Teresa Oleszkiewicz,
Helena Maksimowicz i
Władysława Lipniewicz.

Mówmy ludziom prawdę

Po przeczytaniu artykułu p. Z. Balcewicza w "K. W" za 26 października br. chcę wyrazić swoją opinię.

Ponieważ jestem naocznym świadkiem tych wszystkich wydarzeń w ciągu 11-tu lat, chciałabym więc spytać p. Balcewicza dlaczego w ciągu tego czasu nie przyszedł nam z pomocą, by wyjaśnić sytuację z naszą ziemią. A dziś, gdy w całym wileńskim rejonie zostało zaledwie 3 tys. ha swobodnej ziemi p. Balcewicz w oczach polskiej społeczności staje się naszym "obrońcą".

Tak, była rada apilinkowa, byli radni, lecz czy ktoś naszych propozycji poważnie wysłuchał, czy mieliśmy prawo przyjąć jakąś sprawiedliwą i właściwą decyzję dla ludzi miejscowych? Wszystkie rozporządzenia narzucano nam z góry. Zaczynając od pracowników służb reformy rolnej apilinkowych i rejonowych, a kończąc urzędnikami wyższego szczebla. Czy zapytał ktoś radnych na jakiej zasadzie została sporządzona lista, którą zatwierdził były naczelnik powiatu wileńskiego p. Macaitis, odbierając od ludzi 87ha ziemi. Albo też, dlaczego nie porusza się tematu, kiedy A. Merkys wydzielił około. 2 tys. działek pod budownictwo (działka kosztowała zaledwie 47 Lt), tym samym przynosząc 5 milionów strat dla państwa. W tej liczbie, jak mi wiadomo, otrzymał działkę w Tarandzie i p. Balcewicz. Czy jak były sporządzone projekty pod budownictwo, na podstawie podań ludzi, którzy rzeczywiście chcieli budować się i komu te działki rzeczywiście należały w miejscowościach Zujuny i Ciechanowiszki. W większości te projekty były sporządzone niestety na sprzedaż tych działek i rozparcelowanie ziemi.

Prawie na każde nasze posiedzenie przyjeżdżali różni urzędnicy, lecz nie z zamiarem by pomóc ludziom, a odwrotnie. Było nawet tak, że nas zmuszano, by przegłosować imiennie i tym samym oddać 140 ha ziemi w okolicach Krawczun i Płacieniszek. Granice ziemi pod Wilnem przesuwały się chyba nocą.

Miejscowej ludności nie informowano, wszystko robiło się jak i obecnie w tajemnicy przed ludźmi.

Tak było i z przydziałami ziemi dla indywidualnego gospodarstwa. Ta uchwała została przyjęta nie dla miejscowej ludności, która prowadzi domowe gospodarstwo, lecz dla przyjezdnych i z myślą sprzedaży ziemi. Nikt nie zwołał zebrania, by objaśnić ludziom komu ta ziemia należy, jakie kryteria muszą być przestrzegane. Kto był przy władzy i bliżej niej, jeden drugiemu szeptali i takim sposobem sporządzali swoje listy. Nas okłamywano, że podanie można składać tylko wtedy, gdy człowiek miejscowy otrzyma ziemię na własność, by wiedzieć, ile mu się należy ziemi dla indywidualnego gospodarstwa. Własność zwraca się żółwim tempem. Z czasem zaczęło się wyjaśniać, co to znaczy ziemia dla indywidualnego gospodarstwa. I ci ludzie, którzy całe życie poświęcili pracy na roli, zostali bez ziemi. Jak można było nie wierzyć urzędnikowi, który zajmuje stanowisko, otrzymuje wynagrodzenie ze swoją pracę i okłamuje ludzi. Z czasem niektórzy zrozumieli, że trzeba zwracać się tylko pisemnie, bo ustnie nie możliwie jest załatwić swych spraw. Tylko po wyjaśnieniu całej tej procedury miejscowi ludzie zaczęli pisać podania.

Jak wiemy, zgodnie z Konstytucją w 1991 roku zaczął się zwrot własnej ziemi. My jako radni, tej decyzji przytrzymywaliśmy się, i na posiedzeniach sesji, na równi z wydzieleniem ziemi dla indywidualnego gospodarstwa zawsze proponowaliśmy robotnikom agrarnej służby (a ich pracowało 5-ciu), by w każdej wsi zrobili jakiś projekt, by zobaczyli ile jest ziemi, ile pretendentów, żeby nie skrzywdzić ni jednych ni drugich. Proponowaliśmy, że jeżeli nie wystarcza ziemi, zmniejszyć ilość ziemi pod indywidualne gospodarstwo. A w tym czasie sprzedawano, wydzielano ziemię nie tym komu się należy - a dziś mamy rezultat.

Nie rezygnowaliśmy ze swego zdania do marca 1995 roku, lecz powiedziano nam, że jeżeli nie zwołamy sesji i nie przegłosujemy za uchwałą o indywidualnym gospodarstwie, rozwiążą naszą radę i o wszystkim zadecydują sami. Podobnie jak było z rozwiązaniem samorządów rej. wileńskiego i solecznickiego.

W tej sytuacji w 1995 roku 16 marca zwołano ostatnią naszą sesję, na której zatwierdzone zostały te listy.

Nie pomogli nam ani samorząd, ani nasi posłowie, ani p. Balcewicz. Chociaż nawet niejednokrotnie o tym pisała gazeta "Respublika". A ostatnio o wszystkim opisał dziennik "Lietuvos rytas".

A dzisiaj p. Balcewicz całą odpowiedzialność chce złożyć na radnych naszej gminy, tym samym pokazać, że znajduje się na stanowisku zast. naczelnika powiatu i dba o losy miejscowej ludności. Ludzie też już w ciągu dwunastu lat nauczyli się rozróżniać plewy od ziarna.

Od tego czasu minęło 7 lat. Teraz p. Balcewicz na gminie zujuńskiej chce zbić polityczny kapitał, anulując uchwałę naszej sesji. A dlaczego nie chce wyjaśnić, komu rozdano ziemię poza uchwałą radnych. Od takiej pomocy ucierpią tylko ludzie miejscowi, którym jeżeli i została wydzielona ziemia, by można było utrzymać krowę dla swych dzieci, to od nich odbiorą. A wszyscy pozostali zrobią z tą ziemią tak, jak to opisuje "Lietuvos rytas".

NG 43 (532)