Ryszard Maciejkianiec

"Nie będziemy nikogo wyrzucać"
(wyjdziecie sami)

Jak podała niedawno prasa, sekretarz "Wspólnoty" z Warszawy Marek Konopczyński, należący do założycieli, właścicieli i kierownictwa Fundacji Dobroczynności i Pomocy, która włada Domem Polskim w Wilnie, oświadczył, iż Dom musi się sam utrzymać, co zresztą było wiadome od samego początku, wyliczając punktowo, co by należało zrobić w tym kierunku. Polskie organizacje natomiast powinny płacić za wynajmowane pomieszczenia, a te, które w ocenie "Wspólnoty" rzadko się spotykają i nie prowadzą aktywnej działalności - powinny zwolnić zajmowane pomieszczenia, w tym część hotelu (?!).

Czyli Dom znalazł się znowu na punkcie startu, tyle że w warunkach nieporównywalnie gorszych niż przed rokiem, kiedy był oddawany do użytku.

Obserwując powyższe, po prawie siedmiu latach trudu od idei do wybudowania, jest szczerze żal tej straconej wielkiej szansy, która zaistniała przed społeczeństwem polskim na Litwie, aby mogło ono godniej się prezentować, mieć ośrodek wzbogacający ich życie, dodatkowo przygotowujący młodzież do kulturowej i zawodowej konkurencji w nowych warunkach, być miejscem promocji kultury polskiej, w tej liczbie naszej wileńskiej, ale też i kontaktów polsko - litewskich - kulturalnych i gospodarczych.

Szukanie winnych nie jest wdzięcznym zajęciem. Warto tylko przypomnieć, iż wszystkie nici były i są nadal w ręku "Wspólnoty", która otrzymała z budżetu państwa polskiego na budowę i wyposażenie Domu prawie 6 mln USD. To za zgodą tej organizacji za kilka tygodni do zakończenia budowy nastąpiły znane wydarzenia w Związku. To w tym czasie intensywnie i na znaczące sumy był dofinansowywany jeden z wykonawców zaburzeń W. Tomaszewski, rzekomo na pomoc dla potrzebujących Polaków na Litwie, która do nich dotychczas nie dotarła. To prezes "Wspólnoty" osobiście w ten a nie inny sposób dokonał podziału pomieszczeń w Domu, nie biorąc pod uwagę przez kilka lat skrupulatnie opracowywanego planu zagospodarowania, pozwalającego Domowi samodzielnie działać, wypracować środki na wspieranie i promocję szeroko pojętej kultury polskiej, jak też zaspokoić najpilniejsze potrzeby lokalowe polskich organizacji społecznych. To również nikt inny, jak "Wspólnota" zawierzyła bycie współwłaścicielem i zarządzanie Domem sławetnemu Z. Balcewiczowi...

Dziwi więc i zastanawia fakt, gdy dziś bezpodstawnie kreuje się przez środki masowego przekazu obraz winy polskiego społeczeństwa na Litwie, które nie miało żadnego sposobu wpłynięcia na właściwy sposób zagospodarowania Domu, czy też na stosowną wokół niego atmosferę.

Wina liderów polskich organizacji społecznych - tych zarejestrowanych i nie zarejestrowanych, którzy znaleźli się w Domu, polega jedynie na tym, iż omamieni obiecanką natychmiastowego otrzymania klucza od któregoś z pomieszczeń, na zasadzie targu zgodzili się na rozdrapanie całości na cząstki, zapominając o wileńskiej środowiskowej solidarności i celach, którym ten Dom miał służyć dziś i w przyszłości, będąc nie siedzibą siedzib, a jak powyżej, o czym ze wszystkimi dyskutowaliśmy przez długie wieczory w trakcie jego budowy.

Dziś więc ponosimy skutki tego, że grupa osób nie widziała czy nie chciała widzieć dalej swego nosa, nie orientując się co jest grane i jak wysoka jest stawka. A inni tymczasem upiekli sobie smakowitą pieczeń...

Odrzucanie ofert firm, kierowanych przez Polaków wileńskich na zagospodarowanie i usługi, jak też umieszczanie wywieszek na Domu tylko w języku litewskim, mimo że stosowna ustawa pozwala na dwujęzyczne nadpisy, są dowodem kolejnych niekorzystnych tendencji.

Czy uda się dziś Domowi wyjść na swoje - przyszłość pokaże. Chociaż obecny tryb zarządzania z Warszawy i Wilna coraz mniej daje temu szans. Nieuporządkowana dotychczas własność Domu, niesie w sobie kolejne bardzo poważne zagrożenia.

Miejmy jednak nadzieję iż ci, którzy przejęli rządy w Domu, rozumieją,że ponoszą całkowitą odpowiedzialność wobec polskiego społeczeństwa za obecny i przyszły stan rzeczy.

NG 38 (527)