Wacław Dziewulski

Moje cztery doby frontu Wilno, sierpień 1944

Szanowna redakcjo.

Do teczki redakcyjnej przesyłam wspomnienia sprzed wielu lat.

Wkładka "Czas" jest znakomita, bo pobudza do myślenia i wprowadza niepokój intelektualny, a smugę nostalgii ... każde pokolenie odbiera inaczej.

Wyrazy serdecznego szacunku.

Wacław Dziewulski , Gdańsk 25 września 2001 r.

Zbliżanie się frontu wschodniego budziło wątpliwości i rosnące niepokoje o dalszy rozwój wypadków.

W dniu ataku oddziałów AK na Wilno stawiłem się przy ul. Aleja Róż. Z balkonu opuszczonego mieszkania obserwowaliśmy rajdy myśliwców na odległe wschodnie przedmieścia atakowane przez AK. U naszych stóp niemiecka formacja pancerna przetaczała się ulicą Zawalną w kierunku północnym. Zastanawialiśmy się dlaczego AK nie atakowało miasta od słabo strzeżonej strony zachodniej. Strzelanina na odległych przedmieściach słabła, zanikała ... Byliśmy bezradni i niepotrzebni.

Wraz z grupą znalazłem się przy ul. Jakuba Jasińskiego jako ochrona sztabu AK śródmieście. Nad ranem Niemcy wysadzili most na Zwierzyniec. Całe okno z futryną wdmuchnęło do środka. Spaliśmy na podłodze jak szprotki, a pierwszy impet uderzenia przejęły meble. Rano jako obserwator stałem we wnęce domu w pobliżu skrzyżowania i byłem zdumiony pustką i ciszą. W perspektywie ulicy pojawiła się sylwetka wędrująca w moją stronę. To moja starsza siostra Aniela (ps. Krystyna) organizująca łączność sztabu przeszła linię frontu w śródmieściu, aby nawiązać kontakt pomiędzy rozdzielonym dowództwem.

Wyszedłem na zwiad. Przez daszki składzików przedostałem się na ul. Podgórną. Zbliżałem się do placyku (Napoleona) u zbiegu ulic. Kilku wojskowych wpatrywało się w niebo nad Górą Bouffałową; narastał warkot nadlatującego samolotu. Z transportowca, lecącego na "zerowej" wysokości, obsługa wyrzucała pojemniki ze spadochronami. Jeden z nich uderzył o bruk i na jezdnię wysypały się automaty i taśmy do karabinów maszynowych. Wróciłem, by zdać relację. Zapadła decyzja o rozproszeniu się, bo znaleźliśmy się na linii frontu.

Znaną mi drogą przeszliśmy we trójkę na zupełnie pustą ul. Sierakowskiego. Za skrzyżowaniem z ul. Piaskową i Lubelską zastaliśmy na ulicy mieszkańców tych budynków, które znajdowały się pomiędzy ulicą i krawędzią wysokiego brzegu Wilii. Okazało się, że oddział bardzo młodych żołnierzy usuwa mieszkańców, aby w oknach, z widokiem na nisko leżący Zwierzyniec za Wilią, instalować gniazda karabinów maszynowych. Włączono nas do kolumny i wszystkich odprowadzono do nowego budynku Ubezpieczalni Społecznej przy ul. Mickiewicza za placem Łukiskim.

Pomieszczenia poniżej ulicy były już zapełnione. Tłumy wysiedlanych ze strefy obronnej nad Wilią wypełniały następne kondygnacje. Zorientowaliśmy się, że podoficer, dowodzący kilkoma żołnierzami jest całkowicie bezradny. Zaproponowaliśmy pełnienie służby porządkowej. W aptece znalazły się białe fartuchy. O kierowanie pomocą lekarską prosiłem, dobrze mi znanego prof. Legieżyńskiego. Węzły sanitarne już zablokowane. W instalacji centralnego ogrzewania resztka drogocennej wody. Stały dyżur przy jedynym zaworze wodnym. Już są biegunki, ranni. Ruszyła sala opatrunkowa, a wnet i "sala operacyjna". Przypadki histerii wymagały radykalnych rękoczynów pod kontrolą lekarza.

Na wyższym piętrze, pomieszczenia "Arbeitsamtu" w nienaruszonym stanie. Do pedantycznie złożonej flagi ze swastyką zebrałem komplet pieczątek i blankietów; a może Niemcy jeszcze wrócą?

Na II piętrze rozmawiałem z podoficerem, dowódcą obiektu. Raptem z ram wyskoczyły wszystkie szyby zaszklonej ściany pięciopiętrowej klatki schodowej. Niagara szkła ! Pocisk artyleryjski zabił żołnierza, który na zapleczu drzemał na ogrodowej ławce. Są ranni. Osobę w bardzo ciężkim stanie wojskowa sanitarka ma zabrać do szpitala wojennego przy ul. Zakretowej 23 (gmach Czartoryskich USB). Pojedzie dwu porządkowych jako sanitariusze, aby zasięgnąć języka.

