Przyśniło mi się wieczorem
(wiecie, jak we śnie bywa czasem!).
Że byłem ... panem profesorem,
I - że uczyłem naszą klasę.
Idę do naszej klasy i marzę:
No, ja dopiero im pokażę!
Takich, jak ja, nauczycieli To oni wcale nie widzieli!
Bo najważniejsze, proszę wierzyć,
To mieć podejście do młodzieży...
Pędzę do klasy jak na skrzydłach,
A moja klasa - już mnie wita?
Zamiast kredy - kawałek mydła!
Gąbka - za szafą jest ukryta!
W kałamarz wetknął ktoś cebulę!
Stół - atramentem zachlapany!
Fruwają papierowe kule -
A wszyscy wyją jak pawiany!
(Pamiętam dobrze, bo przedwczoraj
Tak witaliśmy profesora...)
Zadrżałem. Jak dam sobie radę
Z tym, z przeproszeniem, wyjącym stadem?
Jakich użyć słów i gestów
Kiedy ja jeden - a ich czterdziestu?...
Krzyknąłem: - Spokój!
Krzyknąłem: - Cisza!
Ale mnie nawet nikt nie słyszał...
Więc pytam: - Panie profesorze,
Jak pan to robi, że pan może?
Pan się okropnie męczy dla nas.
Więc my... więc ja... przepraszam pana.