Ryszard Maciejkianiec

Z wisielczym humorem na poważny temat
Kwalifikacyjne kategorie
z języka litewskiego a demokracja

Po uchwaleniu Ustawy o języku państwowym Rząd RL 30 kwietnia 1992 przyjął uchwałę nr.314 "O kwalifikacyjnych kategoriach znajomości języka litewskiego", która jest jednoznacznie antykonstytucyjna i dyskryminująca obywateli nie Litwinów, bo faktycznie anulująca oceny w dyplomach i świadectwach dojrzałości z języka litewskiego tym, co do roku 1991 ukończyli szkoły z nie litewskim językiem nauczania, a więc Polaków (innych nie Litwinów również), zobowiązująca ich jednocześnie do ponownego składania egzaminu z języka litewskiego, nawet dla otrzymania najniższej, pierwszej kategorii znajomości języka państwowego.

Obowiązek składania egzaminu i otrzymania kategorii znajomości języka nie dotyczy osób, które ukończyły szkoły litewskie. Nie ma też znaczenia, że w dyplomie z tamtego okresu u Polaka, który uczył się w języku ojczystym, stoi czarno na białym celująca ocena z języka litewskiego, a u Litwina zaledwie dostateczna.

Przypadek nie spotykany w praktyce światowej ( chyba że w Afryce i niezbadanych wyspach Oceanii, gdzie nie mamy bliższego rozeznania), aby egzaminować ponownie swoich obywateli, należących do mniejszości narodowych, nie uznając im jedynej oceny w dyplomach z minionego okresu, okradając ich w sumie na grubo ponad 10 mln litów za płatne kursy (360 Lt) i płatne za każdym podejściem egzaminy ( w zależności od kategorii 36, 50 i 60 Lt), nie licząc suwenirów i bali na udobruchanie wykładowców i egzaminujących!

Bardzo szeroka i dowolna interpretacja powyższego postanowienia i samowola pracodawców, wśród których w decydującym stopniu przeważają Litwini, pozwoliła zmuszać do składania egzaminu każdego, kto się im nie podobał, w tym nawet dozorców, którzy z nikim i niczym w czasie pracy, oprócz miotły, nie kontaktują, zarabiając miesięcznie maksimum 345 Lt. Okresowe dowolnie przeprowadzane sprawdziany przez inspekcje językowe zaganiały kolejne grupy na kursy i egzaminy, a środki szeroką rzeką płynęły i płyną na utrzymanie całego aparatu kontrolującego, egzaminującego itp., czyli dla samych siebie. Obawa zostania bez pracy i chleba dla siebie i dzieci zmuszała i zmusza naszych Rodaków, obywateli Litwy, znosić bez sprzeciwu te ubliżające pojęciu praworządności, demokracji i godności ludzkiej wymagania.

Gdy się taką procedurę stosuje wobec imigrantów, ubiegających się o litewskie obywatelstwo albo też wszystkim obywatelom nie uznaje się dla przykładu dyplomów z okresu radzieckiego - to się da z pewnym oporem zrozumieć. Natomiast, gdy powyższe dyskryminacyjne ustalenia stosuje się wobec własnych obywateli, według kryterium przynależności narodowej, wyraźnie łamiąc zasadę Konstytucji, gwarantującej ich równouprawnienie - tego zrozumieć się nie da.

Ponieważ wielokrotne nasze dyskusje ze stosownymi urzędnikami i wzmiankowanie o tym dyskryminacyjnym postanowieniu w prasie pozostawało bez echa, a tak zwane międzyparlamentarne gremium kierowane przez Andriusa Kubiliusa i Artura Płoksztę z jednej strony oraz Króla Jana i Wronę Tadeusza z drugiej, było zajęte jedynie "strategicznymi pytaniami" i nigdy nie zeszło do tak drobnych tematów, jak prawa człowieka, obywatela i mniejszości narodowych, postanowiłem na sobie samym sprawdzić działanie powyższego postanowienia.

