w obszernych, ciągnących się nietylko pod domem lecz i poza domem podziemnych sklepach, obszernych korytarzach i suterenach, na sklepieniach, na których dzisiaj gęsty chwast i wysoka pokrzywa porosły.

Około pałacu są jeszcze ślady, lecz już zaledwo tylko ślady ogrodu, co okrążał niegdyś tę pańską rezydencyę. Jest jeszcze kilkadziesiąt drzew starych, co od znikłych tutaj szpalerów pozostałe, dzisiaj jakby nie w porządku i od rzeczy nie na miejscu swojem stoją. Są jeszcze kanały i sadzawki zarosłe trawą i jakieś ślady tarasów i nasypów ziemnych. Nie opodal od tych zwalisk stoi jeszcze mały murowany lamus dwupiętrowy, zamknięty żelaznemi mocno okutemi drzwiami; dwie stare lipy pomiędzy któremi on stoi, objęły go gałęziami do koła. Przetrwawszy wieki, przeżywszy swą świetność, z tąż samą obojętnością przechowuje dzisiaj stare porwane chomąty; z jaką przed laty zamykał może bogate składy zbroi rycerskiej i innych krajowych pamiątek, jak nie mniej składy kosztownych sreber i klejnotów domowych.

Wszystkie ruiny są bez wątpienia szanowną własnością krajową - są to jakby relikwie historyczne; lecz widok każdej z nich napełnia smutkiem serce człowieka, gdy mu przypomina wielką przeszłość jego upadłą, ukazującą się teraźniejszym pokoleniom w ostrych szczerbatych czarnych wyłomach, o które się roztrącająca bezprzestannie słaba myśl dzisiaj odległych żyjących a zkarłowaciałych duchownie ich potomków, bogatych owoców nie zapowiada dla ludzkości.

Smutno zaprawdę tutaj pomiędzy staremi zwaliskami, wśród których człowiek dzisiejszy, całkiem im obcy, błąkający się po nich, gdy dawnej świetności nie sprosta, westchnie tylko boleśnie i nieraz gorzko zapłacze za czasem upłynionym. I my, smutni, pod wpływem teko wrażenia, wracajmy czem prędzej do gościnnego probostwa naszego. Tam pośród spółczesnych sobie życiem i myślą łatwiej się wzajemnie zrozumiemy.

Odwiedziłem dnia tego p. Minkowskiego w jego własnym domu. P. Minkowski jest też kollekcionistą; posiada on niewielki zbiorek rzeczy rzadszych; ma trochę etrusków, trochę starej saskiej porcelany, z pomiędzy której zasługuje na uwagę filiżanka z pokrywką na kubku której jest popiersie Stan. Augusta, malowane w medalionie, na okół niego znajduje się napis: ?Stanislaus Augustus Rex.? - Na płaszczyźnie spodka otwarta księga, przy niej laska sprawiedliwości z jednym palcem w górę podjętym, wieniec laurowy i wszystkie attrybuta, oznaczające pamiętną ustawę prawa, w roku 1791 uchwalonego. Filiżankę tę zaliczyćby można dzisiaj do rzadkich już zabytków, które w owej dacie odznaczały ten świetny akt w kraju. Znamy karabele, guziki od fraków, noszące tę datę; wstęgi od ubiorów damskich i całe nawet suknie, z dewizą do tej okoliczności przyjętą. Filiżanka w mowie będąca dowodzi nam oczywiście, iż musiały być też sprzęty i naczynia stołowe robionemi z powodu tej radosnej krajowej uroczystości. Do tej filiżanki dobrał był p. Minkowski stosowną łyżeczkę srebrną a także rzadką, którą poraz pierwszy zdarzyło mi się tutaj widzieć. Na niej był wizerunek wypukły księcia Józefa Poniatowskiego w mundurze, burką przykryty, taki, jakim go zwykle malują; nad tym wypukły nadpis: Józef książe Poniatowski; niżej pod popiersiem znana wszystkim dewiza tego bohatera. Pan Minkowski w tych dwóch przedmiotach połączył stosownie wielkie imię synowca z najpiękniejszą chwilą panowania jego stryja. Gdy postrzegł pan lekarz, że mnie się ta łyżeczka podoba, dobył z biórka drugą podobną i mnie ją na pamiątkę ofiarował, która się znajduje dzisiaj w zbiorku moim pamiątek krajowych.

