Józef Mackiewicz

NA DRODZE WIELKIEGO ZEŚLIZGU (I)

Przedstawiając Czytelnikom kolejną publikację (w skrócie) Józefa Mackiewicza - Niezłomnego Wilnianina, chcemy, aby Czytelnik poznając Jego dorobek, uczył się myśleć i samodzielnie oceniać zjawiska, nie ulegając presji środków masowego przekazu czy nie zawsze zorientowanej opinii publicznej. To, co nas absorbowało w niedalekiej przeszłości (np. dysydenci, Sacharow itp.) zupełnie inaczej wyglądało w odbiorze Józefa Mackiewicza. I na tym wygrał wobec historii.

Niech znajomość dorobku Józefa Mackiewicza uchroni nas przed kolejnymi ześlizgami...


Do czytelników

To co tutaj próbuję przedstawić dotyczy moich obserwacji, ich zestawień porównawczych i zjawisk wzajemnie powiązanych w pewną całość pewnego stanu rzeczy. Moje obserwacje odbiegają od tych, które obserwuje się dziś w prasie światowej, łącznie z polską prasą emigracyjną. Niemniej próbuję je wyłożyć, odwołując się do tolerancji wobec ?inaczej myślących". Że inni, czy wszyscy inni, idą jakąś drogą polityczną ideową, czy każdą uznaną przez nich za słuszną, to ich rzecz. Upieram się natomiast, że wolno mi tę ich drogę obserwować i - w warunkach wolności słowa - nawet opisywać.

Kiedyś nazwałem tę drogę "donikąd". Dziś uznana została przez "instynkt narodu" za docelową. W tym zdaniu nie ma (złośliwej) ironii. Jest tylko stwierdzenie faktu. Nie ja wygrałem. Wygrali ci, którzy organizują "instynkt narodu". Ja przegrałem z kretesem. Więc proszę o pobłażanie.

Kiedyś...

Mam tu na myśli lata, w stosunku do historii, niedawne. Pamięta je masa żyjących jeszcze ludzi. Zaraz po ostatniej wojnie mówiono potocznie, że "zamieniliśmy w Polsce okupację brunatną na okupację czerwoną". Z takiego mówienia wynikałaby rzecz naturalna, że stosunek do nowego najazdu, i tworzonej pod jego auspicjami komunistycznej rzeczywistości, będzie nie inny niż do najazdu hitlerowskiego. Istotnie, były plany, które się nie urzeczywistniły. Stało się inaczej.

Pamiętam jak gdzieś w r. 1949 powiedział mi Grydzewski: "Nie myślałem, że to tak prędko pójdzie..."

Ja też. Choć byłem od zawsze odosobniony w porównawczej ocenie tych dwóch okupacji. Twierdziłem - na podstawie doświadczeń osobistych z 1940/41 na Litwie - że ta druga, czerwona, jest gorsza od pierwszej, brunatnej. Użyłem nawet dosadnego zestawienia, że Niemcy robili z nas bohaterów, a bolszewicy gówno?. Polemizujący ze mną średniej ważności akowiec wykrzyknął w r. 1944: "Co pan tu niemiecką agitację rozprowadza! Śmieszne co pan mówi! My, którzy zgładziliśmy gen. Kutscherę! Nie dalibyśmy sobie rady w trzy migi z jakąś Wandą Wasilewską?!.." - Dziś zestawienie jednym tchem Kutschery z Wasilewską jest istotnie już tylko śmieszne.

Głównym wysiłkiem nowego okupanta było unicestwienie emocjonalnego poczucia "okupacji". To w myśl leninowskiego przystosowania do "obiektywnych warunków". Dlatego Piaseckiego nie powieszono, lecz w zamian za stryczek zaproponowano mu stworzenie pierwszej, narodowo-katolickiej legalnej "Opozycji". Czyli, jak się dziś mówi, "inaczej myślących", ale nie strzelających; lojalnych nie wobec "okupanta", lecz wobec "państwa" (polskiego) obywateli. Tak powstał PAX swojego czasu. To, że my wiemy w co się przerodził, nie znaczy, iż nie był to wtedy pierwszy doniosły krok na drodze "realizmu politycznego". Bo był. (...)

Chodzi o postawę, która nie dąży do obalenia komunizmu, lecz do przydania mu "ludzkiej twarzy" i przywrócenia "praw człowieka", nie w sensie pozasocjalistycznym, lecz gwarantowanych przez "konstytucję" ustroju komunistycznego (...).

