Liliana Narkowicz

Życie i spuścizna Jana Obsta

Oczekiwana przez nas wigilia Bożego Narodzenia, zwana po staropolsku wilią, jako najpiękniejszy dzień w kalendarzu każdego Polaka oraz domu katolickiego, dzień urodzin i imienin naszego Wieszcza Adama Mickiewicza wiąże się również z sylwetką JANA OBSTA ur. 24 grudnia 1876 r., którego losy ściśle były powiązane z Ziemią Wileńską

Jan Obst był dziennikarzem, redaktorem, wydawcą, historykiem. Człowiekiem, który potrafił zaznaczyć swoją obecność w życiu literackim i kulturalnym międzywojennego Wilna, m. in. zakładając istniejące do dziś Muzeum Adama Mickiewicza przy ul. Bernardyńskiej.

Nie mówią o nim żadne encyklopedie, nikt nie napisał o nim monografii, Polski Słownik Biograficzny przy haśle "Jan Obst" podaje niektóre daty i nazwy ze znakiem zapytania. Wydane w latach 90. edycje traktujące o latach międzywojennych Wilna i jego kulturze, jak np. "Dziennik" (1994-96) F. Ruszczyca czy "Młoda Polska Wileńska" (1999) A. Romanowskiego wspominają Obsta w jednym wycinku czasowym.

W niniejszym magazynie publicystycznym "CZAS" postanowiliśmy napisać o J.Obście w celu ujawnienia "białych plam" tudzież przybliżenia mieszkańcom Wilna i Wileńszczyzny sylwetki człowieka, który był w swoim czasie jednym z najbardziej czynnych popularyzatorów historii tej ziemi. Na wdzięczność potomnych jednak nie liczył. Na łamach wydawanego własnym sumptem pisma "Litwa i Ruś"napisał (1912):"Kto liczy na wdzięczność - tym samym utracił do niej wszelkie prawo".

RUBNO - najcieplejsze wspomnienie mego dzieciństwa

( relacja córki Grigorija Pietrowa - współwłaściciela Rubna w latach 1925-31)

Rubno (lit. Kirtimai), leżące w pobliżu Mościszek, wspominane jest w dokumentach archiwalnych już od XVI w. Pierwszym znanym z nazwiska właścicielem (od 1513 r.) z ramienia księcia Aleksandra Jagiellończyka był namiestnik birsztański Mateusz Mikitinicz. Od 1535 r. Rubno prawnie dziedziczy jego zięć - książę Fiodor Horski, od 1568 r. - wnuczka - Anna Chalecka. W 1590 r. majątek kupuje Jan Czyż. Do 1604 r., w którym to Rubno przeszło do kanonika wileńskiego Iszory, kolejnymi posiadaczami Rubna byli sekretarz królewski M. Duplicki oraz wójt wileński M.Buczyński. Starosta upicki Krzysztof Białłozor, jako kolejny właściciel, zastawił Rubno dla Kapituły Wileńskiej.

Przypuszczalnie ok. połowy XVIII w. Rubno nabyli Zabiełłowie, sprzedając je w 1778 r. Warakomskim. U schyłku stulecia majątek należał do kanonika wileńskiego Wirpszy, który zapisał go w prezencie swojemu krewniakowi - Ignacemu, chorążemu I Pułku Piechoty Wielkiego Księstwa Litewskiego. Przed 1820 r. Rubno było własnością Ignacego Balińskiego, który po kilku latach odsprzedał je Adamowi Daukszy, piastującemu urząd prezydenta grodzkiego wileńskiego. Na pocz. XX stulecia Rubno przeszło na własność rodziny Raubów. W połowie lat 20. nabyli je na spółkę Jan Budziński oraz Grigorij Pietrow. Pierwszy, po śmierci swojego wspólnika, w 1933 r. odsprzedał je redaktorowi Janowi Obstowi, który był ostatnim przedwojennym właścicielem Rubna.

"Słownik Geograficzny" z 1888 r. w t. IX wymienia Rubno jako dobra rodu Daukszów (folwark: 1 dym i 14 mieszkańców katolickich; wieś odpowiednio: 15 i 83). Dziejów Rubna, nawet w wersji skróconej, nie znajdziemy ani w 12 - tomowej "Lietuviszkoji tarybinë enciklopedija" (1975 - 1986), ani w 4 - tomowej "Tarybu Lietuvos enciklopedija" (1988). Natomiast "Lietuvios enciklopedija" wydana w 1957 r. w USA mówi o Rubnie wyłącznie jako własności rodu Daukszów (niewątpliwie, rządzili tu najdłużej) zaznaczając, że na rozkaz władz radzieckich z dworu w Rubnie wywieziono " bibliotekę, dzieła sztuki i dokumenty", pomijając, że były one wyłączną własnością Obsta.

Jan Obst zmarł bezpotomnie. Żyjący jeszcze naoczni świadkowie, którzy bywali we dworze (pracowali bądź przychodzili tu coś załatwić), nie mieszkali jednak w tym domu na stałe, a ich relacje co do wyglądu wnętrza i liczby pomieszczeń są bardzo mgliste (czas zrobił swoje) i niedokładne. Dlatego za prawdziwy cud uważam odnalezienie córki wspólnika Budzińskiego - Eugenii Pietrowej i jeszcze za większy, że zgodziła się ze mną odbyć "wędrówkę w przeszłość swojego Rubna".

Pani Eugenio, kiedy rozmawiałam z ludźmi ze wsi o śp. ojcu Pani, powiedziano mi, że był Rosjaninem. Skąd ta piękna polszczyzna?

Z domu, z Wilna, z Rubna. Mieszkaliśmy na Pohulance. Nasz dom na Wiwulskiego 18a dziś już nie istnieje. Ojciec prowadził sklep z wędlinami na Mickiewicza - róg Tatarskiej. Kupił go na spółkę z panem Budzińskim, który z kolei miał sklep na Wielkiej Pohulance. Żona Budzińskiego była z Oskierków. Córki uczyły się w klasztorze u Wizytek przy ul. Piwnej. Po polsku mówiliśmy na okrągło. Chodziłam, co prawda, do rosyjskiego Gimnazjum im. Puszkina (najpierw na Ostrobramskiej, później na Mickiewicza), ale w domu do służby zwracano się tylko po polsku. Zresztą w gimnazjum mieliśmy lekcje w tym języku, np. z historii Polski współczesnej, geografii, literatury polskiej. Polskiego uczyła nas Pani Wołczacka - młoda, zgrabna, inteligentna. Największe poruszenie w klasie wywołała scena z mrówkami z "Pana Tadeusza", więc nazwana przez naszych chłopców "Telimeną" została już nią na zawsze.

Zresztą, po polsku mówiło się w międzywojennym Wilnie wszędzie. Troszczyliśmy się o polską kaplicę katolicką w Rubnie.

Pamięta Pani tę kaplicę? Zachował się jej opis z 1820 r., zgodnie z którym ołtarz główny zdobił obraz ? Najświętszej Panny Pocieszenia, sukienka miedziana posrebrzana, nie odejmująca się. Ten obraz zasuwa się drugim obrazem Matki Najświętszej w ramach drewnianych, bez żadnych ozdób?...

Tego nie pamiętam aż tak dokładnie, ale mam zdjęcie. Mój brat pasjonował się fotografią, więc dzięki temu wspomnienie naszego dzieciństwa są bardzo żywe. Ścieżka, wiodąca przez pole, do białej wówczas kaplicy pw. św. Mateusza prowadziła już od werandy naszego domu w Rubnie. Kaplica stanowiła część naszego majątku. Co tydzień nosiłyśmy z siostrą i córkami pana Budzińskiego kwiaty. Wielkie wrażenie sprawiał fakt, że przy wielkim ołtarzu znajdował się sklep, do którego składano ciała zmarłych dziedziców Rubna, m. in. rodziny Roubów, która rządziła w majątku przed nami. To była wielka przyjemność przyjść do własnej kaplicy, by się pomodlić. Cisza, spokój i ta tajemnicza przeszłość jej dziedziców.