Istnieje w tej okolicy daleko znane i przez wszystkich powtarzane przysłowie: "podniósł się jak żyd michaliski." Badałem na miejscu źródła, zkądby ono początek wzięło i coby znaczyć miało. Wytłómaczono mnie, iż kiedyś michaliscy żydzi trudnili się kradzieżą koni; jeden z nich ujęty, o tę zbrodnię przekonany, gdy poszedł na szubienicę, dał początek owemu przysłowiu.

Nabożeństwo w Michaliszkach się ukończyło. Zaproszeni przez proboszcza liczni goście się zeszli do plebanii na obiad, po którym raz jeszcze podziękowawszy za uprzejme przyjęcie, z żalem odmówiwszy serdecznym prośbom i naleganiom gościnnego proboszcza o przenocowanie choćby jeszcze jednej nocy u niego, w dalszą puściłem się drogę. Statek zaledwo około godziny 5. odbił od brzegu. Niepogoda, zimno i wiatr przeciwny ciągle towarzyszyły mojej podróży. Zaledwośmy wyszli na rzekę - kiedy się wszczął szturm tak gwałtowny, iż statek mój, miotany falami Wilij, straszyć nas zaczął wywrotem. Trzeba było przybić do brzegu nie ujechawszy pół wiorsty nawet i czekać, aż się rozhukana woda uspokoi.

Nie przyszło jednak do tego; bo lubo szturm przeszedł, wiatr jednak nie uspokoił się, a zimno trwało ciągle; w nudny więc sposób, bo ciągnięci za linę, powoli postępować naprzód musieliśmy. Dziadulo nasz dwudniowym odpoczynkiem w Michaliszkach znudzony, gdy dwie czarki jednę po drugiej z tęsknoty wychylił, język mu się rozwiązał i począł śpiewać pieśnie, których dotąd z ust jego wywołać nie podobna było. Korzystając z tej zręczności, starałem się wydobyć od niego pieśnie, przysłowia lub gusła flisów, odnoszące się do żeglugi po Wilij; lecz się przekonałem, z wielkiem zadziwieniem mojem, że w języku flisów do żeglugi po tej rzece dzisiaj żadnych stosownych śpiewów nie ma. Nie ulega wątpliwości, iż wszystkie nazwania raf, kamieni, uroczysk wodnych, jak: Prywitalna, Rawiaka, jak Ziaziulka, Łastówka, Bohdanowicz, Romanowicz i tp. pochodzi albo od jakichś przypadków na nich zdarzonych z osobami, których one nazwiska noszą, bądź od podobieństwa, jakie sobie same naturalnie dały, jak n. p. Prywitalną - od tego, iż ją, jako pierwszy rafę, każden sternik chlebem i solą wita; Rawiakę, iż rwie i statek do siebie wciąga - nie kto inny, jak ludzie tutaj żeglujący, prowadzący statki po Wilij, w starożytności poprzezywać musieli. Lubo od daty zaprowadzenia przez Napoleona I. w Europie systematu kontynentalnego, handel ogólnie sparaliżowanym został a wprowadzenie cła na zagraniczne, mianowicie kolonialne towary przerwało ten wielki i ciągły stosunek z Królewcem, za pośrednictwem którego ludzie handlujący po Niemnie i Wilij na wicinach i strugach cały ten kraj w potrzebne nieodbicie zamorskie artykuły opatrywali: od tej daty naznaczają starzy ludzie upadek handlu na rzece Wilij. Dzisiaj do zadziwienia nawet ona jest pod tym względem martwa; miasta, miasteczka nad jej brzegami położone, żadnego nie okazują życia ani ruchu. Wraz z wiosną, gdy zejdą po niej przez zimę przygotowane z borysowskiego powiatu lasy, nastaje na Wilij odrętwienie i martwa jakaś cisza. Ztąd sterniki i flisowie, nie mający nic do roboty; nie stykając się, jak na innych rzekach, bezprzestannie z sobą nie wyrobili żadnej nowej legendy, nie wysnuli wątka do nowej pieśni; lecz jakby przeżuwając stare odwieczne podania i szanując w nich swoich praojców pamięć, powtarzają je ślepo; a ciekawość nawet wrodzona ludziom, nie nęci ich do zbadania powodów, jakie dały początek tym rozlicznym nazwaniom. Szczegóły te z powyższych przyczyn, jak się zdaje, zaginęły dla nas na zawsze, choć nazwiska ich, z ust do ust podawane, zostaną jak sama Wilija na wieki.