Na to się złożyło szereg okoliczności. Po pierwsze, Litwa zaliczyła w debatach z przedstawicielami Unii Europejskiej rozdział dotyczący praw człowieka i mniejszości narodowych, w związku z czym obecne i wcześniejsze moje poczynania i publikacje nikt nie będzie mógł oceniać jako świadome stawianie przeszkód na drodze do europejskiego raju. Po drugie, Litwa przygotowywała się do głośnego świętowania Roku Języków Europejskich(centralne imitacyjne uroczyści odbyły się 23 i 24 marca br.). Po trzecie, miałem cichą nadzieję, że za tak znaczne środki, ściągnięte od Polaków za minione prawie dziesięć lat, przygotowano całe szeregi wykwalifikowanych litewsko - polskich tłumaczy, z usług których zgodnie z ustawą ma prawo skorzystać każdy obywatel. Tym bardziej w Wilnie i okolicy, gdzie mieszka ponad ćwierć miliona Polaków i dokąd co roku w odwiedziny i na wycieczki przyjeżdża jeszcze tyleż Rodaków zza Buga. Po czwarte, moje osobiste przekonania i pewne minimum znajomości prawa zdobyte do 1991 roku w Uniwersytecie Wileńskim nie pozwalały pozgodzić się z wyraźnym urąganiem Konstytucji i całemu szeregowi międzynarodowych ustaleń, nie dopuszczających dyskryminacji czy wyłącznych praw na zasadzie przynależności narodowej.

Po piąte, Z. Balcewicz przed wyznaczeniem na stanowisko wiceszefa administracji powiatu, złożył donos na działalność ZPL do Komitetu Kontroli Państwowej, dokąd w styczniu br. zostałem zaproszony do złożenia wyjaśnień.

Przed udaniem się do Komitetu wyjaśniłem zapraszającemu, że, ponieważ zgodnie z wyżej wymienionym postanowieniem Rządu mój dobry stopień z języka litewskiego w dyplomie faktycznie został anulowany, na kursy z braku pieniędzy i czasu nie uczęszczałem i ponownie egzaminu niestety nie składałem, a mając szacunek wobec aktualnego prawa w dobrej wierze, aby nikt później nie mógł inaczej zinterpretować moje złote myśli i słowa - poprosiłem o obecność tłumacza.

I rzeczywiście na pierwsze spotkanie była zaproszona pani z tego samego Komitetu, co zresztą przeczyło prawu, bo jest osobą zainteresowaną, nie posiadającą przy tym żadnych uprawnień do dokonywania litewsko - polskich tłumaczeń. Tym niemniej, na początek poprosiłem o przetłumaczenie stosownego artykułu o moich prawach i obowiązkach. Niestety szło to strasznie opornie, co i raz zarzucając z ruska, na co wyjątkowo delikatnie kilkakrotnie zwracałem uwagę, że w języku polskim takie słowa nie są spotykane. Po kilku zdaniach domniemana tłumaczka zaczęła się strasznie pocić, puściła farbę i puder, a na podłodze wokół krzesła pojawiła się bliżej nie określona plama wilgoci. Ponieważ po kolejnym zdaniu tak zw. tłumaczkę ostatecznie zatkało na amen, sama niestety stwierdziła, że nie ma powołania do tego zawodu. Ustaliliśmy więc termin kolejnego spotkania z nadzieją, że nareszcie się uda moim dręczycielom znaleźć wykwalifikowanego tłumacza.

I rzeczywiście, przy kolejnej wizycie czekała na mnie bardzo, a bardzo sympatyczna pani, a w pokoju, gdzie się miała odbyć rozmowa, zebrali się niemal wszyscy pracownicy Komitetu, co było niezgodne z prawem, dziwiąc się widocznie, że jakiś tam osobnik po raz pierwszy od dziesięciu lat w mieście, gdzie około połowy ludności stanowią nie Litwini, odważył się poprosić o tłumacza. Niestety i ta sympatyczna pani mnie bardzo, a bardzo rozczarowała, bo na moje bardzo życzliwe zapytanie, jakich języków się uczyła, poinformowała, że jedynie litewskiego, francuskiego i angielskiego. Naukę polskiego jakoby miało jej zastąpić szlachetne polskie pochodzenie. Musiałem więc bardzo wyraźnie wyjaśnić, że nie jestem nacjonalistą, i że chodzi mi o dobre kwalifikacje, a nie narodowość tłumacza. Bardzo więc delikatnie trzasnąłem drzwiami, prosząc jeszcze raz o wykwalifikowanego tłumacza. Niestety, badający donos widocznie się śmiertelnie obrazili, po raz trzeci mnie nie zaprosili, a sprawę przekazali na peryferie do rejonu święciańskiego, gdzie widocznie "zdechła".