Jak wyglądał dworek w Rubnie? Czym był dla Waszej rodziny?

Rubno - najcieplejsze wspomnienie mego dzieciństwa.Ojciec kupił majątek w 1925 r. na spółkę z Budzińskim. To był przyjaciel ojca. Ojciec nie lubił zgiełku miasta, kochał ziemię. Marzył, by na starość tu zamieszkać. Niestety...Rubno było naszym letniskiem, oazą prywatności i spokoju. Zaraz po zakończeniu roku szkolnego nasze dwie zaprzyjaźnione rodziny zjeżdżały się tu w pełnym składzie. Natomiast przez cały rok o majątek dbał Jan Godlewski, zatrudniony w charakterze zarządcy. Po raz pierwszy przyjechałam tu w 1926 r. Miałam wówczas 9 lat. Pamiętam to doskonale, gdyż oblałam egzamin z matematyki.

Dom, to całe misterium... Przez otwarty ganek wchodziło się do ogromnego holu. Po lewej stronie drzwi wiodły do salonu: parkiet, cztery okna, dębowe drzwi. Stąd szło się do pokoju gościnnego, na werandę i do biblioteki. Z biblioteki wchodziło się do jadalni, drugie wejście było z przedpokoju. W końcu korytarza była toaleta obita drewnem, m. in. z sedesem.

Pod oknami salonu były piękne klomby. Do majątku należały trzy sady owocowe. Włoście miały trzy piękne aleje: lipową (najbliżej dworu), wiśniową i brzozową.

Może pamięta Pani w czyich rękach było Rubno przed Waszym przyjazdem?

A jakże. Dworek w Rubnie miał 8 pokoi. Miał tu m.in. pokoik roboczy (z lewej strony od kuchni) nasz zarządca J. Godlewski. Natomiast drzwi z lewej prowadziły do pani Roubiny. Zajmowała dwa pokoje z kominkiem. Nie wiem, czy prawnie należały do niej, czy była to jakaś ustna umowa między nią (wg dokumentów źródłowych Zofia Roubo, z domu Klimowicz, wdowa, była ostatnią właścicielką Rubna z tego rodu - przyp. autorki), moim ojcem i jego wspólnikiem Budzińskim.

Starusieńka, siwiuteńka, zbolała, zasmucona. Widać było, że coś ją gryzło od wewnątrz, że nosiła w sobie wielki ból... Rzadko wychodziła, z nikim nie obcowała. Nie wiem, kto jej pomagał. Ludzie mówili, że dwór w Rubnie nie miał szczęścia do gospodarzy (m.in. był oddawany w dzierżawę Żydom), że niejednego zniszczyła wódka. Słyszałam, że Obst, który był tu właścicielem po nas, też pijał. Rysiek, czyli syn pani Roubiny (przedstawiciele tego zacnego rodu szlacheckiego spoczywali w podziemiu kaplicy św. Mateusza) przepił dużą część tego majątku. Ojciec kupił go, kiedy był już mocno okrojony. Podobnoż młody Rouba nie tylko pił, ale i namiętnie grał w karty. ("Cały dziedzic tej ziemi" był właścicielem kilku innych majątków na Wileńszczyźnie, m.in. takich, jak Malinówka, Oberlany, Jeziorki, Narbuciszki, Podjeziorce - przyp. aut.) Zadłużony musiał sprzedać dworek... Pani Roubina nie mogła tego przeżyć... Syn zamieszkał w Wilnie. Miał tam swoją kamienicę. Do Rubna, przynajmniej w czasie naszej obecności, nie przyjeżdżał. Któregoś letniego dnia znaleziono panią nad krynicą. Poszła po wodę (lubiła tam chodzić sama) i już nie wróciła. ... Kto organizował pogrzeb, nie pamiętam... Miałam wtedy 10 lat.

Wiem, że niedawno po raz pierwszy od wielu lat odwiedziła pani "kraj lat dziecinnych". Jak wypadła wizyta w Rubnie?

Nadspodziewanie pięknie, choć była to smutna wizyta. Co tu ukrywać... Jako podlotek opuściłam ten dom, sad, ziemię w stanie zadbania i rozkwitu, a znalazłam ruinę... Wdzięczna jestem jednak córce za to, że zrobiła mnie ten prezent życia - to była nostalgiczna podróż w świat mojego dzieciństwa i domowego raju - że namówiła mnie na tę podróż.

Przyznam szczerze, że jechałam do Rubna z mieszanym uczuciem. Odwiedziliśmy naszego starego znajomego pana Romualda, seniora rodziny Likszów, który za czasów bytności tu Obsta pomagał swojemu ojcu, zatrudnionemu w majątku. Z kolei Tadeusz, jego syn wskazał nam drogę do dworku. Niektóre zabudowania gospodarcze, m.in. murowanka, czworaki się zachowały. Z byłego okazałego dworku została tylko podmurówka... Dowiedziałam się, że Obsta bezkarnie wyrzucono stąd, w 1940 r. zabrano i wywieziono mu wszelkie dobra materialne, a po wojnie była tu siedmioletnia szkoła, do której też chodził syn Likszy - Tadeusz. Szkoła spłonęła w latach pięćdziesiątych... podobnoż specjalnie podpalono, by przyłączyć grunta do pobliskiego wówczas kołchozu. Później wybudowano tu stodołę, dziś mocno podniszczoną i bezużyteczną.

Byłą kaplicę przypominają mi tylko szumiące drzewa. Był słoneczny wrześniowy dzień. Z wolna opadały szemrząc różnobarwne, jak życie człowieka, liście. Nostalgia za tym, co ?przeminęło z wiatrem?, była taka silna... Oprócz pomnika nagrobnego, pięknego zresztą, Rouby stoją trzy krzyże w jednym rzędzie: miejsce wiecznego spoczynku: Obsta, jego matki i żony. Też nie byli tu szczęśliwi...

Widziała Pani osobiście Obsta? Jak wyglądał?

Tak i miałam ogromny żal. Mój ojciec zmarł w 1931 r. Mama została z trójką dzieci. Nasza sytuacja społeczna i materialna zmieniła się i mama nie mogła utrzymać tego majątku. Została podjęta decyzja o jego sprzedaży. Miałam wtedy 14 lat i nie rozumiałam tego. Wydawało się, że wszystkiemu jest winien Obst, bo przyszedł do naszego domu, by kupić Rubno. Zawsze szkoda mi było i jest Rubna - najcieplejszego wspomnienia mego dzieciństwa, więc pomimo wielkiego szacunku do Obsta jako szanowanego wówczas redaktora pisma "Słowo", nie wspominam go sympatycznie.

Jak wyglądał? Niewysoki, łysawy, okrągła twarz. Podobnoż już wtedy bardzo pił. Nigdy więcej go nie widziałam i nigdy więcej nie byłam w majątku. Wszystko przemija. Nie ma nic trwałego na świecie... Wdzięczna jestem jednak losowi za ostatnią jesień...

Sylwetka J. Obsta w świetle relacji naocznych świadków

Pisząc o J. Obście na łamach "Naszej Gazety" ("Samotnik na bezmiernych błoniach.." 1998, nr 47,48 oraz 49) w Roku Mickiewicza - Obst założył muzeum mickiewiczowskie, gromadził po nim pamiątki, był autorem publikacji na temat Wieszcza etc. - zdawałam sobie sprawę, że w poszukiwaniu prawdy bardzo ważne są źródła archiwalne, jednak nic nie może zastąpić świadectwa płynącego bezpośrednio z jego autografów oraz relacji mimowolnych świadków naocznych. Tych, którzy tak samo jak Obst, znaleźli się między szprychami bezlitosnej historii. Zostali okradzeni przez sowietów, byli prześladowani, cierpieli wraz z rodzinami na zesłaniu.