Ze względu na ostrzał sowieckie samoloty leciały równoległe do ul. Mickiewicza, bombardując podwórza domów. Dyżur przy jedynym kranie w piwnicy stawał się dramatyczny, bo zdesperowanym zawodziły nerwy. Zbliżał się szybko warkot samolotu i wybuchy bomb..... Ludzie zesztywnieli. Kryj się ! Schowałem się za betonowy filar. Odłamki siekły ściany przez okienka pod sufitem sutereny. Udało się.

Od strony Katedry dał się słyszeć warkot silnika i chrzęst gąsienic. Przerwa, napięcie rosło. Stojąc w głębi parteru widziałem smugi świetlistych pocisków na przemian czołgu i działka przeciwpancernego, stojącego pod budynkiem sądów (ostatnio: gestapo), vis a vis Łukiszek. Czołg po serii strzałów przemieszczał się do przodu; minął budynek Ubezpieczalni i po chwili płonął. Wszedłem na II piętro. Upewniłem się, że nie ma strzelców wyborowych i obserwowałem bitwę kolejnych czołgów radzieckich z niemieckim działkiem przeciwpancernym. Gdy, po oddanej serii czołg przesuwał się do przodu, to obsługa działka wyskakiwała zza narożnika i oddawała serię, by za chwilę zniknąć za narożnikiem. Drugi czołg płonął, a jego wybuch sprawił, że część żelastwa wpadła przez witrynę sklepu do wnętrza budynku. Nierozstrzygnięta bitwa pancerna została przerwana: walki trwały zaś w śródmieściu, na innych odcinkach frontu. Piwnica zaalarmowała, że przy kranie z resztką wody jakiś dramat. Postarałem się o trzech silnych pomocników dla dyżurnego.

Wezwano mnie do komendanta. Leżał pobladły na płaszczu. Wzrokiem i ruchem palców dawał znać, żebym go wysłuchał. Klęknąłem przy nim. Mówił z ogromnym wysiłkiem: na parterze przy schodach w małym pomieszczeniu saperzy umieścili materiał wybuchowy z uruchomionym już zegarem, aby po wycofaniu się żołnierzy wysadzić budynek. Należy przeciąć przewód, aby zegar przestał tykać. Po upewnieniu się, że rozumiem, prosił o cywilne ubranie, bo ewakuacji nie przeżyje. Skąd wziąć ubranie ? Nie zna języka polskiego! Żołnierze przenieśli go na nosze. Radzą nam wywiesić flagi czerwonego krzyża i zachować ciszę. Przerwa w ostrzale: czujka daje znak i grupa z noszami przebiega przez ul. Mickiewicza w kierunku budynku PKO. Zostaliśmy na ziemi niczyjej. Cisza wyzwoliła ataki histerii. Punkt sanitarny szykował flagi. Resztki wody znikają. Zbiorowe wsłuchiwanie się w odgłosy odległego frontu gdzieś w śródmieściu.

Cisza potęguje poczucie zagrożenia, bo za wskazanymi drzwiami słychać tykanie zegara. Dobieranie klucza trwało wieki... Wreszcie ! Są skrzynki, kable, tykający zegar. Saperskie kable to stalowe linki w izolacji. Scyzoryki zachowywały się jak blacha aluminiowa. Byliśmy zlani potem, bo w budynku na (3/4) kondygnacjach tłum ludzi nieświadomy zagrożenia. A jednak, wreszcie.... ostatni drucik linki i zegar ucichł. Na drzwiach umieściliśmy kartkę z napisem w języku rosyjskim: "miny". Na zapleczu budynku kilka grządek z jarzynami. Wchłonęliśmy te drobiazgi bez mycia.

Znów odgłos silników i gąsienic; napięcie wzrastało. Pojedynek kolejnego czołgu z działkiem zakończył się tragicznie dla obydwu stron; widzę wysiłki rannych, do których żadna ze stron boi się zbliżyć. Drugi z czołgów wycofał się. Niemcy zabrali swoich rannych, obsługa czołgu spłonęła. I znów cisza ziemi niczyjej.

Na zapleczu apteki położyliśmy się pod mocnymi stołami, aby nas chroniły przed ewentualnymi odłamkami tynku. Wreszcie sen. Poczułem szarpanie. Otwieram oczy, a kolega wymownym gestem nakazywał milczenie i wskazywał na okno. Blady świt. Środkiem ul. Mickiewicza od strony Zwierzyńca ku katedrze wędrowało widmo zwycięzcy. Na karykaturalnie chudej szkapie, stąpającej rachitycznymi krokami, kolebał się śpiący żołnierz w zniszczonym szynelu; karabin na sztukowanym powrozie, a puszka od konserw na drucianym pałączku pobrzękiwała przy każdym kroku półżywego koniska.

Symbol zwycięscy z świetle wstającego dnia nowej epoki.

Później okazało się,że równocześnie ostatnia grupa Niemców przedostała się z okolic ul. Zakretowej na Zwierzyniec i dalej naŚnipiszki, gdzie natknęła się na oddział AK (ale to jest opisane gdzie indziej).

NG 40 (529)