"Auszra"

W ten sposób zbliżamy się do dzisiejszego stanu Ześlizgu. Za symboliczną jego ilustrację skłonny byłbym zgłosić pewną audycję radia amerykańskiego po polsku, nadaną wieczorem 16 lipca 1977. Mowa w niej była o "grupie katolików" na Litwie, skupionej wokół nowo powstałego samizdatu "Auszra". - Kilka uwag wstępnych: tytuł samizdatu "Auszra" (po polsku: zorza, jutrzenka) zapożyczony został z pierwszego w historii pisma odrodzenia litewskiego, założonego w r. 1883 ,przez dr Bassanowicza (Jonas Basanavičius) w Prusach. Bassanowicz przeszedł do historii jako "ojciec odrodzenia" litewskiego; w r. 1905 prezes Zjazdu Litewskiego w Wilnie (tzw. "Wielkiego Sejmu"); w r. 1907 założyciel Litewskiego T-wa Naukowego; w r. 1918 sygnatariusz aktu proklamacyjnego niepodległej Litwy. Otóż współczesna - nawiązująca do takich tradycji "ruchu odrodzeniowego? - grupa katolicka "Auszra", wymieniając w swym samizdacie przykłady dyskryminacji katolików w Sowieckiej Litwie, zwraca się o pomoc do świata zachodniego. Jak podaje wspomniana amerykańska audycja w języku polskim, "Auszra" wysłała pisma z prośbą o interwencje i moralne wsparcie do... Do kogo? Do Stolicy Apostolskiej? Do ministra Łozoraitisa w Rzymie, który jest formalnym zastępcą ostatniego prezydenta niepodległej Litwy? Do rządów mocarstw zachodnich? Do generalnego sekretarza Narodów Zjednoczonych?.. Nie! Zwróciła się do przywódcy Komunistycznej Partii Francji, Marchais; do przywódcy Komunistycznej Partii Włoch, Berlinguera; do przywódcy komunistycznej Partii Hiszpanii, Carrillo. Proponuję czytelnikom na chwilę zmrużyć oczy, przenieść pamięć w bardzo niedawną przeszłość i wyobrazić sobie sytuację, w której pobożni katolicy prześladowani w Sowietach, za jedynego patrona i opiekuna w wolnym świecie obieraliby przywódców partii komunistycznych. Nie, ani kilkanaście, ani kilka lat temu jeszcze takiej sytuacji wyobrazić sobie nie było można. Dziś, ten pozornie fantastyczny układ rzeczy staje się przedmiotem propagandy amerykańsko-polskiego radia na "tamtą", komunistyczną stronę.

Chciałoby się nieomal wykrzyknąć: Co za genialna rewaluacja komunistycznej propagandy! I kto tym "katolikom" w odrutowanej cenzurą sowieckiej Litwie podsunął ten pomysł?

Kto wręczył im adresy? Kto umożliwił przemycenie listów i dostarczenie ich komunistycznym adresatom za granicą? Jakiś przedziwny zadziałał tu mechanizm. Dlatego wybrałem ten, drobny w sobie, wypadek za pokazowy przykład Ześlizgu z "antykomunizmu" na płaszczyznę popularyzacji komunizmu, przy jednoczesnym zachowaniu "antysowieckiej" formy. (...)

Wielotorowy repertuar "legend"

Poprzednio montowane przez Sowiety prowokacje wszystkie używały tego samego "antysowieckiego" triku. Najsłynniejsza była prowokacja GPU w latach dwudziestych, znana pod mianem "Trust". Chodziło o rzekomą tajną organizację monarchiczną działającą w Rosji przeciw bolszewikom, a w rzeczywistości kierowaną przez agentów GPU. Szczegóły tej afery są najlepiej znane, wielokrotnie opisane. (M. in. przez S. Mielgunowa, Ryszarda Wragę, N. Winogradowa, a ostatnio w doskonałej książce S. L. Woyciechowskiego). W rzeczywistości jednak Sowiety stworzyły nie jeden, ale wiele mniej znanych, różnych "trustów" pod różnymi kryptonimami, które w technicznym języku przezwali "Legendy". Dopasowane do środowisk zagranicznych, w których miały działać. Była i organizacja "Mładorosow" i "Eurazyjska"; "Bratstwo Russkoj Prawdy" i wiele innych. Z czasem przerzucono się na penetrację środowisk lewicowych. Bardziej znana była "Legenda" pod kryptonimem "Syndykat", która przeniknęła do organizacji Socjal-Rewolucjonistów Borysa Sawinkowa. Sawinkow tak dalece zawierzył rzekomemu wysłannikowi z kraju, Muchinowi, który miał reprezentować "Liberalnych Demokratów" w Rosji, że wręczył mu nawet tajne adresy swoich ludzi. "Muchin" okazał się w rzeczywistośi czekistą A. P. Fiedorowem. Zginęło wiele setek ludzi. Wreszcie sam Sawinkow zwabiony został do Sowietów i też zginął. Rzecz o tyle była pokazowa, że akurat Sawinkow należał do największych "fachowców" w dziedzinie wykrywania prowokacji. A jednak dał się nabrać(...).