Za pomoc dziękuję Wandzie, córce pana R. Likszy oraz wnuczce Justynce, które ze mną wybrały się na grób rodziny Obsta, kiedy przyjechałam do Rubna po raz pierwszy; wnuczce A. Gałeckiego - Wioletce za to, że zechciała mi towarzyszyć w podróży; Maryni Wiszniewskiej - dziewczynce spotkanej na drodze w Mościszkach, za bezinteresowną uczynność. Możliwości prasy są ograniczone. Niech więc wybaczą mi wszyscy, z kim rozmawiałam w Ławaryszkach, Mościszkach, Rubnie, Nowosiołkach, Dziekaniszkach, Czyrwiszkach oraz Bujwidzach, że nie wszystkie wypowiedzi (tudzież zdjęcia) zostały zamieszczone w danej publikacji. Zapewniam jednak, że czekają na szersze opracowanie. Dziękuję wszystkim. Życzę zdrowia i jak najdłuższej pamięci. To dzięki Wam pamięć o Obście jest wciąż żywa.

Ks. Jan : "Droga Pani Liliano! Dziękuję za list. Cieszy mnie pasja życiowa Pani i gorąco życzę poważnych osiągnięć. Podzielam Pani zdanie, że J. Obst był znaczącą postacią. Miałem przyjemność go poznać i przeprowadzić kilka interesujących rozmów. (...) Dowiedziawszy się o jego już śmiertelnej chorobie - pojechałem i zaopatrzyłem na śmierć. (...) Oczywiście to już tak dawno było - tyle rozmaitych i nieraz ciężkich przeżyć oddziela mnie od tych czasów - a w dodatku jestem już b. starym dziadkiem." (z korespondencji prywatnej autorki, sierpień 2000r.).

... Na rozstaju dróg Rubno - Majkuny stoi przydrożna figura Matki Boskiej, wg świadectw okolicznych mieszkańców " słynącej ze swej dobroci". Została pozbawiona rąk. Pani Cz. Butkiewicz, która tu kiedyś mieszkała, opowiedziała mi historię pewnej obłąkanej z pobliskich Kojran. Karmiła piersią niemowlę, mąż zadźgał je nożem. Odtąd błąkała się po okolicy, majaczyła. Kiedyś wydało jej się, że na rozdrożu stoi jej mąż. Próbowała walczyć i odbiła ręce na gipsowej figurce.

Przyglądam się jej z zainteresowaniem. Robię zdjęcie. Rozmyślam. Niby drobny szczegół, a ile potrafi powiedzieć. " Widziała pani Matkę Boską, co z obciętymi przez Ruskich rękoma stoi i czasy tamte każe przypominać" - pyta mnie pani W. Oberlan. Toć jeszcze pan Obst, nasz były właściciel ją z Polski na zamówienie sprowadził, z Wilna do Bezdan pociągiem przywiózł, a do Rubna - bryczką i ustawił przed wejściem do swojego majątku. Błogosławiła każdego, kto tędy przechodził. Było to drugie, obok kaplicy, miejsce święte w Rubnie. Pan Obst miał ojca Niemca, a jego żona Węgierką była, oboje mówili jednak pięknie po polsku. Chodzili do naszego kościoła i czcili nasze tradycje. Ja krowy u nich pasłam. Na ich piękne pokoje mówiliśmy "pałace". Ile tam srebra i porcelany było, to nikt nie policzy...Była też uroczystość wyświęcenia tej figury, ze specjalnie wydanym na ten cześć obiadem...?

Antoni Gałecki: Obst kupił Rubno z licytacji. Poprzedni dziedzic szlachcic Rouba przepił. Jakiś czas urzędowali tu Żydzi. Obst kupił ze zdjęcia, tak mu przypadł do gustu.

Ubierał się jak w telewizji, wedle mody. Kapelusz z piórem nosił. Był średniego wzrostu. Potem, kiedy został sam, zrobił się siwy jak gołąb.. Nie był skąpy. Na parce koni udawał się bryczką najczęściej do Bujwidz. Zimą - na sankach. Często przechadzał się z fajką, spacerował dróżką koło dworu, landrynki ssał.. Rodziny u niego pracujące miały do woli wszystkiego. Kto u niego był, nikt nie żałował. W domu pisał książki. Miał specjalny gabinet. Meble były piękne, rzeźbione. Radio, zegarki, obrazy. W domu czysto. Ańcia Butkiewiczowa i Polcia Suchodelska pomagały Pani. Żona jego - kobieta przyjemna, ale niechlujnie się ubierała.. Cyganka chyba była. Lubiła psy i koty. Psów mieli 4, a kotów chyba 10. W gospodarstwie pomagał Wertelek. Ot co gospodarny był, to gospodarny, na ogrodnictwie znał się.

Mieczysław Oberlan: Mądry to był człowiek, światły i dobry. Pamiętam, wchodzę pierwszy raz na pokoje w pałacu rubieńskim, a tam napis ogromny na ścianie: "Ci, co w tym domu bywają, co mnie życzą, niech sami mają." Tak ja i dziś mam te słowa w głowie. Chcieli mnie do Niemiec na roboty wysłać. To mi prośbę sam ułożył i napisał od ręki, zostawili mnie w spokoju. Po dziś dzień wdzięczny mu jestem.

Ja u niego nie pracowałem i w domu jego byłem tylko ten jeden raz. Ale w majątku - nieraz. Ładnie tam było. Wertelek mu gospodarstwo prowadził i o wszystko dbał. Piękna posiadłość. Wszędzie drzewa, kwiaty, staw... Ja w tym stawie konie kiedyś kąpał, a staw do Obsta należał. Wstyd mi było, że mnie na gorącym uczynku gospodarz przyłapał. Ale on dobry człowiek był. "Będzie potrzeba - mówi - to korzystaj."

W kościele Obst miał swoją ławeczkę w pobliżu ołtarza. Przychodzili we trójkę - matka, żona i pan. Pan był z gestem. Miał fantazję. Zawsze w garniturze i zawsze dawał na kościół po 10 zł polskich, toć wtedy wielkie pieniądze były. A potem jak ubogi mieszkał. Pogrzeb był taki cichy... Tam pod kaplicą jeszcze w XIX wieku moi dziadkowie, Bojarunowie też byli pochowani. Ależ czyż sowieci umieli uszanować miejsca święte?.... Nigdy nie zapomnę, jeszcze za bytności w Rubnie Obsta, jak dwie ciężarówki sowieckie zajechały i calutkie książkami załadowane gdzieś powieźli... Mówili, że Lenina on znał, uczył się razem. Mieli go na Sybir posłać. Za co? Toż Polakiem był i uczonym. Tyle gazet i książek, co u niego, sowieci nigdy nie widzieli w żadnej bibliotece. Toż całe pokoje aż do sufitu założone były...

Romuald Likszo: Kiedy wróciłem z rodziną z Syberii, Obst już nie żył. W Rubnie miał 64 ha ziemi. Pracowały u niego 4 rodziny parobków. Do tego dwie panie pomagały przy kuchni. Do dworu chodziłem często ze swoim ojcem. Józef miał na imię. Obst mówił po łotewsku, niemiecku, rosyjsku i polsku. Litewskiego nie znał. Wspaniały człowiek, życzliwy. Przed śmiercią sporządził plan swoich dóbr, swoje ziemie przydzielił do sąsiednich miedz. Pomogło to potem nam je odzyskać. Zarządzał tu wszystkim Wertelek. Z Polski był. Znajomy czy przyjaciel, nie wiadomo. Ale był jego powiernikiem, nie opuścił do końca życia. Był mu jak rodzony .

