Liliana Narkowicz

Gość redakcji
"Żyje we mnie miłość do Kresów"

Redakcję "Naszej Gazety" odwiedziła pani Bronisława Michałowska - Chądzyńska, artysta - plastyk z Toronto (Kanada.)

Pani Bronisława wyrosła w przedwojennym Wilnie. Tu kształciła się na Uniwersytecie Stefana Batorego. Opuściła swoje miasto podczas zawieruchy wojennej. W dalekiej Kanadzie, choć stanowi dziś integralną część jej społeczeństwa, nadal żyje Polską, Polakami i polskością. Te sprawy przywiodły ją również do rodzinnego Wilna, ale przede wszystkim, chciała odwiedzić dom i groby rodziny na Rossie.

Pani Bronisławo, czy w Kanadzie trudno jest zaistnieć dla artysty, który chce zachować swoją odrębność w sensie tożsamości narodowej?

W każdym bądź razie, niełatwo. Jestem zdania, że nie jest to słuszne podejście i traktowanie, ponieważ sztuka istnieje dla sztuki, dla wszystkich, a nie dla konkretnego narodu czy plemienia.

Wzięła Pani udział w ok. 30 wystawach indywidualnych i zbiorowych. Jaką technikę w malarstwie uprawia Pani i gdzie możemy oglądać Pani prace?

Wybrałam raczej rzadko uprawianą, a w czasach mojej młodości wręcz nowatorską, technikę w plastyce - malarstwo na powierzchni ceramicznej, głównie na porcelanie. Wernisaże i wystawy (w tym w Polsce), w których brałam udział są potwierdzeniem tego, że poza ogromną satysfakcją osobistą, którą czerpię z tego rodzaju zajęcia (będącego pracą, wysiłkiem twórczym, hobby i wypoczynkiem jednocześnie) znalazłam uznanie w oczach i ocenach innych.

Jestem członkiem Organizacji Kanadyjskich Artystów. Moje prace zdobią m.in. Muzeum w Toronto oraz Muzeum Narodowe w Warszawie. Został nimi obdarowany również Dom Polski w Wilnie i zdobią jego wnętrze, m.in. godło Polski - orzeł biały malowany na kafli. Pomimo nagród i wyróżnień, szczególnie drogą dla mnie pamiątką jest Pismo, jakie otrzymałam jeszcze w 1961r. od historyka sztuki, prof. Stanisława Lorentza z podziękowaniem ?za wkład do kultury polskiej?.

Historię sztuki studiowała Pani w Wilnie?

Po skończeniu nauki w szkole S.S. Nazaretanek w Wilnie, podjęłam studia na Wydziale Sztuk Pięknych USB, którego dziekanem po wskrzeszeniu Uniwersytetu był znakomity malarz Ferdynand Ruszczyc. Pamiętam jego bytność w naszym domu, ale osobiście mnie nie uczył, był jednak profesorem mojej starszej siostry. Kształciłam się pod okiem takich sław pedagogicznych i mistrzów w zakresie malarstwa, jak Jerzy Hoppen, Tymon Niesiołowski, Marian Morelowski. Muzyka i sztuka były zawsze obecne w naszym domu, chociaż ojciec z zawodu był inżynierem. Największy wpływ, co się tyczy malarstwa, wywarła na mnie jedna z naszych ciotek. Ale zabytki, historia sztuki interesowały mnie jeszcze w szkole , gdyż należałam do kółka przewodników po Wilnie.

Z powodu wybuchu wojny, podobnie jak i inni studenci, byłam zmuszona w 1940r. przerwać studia. Dokształcałam się w tym kierunku w Paryżu.

W jaki sposób Pani tam się znalazła?

Moi rodzice już nie żyli. Siostry, zamężne i dużo starsze ode mnie, założyły własne rodziny. Po zamknięciu Uniwersytetu w Wilnie pojechałam do Kowna, gdzie udało mi się, dzięki protekcji moich znajomych, wystarać się o wizę na wyjazd z Litwy. Z Kowna udałam się do Rygi, później przez Sztokholm i Amsterdam do Paryża. Potem były jeszcze Hiszpania i Anglia, gdzie mieszkałam przez dłuższy okres czasu, ale tak i nie potrafiłam pokochać tego kraju. W 1955 r. wyjechałam na stałe do Kanady, gdyż tam właśnie mieszkała jedna z moich sióstr.

Dużo Pani miała tych sióstr, gdyż przy kaplicy Chądzyńskich na Rossie są tablice nagrobne, w tym symboliczny grób Antoniny (znalazłam m.in. jej imię i nazwisko w wykazie nazwisk uczennic, które w latach 1915-1940 otrzymały w Wileńskim Nazarecie świadectwo dojrzałości), zamordowanej, jak Pani opowiadała, w Stanisławowie przez 12 Armię Kijowską...