Wśród największych niepowodzeń dla żeglugi naszej, zziębli i znudzeni zanocowaliśmy w pierwszem gumnie na brzegu, do którego nam się zaledwo po nocy dobić udało.

Dzień nadchodzący odkrył przed nami piękną bardzo okolicę: były to Wartacze - wioska na wysokiej górze położona, z której się ukazał rozległy i piękny widok; u stóp jej Wilija malowniczo się zawracała. Od rana wszczął się wiatr niepomyślny żegludze mojej i coraz się powiększał. Zamieniony w wicher, tak rozdrażnił wody łagodnie i spokojnie płynącej Wilij, iż rzeka wrzała, szumiała i burzyła się bez przestanku, a rozrywając się w szerokie rozdoły, groziła niebezpieczeństwem każdemu, ktoby chciał z nią iść w zapasy. Sternik nasz odbił od brzegu; statek mój rzucany na wszystkie strony, nie słuchał już rozkazów jego, lecz wpadłszy we władzę rozhukanej wody, co chwilę znalazł się zagrożonym albo wywrotem, lub też uderzeniem się o kamień. Trzykroć odbijaliśmy od brzegu, próbując azali nie popłyniemy - i trzykroć wracaliśmy nazad, bo nie było podobieństwa płynąć dalej. Dzień cały na miejscu przestać nam przyszło, albowiem szturm coraz powiększający się, trwał aż do wieczora. - Na te nasze manewra wodne, na to passowanie się kilkugodzinne z dwoma groźnymi żywiołami, jakiemi były wiatr przeciwny i rozhukana woda, patrzała z góry cała ludność wiejska, zebrana na brzegu. - Gdyśmy mimowolnie nazad, lubo z innego jej końca do tej wsi wylądowali, nie mając co robić, poszedłem zawrzeć bliższą znajomość z jej mieszkańcami, porozmawiać z niemi o ich biedzie i ich kłopotach. W tej klassie ludu, jak i w każdej, znajduje się nie mało biedy i kłopotów, a poskarżenie się na nie, wygadanie się z nich przed obcym, który z cierpliwością ich wysłuchać raczy - co im się rzadko zdarza, bo żalów włościańskich nikt zwykle słuchać nie lubi - ulgę im w cierpieniach przynosi. Zdarzyło się, iż w niej pośród poważnych mieszkańców, znajdowała się duża gromada .dzieci różnego wieku, zacząwszy od wyrostków jeszcze próżnujących, od podrastających dziewczynek - do dzieci u piersi, noszonych na ręku przez matki; wszyscy mnie okrążyli ciekawie, jak zjawisko jakieś, jakby rozbitka, którego wiatr niepomyślny na ich brzeg wyrzucił. - Od rodziców przeszła kolejno gawęda do dzieci - i począłem jednego po drugim examinować z nauki najwłaściwszej, najpotrzebniejszej chrześcijańskiemu człowiekowi; każden z kolei musiał mnie powtórzyć pacierz. Tutaj się przekonałem dotykalnie, że w tej dyecezyi duchowieństwo gorliwiej od innych czuwa nad rozkrzewieniem nauki kościoła, kiedy każde z dzieci tej wioski, jak starsze tak i młodsze, najpiękniej, bez pomyłki; odmówiło mnie pacierz. Jakże wielka była radość rodziców, jakże nieopisane niczem szczęście dzieci, kiedym każde z nich za to, iż ono pacierz umiało, z moich podróżnych zapasów obdarzył świętym medalikiem lub krzyżykiem.

(Pocz. w nr 17. Ciąg dalszy nastąpi)

NG 30 (519)