Typowym rysem jego biografii był fakt, że ciągle pisał. Był redaktorem, ale nie tylko do gazety pisał. Wszystko zapisywał w swoich zeszytach. Ojciec bywało do Wilna jechał, to po 100 zeszytów naraz jemu przywoził. Pijał, ale silny był człowiek. Zawsze uczęstuje, ale sam to pól litra spirytusiku potrafił wypić. Pijanego jego nigdy jednak nikt nie widział. Pod humor śpiewał ulubioną piosenkę : "Pij bracie , pij. Na starość torba i kij..." Sprawdziły się te słowa .. . Golutki został. Dom mu zabrano. Tu szkoła była. Mój syn Tadeusz do niej chodził (Tadeusz Liksza - przyp. aut. - oznaczył kamieniami grób, a na jednym z trzech krzyży umieścił metalową tabliczkę z napisem:

? JAN OBST 1876-1954
RÓŻA OBST
MARIA OBST-SOKOŁOWSKA?)

Czesława Butkiewicz: Ładny był mężczyzna ten Obst. Pełny, jasna cera, solidny. Chodził w garniturze. Lubił czytać książki, grać na pianinie, słuchał radia. Radio w tym domu to pamiętam. Bywało nam dzieciom, pozwoli pokręcić, posłuchać. Dużo palił, często wypijał. Mój ojciec pracował we dworze furmanem, wszędzie mu towarzyszył. Obst nieraz mu się zwierzał z życia prywatnego. Ojciec bywał u jego i w domu wileńskim, gdzie poeta Adam Mickiewicz mieszkał. Pogrzeb był w 1954 r. On mu już po śmierci swojej żony powiedział : "Jak umrę, to ty wykop mi dół". Msza w Bujwidzach odbyła się potajemnie... Ksiądz był taki dobry, ale prześladowali go, więc później wyjechał.

Starą Obstową też pamiętam. Spokojna kobieta była, dobrotliwa. Ona i zmarła cicho. Znaleźli ją na kamieniu siedzącą... Była taka żywotna, umysł miała jasny. Dobry był syn. Nie zostawił jej samej na starość. Sprowadził do Wilna, a potem do Rubna przywiózł. Kiedy mama urodziła najmłodszego braciszka (mama pracowała u nich w polu i sadzie), to pani Obstowa chciała, by nazwać jak męża - Hermanem lub jak syna - Janem. Na chrzcie nadali mu imię Jan, to stara Obstowa wszystko sfinansowała.

Pani młodsza - Róża, wyglądała jak Cyganka. Tak też i ubierała się, zawsze w szerokie spódnice... Z bryczki zeskakiwała lekko. Nie pamiętam, żeby ładna była. Dobra była chyba dla swojego męża, bo jak zmarła, płakał i płakał.. Obst, jak został sam, to bał się, więc tata z Maciejewskim nocowali we dworze. "Nie trzeba bać się. Ja głęboko zakopał"- tłumaczył ojciec. Pani Róża zmarła na zapalenie płuc. Doktor z Bujwidz za późno przyjechał...

Władysław Czepułkowski: Moja żona pomagała w majątku w robotach domowych, ale też i w polu. A ja chodziłem z ojcem, bo mu półki na książki robił. A tych książek to było tyle, że w głowie się nie mieści. Tak co wieczór od razu gospodarz płacił, a ojciec był zdziwiony, bo jeszcze praca nie była skończona. ? To już twoje - mówił pan. Mnie cudzych pieniędzy nie trzeba?. Nigdy nie skąpił. Ubrany w garniturze, akuratnie, fajeczkę pykał. Notesik zawsze na stole leżał. Ktoś coś powiedział, a on już i zapisał.

Swoich dzieci nie miał, to dla cudzych miał dużo sentymentu. A nas tak i ciągnęło jesienią pod te ich rozłożyste kasztanowce, by kasztanów do kieszeni nawciskać. To on wyjdzie bywało, uśmiechnie się. Dwóch psów miał kudłatych - białego i czarnego, jak to w życiu dla kontrastu bywa. Ciągle wołał na nich: Basa, Basa...

Pani Róża to nas i cukierkami częstowała. Udawała, że z drzew się sypią. Co rano z psami na spacer wychodziła. (Pani miała swoje psy, a pan swoje.) Postawna była kobieta. Głos męski, ale dobra. Widzi, że my na widok psów idąc do szkoły do płotu się przyciskamy, to ona mówi: "A nie lękajcie się. Ja ich trzymam". Było u nas kiedyś w albumie rodzinnym zdjęcie dworku Obsta, bo jak jego w 1940 r. wysiedlili, to on jakiś czas mieszkał tam dalej, w opuszczonym domku naszych krewnych Borkowskich. Nosiliśmy mu jedzenie, inni też. On tu przecież wszystkim pracę dawał i hojnie wynagradzał. Czyż można było pozwolić, by marnie zginął?.. Potem chcieli go wywieźć. Na przesłuchaniu był w sielsowiecie w Mickunach. Nie wiem, czy starością wymówił się, czy tym, że na uniwersytecie w Rosji uczył się ze Stalinem. Zawieźli jego do Dziekaniszek...

Julian Bezganowicz: Ruscy z kołchozowymi ich wyrzucili, by nie dochodzili swego. Majątek przyłączyli do kołchozu. Mieli oni trochę złotniaków ukrytych, to Wertelek w wielkiej tajemnicy na rynek chodził, by na jedzenie wymienić, inaczej by pomarli z głodu. A co ludziom oddali na przechowanie, kiedy z Rubna ich wysiedlili, to kto zwrócił, swego jeszcze dodał, a drudzy skorzystali, plecy pokazali. Obst też zapisał na klasztor, to Wertelek doglądał go do końca. Bywał u nas. Rozmawiał. Potem prawie zupełnie głuchy był (wojna i nerwy), to pisał na kartce. Tak porozumiewaliśmy się.

Wertelek opowiadał, że Obst znał 15 języków. To dlatego na wojnie w 1919 r. był tłumaczem. Nawet zdjęcie, gdzie on stoi ubrany w mundurze jest. Z Leninem się uczył, sam powiadał. Nie wzięli go, bo już za stary był, chory. Popijał sobie, bo przeżył śmierć żony i dziecka. Artystką była. Na scenie stanęła na pestkę od śliwki, zabiła się. A w czasie wojny przez całą noc Obst chował się od Niemców - w jeziorze siedział, to go paraliż chwycił, a jak pociągnie kieliszeczek, to lepiej się czuł. On tu w Dziekaniszkach z nikim nie chciał rozmawiać.

Pogrzeb był bardzo skromny. Trumnę zatrzymaliśmy na chwilkę przed jego majątkiem, przed figurką Matki Boskiej, którą on przywiózł i sam postawił. Ksiądz wyszedł z kaplicy, poświęcił grób. Pochowaliśmy go najbliżej kaplicy.

Wertelek po śmierci Obsta wyjeżdżając do Polski zostawił u mnie jego papiery, na strychu ukryłem. Bałem się trzymać. Teraz mam 98 lat, wtedy młodszy byłem, to strach... Ale myślę sobie: "Jak to zniszczyć, człowiek tyle pisał, pracował, trudził się." Papierów nikt nie wytropił, ale myszy część zjadły.... Zdeponowano je w Polsce, to nawet podziękowanie otrzymałem za to, że "narażając się na represje" przechowałem rękopisy pana Obsta.

Kim był tajemniczy "Wertelek"?

Na to pytanie szukałam odpowiedzi kilka lat. Żaden ze świadków naocznych nie znał jego imienia. Na zachowanych zdjęciach Obsta oraz jego pierwszej żony Bianki był zostawiony podpis: W. Wiertelek. "Zaczepiłam się" o wypowiedź jednego ze świadków naocznych, kobiety, która m. in. powiedziała: "Kim był "Wertelek"? Nie wiem. Może księdzem. Na kobiety jako mężczyzna nie spojrzał, kobiet nie miał i kobiety do niego nie chodziły?.