Minął zaledwie dzień, czy dwa, gdy przed siedzibą Związku, gdzie od wielu lat zatrzymuje się nasz samochód, policjanci zablokowali koło, uniemożliwiając odwiezienie materiałów do drukarni. Po przybyciu na naszą naglącą prośbę stwierdzili, że powinniśmy ich zdaniem zapłacić 50 Lt za trudy odblokowania i 125 Lt za rzekomo zbyt bliskie ustawienie samochodu przed przejściem, zresztą nie mierząc i nie mając żadnych przyrządów do mierzenia. 50 Lt zapłaciliśmy od razu (niech im to będzie na zdrowie), bo samochód musiał pilnie ruszyć, odnośnie zaś pozostałej sumy poprosiłem o zapoznanie mnie z artykułem, według którego jestem karany oraz powołując się na wyżej wymienione postanowienie Rządu również o tłumacza, ponieważ składając podpis powinien on być, w moim przekonaniu, wiarygodny w świetle prawa.

Miałem więc rzadką okazję dogłębnego poznania poziomu przygotowania policjantów do kontaktów z ludźmi, ich znajomości podstawowych praw obywateli oraz obycia i kultury, a który tak naprawdę, jest godny pożałowania. Mimo że nie jestem jeszcze przekonanym euroentuzjastą, w zupełności się musiałem zgodzić z negatywną oceną wystawianą przez instytucje europejskie naszej policji, która trwa jeszcze w przekonaniu, że jest ponad obywatelem i prawem, zapominając, że ich pracę poprzez budżet opłaca nikt inny, jak właśnie obywatel i podatnik. Wystarczy powiedzieć, że długo musiałem tym dwóm (jeden jak zrozumiałem pisze, a drugi czyta) wyjaśniać, że Litwa ma Konstytucję, że obywatel ma prawo poznać treść ustawy, za naruszanie której jest pociągany do administracyjnej odpowiedzialności, i że prawo do tłumacza przysługuje właśnie i przede wszystkim obywatelem, a nie tylko obcokrajowcom.

Niestety, tłumacza nie dostarczyli, ogłosili więc, że w tak ich zdaniem skomplikowanej sytuacji zatrzymują mnie nie wiedzieć czemu na trzy godziny i... nie wiedzieli co z tym dalej robić.

Po kilku dniach zostałem zaproszony na posiedzenie komisji administracyjnej w gmachu policji drogowej, gdzie mnie poinformowano, że poszukiwanie tłumacza jest obowiązkiem samego obywatela, w związku z czym musiałem wyjątkowo grzecznie wyjaśnić pracownikowi policji, wskazując stosowny artykuł kodeksu, gdzie czarno na białym jest zapisane akurat odwrotne.

Udając się na kolejne posiedzenie komisji, gdzie miał jakoby być obecny tłumacz, zostałem uroczyście spotkany przez ekipę telewizyjną satyrycznej audycji ?Be tabu?, która zaproszona przez policję filmowała, wbrew prawu, posiedzenie bez mojej zgody, aby już w następnym dniu cała Litwa mogła wiedzieć, że niżej podpisany miał bezczelność, o zgrozo, upomnieć się o potrzebę przestrzegania Konstytucji i prawa wobec ludności polskiej, nie wyjaśniając oczywiście sedna sprawy.

Tłumaczka rzeczywiście była, ale z importu, bo sprowadzona aż z Puńska, która nie miała również żadnych stosownych kwalifikacji, ale za to co i raz zamiast tłumaczenia próbowała wyjaśniać, jak dobrze jest Polakom na Litwie i jak jest źle Litwinom w Polsce, co w tamtej konkretnej sytuacji wcale nie było przekonywujące. Tym bardziej, że prawo nie pozwala obcokrajowcom występować w roli aktywnych uczestników procesu i takie posiedzenie musiałoby być uznane za nieważne. Tym niemniej, nie bacząc na wszystkie naruszenia i uchybienia, klamka zapadła na moją niekorzyść.

