Robert Mickiewicz

Gość redakcji
Powrót do kraju lat dziecinnych

W minionym tygodniu wizytę w redakcji "Naszej Gazety" złożył, mieszkający obecnie w podwarszawskim Pruszkowie żołnierz września, akowiec, pułkownik w stanie spoczynku Jan Sadowski.

Pan pułkownik ma szczególne sentymenty do Litwy i Wileńszczyzny. Więc mimo już zaawansowanego wieku - 89 lat, postanowił po raz kolejny odwiedzić, jak to sam mówi, "kraj lat dziecinnych". Tym razem wraz z innymi pątnikami XI Pokutnej Pielgrzymki z Suwałk do Ostrej Bramy. Co prawda tym razem większą część trasy ten najstarszy pielgrzym, ze zrozumiałych powodów, przebył w samochodzie.

Jan Sadowski urodził się w 1912 roku na Litwie w Mariampolu. Ojciec pracował telegrafistą na kolei. Mama jak i przystało na owe czasy dla żon carskich urzędników (telegrafista w prowincjonalnym Mariampolu był nie byle jaką figurą) nie pracowała i prowadziła gospodarstwo domowe. Jak opowiada pan Sadowski, dostatnie, spokojne życie przerwała I wojna światowa. Ojciec został zmobilizowany do rosyjskiego wojska. Rodzina jak i większość rodzin rosyjskich urzędników była przymusowo ewakuowana i już na zawsze opuściła rodzinny Mariampol.

Przez rok pan Jan z matką i rodzeństwem przebywał w Wilnie, ale w miarę przybliżenia frontu wraz z rzeszą innych uchodźców zostali wywiezieni w głąb Rosji. Mimo że samo przymusowe wysiedlenie z miejsc rodzinnych było przeżyciem mało przyjemnym, to gwoli sprawiedliwości, miejscowa ludność rosyjska wyjątkowo dobrze traktowała uchodźców z Litwy. Więc lata zawieruchy wojennej rodzina pana Jana przeżyła we względnym dostatku i bezpieczeństwie. Pobyt w Rosji był doskonałą okazją do opanowania języka rosyjskiego, który potem niejednokrotnie przydał się w życiu.

Oprócz rosyjskiego, sędziwy kombatant swobodnie posługuję się niemieckim i jeszcze coś niecoś pamięta z języka litewskiego, którego nauczyła go babcia ze strony mamy. Pan Jan bardzo szczyci się tymi polsko - litewskimi koneksjami rodzinnymi i jest orędownikiem jak najściślejszej współpracy pomiędzy Polakami i Litwinami. O konfliktach polsko - litewskich mówi: "ale przecież nawet w najlepszych i najbardziej zgodnych rodzinach zdarzają się kłótnie i swary".

Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę, ojciec zabrał rodzinę z Rosji. Ponieważ Mariampol znalazł się po litewskiej stronie granicy, Sadowscy w 1918 roku osiedlili na Suwalszczyźnie po stronie polskiej. Ojciec pana Jana wstąpił do legionów Piłsudskiego i w 1919 roku brał między innym udział w wyzwoleniu Wilna. Na Wielkanoc jego oddział jako jeden z pierwszych wkroczył przez Ostrą Bramę do miasta, a następnie ten legionowy oddział przemaszerował ulicą Niemiecką. Pan Jan przyznaje się, że za każdym razem, gdy bywa w Wilnie pokonuje tę trasę, co prawda, jak przypomina, ulica Niemiecka przed wojną wyglądała zupełnie inaczej.

Dalsze losy Jana Sadowskiego potoczyły się podobno jak losy wielu jego rówieśników. Ukończył gimnazjum w Sejnach. Studiował prawo na uniwersytetach w Warszawie i Lwowie, które ukończył w 1934 roku. Równolegle ze studiami ukończył szkołę oficerską. W okresie międzywojennym wielu oficerów starało się o ukończenie studiów wyższych, aby na wypadek zwolnienia z wojska, mieć zapewnioną jakąś posadę cywilną.

Po ukończeniu szkoły oficerskiej podporucznik Jan Sadowski znalazł się w Wojsku Polskim. Młody oficer został mianowany inspektorem szkół średnich. Między innymi, ponieważ władał językami litewskim i białoruskim, to wizytował również szkoły z tymi językami wykładowymi. Podstawowym zadaniem inspektora z ramienia Ministerstwa Obrony Narodowej było niedopuszczenie propagandy bolszewickiej w placówkach oświatowych, ?ale broń Boże nikt nie zabraniał śpiewania na przykład piosenek litewskich?. Jak mówi pułkownik, "przecież nawet marszałek Józef Piłsudski bardzo lubił słuchać je, szczególnie, gdy przyjeżdżał na odpoczynek do Druskienik to zapraszał litewskie chóry z okolicznych wsi i z przyjemnością słuchał litewskich piosenek.".

Kampania wrześniowa zastała porucznika Sadowskiego na południu Polski, przy samej granicy czechosłowackiej. Był dowódcą kampanii i adiutantem batalionu. Cofając się przed nacierającą machiną niemiecką, jednostka, w której służył, została zepchnięta pod Lwów. "Gdy została mi garstka chłopaków było jasne, że dalsza otwarta walka z Niemcami i Sowietami nie ma szans, rozwiązałem oddział i tym uratowałem życie sobie i swym żołnierzom." Ale na tym się walka z wrogiem nie skończyła. Następnym etapem była Armia Krajowa. Nasz gość walczył w centralnej Polsce, w Puszczy Kampinoskiej. W AK był dowódcą kampanii i ukończył wojnę w stopniu kapitana. Po wojnie w "podziękowaniu" za walkę z wrogiem władze PRL kilka razy wsadzały do więzienia. Po wyjściu z więzienia i aż do emerytury pracował w spółdzielczości, w handlu.

Pułkownika bardzo ciekawi los rodziny jego cioci ze strony matki Wandy Baranowskiej (lit. Baranauskaitë). Po I wojnie światowej ciocia została na Litwie, ukończyła Uniwersytet w Kownie, następnie skierowano ją do pracy w litewskim Ministerstwie Ochrony Kraju, gdzie poznała swego przyszłego męża generała Letukasa (niestety pan Jan nie pamięta imienia generała). Po wyjściu generała na emeryturę rodzina osiedliła się w swym majątku na Żmudzi. Syn generała również służył w Wojsku Litewskim.

Niestety co stało się z rodziną Letukasów po tym, jak Litwa została okupowana przez Związek Sowiecki, ich polscy krewni nie wiedzą do dziś dnia. Pułkownik Sadowski za pośrednictwem "Naszej Gazety" chciałby zaapelować do tych z państwa, którzy choć coś wiedzą na temat wojennych i powojennych losów rodzin Letukasów i Baranowskich.

Na zakończenie naszej rozmowy pułkownik Jan Sadowski przekazał serdeczne pozdrowienia wszystkim czytelnikom gazety i przekazał w darze redakcji książkę Mirosława Jana Rubasa "Katyńska lista strat polskich formacji granicznych"

Na zdjęciu: gość redakcji Jan Sadowski

Fot. Waldemar Dowejko

NG 31 (520)