Udałam się do Polski. Próbowałam zasięgnąć informacji w kręgu duchowieństwa. W międzyczasie nawiązałam kontakt korespondencyjny z ks. Janem (on również, jak i towarzysz niedoli Jana Obsta był zmuszony wyjechać w swoim czasie do Polski), który odprowadzał w ostatnią drogę Obsta. Oto fragment jednego z listów: "(...) co do Wojciecha Wiertelaka. Był to brat ze zgromadzenia salezjanów - i on opiekował się Obstem. A wynikało to z tego, że Obst zapisał w spadku swój dworek i folwark (bodaj około 40 ha) salezjanom. Brat Wiertelak po śmierci Obsta repatriował się do Polski (...)"

Za zrozumienie, udzielenie informacji i pomoc w szukaniu dokumentów oraz napisaniu niniejszego artykułu dziękuję ks. Janowi oraz salezjaninowi ks. Krzysztofowi z Warszawy, ks. Witoldowi z Bujwidz oraz ks. Waldemarowi Witoldowi z Lublina, autorowi pięknej książki "Jeńcy na wolności", w której złożył hołd braciom zakonnym - przymusowym "obywatelom" sowieckim .

Wojciech Wiertelak - zarządca majątku Jana Obsta był koadiutorem, czyli duchownym wyznaczonym przez władze kościelne do pomocy duchownemu wyższego stopnia.

Urodził się 14 kwietnia 1886 r. w Łąkocinach (okolice Poznania) w rodzinie Jana i Anny z Zimniaków. W wieku 15 lat został zapisany do Zakładu im. ks. Bosko w Oświęcimiu, gdzie ukończył 4 klasy gimnazjalne. W 1908 r. został przyjęty do nowicjatu w Radnej. W dwa lata później złożył tu śluby zakonne. W 1913 r. złożył w Oświęcimiu profesję wieczystą, wiążąc się na całe życie ze zgromadzeniem salezjanów, które zajmowało się wychowaniem młodzieży męskiej. Zgromadzenie to, mające za swego patrona św. Franciszka Salezego, założył we Włoszech - "dla dobra młodzieży" - w XIX stuleciu ks. Jan Bosko ( wł. Giovanni Bosco).

Lata 1914-16 spędził W. Wiertelak na wojnie w Rosji oraz Francji, gdyż jako poddany pruski został powołany do wojska niemieckiego. Po powrocie pracował w administracji biura Zakładu im. Ks. Bosko w Oświęcimiu. Wkrótce został przeniesiony do Kleczy Dolnej, skąd - do Krakowa, później do Antoniewa. W swoim życiu salezjańskim najczęściej pełnił funkcję pracownika administracyjnego w zakładach zgromadzenia albo pracował w gospodarstwie rolnym. "Rozrywką" nazywał zamiłowanie do uprawy gruntów?. W latach 1929 - 39 koad. W. Wiertelak zarządzał majątkiem w Dworcu, który w swoim czasie księżna Maria Radziwiłłówna z Zawiszów przeznaczyła na cele dobroczynne.

Dworzec, leżący w woj. nowogródzkim we wrześniu 1939 r. został zajęty przez Sowietów. Prawie na 20 lat koad. Wojciech stał się "obywatelem" byłego ZSRR: Nowogródek, Wilno, Kamienny Most, wreszcie Rubno. W Rubnie zamieszkał w dworku Jana Obsta. Pełnił obowiązki zarządcy. Wg relacji naocznych świadków "był bardzo ludzki", "nie poganiał do pracy", "cierpliwie tłumaczył", "znał się na rolnictwie", "kochał ziemię".

Kiedy w 1940 r. do Rubna wkroczyli Rosjanie, pozbawiając Jana Obsta dachu nad głową, mienia i środków do życia, koad. Wojciech podzielił jego los. Obst skazany w 1941 r. na Syberię ostał. Jakiś czas przebywał w domku Aleksandra Borkowskiego, który z rodziną na wieść o zesłaniu zdążył wyjechać do Polski. W. Wiertelak marzył o powrocie do swoich. Najwyraźniej był jednak na tzw. czarnej liście, pod stałą obserwacją, o czym świadczy zachowany jego list pisany w Rubnie 26 kwietnia 1948 r. do siostry Agnieszki Krawiec, która informowała o śmierci brata Piotra ( ks. Piotr, rodzony brat koad. Wiertelaka, który zm. w 1947 r. również był salezjaninem). "(...) Na razie - pisze W. Wiertelak - nie mogę pod żadnym warunkiem przyjechać! Jak tylko nadarzy się okazja to przyjadę, o ile P. Bóg da doczekać. Bardzo ci dziękuję za wiadomości rodzinne! (...) Zostaw mi fotografię śp. ks. Piotra, bo u mnie wszystko spalone prócz jednego, listu śp. naszej Mamusi..."

Właściciel Rubna, najprawdopodobniej na pocz. lat pięćdziesiątych, został przesiedlony do Dziekaniszek. Okoliczni mieszkańcy dokarmiali go, choć prawie z nikim w tym czasie nie obcował. W. Wiertelak zamieszkał ze swoim byłym gospodarzem w starym opuszczonym pustym domu, należącym kiedyś do Józefa Stankiewicza. Pracował jako ogrodnik w pobliskim kołchozie "Pobieda". Obstowi pomagał przetrwać nie tylko moralnie, ale materialnie. Był cenionym fachowcem nie tylko w tym zawodzie. Miał przecież za sobą doświadczenie w administrowaniu. Wg relacji Anny Butkiewicz z Mościszek, która w swoim czasie pracowała w dworku Obsta, Wiertelaka zapraszano na różne posiedzenia i zebrania - brał w nich udział niechętnie, o ile była potrzebna mądra i rezolutna rada. Oczytany, wykształcony górował nie nad jednym zwierzchnikiem.

Po śmierci Obsta (marzec 1954 r.) koad. Wojciech zorganizował mu pogrzeb. Wkrótce zaczął się starać o wyjazd do ojczyzny - Polski. Niestety, zatrzymano mu wizę. W swoim czasie w Nowogródku skonfiskowano mu książeczę inwalidzką (na wojnie miał zranioną nogę oraz przerwany puls lewej ręki), która mogłaby w tym wypadku okazać się pomocna, jednak Moskwa nie chciała interweniować.

Rodzina z Polski starała się u władz o powrót stryjka, który został od czasu wojny "po tamtej stronie".12 czerwca 1956 r. Wojciech Wiertelak pisał do rodziny:

"Ukochani!

(...) Na razie nie wysyłam Wam listu żadnego, jaki byłby potrzebny do Ministerstwa w sprawie mego przyjazdu do Polski. W marcu tego roku, jako także po inne 4 lata, zawarłem umowę z zarządem kołchozu do wyhodowania na duży obszar warzywa. Nie mogę zatem zerwać umowy, gdyż to przyczyniłoby się do wielkiej straty. Zostawmy to zatem na zimowy czas! O ileby miał tu ktoś przyjechać, radziłbym bardzo odłożyć do przyszłego lata!

Od wypadku trochę wyjaśniam: z Wilna autobusem do Ławaryszek; do Dziekaniszek zaś 9 km. Pieszo! Wyjaśniam, że mieszkam nie w Rubnie, już od kilku lat, ale w Dziekaniszkach. Tu bowiem założona cieplarnia i na większą skalę inspekta. W Rubnie zaś zdałem swoją ziemię wraz zabudowaniem gospodarczem dobrowolnie pod kołchoz. W domu mieszkalnym zaś (dworku Obsta - przyp. aut.) mieści się ośmioklasowa szkoła. Ja natomiast mieszkam w małym domku cudzym blisko mego zajęcia.(...)? Do listu Wiertelak załącza postriptum: "Choroba moja sercowa złagodniała; natomiast słuch mi się ciągle pogarsza".