Wszystkie te "Legendy" kierowane z Moskwy nie były jednolite. Łączy je wszelako jedna, niejako nadrzędna, idea i cel: Odciągnięcie Zachodu i emigracji od używania przemocy w walce z komunizmem i Związkiem Sowieckim. Ani wojny, ani rewolucji, ani kontrrewolucji, ani terroru (...)

"Dysydenci"

Jak sama nazwa wskazuje, nie są to ludzie układu wolnego, lecz "odszczepieńcy" od komunistycznego pnia, z którego wyrośli (...)

Raptem każdy utwór napisany przez Sacharowa i Sołżenicyna w "obronie praw człowieka" wskakuje automatycznie na witryny księgarskie wszystkich języków świata. Charakterystyczne jest przy tym, że np. Archipelag GUŁag nie zawiera ani jednej, dosłownie, nowej informacji, która by nie była znana już od przeszło pięćdziesięciu lat. Są to rzeczy opisane - nieraz z o `wiele większym talentem - przez setki książek i setki tysięcy artykułów. Niemniej wydawcy wyrywają sobie i procesują się nawzajem o prawa publikacji Sołżenicyna. Jakże do tego doszło w epoce akurat największego od r. 1945 sukcesu "Detente?".. Może tłumaczy się raptownym buntem mas czytelniczych? Nic podobnego: książki innych autorów o analogicznej tematyce w dalszym ciągu nie mogą liczyć na dystrybucję, o ile nie mają stempla "dysydenckiego?.

W tym zdyscyplinowanym wyrzeczeniu się krytycznej percepcji zjawisk dochodzi do groteski. Trudno wyliczać tu wszystkie telefony zagraniczne i gesty uprawiane przez "obrońcę praw człowieka", prof. Sacharowa z siedzibą w Moskwie. Wiele z nich nawet w "normalnym" państwie mogłoby uchodzić za działalność antypaństwową (jak np. depesza do Szacha perskiego, żeby nie wydawał zbiegłego wraz z samolotem lotnika sowieckiego!). Demaskuje on przed całym światem rzekomo wszechpotężną policję polityczną KGB, a nawet bije po twarzy majora KGB na jakimś procesie (!) i włos mu z głowy za to nie spada. Przeciwnie, dostaje samochód rządowy, żeby odebrać z ambasady amerykańskiej posłanie prezydenta Cartera. Stoi wyraźnie poza zasięgiem policyjnej ingerencji. Niemniej cały świat (a my z nim) zasugerowany jest jakąś fantazją, z której - gdyby opowiedzieć było jeszcze lat temu... śmielibyśmy się do rozpuku, a jeszcze bardziej z naiwności kogoś, kto by w realną możliwość takiej fantazji uwierzył. Przeczy bowiem zdrowemu rozsądkowi tego wszystkiego, co o metodach i ustroju sowieckim wiemy od r. 1917 do r. 1977. Dziś natomiast się milczy. Co najwyżej, czasem z pewnym zażenowaniem przerzuca wiadomości, prędko, prędko, o wyczynach Sacharowa, gdy wprowadzają nas już nazbyt w orbitę surrealistycznej bajki. I spuszcza się wzrok, żeby nie zdradzić ukrytego przymusu w wiarę o "bohaterskiej postawie Sacharowa w obronie praw człowieka".

Komuś widocznie na przymusie tej reklamy zależy bardzo: (Sacharow podlega naturalnie "represjom". Czasem "ostrzeżenie" prokuratora. Czasem stary kawał z groźbą "wymeldowania" z Moskwy. Są one nie mniej groteskowe.) Oczywiście, struny w Sowietach się nie przeciąga. I gdy np. Szach Iranu lotnika w końcu wydał, żaden Sacharow, żadna Amnesty International, żadna opinia publiczna nie interesuje się już drobiazgiem, czy lotnik ten był torturowany, czy został rozstrzelany, czy powieszony, czy skazany na zgnicie w łagrze. Ważne, że najwybitniejszy obrońca Praw Człowieka rezyduje akurat w Moskwie.