Było nas siedmioro. Same dziewczynki. Ja przyszłam na świat jako szósta z kolei, kiedy ojciec miał już 59 lat . Rodzina mego ojca Bronisława Chądzyńskiego miała majątek pod Oszmianą. Natomiast matka Felicja Chądzyńska z Siemaszków pochodziła z okolic Mińska, gdzie rozpościerały się włoście Siemaszków. Ojciec, jako syn ziemianina, studiował na Uniwersytecie w Dorpacie, a po studiach dostał pracę w charakterze inżyniera górskiego w kompanii belgijskiej w Carskim Siole. Rewolucja 1917r. zmusiła naszą rodzinę do opuszczenia spokojnej przystani, ucieczki przez Grecję i tułaczki.

W Wilnie znaleźliśmy się w 1920r. Ojciec został zatrudniony w Magistracie m. Wilna. Był człowiekiem o patriotycznym nastawieniu, nie żałował pieniędzy na akcje charytatywne. Był też człowiekiem prawym. W owym czasie nie było aut, ale wysoko postawieni urzędnicy mieli do dyspozycji powozy konne, które często wykorzystywali w celach prywatnych. Pamiętam, że tato tylko jedyny raz odstąpił od swojej zasady: odwiózł służbowym powozem swoje córki, spóźniające się na przedstawienie do cyrku.

Pięknie mówi Pani po polsku, a przecież tyle lat mieszka Pani poza Polską....

Pielęgnuję język moich rodziców, czemu sprzyjają np. kontakty z Polakami, tudzież wyjazdy do Polski. A przede wszystkim czytam po polsku. Jestem też członkiem organizacji Polskich Kombatantów w Toronto.

Pamiętam dzień, kiedy załopotała biało-czerwona na budynku Konsulatu RP w Toronto, gdzie obecnie mieszkam... Nie potrafię jak inni powiedzieć, że mam i kocham dwie ojczyzny. Moje serce zawsze należało do Polski, do Kresów, skąd wywodzi się moja rodzina i ja. To już leży w tradycji rodzinnej, że od pokoleń mówiliśmy w domu po polsku. To jakby testament duchowy... Dlatego cieszę się, że tu, w Wilnie, jak i przed wojną, mogę mówić w języku ojczystym.

Odwiedziła Pani znajome uliczki...

Tym razem, jak i za mojej poprzedniej bytności w Wilnie przed trzema laty, znów byłam na Wielkiej Pohulance, gdzie pod nr 25, nieopodal Cerkwi Romanowych, mieszkaliśmy. Ściany budynku się zachowały, ale bomba, która upadła tu podczas wojny, zniszczyła całe wnętrze. Dlatego tylko raz odważyłam się te drzwi otworzyć....

Co do cmentarza na Rossie, to zasmucił mnie fakt, że mimo przekazanych pieniędzy, kaplica, która jeszcze przed trzema laty miała szyby w oknach a drzwi z klamką i klucz się przekręcał, dziś zieje ruiną. Pod kaplicą spoczywają moi rodzice (ojciec zmarł w 1938r.) oraz siostry. Cieszę się, że miałam możność odwiedzić też groby rodziny Pietraszkiewiczów, gdyż wnuczka filomaty Onufrego, Stanisława Pietraszkiewiczówna, prowadząca liceum żeńskie im. Filomatów w pobliżu św. Katarzyny, była naszą kuzynką i częstym gościem na Pohulance. Część mego serca zawsze więc będzie tu obecna. Żyje we mnie pamięć i żyje miłość do Kresów.

Jak ogólnie wypadła Pani wizyta w Wilnie?

Wyjątkowo sympatycznie. Stale byłam pod opieką i w miłym towarzystwie wicedyrektora Domu Polskiego w Wilnie pana Marka Pakuły. Przyjęto mnie serdecznie w siedzibie tygodnika "Nasza Gazeta". Potem udałam się do Muzeum Mickiewicza przy zaułku Bernardyńskim...

Miejscowi Polacy - ludzie dobrzy, otwarci, gościnni i przede wszystkim swoi. Najbardziej się cieszę z wizyty w Rubnie na Wileńszczyźnie, gdzie miałam okazję być na uroczystościach wyświęcenia krzyża w miejscu, gdzie stała kaplica, wziąć udział we wspólnej modlitwie i być na grobie Jana Obsta, o którym słyszałam w domu moich rodziców. Naturalny pejzaż autentycznej Wileńszczyzny zauroczył mnie. Trzeba tu być, by poczuć tę mickiewiczowską tęsknotę do pagórków i łąk zielonych... Bardzo dziękuję. Jestem wzruszona.

Ja również dziękuję i mam nadzieję,że zechce Pani jeszcze odwiedzić gród nad Wilią i Wilenką, Wileńszczyznę i Litwę w ogóle.

NG 36 (525)