... Pięknym sierpniowym popołudniem 2000 r. jadę do Dziekaniszek. Po raz drugi. Pokazano mi tu kiedyś łaźnię. Z miejsca jednak stwierdziłam, że brakuje jej przysłowiowej patyny, by mogła pamiętać czasy Obsta. Upadł mit o "starej rozpadającej się łaźni", w której jakoby ostatnie lata swego życia spędził Obst obok Wiertelaka. Sama o tym też kiedyś pisałam, powtarzając naiwnie w ślad za dziennikarzem, który na pewno nigdy tu nie był. Jakże wszystko inaczej wygląda z autopsji...

Historyczna wzmianka o Dziekaniszkach jako takich jest datowana 1412 r., kiedy to wielki książę litewski Witold nadał je na dochód i utrzymanie dziekana - stąd ich nazwa - przy Kapitule Wileńskiej. Jeden z najstarszych obecnych mieszkańcow tej wsi Wincenty Mileszkiewicz (86 lat) pamięta jeszcze budynki należące do mnichów i znajdujący się na ich terytorium browar.

Czy znane jest w waszej wsi takie nazwisko jak Obst?

A jakże! Toć tu wszyscy jego znali. Świętej pamięci sąsiadka Jadwiga Suświło Niemkini była, po niemiecku z nim rozmawiała. Dobrze mówił, ale po polsku lepiej. Czysto. Był Polakiem całą gębą. Po polsku śpiewał, a książek, gazet sprowadzał bez liku. My tu jak świat światem tego nie widziawszy.

Mówią i piszą, że żył tu w strasznej nędzy. Dogorywał w starej rozpadającej się łaźni na końcu wsi?

Obst to już legenda. Ja, proszę panienki, mieszkam tu od urodzenia. Pana Jana Obsta znał osobiście, u niego, tu w Dziekaniszkach, bywał... Dom ten wcześniej do Stankiewiczów należał. Córka jego na fortepianie grała. Jak przesiedlili tu św. pamięci Obsta, to grał, śpiewał i kieliszek wódki zawsze stał. Mówili, że on po śmierci pierwszej żony głos stracił, ale potem odzyskał.

A tu w Dziekaniszkach za co żył?

A sam Bóg raczy wiedzieć, Pani. Wertelek mu pomagał. Zarządca znaczy się jego dóbr w majątku Rubno. Dzięki Bogu nie doczekał się Pan tej chwili, kiedy jego dwór podpalili, bo by zwariował. Mówią, że bardzo lubił ten dom, lepiej niż swój wileński. Wertelek nie miał nigdy swojego domu ani rodziny. Obst był dla niego wszystkim. Nie wiadomo, skąd się tu na Wileńszczyźnie wziął, wojna była... Ale jak przykleił się do Obsta, to do końca wierny mu był...

Jak miał na imię zarządca Obsta ?

A kto jego wie, Wertelek i Wertelek mówili wszyscy. A jak tu kołchoz zorganizowali, Wertelek poszedł pracować. Był ogrodnikiem. Nadto lubił to zajęcie. Karmił Obsta, rozmawiał z nim, dbał o niego. Oni tu w straszej nędzy żyli. A kiedy Pan zmarł, zatroszczył się o jego pogrzeb. Ludzie, którzy znali Obsta, ci najstarsi, wszyscy odprowadzali go w ostatnią drogę. Dużo ich nie było... Ja w Rubnie, kiedy jego chowali obecny nie byłem. Obst był człowiekiem religijnym, a za Sowieta trzeba było z tym się kryć. Więc z Dziekaniszek trumnę powieźli do Rubna bez księdza... Wertelek zadbał o wszystko. Przed zgonem Obsta w tajemnicy sprowadził do niego księdza... A domu tego to już dawno nie ma...

Wojciech Wiertelak był prześladowany przez przewodniczącego kołchozu w Dziekaniszkach Władysława Rynkuna, który za wszelką cenę chciał zatrzymać fachowego pracownika. Kiedy jesienią 1956 r. spłonął umyślnie podpalony dworek Obsta, w którym mieściła się szkoła, winę zwalono na salezjanina koad. Wojciecha. Został zatrzymany, jednak miał niepodważalne alibi: widziano go w Ławaryszkach u ks. Stanisława Toporka. Żeby nie być gołosłowną, przytoczę fragment autografu, wysłanego z Ławaryszek przez ks. Toporka do ks. Jana Wielkiewicza w Zdzięciole:

"... Mniej więcej dwa tygodnie temu spotkała go (salezjanina koad. Wojciecha - przyp. aut.) swego rodzaju nieprzyjemność. W niedzielę, kiedy był u mnie wieczorem, spaliła się szkoła w dawnej posesji Obsta (Rubno). Oczywiście winowajcę musiano znaleźć, i od razu z miejsca posądzono Wojciecha. Początkowo nawet go zatrzymali w milicji, ale ponieważ udowodnił im, że w tym czasie nie było go w domu, więc go zwolniono, ale mu zatrzymali wizę. Wiadomość tę otrzymałem od człowieka, którego on przysłał. Polecił jednak nie pisać i nie przyjeżdżać do siebie, aż sam da znać. Od ludzi się dowiaduję, że to robota przedstawiciela kołchozu, który usiłuje go zatrzymać, ponieważ nie ma ogrodnika. Tak wygląda nagroda za dobrą pracę! Do dziś nie mam żadnych od niego wiadomości. (...)"

Przez wiele lat narażając swe życie koadiutor Wojciech chronił dokumenty, rękopisy, zdjęcia Obsta. Przed wyjazdem do upragnionej ojczyzny zostawi je w sąsiedniej wsi u Juliusza Bezganowicza (rocznik 1903), którego rodzina dokarmiała Obsta za jego pobytu w Dziekaniszkach. Wiertelak odwiedzał Juliusza, by porozmawiać o życiu, ludziach, wypadkach i książkach (J. Bezganowicz, choć i chłop, wyjątkowo na tamte czasy był piśmienny). Znali się już wcześniej, kiedy za pomyślnych czasów dla Rubna zarządca przyjeżdżał w te strony, by coś załatwić na prośbę Obsta. W domu Bezganowicza m. in. rozmawiano o ciężkiej doli redaktora-ziemianina. Tylko tu czuł się salezjanin pewnie, wiedział, że go nie zdradzą, a czas pokazał, że się nie mylił.

Repatriacja nastąpiła dopiero 5 kwietnia 1959 r . Wiertelak wrócił do Polski mocno schorowany. Kurował się we Wrześni, Wrocławiu i Poznaniu. Po powrocie do swojej wspólnoty przedstawił przełożonemu prośbę w sprawie skierowania go do domu salezjańskiego w Płocku. " Jest tam kawałek ogrodu - pisał w sierpniu 1959 r. - toby mogła być w nim rozrywka".

Wkrótce zamieszkał w domu zakonnym pw. św. St. Kostki. Nadwerężone zdrowie coraz bardziej dawało znać o sobie. Z czasem głuchota wyłączyła tę szlachetną postać zupełnie z życia. Jednak w pamięci swoich współ- braci pozostał jako człowiek głęboko wierzący, uśmiechnięty, pogrążony w ulubionym zajęciu. W korespondencji do ks. Inspektora w marcu 1960 r. skonstatował: "Prócz wojennych nabytków dają mi się we znaki dwadzieścia lat przebytych u sąsiada". Nawet postępująca skleroza nie pozwoliła mu zapomnieć przeżyć z lat 1939 - 59, kiedy był "jeńcem na wolności", przymusowym "obywatelem" sowieckim.