Koniec antykomunizmu

Komunizm jest najbardziej "nieludzkim" ustrojem w dziejach. Ludzie dobrej woli chcą go przeistoczyć w "komunizm z ludzką twarzą". Te potoczne określenia są mylące. Zakładają bowiem, że ludzkie? równa się "dobre". W rzeczywistości człowiek może być równie dobry, jak zły, o czym wiemy z życia i z historii. A więc "komunizm z ludzką twarzą" jest w istocie tym, czym jest teraz: tzn. praktyką fałszywej teorii wprowadzoną w codzienne życie przez ludzi. Ale dla uproszczenia pozostańmy na razie przy słowie "nieludzki", jako pojęciu potocznie negatywnym. A więc "nieludzkość komunizmu wyszła na jaw gdziekolwiek zapanował. Na wszystkich kontynentach z tą samą "twarzą", odbierając ludziom: wolność woli, wolność myśli, wolność działania i poruszania się. Jest więc sam w sobie złem nadrzędnym, odbierającym ludziom te ideały, do których dążyli w swym rozwoju duchowym. Praktyka w różnych częściach świata wykazała, że nie może być "dobrego" komunizmu. Stąd wszyscy ludzie dobrej woli na świecie powinni być niejako nadrzędnie antykomunistami. Gdyż autentyczną obroną praw człowieka w całym świecie dziś - winien być przede wszystkim antykomunizm (...).

W tym to życiu komunizm, posługując się skuteczną bronią dezinformacji, stara się dziś położyć szczególny nacisk na wspomnianą już legendę, że nie on jest zły (przeciwnie: jest dobry), a złe mogą być tylko - z różnych ubocznych powodów - jego wykonania. O cóż bowiem chodzi? Nie o "izmy" przecie, a o człowieka! A więc o "Prawa Człowieka" w całym świecie. Czyż nie jest to piękne, ludzkie hasło, jak pięknym i ludzkim jest hasło: "Pokój na całym świecie?" Wyniesione na pierwsze miejsce właśnie przez komunistyczne sztandary dzisiaj ....

Trik z "Prawami Człowieka" polega więc na tym, żeby pod tym hasłem odciągnąć uwagę od nadrzędnego zła (samego ustroju) i rozwodnić w nieskończonej masie poszczególnych krzywd doznanych przez ludzi w całym świecie, niezależnie od ustroju. A więc też o prawa człowieka - W KOMUNIZMIE, a nie o obalenie samego komunizmu jako takiego. W innym kontekście moglibyśmy porównać jakby z dążeniem do poprawy bytu więźniów, ale nie dążeniem do zniesienia samego więzienia. Zresztą Carter i inni panowie podkreślają wyraźnie, iż "walka o prawa człowieka nie oznacza wrogości do ustroju państwowego''. To znaczy przesądzają z góry o jego akceptacji.

Naturalnie Związek Sowiecki jest pełen oburzenia i nazywa oszczerstwem posądzanie go o "łamanie praw człowieka"! Podobnie jak się oburza, gdy mu zarzucić, że podżega gdzieś na świecie do wojny! Naturalnie, naturalnie, samo przez się... Nie zmienia to wszakże istoty struktury, że w ten sposób wszelki antykomunizm w świecie spada z porządku rzeczy pod stół. "Wszelki", gdyż niepodobna przecie podtrzymywać haseł antykomunistycznych, gdy się jednocześnie popiera "komunizm z ludzką twarzą". Gdy popierany przez Waszyngton, socjalistów wszystkich maści, króla Hiszpanii, "dysydentów", włoskiego Andreottiego, niemieckiego Brandta i, niegłośno, samego papieża, "eurokomunizm" kroczy we wspólnym szeregu z transparentem: prawa człowieka na całym świecie! Nigdy dotąd antykomunizm nie był jeszcze tak gruntownie wykończony. Zaś ludzie dobrej woli wezwani do porzucenia przestarzałych uprzedzeń i tanich haseł, a włączenia się do wspólnego frontu z dobrym komunizmem.

"Droga Pani..." Wiadomości 1977 nr 45 (1650)

NG 41 (530)