Zaskarżona do sądu decyzja komisji została bez zmian, ponieważ sąd uznał, iż głosy dwóch policjantów są ważniejsze od głosu jednego obywatela, nie bacząc ani na brak pomiaru odległości, ani cały szereg naruszeń prawa.

Cały ten proces pozwolił po raz pierwszy zbliżyć się do faktycznego celu i złożyć jednocześnie opartą na prawie uzasadnioną prośbę, aby sąd ze swojej łaski zechciał zwrócić się do Konstytucyjnego Sądu (obywatel bezpośrednio takiego prawa nie posiada) z zapytaniem czy wyżej wymieniona uchwała Rządu o faktycznym anulowaniu ocen w dyplomach obywateli nie Litwinów i zmuszanie ich za znaczne środki do ponownego składania egzaminu, jest zgodna z Konstytucją. Po dłuższych konsultacjach, widocznie ze względu na źle rozumiany patriotyzm narodowy, który jak widać jest ważniejszy od idei budowania obywatelskiego państwa prawa, sądy obu instancji niestety odmówiły faktycznie bez motywacji, dlaczego w tak jednoznacznej sytuacji nie chcą zasięgnąć opinii Sądu Konstytucyjnego.

Na szczęście dziś sądy naszego państwa nie są instytucją ostateczną.

Zostaje też nadzieja, że eksprezydent, a obecny premier A. Brazauskas, sam zechce na prośbę obywateli odwołać wymienione postanowienie Rządu w swoim czasie podpisane przez G. Vagnoriusa.

Długa w opisie zdawałoby się historia, a trwająca zaledwie od stycznia br. wykazała cały szereg absolutnego bezprawia i ignorancji urzędniczej. Po pierwsze, nie ma w Wilnie i nikt nie przygotowuje wykwalifikowanych polsko - litewskich tłumaczy dla kontaktów z własnymi obywatelami i gośćmi zza Buga, do czego w gruncie rzeczy mają dobre podstawy wychowankowie szkół z polskim językiem nauczania, którzy mają opanowane oba te języki. I trzeba tego dużo - do sądów, policji, samorządów, przeróżnych instytucji, aby obywatel nie Litwin czułby się równie wygodnie, tym bardziej, że na utrzymanie tych tłumaczy Polacy już złożyli jak powyżej na kilkanaście lat do przodu. Warto też mieć na uwadze, że tłumaczy warto by było przygotowywać na podstawie lokalnej kadry, bo dla kraju i jej obywateli jest bardzo kosztowne i uciążliwe, aby wszystko - od prezydenta do tłumacza - sprowadzać z importu.

Nie mówiąc o potrzebie zmiany stanu rzeczy w sytuacjach wręcz karygodnych, kiedy to osobie, nie znającej języka państwowego, w sądach faktycznie nie są lub byle jak są tłumaczone wyniki różnych ekspertyz albo też praktykowane jest tłumaczenie z obcego na cudzy, jak to ma miejsce w rejonie wileńskim, gdzie dla Polaków - obywateli z języka litewskiego tłumaczy się na rosyski itp.

Czy ta publikacja będzie kolejnym rzutem grochu o głuchą ścianę - pokaże czas. Ze swojej strony będziemy nadal konsekwentnie dowodzić, iż nie można dopuszczać dyskryminacji czy nadawać wyłączne prawa na zasadzie przynależności narodowej, jak to ma miejsce w postanowieniu Rządu RL nr 314 z dnia 30 kwietnia 1992 "O kwalifikacyjnych kategoriach znajomości języka litewskiego".

Zachęcamy więc Czytelników i Rodaków do korzystania z przysługujących obywatelowi wszystkich praw. To buduje podstawy demokracji, to stwarza zaporę wobec fali bezprawia i urzędniczej arogancji, która w niektórych kwestiach i miejscach wyraźnie przekroczyła awaryjny poziom, wskazując właściwe miejsce tym, którzy suto i wygodnie żyją z naszej kieszeni - obywateli i podatników.

NG 31 (520)