Zmarł 8 czerwca 1969 r. w wieku 83 lat w Płocku.Tamże został pochowany.

I gran dolori sono muti (wł.) - wielkie cierpienia są nieme.

Dzieciństwo i lata młodzieńcze

Jan Konrad Obst urodził się 24 grudnia 1876 r. w Lipsku. Ojciec Herman Obst - dyrektor Muzeum Etnograficznego - wg niektórych świadectw wychowywał jedynaka w duchu antypolskim. Matka Maria z domu Sokołowska pochodziła z polskiej rodziny szlacheckiej, osiadłej na Inflantach. Była właścicielką majątku Duksztygoł, który później zapisała na syna Jana.

W Lipsku ukończył gimnazjum, a później uniwersytet. Studiował nauki przyrodnicze, historię kultury, ekonomię polityczną. Na uczelni zetknął się z poglądami hakatystycznymi, które wyznawał jego ojciec. O sobie powiadał: ?Politykę, a zwłaszcza wszelką nienawiść narodową żywo wykluczam?. Lata dziecięce i młodzieńcze spędził na terenie Niemiec. Matka potrafiła nie tylko przekazać mowę swoich przodków, zaszczepić rodzinne tradycje, umocnić w wierze katolickiej, ale i zainteresować syna inną, bo swoją ojczyzną, gdzie bywał w sprawie majątku ziemskiego Sokołowskich. Ze względu na pochodzenie matki z Litwą " stale utrzymywał żywy kontakt".

Okres rosyjski

Z zachowanych rękopisów Obsta wynika, że początkowo Rosję przemierzał jako śpiewak operowy, a później aktor wędrownej trupy. Wygląda na to, że nie tolerowali tego jego rodzice, jak też faktu, że żoną jego była zawodowa aktorka - Bianka, francuska z pochodzenia. Finansowo powodziło im się wyjątkowo skromnie. Niedostatek był stałym ich towarzyszem. Po jej tragicznej śmierci (poroniła dziecko) Obst stracił głos (tenor), pogrążył się w alkoholizmie, wiele przeżył.

Postanowił wrócić do Petersburga, gdzie przedtem nieraz oboje występowali. Prześladująca go bieda w sensie materialnym, brak stałej pracy, zmusiła Obsta do pisania recenzji teatralnych. Tak wszedł (1903 r.) do redakcji "Kraju", petersburskiego pisma wydawanego po polsku, gdzie pełnił funkcję sekretarza aż do jego zamknięcia, a później zainicjował wydanie "Kwartalnika Litewskiego". W korespondencji z 1909 r. do E. Orzeszkowej m.in. pisze: "Związany licznemi więzami serdecznemi z Litwą, Litwie i jej kulturalnym potrzebom pragnę poświęcić siły moje".

W Petersburgu poznał swoją drugą żonę - Różę ( Cygankę z Węgier o słowiańskim rodowodzie) z domu Miloszowicz, z pierwszego małżeństwa Helmich, która, jak i on, wiele w życiu przeszła. Po w latach milczenia napisał do matki, która mu odpowiedziała przychylnością. Na ten okres przypada nawiązanie kontaktów twórczych z takimi z pismami polskimi, jak: "Dziennik Poznański", "Czas", "Gazeta Lwowska", "Tygodnik Ilustrowany", na których łamach aktywnie zabiera głos jako dziennikarz (pseud. Korab oraz Ligo). Będąc miłośnikiem dzieł sztuki, ich znawcą (z racji zawodu wykonywanego przez jego ojca i z racji własnego wykształcenia) w swoim mieszkaniu gromadził przedmioty o wartości artystyczno- historycznej. Oprócz książek oraz dokumentów źródłowych, posiadał m.in. obrazy, kolekcję porcelany i cenne archiwalne zdjęcia z okresu powstania 1863 r.

W 1911 r. redakcja miesięcznika "Kwartalnik Litewski" zostaje przeniesiona do Wilna i ukazuje się pod nazwą "Litwa i Ruś".

W Wilnie

Państwo Obstowie nabyli w Wilnie kamienicę przy zaułku Zamkowym, w okresie międzywojennym nazwanym Bernardyńskim, pod nr 11. W mieszkaniu, należącym w latach 1911-1940 do J. Obsta, przebywał w 1822 r. poeta Adam Mickiewicz. Obst założył więc tu muzeum mickiewiczowskie, które udostępniał zwiedzającym bezpłatnie. Zresztą, już od początku bytności w Wilnie potrafił zaznaczyć swoją obecność w życiu naukowym i kulturalnym miasta. Zaraz po przyjeździe (1911 r.) został członkiem Polskiego Towarzystwa Naukowego. W rok później pełnił obowiązki sekretarza. Był też odpowiedzialny za wydawnictwa tego Towarzystwa. Wygłaszał odczyty. Publikował artykuły na łamach pierwszego w XX wieku w Wilnie polskiego czasopisma naukowego "Rocznik Towarzystwa Przyjaciół Nauk".

Podstawową jednak działalnością Obsta w tym czasie pozostawała jego praca w charakterze dziennikarza. Był redaktorem i jednocześnie wydawcą kilku pism. Jeszcze w Petersburgu szykował się do przejęcia dziennika "Gazeta 2 Grosze". W 1911 r. (w miejsce "Gazety 2 Grosze") ukazała się pod jego patronatem ?Gazeta Codzienna", która była najbardziej poczytnym i najtańszym wówczas dziennikiem polskim na terenie Litwy. Pismo to w dużym zakresie uwzględniało " sprawy religii, moralności, życia Kościoła". Drukując się w obu swoich pismach, Obst nadal kontynuuje swoją działalność w charakterze korespondenta w prasie wydawanej na terenie Polski. Wzorując się na warszawskim "Tygodniku Ilustrowanym", do którego również pisywał, stworzył wileńskie "Wiadomości Ilustrowane" (1913 r.), jako cotygodniowy dodatek do "Gazety Codziennej". Pismo to było w całości poświęcone kulturze. Drukował utwory literackie, wiele uwagi poświęcał tradycjom regionalnym.

W okresie okupacji niemieckiej udało się Obstowi zainicjować wydawnictwo "Biblioteczki dla Ludu i Młodzieży", jednak cenzura niemiecka "dokonała jej konfiskaty, a sam wydawca znalazł się, na krótko, w więzieniu ". W latach 1916 - 1918 Obst wznawia wydawanie "Gazety Codziennej" pod nazwą "Dziennik Wileński". W 1919 r. znalazł się w szeregach Wojska Polskiego. W trakcie działań wojennych w latach 1919 - 1920 ucierpiały jego zbiory prywatne. M.in. zaginął cenny archiwalnie zbiór zdjęć z 1863 r.

Od 1922 r. Obst stał na czele organizacji samokształceniowo - oświatowej - Ligi Robotniczej. Pełnił obowiązki prezesa. Był jednym z najwybitniejszych obok Józefa Hłaski - działaczy wileńskiej Narodowej Demokracji. Cały wileński jego okres redaktorstwa ("Gazeta Codzienna", "Dziennik Wileński" (1916-1918 oraz 1925-1933) ) przebiegał pod "wyraźnym nastawieniem endeckim". Jednak służba kulturze polskiej, wierność katolicyzmowi i hołd składany tradycji narodowej niezmiennie pozostały jego dewizą.

Przebywając w Wilnie, Jan Obst wydał wiele książek. Większość odnosiła się do Litwy i miała charakter popularyzatorski, np. "Litwa w świetle prawdy historycznej", "Rachunki miasta Wilna z 1657 i 1688" , "Odwieczny spór Polski z Moskwą o Litwę", "Ks. Rajmund Ziemacki (w 60. rocznicę męczeńskiej śmierci za ojczyznę"), "Historia cudownego obrazu MB Ostrobramskiej".

Rubno

Teksty źródłowe z lat trzydziestych Wilna odnotowują na temat Obsta, że działalność jego wyraźnie w tym czasie osłabła. Wiek, choroba, ale też fakt, że był skłócony z niektórymi środowiskami ówczesnego życia kulturalnego Wilna (zarzucano mu poglądy endeckie) zrobiły swoje. Rubno (nabyte w 1933 r.), które traktował początkowo jako letnisko, stało się jego drugim domem. Adres rubieński Obsta figurował m.in. na korespondencji oficjalnej. Np. w 1937 r. Warszawskie Towarzystwo im. Orzeszkowej wysłało mu podziękowanie za wypożyczone listy pisarki do F. Rawity-Gawrońskiego.

W obawie przed rozruchami wojennymi Obst przewiózł do Rubna swoje księgozbiory i kolekcje prywatne (w dużej mierze przywiezione jeszcze z Petersburga). W 1940 r. biblioteka Obsta została przez Rosjan zarekwirowana, dzieła artystyczne wywiezione. Śmierć matki, a wkrótce i żony była kolejnym, ale nie ostatnim ciosem. Obst ogołocony ze wszystkiego został pozbawiony majątku, pieniędzy, dworu, dachu nad głową. Wraz ze swoim zarządcą Wojciechem Wiertelakiem, salezjaninem, który w 1939 r. okazał się "po tamtej stronie", tymczasowo zamieszkał w chłopskiej chałupie po Ignacym Czepułkowskim.

Ostatnie lata życia

Wg relacji naocznych świadków Obst został przesiedlony z W.Wiertelakiem do Dziekaniszek już po wojnie, w dobie organizującego się gospodarstwa kołchozowego, na bazie upaństwowionego majątku Obsta oraz gruntów rolników okolicznych wsi. Ostatnią życiową przystanią Jana Obsta był stojący na uboczu stary, opuszczony dom rodziny J. Stankiewicza. Ich sytuacja materialna była godna politowania. Nie mieli nawet najniezbędniejszych rzeczy potrzebnych do prowadzenia gospodarstwa, w tym naczyń i pościeli (W. Wiertelak pracował jako ogrodnik w kołchozie dopiero po śmierci Obsta). Okoliczni mieszkańcy dokarmiali obu.

W Dziekaniszkach Obst okrył się maską obojętności, nie chciał z nikim, prócz Wiertelaka i księdza, który tu przychodził potajemnie, obcować. Przez całe dnie pisał swoje pamiętniki na podstawie wcześniej sporządzonych notatek. Zmarł w wieku 79 lat. Na świadectwie zgonu podana jest data: 9 marca 1954 r. Trumnę zrobili ludzie ze wsi. Pogrzeb zorganizował Wiertelak, który w tajemnicy sprowadził księdza, poprosił o poświęcenie dołu. J. Bezganowicz pamięta obecność przy tym następujących osób: Wojciecha Wiertelaka, Juliana Bezganowicza, Marii Bezganowicz (jego żony), Moniki Stefanowicz, śpiewaka Władysława Worokina.

Jan Obst został pochowany w Rubnie, przy kaplicy stanowiącej część jego majątku, obok matki i żony. Wg tradycji miejscowej był tu niegdyś cmentarz, miejsce wiecznego spoczynku dziedziców Rubna. Niczym ?szereg cichych głazów? stoją nad grobami rodziny Obstów trzy wymowne żeliwne krzyże...

Pamiętniki Obsta

Cudem ocalały i stanowią dziś wartość kulturalną. Wiertelak repatriując się w 1956 r. do Polski zostawił je u chłopa J.Bezganowicza (piśmiennego) ze wsi Czyrwiszki. W 1992 r. na ten temat "Goniec Kresowy" (Białystok nr 9, s. 16) pisał: "Dzięki staraniom Ryszarda Maciejkiańca, sekretarza generalnego Związku Polaków na Litwie, pamiętniki Jana Obsta zostały odnalezione i zabezpieczone".

W bibliotece naliczyłam 191 (!) zeszytów pamiętników zapisanych pismem w miarę spokojnym, pochylonym lekko w prawo. Większość zeszytów jest produkcji polskiej (okres międzywojenny), ale są też sowieckiej, jest kilka - litewskiej. Niektóre zostały sporządzone własnoręcznie z różnego rodzaju kartek. Prawie we wszystkich charakterystyczne są liczne doklejki. Pisząc o okresie pierwszego małżeństwa (7 lat) autor zamieścił wiele dopisków, wierszy, urywków z piosenek, sentencji, zdań w języku... francuskim.

Dzięki pozostawionym rękopisom Obsta odkryłam go na nowo. Nie dziennikarza, redaktora, czy historyka, lecz człowieka, któremu nic nie było obce. Człowieka-artystę, znającego się na sztuce, literaturze, muzyce. Człowieka uczuciowego, wrażliwego, kochanego i kochającego.

Otwieram zeszyt oznaczony 123 (c), a zatytułowany "Szczęście". Cytuję: "Rok 1914-y. Wigilia św. Jana... na ten raz nie historyczna, nie narodowa... całkiem osobista. Równo przed dziesięciu laty, w noc mojego patrona, błądząc bez celu samotny jak człowiek tylko być może śród tłumu, znalazłem w wielkomiejskim ogrodzie cudo - kwiat paproci, który kwitnie oto w mym ogródku, nie tracąc swej czarodziejskiej mocy..."

Róża - Rozalia - Różyczka..., to m.in. ona po przybyciu do Wilna dowiedziała się o sprzedaży kamienicy Mickiewicza...

Testament Obsta

Nie ulega wątpliwości, że było kilka zapisów testamentowych (słowa Obsta oraz relacje świadków) sporządzonych przez Jana Obsta. Dotychczas udało mi się dotrzeć tylko do jednego, sporządzonego 30 grudnia 1919 r. w Wilnie w kancelarii notariusza Tadeusza Wróblewskiego, urzędującego wówczas przy ul. Uniwersyteckiej 9. Oto fragment: "(...) Wszelkie pieniądze w gotówce i papierach procentowych oraz wszelką ruchomość domową, jakie się okażą w dniu mojej śmierci zapisuję na własność żonie mojej Róży (...) Należące do mnie nieruchomości, a mianowicie: dom w mieście Wilnie przy ul. Bernardyńskiej pod numerem jedenastym i majątek Duksztygoł w powiecie Rzeżyckim w Inflantach, jako też zbiory moje: mebli stylowych, porcelany, sztychów, książek i obrazów, gdziekolwiek by się takowe w dniu mojej śmierci znajdowały, zapisuję w dożywotne używanie pomienionej wyżej żonie mojej Róży, po najdłuższym zaś jej życiu zapisuję na własność Akademii Umiejętności w Krakowie, z tym, aby pomieniona Akademia użyła zapisany jej fundusz na rzecz Uniwersytetu Wileńskiego podług swego uznania, o ile ten Uniwersytet będzie istniał jako Uniwersytet Polski (...)".

***

Jan Obst nie pozostawił po sobie potomka. Zasługi jego nie tylko na polu nauki i kultury (w Bibliotece Wróblewskich możemy przestudiować jego książki, gazety i artykuły), ale również wobec prostego chłopa z Wileńszczyzny są ewidentne. Co więcej, do dziś funkcjonuje Muzeum Adama Mickiewicza w Wilnie, najstarsze po paryskim muzeum Wieszcza.

Grupa Inicjatywna apeluje o wystawienie pomnika nagrobnego Janowi K. Obstowi - dziennikarzowi, redaktorowi, wydawcy, historykowi. Człowiekowi, którego dewizą była "służba kulturze polskiej, wierność katolicyzmowi i hołd składany tradycji narodowej". Czekamy na opinie Czytelników w tej sprawie.

W imieniu Grupy Inicjatywnej

LILIANA NARKOWICZ

NG 53 (489)